Recenzja: dCS LINA

Odsłuch: Pryzmaty słuchawek  

Napędzenie HiFiMAN Susvara to nie problem.

   Nabywca zestawu LINA to ktoś mający słuchawki szczytowe, inaczej po co taki zestaw. Przywołam zatem wyłącznie takie, i tak uzbiera się ich trochę.

Focal Utopia 2022

   Głębokie, esencjalne brzmienie to signum tych słuchawek, potwierdzone też przez dCS LINA. Ciemne, a zatem klimatyczne; niskie, a więc unikające drażniącego syczenia tła, które przemienia w koci pomruk. Bas gigant tłoczy moc, a soprany strzelają, aczkolwiek takie zjawiły się dopiero po użyciu płyty wygrzewającej Harmoniksa. (Nic nie poradzę, tak było.) W ogóle dźwięk po jej użyciu zdecydowanie lepiej się ułożył, w tym lepiej skomponowała scena, mimo iż płyty tej użyłem wcześniej z LINA i innymi słuchawkami. (Możecie w to nie wierzyć – uznać za bajer czy głupotę, ale relacjonuję jak było i guzik mnie to obchodzi.)  

    Przy takim basie i zgęszczeniu nawet strzeliste soprany nie dały rady zrobić z tego zgęszczenia takiej przejrzystości, by widoczność na przestrzał, nie ona czynnikiem wiodącym. W zamian to coś, co nazywamy muzycznym szałem, działało na cały regulator, wpadało się w zapamiętanie. Średnio odległy pierwszy plan rysował się bardzo wyraźnie mocnymi lecz pozbawionymi ostrości konturami, a wybrzmienia niosły się długo i działały uwodzicielsko, chociaż uczciwie trzeba przyznać, że przy USB ustawionym na 1 powodowały większą fascynację poprzez mocniejszą namacalność i zwiększoną chropawość w miejsce z lekka zdystansowanej gładkości. Z czego by wynikało, że dla słuchawek Focal Utopia 2022 wygładzające nadpróbkowanie plików i inne zabiegi w tym kierunku nie są czymś pożądanym, psują bezpośredniość kontaktu. W tej sytuacji muszę stwierdzić, że dla nich w ustawieniu „USB poziom 2” nie okazała się LINA idealnym partnerem – te słuchawki wolą bardziej brutalną źródłowość od ogładzonej, też na szczytową bezpośredniość nastawione wzmacniacze lampowe, choć swego czasu znakomicie pierwsza ich wersja grała z tranzystorowym Trilogy 933 – lecz tamten wzmacniacz intensywniej naśladował brzmienia lampowych, a przetwornik z mniejszą intensywnością obrabiał materiał cyfrowy.

Final D8000

    Final w pierwotnej wersji, mającej mocniejszy sopran, współpracowały za to pierwszorzędnie; ich lżejsze, dzięki zintensyfikowanym sopranom nieco jaśniejsze – bardziej świetliste i przenikliwe brzmienie prześwietlało materiał odbierany od LINA na wskroś, a jednocześnie nie rysowała się żadna ostrość – wręcz przeciwnie: brzmienie jawiło się jako płynne, romantyczne, aromatyczne, klarowne. Rzucało czar i radowało każdym aspektem, co o tyle nie było zaskakujące, że dCS Bartóka po raz pierwszy słuchałem na AVS właśnie z tymi słuchawkami – i było to rewelacyjne pasowanie. Linie melodyczne przetwornika, wzmacniacza i słuchawek także i teraz doskonale się nakładały, idealnie dobierając gęstości, miąższość i oświetlenie, doskonale wyważając też pasmo i obdarzając brzmienie nie tylko melodycznym czarem, ale też magią dotyku.

Więc także każdych innych przylegających do głowy słuchawek.

   Z czego by wynikało, że zestaw LINA nie przepada za słuchawkami oferującymi zwiększoną gęstość, gładkość i obniżenie pasma, jak również niepotrzebny mu nacisk położony na bas. Basu sam oferuje masę, co z basowymi słuchawkami daje deformującą nadwyżkę i ogranicza widoczność. Zwiększona u samych słuchawek gładkość powodowała zaś, że Focal dawały mniejszą od Final bezpośredniość, słabszą przejrzystość i poza ilościowo mierzonym basem słabsze wszystko. Dla LINA więc to Final okazały się partnerstwem wzorcowym, od czasu debiutu Bartóka nic pod tym względem się nie zmieniło.

Meze ELITE

    Potwierdzenia tej sytuacji, to znaczy tego, który dobór na osi gładkość-szorstkość lepiej pasuje do LINA, szukałem u Meze ELITE, które są lekko szorstkawe. Nie – nie w taki sposób, że to nieprzyjemne, wręcz na odwrót – mocniejsze czucie faktury. Dźwięk nie prześlizguje się niczym wąż przez kompozycyjny materiał, ani nie przelatuje jak duch przez uszy, tylko trze o nie czynnikami tworzącymi: muzyka się mocniej odciska na zmysłach i głębiej wdziera w myśli. Odbieramy to jako większą bezpośredniość oraz mocniejszy kontakt dotykowy; ten styl nie pozostawi nas obojętnymi, tak samo jak cytowana poezja Supervielle᾽a albo proza Becketa.

    Ciemniejsze niż Final brzmienie – obficiej operujące światłocieniem i bardziej nasycone powagą. Mocniejsze kontrasty pomiędzy gładzią a szorstkością, bardziej zaznaczający się czynnik echowy i większymi głębiami fascynująca scena o znakomitym ogniskowaniu źródeł. Skumulowany atak emocjami – darcie dramatycznością rozdzierające, bolesne. Rozpaczliwsza rozpacz, smutniejszy smutek, zaduma bardziej zatroskana. Czynnik melodyjności nie pracujący wyłącznie na własne konto, tylko włożony w teatr rozmyślania i marzeń. W ogóle mniej obecny, i mniej też powietrza w dźwięku – bardziej rozedrgane emocje, a mniej melodyjnego płynięcia. Kiedy zaś wziąć muzykę z melodyjnością wiodącą (np. bossa novę) jasne się staje, że Final to nie tylko większa płynność i ekspozycja melodyczna, ale także pełniejsze, bardziej wypukłe brzmienie z (to już w minimalnym stopniu) bliższym podejściem do słuchacza. Z czego biorąca się całkiem inna atmosfera – Fina D8000 i Meze ELITE przy napędzaniu LINA-stack to głęboko inne słuchawki pod względem melodycznym i emocjonalnym. Jedne (Final) niczym uspokajająco-melodyjna Ella Fitzgerald; drugie (Meze) niczym naprana emocjami, eksplodująca nimi Ewa Demarczyk.[4] Z czego brała się dychotomia. Te utwory, dla których dramatyzm posiadał wartość fundamentalną, bardziej podobały mi się przy ELITE; te zaś, dla których większe znaczenie miał czynnik melodyczny, bardziej przy D8000. Te ostatnie, ogólnie biorąc, bardziej zdawały się pasować, ponieważ Meze można było zarzucać pewien niedobór wypełnienia. Brzmiały chropawiej i dramatyczniej, ale czasem za chudo.

Dan Clark Audio STEALTH

    Brzmienie stylistycznie podobne, też z mocno zaznaczającymi się chropawościami instrumentów i głosów, zaprezentowały flagowce Dana Clarka. Ale to było inne brzmienie – mocniej akcentujące melodię, lepiej wypełnione oraz jaśniejsze, w skutek wyraźnie mocniejszego oświetlenia. Więcej powietrza, a mniej histerii; i takie (istotny czynnik) niezwykle ujmujące wykańczanie delikatnością. Mniejsza pełność niż z Final; tym bardziej niż z Focal, ale wyważenie chropawe-gładkie i pełne-niepełne wyjątkowo dobrze dobrane – balans pomiędzy negatywnymi emocjami smutku, a pozytywnymi radości, dzięki temu najlepszy.

 

 

 

 

    Typowa też dla tych słuchawek wnikliwość harmoniczna, a mocne światło i duża doza powietrza na rzecz przezierności. Przestrzeń ponadprzeciętnie ożywiona sygnałem od dCS i bardzo silne kontrasty potężnego basu z trzaskającymi sopranami. Podobne między elementami obrzucanymi mocnym światłem, a tymi tonącymi w pomroce cieni – generalnie świetne słuchanie jedynych bodaj słuchawek mających na wyposażeniu bez dopłat dobry kabel. Kilka więcej kropli pełności brzmieniu temu by wprawdzie nie zaszkodziło, ale przypadek Focali pokazał, że trzeba z tym czynnikiem przy LINA obchodzić się ostrożnie: przesada bardzo niewskazana, zabija bezpośredniość. Ogromna na okrasę scena – jeszcze większa niż z Meze – jako podziwu godne czucie obszaru, odbić i lokalizacji źródeł. Fantastyczne też unikanie zniekształceń w najtrudniejszych momentach (najniższe zejścia basowe i koloratury). – Przyznam, nie spodziewałem się tak udanej współpracy, zwłaszcza aż takiej sceny i takiej bezpośredniości. Żadnego piaszczenia ani łaszenia; żadnego uczuciowego indyferentyzmu ani histerii. Najlepsze pasowanie obok Final.

HiFiMAN HE-R10P

    Kolejne słuchawki zamknięte, i przedostatnie z użytych, to popisowe HE-R10P, próbujące dać sobą naśladownictwo legendarnych Sony R10. Naśladownictwem duże źródła i z bliskim pierwszym planem szeroka scena, może aż za szeroka w stosunku do głębokości. Także spotęgowane przez dCS doznawanie przestrzeni i potęgowy bas, a na przeciwnym krańcu przewiercające aż po pikantność soprany. Pomiędzy dobra muzykalność, z przewagą gładkości i melodyjności nad szorstkim realizmem, a wypełnienie średnie, jeśli nie liczyć masywności basu. Brak jednak efektownego dopieszczania delikatnością dźwięku, tak ujmującego u STEALTH – a tak w ogóle, to chyba za dużo poświęcono jakości, w sensie całościowego skomponowania dźwięku, chcąc tych słuchawek planarne przetworniki uczynić łatwymi w napędzeniu. Prócz tego nie byłem pewny, czy ten egzemplarz został całkowicie wygrzany, coś mi mówiło, że nie. Dalece inaczej brzmiał bowiem względem tego produkującego się przy pisaniu recenzji, a zmiana formy pałąka (ze zwykłego na zapożyczony od Susvar) nie mogła sama być za to odpowiedzialna – po kiego bowiem psuć dobry dźwięk droższym pałąkiem? W sumie na tle Final i STEALTH prezentacja do zapomnienia (w końcu orbitujemy tutaj na najwyższych sprzętowych orbitach). Niedostatek trzeciego wymiaru w sopranach i nie dość dobrze skomponowana scena, a środek pasma bez należytego czaru, choć w wyrywkowych aspektach – jak czystość i wyraźność – efektowny.

HiFiMAN Susvara

Susvara znaczy w sanskrycie „piękno dźwięku”.

   Identyczny materiał nagraniowy w prezentacji niewiele przecież droższych Susvar przenosił w inny świat. – Głębiej, melodyjniej, szlachetniej. Nie wiem czy ktoś może się z tego cieszyć poza właścicielami i sprzedawcami tych słuchawek, być może jeszcze ci, dla których drożej zawsze powinno znaczyć lepsze. Tym razem tak się okazało, te najdroższe najlepiej zagrały. Decydujące o tym parametry to najdoskonalej zrealizowana śpiewność oraz najbardziej naturalna głębia dźwięku przy znakomitej indywidualizacji, nie wymagającej popadania w sopranową przesadę. To bowiem duża sztuka, dana bardzo nielicznym, nie tylko poprzez szorstkość umieć pełnoskalowo indywidualizować brzmienia i nastroje. Z samej melodyjności wysnuć smutek, a wcześniej szorstkość tak domieszać do płynności, by idealnie się przeniknęły i wraz z tym nie grały na same siebie, tylko by indywidualizowały wspólnie.

     Wiem, to trochę zawiłe, ale chodzi po prostu o to, żebyśmy nie mieli do czynienia ze słuchawkami, czy generalnie całymi torami, dającym w jednych przypadkach mdlącą gładkością przymilność, dosładzającą nawet smutek, a w innych nieustanną rzewność, nawet gdy nie ma powodu. I nie chodzi tu o tak zwaną neutralność, bo ona uproszczeniem. Neutralność może sobie być w sędziowaniu, a muzyka jest zawsze jakaś. Sens jej polega na stwarzaniu nastroju, a nie nieobecności powietrza.[5] Pytaniem tylko, jakimi środkami ten nastrój będzie budowany. Spośród porównywanych słuchawek Susvary okazały się tymi, które użyły środków najbardziej wyważonych i osiągnęły przy ich użyciu najlepszy rezultat końcowy. Smutek i radość bez potrzeby odchodzenia od naturalności brzmieniowej – bez przesadzania z chropawością czy gładkością i odchudzaniem bądź dociążaniem. Naturalnie rozwarte pasmo z szalejącymi ekstremami i ujmującym czarem środka, a wszystko to na scenie skomponowanej w taki sposób, by też klarowała się naturalnie. W sumie więc wyważenie dające stan naturalności, ale też decydujące o jakości czynniki tego wyważenia – każdy na ekstremalnym poziomie. Z magią dotyku, pięknym światłem i substancjalnością w rolach głównych; a że od poszarpanego, spoconego rocka, po pod krawatem poezję śpiewaną; od fletu i skrzypiec solo, po chór, organy i orkiestrę, brzmiało to tak jak trzeba, to już tylko pochodne. Przy czym, powiedzmy sobie szczerze – dCS LINA nie wycisnęła wszystkiego z Susvar, one potrafią jeszcze piękniej. Ale Susvary wycisnęły wszystko z LINA, pasowały najlepiej. Nie ma w tym zaskoczenia – w przeciwnym razie do czego niby miałby służyć szczytowy stack dCS Vivaldi System, czy nawet ten podrożony Bartók, który sam nie napędzi jednak Susvar, nie w sposób pozadyskusyjny.

 

[4] Mógłbym przywołać w miejsce Demarczyk Edith Piaf, ale odkąd się dowiedziałem, że całą okupację Paryża przemieszkała w burdelu dla esesmanów i dobrze opłacana wyjeżdżała koncertować w Berlinie na rzecz przyjaźni Francji z hitlerowskimi Niemcami, czuję do jejmościanki wstręt.

[5] Które wprawdzie bardzo obecne, lecz ewolucja nas na nie wyzerowała, tak samo jak na zwykłe bicie serca.  

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

14 komentarzy w “Recenzja: dCS LINA

  1. Sławek pisze:

    Bardzo dobra recenzja, dziękuję Panie Piotrze, dużą radość mi sprawiła!
    Tym niemniej kilka spostrzeżeń:
    Odnośnie wygrzewania – napisał Pan:
    U mnie to trwało dwa tygodnie grania od rana do północy, a przecież to ten zestaw brał udział w AVS, nie przyjechał zatem surowy.
    No zonk! To ja tych Susvar na AVS (co prawda nie z kablem bladawcem, a jakimś innym lichym czarnym od HiFiMana – tak mi powiedziano) na niewygrzanym sprzęcie słuchałem, a i tak czuć było dużą klasę i potencjał LINY.
    Odnośnie przetwornika – szkoda, że nie ma wejścia I2S, Jay’sa by można podłączyć w najlepszym dla niego ustawieniu, a tak to trzeba będzie coaxialem, BNC, albo AEC-EBU. Coraz więcej DAC-ów ma wejście I2S, ale no cóż, nie tym razem. Wejścia USB na zdjęciach wypatrzyłem B i A, a nie jak Pan pisze B i C. No i tu pojawia się pytanie – czy do A można podpiąć twardy dysk? Rozumiem, że sekcja streamera bezproblemowo współpracuje z Tidalem?
    Odnośnie wejść samego wzmacniacza słuchawkowego – do wejść RCA zapewne można podpiąć wyjście przedwzmacniacza gramofonowego i cieszyć się winylem…
    Zaś co do Susvar to w ich recenzji konkluzja była taka, że one to najlepiej grają z odczepów głośnikowych. A tu proszę – 2 waty i grają. Ale sam Pan wyjaśnił :
    Przy czym, powiedzmy sobie szczerze – dCS LINA nie wycisnęła wszystkiego z Susvar, one potrafią jeszcze piękniej. Ale Susvary wycisnęły wszystko z LINA, pasowały najlepiej.
    Ciekawe, jak by LINA sprawowała się z Crosszone CZ-1.
    Na następny AVS zabiorę moje Crosszone CZ-10 i QUAD-y ERA-1 i jak będzi LINA to posłucham jak będzie możliwość.
    Eurojackpota trzeba by puścić, bo to wszystko dużo €szekli kosztuje…

  2. Marek S. pisze:

    Brak pilota w sprzęcie za tyle pieniędzy, to troszkę słabo.
    Rozumiem, że jest to produkt stworzony dla bogatych. Tyle pieniędzy wydać i co chwilę wstawać, żeby zmienić głośność, współczuję użytkownikom. Nie każdy słucha z bliskiej odległości.
    Ja zanim cokolwiek kupię najpierw patrzę, czy w zestawie znajduje się pilot.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      dCS Bartóka będziesz w tej sytuacji zmuszony kupić, jego można obsłużyć smartfonem. Do niego zegar od Rossini – i hajda w pliki za sto pięćdziesiąt parę tysięcy! (Czy coś koło tego.) Ech, życie…

      1. AudioFan pisze:

        I tu mam dylemat, czy dokupić zegar Rossini, czy zestaw Muteców z REF 10 SE 120. Bardziej pasuje mi Rossini, wizualnie i pod względem okablowania, ale podobno referencyjny dźwięk dają dopiero Muteci. Jakie Wy macie doświadczenia z tymi zegarami?

        Czyli w zestawie LINA nie ma możliwości regulacji głośności z ROON tak jak w Bartoku? Pozostaje tylko i wyłącznie kręcenie potokiem?

        1. Pawcio pisze:

          Na FB odszukaj Ireneusz Sulewski i spytaj. Przećwiczył wszystkie kombinacje, ma już kolejna generację dCS. Teraz użytkuje dCS Vivaldi One. Wybrał topowe zegary Mutec. Ale do nich ma zasilacze liniowe i drogie okablowanie. Tak więc to kupa gratów znacznie droższa niż fabryczny zegar.

      2. Pawcio pisze:

        Można kupić pilota od Rossini lub od Vivaldi, tak samo sterują Bartokiem. Nie trzeba męczyć się z tabletem.

    2. Sławek pisze:

      No fakt, trochę słabo. Ale z drugiej strony na ogół kable słuchawkowe bardzo długie nie są, więc może siedząc obok dosięgniesz. Do gramofonu i tak wstawać trzeba – jak kto gramofon ma i używa. No i trochę ruchu nikomu nie zaszkodzi. Ale fakt – zdalne sterowanie powinno być.

  3. Robson pisze:

    Bardzo ciekawa recenzja, zwłaszcza że wypróbował Pan dużo różnych słuchawek. Byłem na AVS i słuchałem tego zestawu z Susvarami, mi też było to idealne połączenie. Na stanowisku rozmawiałem z przedstawicielem z dCSa i zapytałem się o różnice w stosunku do Bartoka, powiedział że konstrukcyjnie Ring DAC w Lina Network DAC to jest to samo, tyle że bez wbudowanego wzmacniacza słuchawkowego i przedwzmacniacza.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Na moje ucho Ring DAC w Bartoku jest bardziej zaawansowany. I przecież samo dCS to stwierdza. Trudno żeby nie, skoro ten z Bartoka ma więcej filtrów. A po upgrade oprogramowaniem Rossini różnice muszą być jeszcze większe.

  4. AudioFan pisze:

    Bardzo ciekawa recenzja. Dziękuję za jej napisanie. Z największym zaciekawieniem odczytywałem fragmenty, gdzie starałeś się porównać dCS Lina vs Bartok. Powiem, że nie mam co pluć sobie w brodę, że się pospieszyłem i na ubiegłoroczną gwiazdkę 2021 sprawiłem sobie jeszcze w rozsądnej cenie Bartoka. Powiem szczerze już nie wspominając o walorach i ekonomi rozwiązania jednopudełkowego – mi Bartok bardziej się podoba. Czytałem, że w posiekanym Bartoku 🙂 zastosowano inny układ zasilania i źe to może mieć pewne przeloźenie na jeszcze lepszy dźwięk. Trzeba by kiedyś zorganizować testy i łeb w łeb porównać obydwa urządzenia. Sam wzmacniacz jest nieco mocniejszy niż w Bartoku i może i ciut lepszy, ale i to spokojnie przyjmuję, bo w 70% gram na Feliksie Envy a 25% to wzmak z Bartoka 5% tak dla przypomnienia zostawiam dla hybrydy Pathosa Aurium, którego podłączam po RCA do Bartoka. Mógłbym już go odsprzedać.

    Nigdy nie miałem okazji słuchać Liny, nie mniej jednak uważam, ze Bartok jest lepszym urządzeniem od Liny, choćby z tego powodu ze jest to urządzenie klasy high-end i ona według dCS stoi powyżej serii Lina. W dodatku obecnie po upgrade software’u do wersji 2.0 Bartok praktycznie z automatu stal się tym co kiedyś prezentował model Rossini.

    Chciałbym się kiedyś dowiedzieć ile dodatkowej magii do zestawu Liny dodaje zegar. Czy jest wart swojej ceny, czy też można śmiało go pominąć i tym samym dać sobie spokój z myślami zakupu zegara do Bartoka.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Pożycz zegar Rossini od Audiofastu i sam oceń różnice. Niech go przywiozą chociaż na kilka godzin.

      1. AudioFast pisze:

        Gdyby była taka możliwość to nie zadawałbym powyższych pytań. Nie mają na stanie zegara Rossini, który mógłbym w obecności dilera posłuchać. Musiałby go zakupić, a gdyby zmiany były niewarte kolejnej sporej inwestycji (z odpowiednim okablowaniem, to drugi Bartok) i bym go nie kupił, to musieli by z nim zostać.
        W dodatku sprzedawca odwiedził mnie z zegarem MUTEC MC-3+USB oraz REF10 SE120 i zaobserwowałem zmianę jaką wnosi ten mały zegar, ale liczyłem, że po podłączeniu REF10 SE120 odpali petarda a tu nic. Nik z trzech osób nie słyszał zmian. Sprzedawca również. Uznaliśmy, że albo REF10 jest popsuty, lub coś źle podłączony. Dlatego chciałbym nawiązać kontakt z posiadaczami jednego czy drugiego zegara i porozmawiać o faktycznych zmianach po zainwestowaniu w te urządzenia.

        1. Piotr+Ryka pisze:

          Audiofast chyba ma kontakt z jakimś posiadaczem zegara Rossini, może by dali namiar, rozmowa powinna być pouczająca. Można ewentualnie zadzwonić do krakowskiego Studio999, oni używają Bartoka, może mieli jakieś podejścia do kwestii zegara.

          1. AudioFan pisze:

            Dziękuję za podpowiedź. Zaczynam od telefonu do Studio999.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy