O szerzej dotąd nieznanej marce ERZETICH – oferencie słuchawek i słuchawkowych wzmacniaczy – wspominałem już w relacji z tegorocznego AVS, gdzie w Hotelu Sobieski zajmowała jeden z pokoi, nie chcąc się najwyraźniej mieszać z innymi w Słuchawkowej Strefie i mając dość pary, by wziąć cały tylko dla siebie. Stały w tym pokoju wszystkie cztery produkowane przez nich wzmacniacze, poczynając od najskromniejszego Bacillus poprzez średnie Tilia i Perfidus po flagowego Deimos; i z każdym można było posłuchać od niedawna uzupełniających ofertę słuchawek.
Niemiecko z nazwy kojarząca się ERZETICH jest tak naprawdę ze Słowenii, z lasu i z muzyki. Jej twórca, Blaz Erzetich, to jednocześnie koncertujący muzyk (wydawca czterech albumów) oraz inżynier elektronik, który jeszcze jako nastolatek w komunistycznej Jugosławii na własny użytek konstruować zaczął sprzęt hi-fi, nie mogąc stać się jego posiadaczem w inny sposób. Prócz tego też grafik, projektant, fotograf i ilustrator, czyli ogólnie człowiek orkiestra, albo – jak to się czasem pompatycznie mawia – człowiek renesansu. (Z tym Renesansem byłbym jednak ostrożny, jako że to w tamtej epoce ludzie zaczęli zaniedbywać higienę, wierząc że brud chroni przed chorobami, a także zaczęły gwałtownie mnożyć się czarownice, które niedługo potem, w dobie Reformacji, na stosach (też oczywiście w celach zapobiegawczych) indywidualnie i grupowo spopielano.
Mamy zatem las pokrywający górzystą okolicę (jako że prawie cała Słowenia to góry), a pośród niego manufakturę, w której Blaz i jego grupa tworzą od 2012 słuchawkowe wzmacniacze, a od 2018 także słuchawki. Wzmacniacze już wyliczyłem i wynika z tego, że stanowią dość szeroką ofertę, natomiast słuchawek są na razie dwie pary – jedne i drugie dosyć kosztowne, przy czym każde o innej konstrukcji. Droższe Phobos to klasyczne planary, tańsze Mania są dynamiczne – i opis tych tańszych na początek, bo jeśli zaczynać z sensem prezentację wyrobów jakiejś marki, to raczej nie od modeli najwyższych; inaczej trzeba będzie potem chcąc nie chcąc tłumaczyć albo słabsze brzmienie tańszych, albo, co gorsza, droższych – w obu przypadkach udręką. Przezorniej przeto zawsze wspinać się po drabince cenowej i w razie gdyby droższe gorzej, to ich najlepiej zaniechać. Ewentualnie krótka wzmianka sygnalizująca rozczarowanie, no chyba, że coś drogiego głosi o sobie niebezpieczną nieprawdę i nieprawda ta zaczyna się upowszechniać – wówczas trzeba gromko ostrzegać. Przeważnie nie ma takiej potrzeby; producenci nie są tak głupi, by gorsze proponować drożej, niemniej czasem i tak się zdarza. Jak jest w przypadku słuchawek od ERZETICH, tego póki co nie wiem, tak więc na wszelki wypadek biorę się najpierw za tańsze.
Nie takie one znów tanie – kosztują 5300 złotych; wszakże od droższych za równe dziewięć ekonomicznie łatwiejsze. Mimo tego i w ich przypadku każdy słuchawko-maniak czy słuchawkowy erudyta wziąć się może pod boki i bez namysłu wypalić: „– Taka wysoka cena za słuchawki z jakiegoś słoweńskiego lasu?!” O tyle to będzie kulą w płot, że ERZETICH ma na świadectwo swojej jakości dość liczne wypowiedzi ludzi związanych z branżą muzyczną, którzy tych Mania na co dzień używają i są ponoć ogromnie zadowoleni. Tak więc witamy w słuchawkowym światku kolejną nieznaną dotąd szerzej markę, która śmie się przebijać i jej to dobrze wychodzi. Bo może akurat nazwa Mania w języku polskim nie brzmi najlepiej, kojarząc się bądź to z weekendową panienką w starej piosence Jaremy Stępowskiego, bądź, w przypadku pisania z małej litery, z aberracją psychiczną; ale może akurat dobrego bzika na punkcie tej słuchawkowej Manii ze słoweńskiego lasu dostaniemy?
Jak sam producent zaznacza, tak naprawdę w grę wchodzi jednak Mania nie słoweńska tylko etruska, zaczerpnięta w sensie dawstwa imienia od etruskiej bogini Manei – żony boga podziemi Mantusa, wraz z którym władać miała światem duchów i cieni, będąc im niczym matka. Tak więc ERZETICH Mania to nie coś przymilnego i radosnego z natury – przynajmniej nie gdy chodzi o źródło nazewnictwa. Skąd w takim razie pomysł? Producent się tłumaczy, że chodziło mu o zmienność oraz głębię nastrojów, być może mając w podświadomości dwubiegunowość depresyjno-maniakalną – chorobę ostatnimi czasy w artystycznym światku szczególnie modną i niewątpliwie bazującą na skrajnie silnych emocjach. Czy z taką aż siłą radość dzięki tym Mania będzie w nas wzbierać, a smutek równie głęboko grążył, o to ich raczej nie posądzam, ale z nazewnictwem można przecież poszaleć…
Co tu tak pusto? Nikt nie chce pisać? To ja napiszę 🙂 Jak one się sprawdzają przy ciężkiej muzyce oraz takiej gdzie ważny jest duży bas? Lepsze są niż powiedzmy Grado PS500?
Nie wiem, bo Grado PS500 słuchałem w życiu może dwie minuty. Natomiast Erzetich Mania spisują się we wspomnianych aspektach bardzo dobrze, a nawet jeszcze lepiej.
Powinieneś posłuchać nowych PS500e. Dorzuciłem do kolekcji, świetne słuchawki. Można sie wbić w lekki szok co takie puszeczki potrafią zrobić z muzyką 🙂
Pytanie z gatunku osobistych 😉 Wolałbyś PS2000e czy D8000? What’s your weapons of choice?
Jeżeli odwołujemy się do personalnych kryteriów, to prawdopodobnie wolałbym PS2000e.
1. Przede wszystkim dlatego, że są brzmieniowo smutniejsze.
2. Także dlatego, że mój wzmacniacz na lampach 45 łatwiej radzi sobie z dynamikami niż planarami.
3. Po trzecie dlatego, że wygoda (większa u D8000) nie ma dla mnie większego znaczenia; mam wytrzymałą głowę.
Ale różnica (także w tych czysto subiektywnych kryteriach) to najwyżej kilka procent, a poza tym nie słyszałem D8000 z optymalnym kablem i także nie robiłem definitywnych odsłuchów pod kątem takiego rozstrzygnięcia. Całkiem możliwe, że dając D8000 Tonalium wskazanie padłoby na nie.
A jako dopowiedzenie dodam, że swoje K1000 z Entreq Atlantis i tak wolę. Wyraźnie wolę.
Smutniejsze? Hmmm, smutek to nie jest to. Wołałbym jednak coś wesołego, skaczącego, pląsającego, beztrosko muzykalnego i tryskającego basem, strumieniami średnicowej radości i fajną górą 🙂
Nie ma problemu – są Focal Utopia. Tyle, że rock w nich wypada jak jakaś zabawa szkolna, a nie warki groźnych facetów. Wskazałem PS2000e, bo są poważne, posępne, dostojne i – można też tak to nazwać – neutralne. Ani śladu ocieplenia, wypogodzenia, dosłodzenia. Mnie to odpowiada, a inni mogą woleć co innego. Final D8000 są bardziej optymistyczne; nieznacznie, ale trochę, a Focal Utopie wręcz ocieplone. Wszystko to można oczywiście przeregulowywać kablami i torem, ale rozmawiamy o samych słuchawkach.