Recenzja: ERZETICH Mania

   O szerzej dotąd nieznanej marce ERZETICH – oferencie słuchawek i słuchawkowych wzmacniaczy – wspominałem już w relacji z tegorocznego AVS, gdzie w Hotelu Sobieski zajmowała jeden z pokoi, nie chcąc się najwyraźniej mieszać z innymi w Słuchawkowej Strefie i mając dość pary, by wziąć cały tylko dla siebie. Stały w tym pokoju wszystkie cztery produkowane przez nich wzmacniacze, poczynając od najskromniejszego Bacillus poprzez średnie Tilia i Perfidus po flagowego Deimos; i z każdym można było posłuchać od niedawna uzupełniających ofertę słuchawek.

Niemiecko z nazwy kojarząca się ERZETICH jest tak naprawdę ze Słowenii, z lasu i z muzyki. Jej twórca, Blaz Erzetich, to jednocześnie koncertujący muzyk (wydawca czterech albumów) oraz inżynier elektronik, który jeszcze jako nastolatek w komunistycznej Jugosławii na własny użytek konstruować zaczął sprzęt hi-fi, nie mogąc stać się jego posiadaczem w inny sposób. Prócz tego też grafik, projektant, fotograf i ilustrator, czyli ogólnie człowiek orkiestra, albo – jak to się czasem pompatycznie mawia – człowiek renesansu. (Z tym Renesansem byłbym jednak ostrożny, jako że to w tamtej epoce ludzie zaczęli zaniedbywać higienę, wierząc że brud chroni przed chorobami, a także zaczęły gwałtownie mnożyć się czarownice, które niedługo potem, w dobie Reformacji, na stosach (też oczywiście w celach zapobiegawczych) indywidualnie i grupowo spopielano.

Mamy zatem las pokrywający górzystą okolicę (jako że prawie cała Słowenia to góry), a pośród niego manufakturę, w której Blaz i jego grupa tworzą od 2012 słuchawkowe wzmacniacze, a od 2018 także słuchawki. Wzmacniacze już wyliczyłem i wynika z tego, że stanowią dość szeroką ofertę, natomiast słuchawek są na razie dwie pary – jedne i drugie dosyć kosztowne, przy czym każde o innej konstrukcji. Droższe Phobos to klasyczne planary, tańsze Mania są dynamiczne –  i opis tych tańszych na początek, bo jeśli zaczynać z sensem prezentację wyrobów jakiejś marki, to raczej nie od modeli najwyższych; inaczej trzeba będzie potem chcąc nie chcąc tłumaczyć albo słabsze brzmienie tańszych, albo, co gorsza, droższych – w obu przypadkach udręką. Przezorniej przeto zawsze wspinać się po drabince cenowej i w razie gdyby droższe gorzej, to ich najlepiej zaniechać. Ewentualnie krótka wzmianka sygnalizująca rozczarowanie, no chyba, że coś drogiego głosi o sobie niebezpieczną nieprawdę i nieprawda ta zaczyna się upowszechniać – wówczas trzeba gromko ostrzegać. Przeważnie nie ma takiej potrzeby; producenci nie są tak głupi, by gorsze proponować drożej, niemniej czasem i tak się zdarza. Jak jest w przypadku słuchawek od ERZETICH, tego póki co nie wiem, tak więc na wszelki wypadek biorę się najpierw za tańsze.

Nie takie one znów tanie – kosztują 5300 złotych; wszakże od droższych za równe dziewięć ekonomicznie łatwiejsze. Mimo tego i w ich przypadku każdy słuchawko-maniak czy słuchawkowy erudyta wziąć się może pod boki i bez namysłu wypalić: „– Taka wysoka cena za słuchawki z jakiegoś słoweńskiego lasu?!” O tyle to będzie kulą w płot, że ERZETICH ma na świadectwo swojej jakości dość liczne wypowiedzi ludzi związanych z branżą muzyczną, którzy tych Mania na co dzień używają i są ponoć ogromnie zadowoleni. Tak więc witamy w słuchawkowym światku kolejną nieznaną dotąd szerzej markę, która śmie się przebijać i jej to dobrze wychodzi. Bo może akurat nazwa Mania w języku polskim nie brzmi najlepiej, kojarząc się bądź to z weekendową panienką w starej piosence Jaremy Stępowskiego, bądź, w przypadku pisania z małej litery, z aberracją psychiczną; ale może akurat dobrego bzika na punkcie tej słuchawkowej Manii ze słoweńskiego lasu dostaniemy?

Jak sam producent zaznacza, tak naprawdę w grę wchodzi jednak Mania nie słoweńska tylko etruska, zaczerpnięta w sensie dawstwa imienia od etruskiej bogini Manei – żony boga podziemi Mantusa, wraz z którym władać miała światem duchów i cieni, będąc im niczym matka. Tak więc ERZETICH Mania to nie coś przymilnego i radosnego z natury – przynajmniej nie gdy chodzi o źródło nazewnictwa. Skąd w takim razie pomysł? Producent się tłumaczy, że chodziło mu o zmienność oraz głębię nastrojów, być może mając w podświadomości dwubiegunowość depresyjno-maniakalną – chorobę ostatnimi czasy w artystycznym światku szczególnie modną i niewątpliwie bazującą na skrajnie silnych emocjach. Czy z taką aż siłą radość dzięki tym Mania będzie w nas wzbierać, a smutek równie głęboko grążył, o to ich raczej nie posądzam, ale z nazewnictwem można przecież poszaleć…  

Budowa i jej konsekwencje

Mania przychodzi do nas tak.

   Korespondować z osobliwą nazwą powinien w przekonaniu projektanta równie szczególny wygląd – i rzeczywiście, słuchawki są rozpoznawalne z dowolnej odległości. Żadne inne nie mają bowiem obrysu w kształcie foremnego ośmiokąta wymodelowanego z jednego klocka lipowego drewna, lecz mimo to rzuca się w oczy pewne podobieństwo do też oprawionych drzewem rosyjskich Kennerton, ale głównie za sprawą pałąka. Nie identycznego co prawda, lecz też wyposażonego w z daleka widoczne mocowanie zawieszenia przez duże śruby zaciskowe wewnątrz metalowych prowadnic (u ERZETICH aluminiowych). W odróżnieniu od rosyjskich Kennerton słoweńskie nauszniki nie okładają jednak pałąka miękką otuliną, tylko zamiast niej podwieszają skórzaną opaskę, która lepiej się sprawdza. Uciskanie czerepu okazuje się bowiem mniejsze, pomimo niepomijalnej wagi 460 g. I w następstwie wygoda. Przyczyniają się do niej także grube pady z ekologicznej skóry, co brzmi wprawdzie lepiej niż sztuczna, ale znaczy to samo.  Sztuczna, nie sztuczna – pady miękkie oraz miłe w dotyku, a w ich okrągłych okienkach uszy spokojnie się mieszczą.

Wróćmy jeszcze do tych drewnianych opraw. Są z drzewa lipowego, ponieważ lipa to drzewo-symbol Słowenii. Co samo w sobie wyboru by jeszcze nie tłumaczyło, ale używane też między innymi w rzeźbiarstwie i meblarstwie, a ze spraw bliższych muzyce także w gitarach, perkusjach i fletach. Lipa ma litą, gładką fakturę i dobrą odpowiedź akustyczną, ale zrobione z niej przez ERZETICH muszle okazują się mieć na pokaźnej wielkości kanciastych ściankach bocznych małe dziary i szramki, prawdopodobnie celem dodatkowego wzbogacenia tych dobrych cech akustycznych. Drewno wykończone zostało ciemną bejcą w odcieniu szarobrązowym z mieniącą się stopniem zaciemnienia naturalną strukturą, a od strony zewnętrznej małymi śrubkami inbusowymi przytwierdzono duże maskownice z anodyzowanego na srebrny mat aluminium, poprzez szczeliny których prześwituje czerń spodniej tkaniny osłonowej. Identyczna osłania przetwornik po stronie wewnętrznej i widać poprzez nią metalowe żebra maskownic nad membraną.

Na stojaku wygląda tak.

Słuchawki formalnie są półotwarte, próbując jak najlepiej pogodzić swobodę propagacji dźwięku z brakiem nadmiernego hałasu, a skrętne (w ograniczanym zakresie) połączenie uchwytów muszli z pałąkiem zapewnia dobre przyleganie. Można też dzięki temu odkładać je padami na płask, jednakże wówczas kable sterczeć będą na boki, co nie jest zbyt praktyczne. W razie zwykłego odkładania oprą się natomiast o podłoże czubkiem pałąka oraz sworzniami uchwytów muszli, co dla odmiany jest bezpieczne, przynajmniej dla samych słuchawek. (Podłoże może ucierpieć.) Kabel jest podpinany przez mini 4-piny (tak samo jak u Audeze); na półmetrowym odcinku za muszlami w osłonie gładkiej powłoczki, przez którą widać miedź, a na zasadniczej długości w czarnym, materiałowym oplocie z firmową końcówką duży jack. Można zastąpić go symetrycznym, co zaraz z dobrym skutkiem wypróbowałem, ale oryginalny niesymetryczny jest ogólnie biorąc w porządku – to nie żadna tandeta. Nieco sztywnawy i wyraźnie spłaszczony, jakby ktoś go przewalcował, ale bez wijącego się przeszkadzania i irytującej skłonności skręcania w warkocz.

Słuchawki dostajemy w dużym pudle z surowej tektury wyścielonym pianką, w którym poza nimi, materiałowym pokrowcem ochronnym i osobno leżącym kablem niczego więcej nie znajdziesz. To jednak w zupełności wystarczy do grania z twoim torem, toteż nie ma co lamentować. Łatwość utylizacji opakowania to wszak obecnie jeden z trendów wiodących – jeszcze chwila i ekolog zwisał będzie z każdego drzewa, plotąc o pożytkach z korników i ociepleniu klimatu – dopóki mu nie zapłacisz, by łaskawie się zamknął. Wówczas pójdzie na piwo, a przy okazji coś wypali.

Zostają kwestie czysto techniczne. Niewiele mówi o nich sam producent, wolący skupiać się na poetyce a nie technice brzmienia, niemniej poza wagą i drewnem lipowym w krąg technicznych wtajemniczeń wkracza też 50-milimetrowa membrana dynamicznego przetwornika z powłoczką tytanową; kłaniają się zatem Ultrasone i kłania MrSpeakers, jak również paru innych producentów, jako że tytan to nie tylko księżyc Saturna oraz sowieckie atomowe okręty podwodne, wytrzymujące zanurzenie do 1200 metrów, ale także wybitny dźwięk na bazie lekkości, odporności na odkształcenia i sztywności. Dochodzi do tego impedancja 80 Ω – a zatem nisko/średnia – wraz ze skutecznością liczbowo w decybele wprawdzie nie ujętą, ale także przeciętną – nie bardzo łatwą i nie jakąś specjalnie trudną.

A z bliska tak.

To wszystko za wzmiankowane pięć z kawałkiem w dobie słuchawkowego zalewu, w ramach którego poczynając od niecałych sześciuset złotych za Beyerdynamic DT990 PRO, a nawet mniej niż połowy tego za Koss Porta Pro, można się wyposażyć w słuchawki bez dwóch zdań wybitne. Zatem?

 

 

 

 

 

 

Brzmienie

Albo tak.

   Zatem nie są na pewno w błędzie wspomniani profesjonaliści, którzy EEZETICH Mania sobie zafundowali. Bo, rzecz oczywista – można woleć inne słuchawki, zarówno tańsze jak droższe; ale też niewątpliwie te ze słoweńskiego lasu mają w sobie „to coś”, co czynić będzie muzykę lepszą i bardziej zajmującą.

Konkretnie chodzi o szereg zalet zdiagnozowanych we wszystkich trzech tradycyjnie sprawdzanych lokacjach: ze sprzętem przenośnym, przy komputerze i w torze z odtwarzaczem lub gramofonem. Chodzi przede wszystkim o wartki i falujący nurt muzycznego potoku, nasycenie muzyki kolorytem i dozę przekazywanych informacji.

Mania grają urokliwie i można się w nich rozsmakowywać. Ciemny, rembrandtowski niemalże styl oświetlania łączą z przekazem gęstym, ale pozbawionym przesadnej masywności i ani trochę ociężałym. Cechującym się jednoczesnym wysyceniem kolorów, odpowiednią różnorodnością i żywiołową dynamiką. Brzmią cieniście i gęsto, ale zarazem transparentnie i z dużą dawką światła. Na dodatek są zrywne i nie przeciągają fraz, a informacje o detalach w zgęstnieniach i cieniach się nie gubią. Dochodzi do tego czerń tła nie pozbawiona odbić światła, kontury zarysowane wyraźne i transparentność całkowita. Nie czuć specjalnego nacisku na szczegółowość i przejrzystość medium, ale są one pełnowymiarowe i bez zarzutu wkomponowane w budzącą uznanie wizję całości. Przy czym nie przesadzajmy z tym mrokiem – nie jest to mrok wyjątkowy. Ot, jeszcze jedne spośród jakże wielu (nawet większości pośród droższych) słuchawek mocno nasycających barwy i pociągających muzyczne krajobrazy pociemniającym werniksem dla zbudowania klimatu i podsycenia nastroju. Co na odbiorcę świetnie wpływa, więc o to wszyscy się biją; wystarczy zajrzeć do recenzji telewizorów – ile tam piszą o jakości czerni i jak bardzo recenzent wybrzydza, gdy okazuje się nie dość dobra. (Muzyka, analogicznie jak obraz, posiada aspekt malarski.)

Mało tego, niektóre produkcje filmowe przez samych twórców oprószone zostają sadzą, a mój telewizor ma wbudowany własny generator czerni (którego nigdy nie używam). Nie lubię bowiem dekompozycji czernią innych barw i słuchawki ERZETICH Mania na szczęście tego nie robią. Jedynie mocno wysycają, w tym i samą czerń oczywiście, zachowując naturalny koloryt i naturalną różnorodność. Z  towarzyszeniem drugiej cechy, która jest u nich wiodąca – analogowej płynności, i w jej ramach operowania sopranem. Z oryginalnym kablem ten sopran cokolwiek okazuje się wycofany, niemniej cofnięcie jego niewielkie i całkiem nie przeszkadzające. Z Tonalium natomiast był to już sopran pełny, nie wycofany ani trochę, a przy tym z oboma kablami trójwymiarowo zrobiony – wolny od nitkowania i spłaszczeń.

Tak więc sopran objętościowy i doskonale zespolony z pozostałymi zakresami, to obok naturalnego, gęstego kolorytu drugi czynnik decydujący o tym, że można tych Mania zapragnąć.

I można przykręcić śrubę.

Wiele razy, szczególnie ostatnimi czasy, odwołuję się do testu zwykłej mowy, znakomicie odróżniającego styl sopranowo podrasowany od naturalnego. W rezultacie mieliśmy niedawno zdiagnozowane trzy przykłady słuchawek grających naturalnie i jednocześnie efektownie – wyraźnie droższych od tych Mania flagowych dla swych producentów Pioneer SE-MASTER1, Meze EMPYREAN i MrSpeakers ETHER 2. Recenzowane teraz ERZETICH Mania też zapisują się do tej szkoły, grając we wspomnianym aspekcie identycznie. Cieniście, urokliwie i z nasyceniem oraz bez sopranowych wtrętów, a jednocześnie z naturalnej długości wybrzmieniem. Nie tak perliście, mieniąco się i migotliwie, jak ETHER 2, i nie tak perfekcyjnie (referencyjnie wręcz) pod każdym względem, jak Pioneery i Meze, ale w tym stylu i pod względem całościowej jakości bliziuteńko, a za połowę albo jeszcze mniejszą kwotę. Więc przy okazji dociera do nas, jak straszne rozrzuty potworzyły się pośród słuchawek; gdzie znakomite możemy mieć już za sześćset, nieco lepsze za sześć tysięcy, a jeszcze kroczek wyżej, to już tysięcy dwanaście. Więc stara audiofilska prawda wraca w wyższym jeszcze stężeniu: mały postęp, duże pieniądze – i z roku na rok coraz większe. Niemniej trudno nie zauważyć, że te za sześćset jednak najsłabsze, gdy te za dwanaście jednak najlepsze, więc jeśli zmierzamy ku perfekcji, to trzeba niestety płacić. A na królewskim tronie nowy Orpheus Sennheisera za dwieście sześćdziesiąt  tysięcy i cała reszta pod nim… Ale co się będziemy słuchawkami szokować – w niemieckim serwisie Porsche wymiana żarówek w światłach drogowych (nic więcej) jest wyceniona na pięć sześćset, bo serwis nie przewiduje wymiany po jednej stronie, która kosztuje dwa osiemset. (Pewnie za to żarówkę dają „europejską”, przez biuro polityczne Najjaśniejszej Komisji Europejskiej łaskawie zatwierdzoną.)

W skomplikowanym słuchawkowym świecie rządzi zatem cenowa stromizna, ale są tam różne zaułki i kuszące przystanie. O takim ciekawym zaułku, zwącym się Ultrasone Tribute 7, będzie niedługo recenzja, a opisywane teraz ERZETICH Mania nie są wprawdzie aż tak osobliwe, niemniej bez wątpienia kuszące i jakże zbawczo tańsze. Za pół albo mniej budżetu takich naprawdę ekstra dostajemy brzmienie kompletne i dźwięk uniwersytecko wykształcony. Nie tak jeszcze zachwycający, że gdy słuchasz, to ci się otwiera niebo, ale już taki do zapomnienia, jaki marny świat wokół. Z porywami nawet w momentach, w których baczymy na jakość, co ma kluczowe znaczenie. Jako że wielu nawet zaawansowanych użytkowników słuchawek obstaje przy twierdzeniu, że nie warto kupować drogich, bo przecież tanie (jak sami to przyznaliśmy) też mogą dawać radość, więc po cóż gubić pieniądz?

I można wsadzić ucho.

I można się z tym zgodzić, wszakże pod jednym warunkiem – że będziesz umiał słuchać bez wsłuchiwania się w jakość. Że myśl ci się nie ześlizgnie w zapamiętania godzinie na przegląd aspektów technicznych i nie odkryjesz z goryczą – że to, tamto i owo nie przylega z całą dokładnością do muzyki żywej, że pozostaje namiastką. O wiele łatwiej będzie o to, gdy nie masz w domu instrumentu, albo masz tyko gitarę. Bo zwykła – nie jakaś Hermann Hauser czy jakiś Gibson Les Paul plus Marshall – od tej z przeciętnych słuchawek się zasadniczo nie różni. Ale saksofon, orkiestrowe czy perkusyjne talerze, fortepian, kotły, organy – to całkiem inna sprawa. A podobnie obrazowanie sceny, podobnie ludzkie głosy, podobnie muzyka jako całościowa wizja dynamicznego układu.

Wróćmy do naszych Manii. Wynotowałem sobie, że całość brzmienia u nich przestrzenna, plastyczna i wydatnie trójwymiarowa; co, zwłaszcza w odniesieniu do tego ostatniego znamionuje już klasę. Bas mocny, nieco niestety głuchawy, niespecjalnie także akcentujący przestrzenność bębnów, ale akcentujący. Za to potrafiący schodzić w najniższe rejony i zabrzmieć przepotężnie. Soprany z oryginalnym kablem cofnięte na rzecz łagodzenia, ale w sposób udany, nie krzywdzący; z Tonalium natomiast pełnowymiarowe, bez wyczuwalnego ujęcia. Granie nieco powyżej linii wzroku i całe przed słuchaczem, pod względem stereofonii dobrze wiążące kanały środkowym wypełnieniem. Scena w zależności od rodzaju nagrania od średniej aż po dużą, nie rozciągana sztucznie sopranowymi zawodzeniami.

Brzmienie cd.

I można zmienić kabel.

   W efekcie stan analogiczny jak u trzech wyżej wspomnianych – żadnych sopranowych śnieżynek i odnoszonych do nich basowych kontrastów; scenografia malarska, skonfrontowana jedynie z samym słuchającym. I wraz z tym całościowo naturalna postać muzyki, na bazie braku efekciarskiego podbarwiania wysokimi tonami. Nieznaczne natomiast podbarwianie basem – minimalne – jednakże struny basowe lekko pogrubione, a tylko sopranowe naturalne. Obraz całościowo przede wszystkim dający wrażenie spójności i sycącego wypełnienia; o dobrze obrobionych krawędziach trójwymiarowych dźwięków i harmonicznie bogaty. Też mocno zwracająca uwagę naturalna śpiewność, zwłaszcza autentyzm głosów, i bardzo dobre łączenie miękkości z twardością, co przy takim budżecie nieczęsto się udaje. Także moc duża, szybkość i dynamika – ogólnie kawał dźwięku już na niewysokich poziomach głośności. Całościowa – podkreślmy to raz jeszcze – plastyczność i wraz z głębokimi padami oraz głębokimi samymi muszlami głębokie, urozmaicające życie brzmienie. W sumie zatem dużo dobrego dźwięki w zgodzie z tym od czego zacząłem – wybierający te słuchawki nie popełniają błędu. To dobre, nawet wybitne, rasowo brzmiące nauszniki, zarazem oryginalnie wyglądające. Rozpoznawalne na pierwszy rzut oka i pozbawione brzmieniowych uchybień, bogate za to w fascynacje.

Na koniec – w imię odejścia od samych luźnych odczuć recenzenta – odnieśmy to wszystko w bezpośrednim porównaniu do analogicznie kosztujących, też otwartych i też posiłkujących się kablem Tonalium – Sennheiser HD 800.

I z ciekawością się na nie patrzy.

Nie zaskoczę nikogo stwierdzeniem, że wciąż flagowe, tyle że występujące teraz w trzech odmianach, słuchawki dynamiczne Sennheisera większy nacisk kładły na akustykę, mocniejsze dając poczucie muzyki w jakimś konkretnym pomieszczeniu. Wrażenie to zawsze im towarzyszy i to ich dodatkowa wartość, aczkolwiek można woleć muzykę bardziej „nigdzie”. Taką oferowały ERZETICH, ale bynajmniej nie nieokreśloną – też osadzoną w realiach. Mniej odbić, mniej sopranowego macania po ścianach i szperania po zakamarkach, ale też w jakiejś lokalizacji.

I odnośnie tychże sopranów: słoweńskie dziecko lasu grało niższym i bardziej masywnym dźwiękiem. Bez poczucia ociężałości czy jakiejkolwiek przesady, ale też bez tak zaznaczającej się eksploracji przestrzeni i dźwiękiem większym, mocniejszym, bardziej treściwym; nie tak delikatnym i kruchym. Dużym i bliskim (choć nie w głowie), a przy tym bardzo melodyjnym. Pod względem melodyjności ustępującym jedynie z bezpośrednio porównywanych MrSpeakers ETHER 2; i też nie w sensie gęstości czy nasycenia.

Wyciągnięte do porównania pod wpływem zdiagnozowanej melodyjności recenzowanych amerykańskie planary były natomiast odczuwalnie zwinniejsze oraz bardziej świetliste, pod którymi to oboma względami naprawdę są wyjątkowe. Falowanie przepływu i dopieszczanie (także światłem) dźwięków to ich bezapelacyjny tytuł do chluby i bodaj żadne słuchawki nie są im pod tym względem równe, o ile nie wykażą się lepszym rzutowaniem dźwięków na przestrzeń, co udaje się tylko tym elitarnym, jak Sennheiser Orpheus czy AKG K1000. Sama natomiast jaszczurcza zwinność (widzieliście jaszczurkę, jak śmiga po kamieniach?), zdolna podkręcać melodyjność i grację, jest genetycznie najmocniej przypisana do ETHER 2 i to im trzeba oddać. ERZETICH Mania nie zostały jednak ze swoją wyraźnie z tyłu – i one są pod tym względem wybitne, górujące (wprawdzie nieznacznie) nad silną nawet konkurencją, jak na przykład wziętymi także do porównania AudioQuest NightHawk (z kablem Tonalium).

A jeszcze dużo ciekawiej słucha.

Na tle Sennheiser HD 800 nie wypadły przeto lepiej ni gorzej, a jedynie inaczej; grając bardziej natężonym, masywnym i bliższym dźwiękiem; nie tak natomiast zdolnym do oddawania walorów przestrzennych i w razie konieczności form delikatnych. I jeszcze – co też istotne – z uwagi na niższą tonację ERZETICH bardziej ujednolicały głosy, w przypadku których występująca u Sennheiser analityczna przymieszka sopranowa umożliwiała głębszą penetrację ich swoistości.

 

 

 

 

 

Podsumowanie

   Można, jak widać, zrobić wysokiej, high-endowej nawet klasy, słuchawki w słoweńskich, porośniętych lasami górach. Wystarczy nazywać się Blaz Erzetich, wystrugać z kawałka lipowego drewna kanciastą oprawę muszli i napchać do środka mylarową membranę napyloną tytanem z towarzyszeniem magnesów neodymowych i porządnego okablowania. Efekt to dało ciekawy – słuchawki grające gęsto, melodyjnie; ciemnym i niskim operujące dźwiękiem o nieprzeciętnej urodzie. Takim chwytającym za serce i do słuchania przez długie godziny, jako że w sukurs przychodzi jeszcze wygoda – lecz przede wszystkim to piękne brzmienie… Grają te ERZETICH Mania tak dobrze, że trudno nawet jednoznacznie wskazywać przewagi słuchawek dużo droższych. Bo owszem: Sennheiser HD 800 – większa przestrzeń, MrSpeakers ETHER 2 – większa zwinność melodii, Meze EMPYREAN – lepsza precyzja obrazowania sceny i większa trafność tonacyjna; ale to wszystko w każdym przypadku nie wywołuje wrażenia, że coś z tymi Mania tracimy. Jako wypadkowa i całościowe doznanie okazują się pierwszorzędne; i co z tego, że trochę obniżone tonalnie i nie do końca potrafiące wygenerować trzeci wymiar basu? Szybko o tym zapomnisz i cieszył się będziesz gęstością w cienistym anturażu, a przede wszystkim siłą płynięcia tej muzyki – płynącej teraz naprawdę, a nie skrzekliwej, okropnej. I te basowe zejścia, i naturalność brzmienia, i jakże przyjemny dotyk…

Można to krócej ująć: to są słuchawki klasy Beyerdynamic T1 (choć z inną gamą zalet), o bardziej osobliwym pochodzeniu i bardziej niezwykłym wyglądzie, że zaraz się domyślasz, iż nie od wielkiej firmy z wieloosobowymi działami projektowania, designu i marketingu. Takie dla chcących czegoś oryginalnego, trudniejszego do znalezienia.

 

W punktach:

Zalety

  • Wybitna muzykalność na bazie ciemnego i gęstego brzmienia.
  • Dźwięk duży, bliski, bezpośredni.
  • A jednocześnie w pełni transparentny, że najmniejszego przymglenia.
  • Także szybki i dynamiczny, że najmniejszego nudziarstwa.
  • Kontury mocne i wyraźne, a jednocześnie dobrze obrobione.
  • Ogólna trójwymiarowość obrazu, słabsza nieco w rewirze basowym.
  • Za to ten rewir basowy z szczególnie niskim zejściem, że całościowa potęga.
  • Powyżej przekonująco naturalne głosy, nieznacznie pogrubiane basem.
  • I jeszcze wyżej spokojne soprany; z kablem oryginalnym cokolwiek wycofane, z wysokiej klasy nieoryginalnym nie.
  • Należyte obrazowanie sceny, z dobrym wypełnieniem jej środka, precyzyjną lokalizacją źródeł i brakiem grania w głowie.
  • Bliski plan pierwszy i pełna transparencja dają zupełną bezpośredniość.
  • A przede wszystkim całościowo muzyka nas urzeka.
  • Brak czucia, że coś tracimy, w odniesieniu do high-endowej konkurencji.
  • Oryginalny wygląd, natychmiast rozpoznawalny.
  • Estetyka nieco surowa w (nomen omen) manierze ekologicznej, ale dopracowana i na bazie samych najlepszych surowców.
  • W tym drzewa lipowego, o świetnych cechach akustycznych, i membran napylanych tytanem, którymi się szczycą najlepsi.
  • Odpinany kabel oryginalny jest dobrej jakości, a złącza 4-pin mini pozwolą znaleźć jeszcze lepszy i w razie potrzeby symetryczny.
  • Wygoda oraz charakter dźwięku predysponują do długich sesji.
  • Tym bardziej, że dźwięk ten, jak już wcześniej wspomniałem, nie odznacza się w najmniejszym nawet stopniu tendencją do nudzenia.
  • Masywność samych słuchawek chroni je przed uszkodzeniami.
  • A nie są jednocześnie ciężkie ani uwierające.
  • Cena nie wzięta z sufitu, aczkolwiek też nie niska.
  • Producent u nas wcześniej nieznany, ale to nie debiutant, ani tym bardziej amator.
  • Oferta czterech cenowo różnych, dedykowanych wzmacniaczy, które są świetnej jakości.
  • Polski dystrybutor.
  • Z czystym sumieniem mogę polecić.

Wady i zastrzeżenia

  • Oryginalny wygląd może być postrzegany jako wada.
  • Trzeba się wykosztować. (W zamian dźwięk high-endowy bez żadnej umowności.)
  • Trzeba także zaryzykować, bo cóż – to nie słuchawki od wielkiej firmy z jej światową renomą.
  • Jednakże gdyby życie oferowało wyłącznie takie ryzyka, dziecinnie byłoby łatwe, bezpieczne i przyjemne.

Dane techniczne:

  • Słuchawki dynamiczne, wokółuszne, półotwarte.
  • Przetwornik z membraną φ50 mm napyloną tytanem.
  • Impedancja: 80 Ω
  • Czułość: na podstawie odsłuchów – przeciętna.
  • Waga: 460 g
  • Kabel: odpinany – 2,5 m, miedź beztlenowa OFC, jack 6,3 mm.
  • Muszle z sezonowanego litego drzewa lipowego, maskownice i pałąk aluminiowe, pady i opaska nagłowna z ekologicznej skóry.
  • Akcesoria: woreczek ochronny.
  • Opakowanie: kartonowe pudło.
  • Cena: 5300 PLN

 

Dystrybucja: GFmod

System:

  • Źródła: Astell & Kern AK380, PC, Cairn Soft Fog V2, dCS Rossini.
  • Przetwornik: Ayon Sigma.
  • Przetwornik/słuchawkowy wzmacniacz (symetryczny): RME ADI-2 PRO.
  • Wzmacniacze słuchawkowe: ALO Audio Studio Six, ASL Twin-Head Mark III, Ayon HA-3.
  • Słuchawki: AudioQuest NightHawk (kabel Tonalium), Beyerdynamic T1 V2 (kabel Tonalium), ERZETICH Mania (kabel oryginalny i Tonalium), Final D8000, Fostex TH900 Mk2, MrSpeakers ETHER 2 (kabel Tonalium), Sennheiser HD 800 (kabel Tonalium).
  • Interkonekty analogowe: Siltech Royal Emperor Crown, Sulek Audio, Sulek 6 x 9.
  • Kable cyfrowe: Fidata USB, iFi iOne z kablem iUSB3.0 Gemini i koaksjalnym Tellurium Q Black Diamond.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Entreq Challanger, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Sulek Power 9×9.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Stopki antywibracyjne: Acoustic Revive RIQ-5010, Avatar Audio Nr1, Solid Tech Discs of Silence.
  • Listwy: Power Base High End, Sulek Audio.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

8 komentarzy w “Recenzja: ERZETICH Mania

  1. Alucard pisze:

    Co tu tak pusto? Nikt nie chce pisać? To ja napiszę 🙂 Jak one się sprawdzają przy ciężkiej muzyce oraz takiej gdzie ważny jest duży bas? Lepsze są niż powiedzmy Grado PS500?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie wiem, bo Grado PS500 słuchałem w życiu może dwie minuty. Natomiast Erzetich Mania spisują się we wspomnianych aspektach bardzo dobrze, a nawet jeszcze lepiej.

      1. Alucard pisze:

        Powinieneś posłuchać nowych PS500e. Dorzuciłem do kolekcji, świetne słuchawki. Można sie wbić w lekki szok co takie puszeczki potrafią zrobić z muzyką 🙂

  2. Alucard pisze:

    Pytanie z gatunku osobistych 😉 Wolałbyś PS2000e czy D8000? What’s your weapons of choice?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Jeżeli odwołujemy się do personalnych kryteriów, to prawdopodobnie wolałbym PS2000e.

      1. Przede wszystkim dlatego, że są brzmieniowo smutniejsze.
      2. Także dlatego, że mój wzmacniacz na lampach 45 łatwiej radzi sobie z dynamikami niż planarami.
      3. Po trzecie dlatego, że wygoda (większa u D8000) nie ma dla mnie większego znaczenia; mam wytrzymałą głowę.

      Ale różnica (także w tych czysto subiektywnych kryteriach) to najwyżej kilka procent, a poza tym nie słyszałem D8000 z optymalnym kablem i także nie robiłem definitywnych odsłuchów pod kątem takiego rozstrzygnięcia. Całkiem możliwe, że dając D8000 Tonalium wskazanie padłoby na nie.

      1. Piotr Ryka pisze:

        A jako dopowiedzenie dodam, że swoje K1000 z Entreq Atlantis i tak wolę. Wyraźnie wolę.

  3. Alucard pisze:

    Smutniejsze? Hmmm, smutek to nie jest to. Wołałbym jednak coś wesołego, skaczącego, pląsającego, beztrosko muzykalnego i tryskającego basem, strumieniami średnicowej radości i fajną górą 🙂

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie ma problemu – są Focal Utopia. Tyle, że rock w nich wypada jak jakaś zabawa szkolna, a nie warki groźnych facetów. Wskazałem PS2000e, bo są poważne, posępne, dostojne i – można też tak to nazwać – neutralne. Ani śladu ocieplenia, wypogodzenia, dosłodzenia. Mnie to odpowiada, a inni mogą woleć co innego. Final D8000 są bardziej optymistyczne; nieznacznie, ale trochę, a Focal Utopie wręcz ocieplone. Wszystko to można oczywiście przeregulowywać kablami i torem, ale rozmawiamy o samych słuchawkach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy