Recenzja: dCS LINA

    Świat słuchawkowy eskaluje we wszystkich kierunkach jakościowych: na jednym biegunie ogromne parcie na jak najlepsze, ale tanie, słuchawki bezprzewodowe zasilane wprost ze smartfona, na drugim ekskluzywność maksymalna w oparciu o rozbudowane systemy stacjonarne. Pomiędzy skrajnościami też gęstniejące możliwości, a tą recenzją podejmujemy wyprawę do Północnego Bieguna – tam gdzie najdrożej i najświetniej.

    Brytyjskie dCS (Data Conversion Systems LTD), wywodzące rodowód z informatyki na rzecz przemysłu obronnego, to wraz z kilkoma innymi markami trzon największej ekskluzywności. Pisałem o tym wytwórcy przy okazji recenzji ich odtwarzacza Rossini – o tym, że przedstawiają siebie jako gremium specjalistów szczytowego poziomu ze specjalizacją elektroniczną i miłośników muzyki zarazem. Gremium tworzące zespół analityczny oraz badawczo-rozwojowy sięgający korzeniami uniwersytetu w Cambridge, na którym studiowali, by działać potem w branży militarnej, kosmicznej i telekomunikacyjnej. Początkowo jako założona w 1987 przez Mikeʼa Story niezależna grupa ekspercka, obsługująca między innymi British Aerospace, Royal Navy i Ferrari, od 1989 stopniowo przekierowująca swe zainteresowania w stronę branży muzycznej, poczynając od przeznaczonego dla studiów nagraniowych konwertera analogowo-cyfrowego dCS 900. Niedługo potem, w 1993, powstał pierwszy konwerter odwrotny – cyfrowo-analogowy dCS 950; coś zatem bardziej na użytek masowy; urządzenie przekształcone dwa lata później w dCS 952 DAC, ze zdolnością konwersji do 24-bit/96kHz – pierwsze z taką na świecie.

    Od tego momentu sprawy przybrały szybszy obrót i już rok później (1996) zjawił się sławny dCS Elgar 24/96 Ring DAC (unikalnej konstrukcji rozbudowany przetwornik), a sama firma przeniosła siedzibę z Cambridge do Great Chesterford manufacturing site, z głównie programistycznej i konsultanckiej zmieniając w produkcyjną.

    Tam, w 2002, powstała pierwsza „piramida” – obsypany nagrodami i poczytywany za najlepszy na świecie czteroczęściowy odtwarzacz SACD, złożony z napędu Verdi, upsamplera La Scala, zegara Verona i przetwornika Elgar Plus. Dekadę później pojawiło zaś to, co do dzisiaj stanowi szczyt dokonań – stale udoskonalany, również czteroczęściowy zestaw dCS Vivaldi System, w 2015 uzupełniony znacznie przystępniejszym, jedno lub dwuczęściowym (z zegarem albo bez) odtwarzaczem Rossini. Ale na tym nie koniec, do głosu w 2019 doszły nareszcie słuchawki; ich coraz mocniejsze wdzieranie się do sfer muzycznego high-endu oddziałało także na dCS, prowokując powstanie wyposażonego w Ring DAC przetwornika/streamera Bartók, opcjonalnie wyposażanego we wbudowany słuchawkowy wzmacniacz.

   Tego pacjenta miałem przyjemność badać niedługo po premierze, i był to pacjent ze wzmacniaczem, a teraz stoi tuż koło mnie najnowsze dzieło dCS – przetwornik z funkcją streamera wspierany wyosobnioną sekcją zegara i wyosobnionym słuchawkowym wzmacniaczem, zbiorczo tytułujący siebie mianem dCS LINA.

Budowa, ekonomia i jak się użytkuje

W rozłożystej kompozycji poziomej.

    Samo dCS nie mówi tego prosto z mostu, ale pośród licznych opisów wydaje się tłumaczyć powstanie systemu LINA dwiema głównymi przesłankami: Po pierwsze, starano się stworzyć słuchawkowy wzmacniacz o większej mocy niż wbudowany w Bartóka, tak żeby już bez najmniejszych ograniczeń można było napędzać nawet najbardziej mocolubne słuchawki spośród dzisiejszych – w rodzaju HiFiMAN Susvara czy Abyss AB-1266. (Aczkolwiek jeszcze nie tak osobliwe, jak dawne AKG K1000 i teraźniejsze RAAL.) Po drugie, sięgnięto po konfigurację pozwalającą na redukcję zabieranego pod siebie miejsca – pełnorozmiarowego Bartóka zastępując midi wieżą, praktyczniejszą w zastosowaniach biurkowych. A jednocześnie w razie ochoty na salonową panoramę, możliwą do rozpostarcia poziomego, tak żeby rozłożystszą formą bardziej imponowała i jednocześnie mniej kłuła w oczy technicznością.
    Trzeba przyznać, że w obu ustawieniach zestaw LINA prezentuje się efektownie, a dana wchodzącemu w jego skład wzmacniaczowi moc faktycznie umożliwia bez żadnych ograniczeń napędzanie najtrudniejszych nawet słuchawek przylegających do głowy. Jest w tym jednakże pewien haczyk, chociaż nie odnoszący się do mocy. Moc w obu rozstawieniach będzie co prawda identyczna, lecz jakość dźwięku lepsza w konfiguracji pionowej, zapewniającej mniejsze interakcje elektromagnetyczne między elementami. Optimum zatem jedno – orientacja pionowa.   

    Tak ustawiona LINA zajmie powierzchnię 22 x 36 cm i cisnąć będzie na podłoże wagą 21,9 kg – jest zatem sporym kęsem szczytowej technologii na rzecz obsługi słuchawek. Słuchawek i niczego więcej: wzmacniacz nie ma odczepów głośnikowych do napędzania biurkowych głośników, choć oczywiście można wyprowadzić z któregoś słuchawkowego gniazda sygnał na małe kolumienki; to jednak nie będzie za szczególnie wyglądało, ponieważ wszystkie usytuowano z przodu. (Co bynajmniej nie jest regułą, niejeden słuchawkowy wzmacniacz ma jakieś z tyłu lub z boku.) Tym jednak nie musimy nadmiernie się frasować, zestaw jest stricte słuchawkowy.  

Przetwornik z dotykowym ekranem.

    Zgodnie z panującą dziś modą to nie sam słuchawkowy wzmacniacz; dawno minęły czasy, gdy jedynymi źródłami były gramofony, magnetofony i tunery, o których nie mówiło się „analogowe”, bo cyfrowych źródeł nie było. Teraźniejszość bazuje na plikach, czyli nowym pojęciu z audiofilskiej gwary, na streamowaniu. (Cyfrowym strumieniowaniu.) Co za tym idzie na obowiązkowych przetwornikach D/A – ma się rozumieć, możliwie jak najdoskonalszych; doskonałych zarówno zakresem oferowanych funkcji, jak i doskonałością samej konwersji. Ale o to w naszym wypadku też nie musimy się martwić, to specjalności dCS. Ich unikalny, całkiem odmiennie od konkurencyjnych zaprojektowany konwerter Ring DAC kontynuuje z powodzeniem karierę od przeszło ćwierćwiecza, mnogim powstałym w tym czasie przetwornikowym kościom i programowalnym procesorom nie udało się go prześcignąć, zwłaszcza że stale jest udoskonalany sprzętowo i programowo. Właśnie ten układ daje to, co stało się znakiem rozpoznawczym brzmieniowej szkoły dCS – niezwykłą aktywność całej przestrzeni, w której pojawia się muzyka. A choć to nie aż tak zaawansowany układ konwersji, jak ten obecny w Bartóku (zwłaszcza od kiedy dCS pozwoliło tamtemu korzystać z oprogramowania przeznaczonego dla odtwarzacza Rossini i przy okazji o kilkadziesiąt procent go podrożyło), niemniej to ta sama architektura i te same klimaty. Efektem unikalny rodzaj brzmienia, możliwy do profilowania wieloma zmiennymi funkcyjnymi, w tym wyborem pomiędzy konwersjami DXD i DSD oraz zaawansowanymi filtrami. Temu pierwszemu wyborowi, i w ogólności takim wyborom, poświęca dCS obszerny passus autorstwa Andrew Papanicolasa, który pozwolę sobie przytoczyć w odsyłaczu, ponieważ warto się z nim zapoznać.[1] Prócz tego mamy mnogie inne opcje, w tym stosowania albo nie wstępnego bufora (opóźnia o 2 sekundy, nie nadaje się  więc do współpracy z obrazem), a jak do tego wszystkiego podchodzić, właśnie wyjaśnia odsyłacz. Sam tyle mogę powiedzieć, że w odniesieniu do Ring DAC przeważnie odpowiadały mi ustawienia proponowane przez samo dCS, za istotnym wyjątkiem konwersji DXD; gdzie bardziej miękka prezentacja po aktywacji DSD lepiej trafiała mi do przekonania. (I to wszakże do czasu.) Ale już filtr cyfrowy F1 i dezaktywowany bufor – te rzeczy jak najbardziej; bezcelowe wydało mi się poszukiwania brzmień maksymalnie zbliżonych do lampowych, lub w jakiś inny sposób odbiegających od producenckich opcji. Zwłaszcza, że LINA nie ma podobającej mi się filtracji F5, oferowanej w Bartóku, wyłącznie wybór pomiędzy filtrami wejściowymi F1 i F2 dla DXD i od F1 do F4 dla DSD. Nie warto też w przypadku słuchawek wokółusznych kombinować z siłą wzmocnienia; schodzenie poniżej maksymalnych 6V spłyca dynamikę.

Bezobsługowy, automatycznie dopasowujący się zegar.

   W rozłożystym drzewie decyzji jest jeszcze jedna alternatywa kluczowa: wybór pomiędzy aktywacją albo nie krzyżowania kanałów. Ten jest dostępny natychmiastowo, w menu nie trzeba się zagłębiać – jednym dotknięciem sensora na dotykowym ekranie włączmy albo wyłączamy. O czym informuje zapalająca się ikonka krosu, która posiada aż trzy głębie (włączane kolejnymi przyciśnięciami), a sama funkcja już na pierwszym poziomie działa wprawdzie w sposób typowy (to znaczy zmiękcza dźwięk), czuć jednak, że jest nadprzeciętnie rozbudowana – to zmiękczenie jest mniejsze, a przeorganizowanie sceny lepsze. Bardzo dobrze wypełnia się centrum, a dźwięki bardziej zazębiają; wybór „cross or not cross” nie będzie zatem łatwy. Zwłaszcza że dwa pogłębione poziomy, zdecydowanie bardziej są zaawansowane, mieszające rewerby w złożony, opracowany przez samo dCS sposób; i dopiero tam się wyprawia – zazębia i kotłuje. Zjawia się towarzyszące temu inne utrudnienie odnośnie wyboru: oba zaawansowane poziomy krosu – E1 i E2 – po aktywacji powodują naczny spadek głośności względem zwykłego krosowania C1, które i tak trochę jest cichsze od stanu bez krosowania. Dużo się trzeba namachać potencjometrem podczas porównywania i trzeba też stopować sygnał, żeby nie słuchać wyrównywania. Pociechą to, że wszystkie trzy ustawienia odebrałem jako przyjemne, jedynie fortepian solo zdecydowanie wolałem bez któregokolwiek krosowania. Mimo to koniec końców doszedłem do wniosku (po paru godzinach prób), że wolę obróbkę dźwięku w wykonaniu własnego ośrodka słuchu od trzech opracowań dCS, te bowiem, niezależnie od zaawansowania i metody, zawsze redukowały głębię wnikania w dalsze obszary sceny.

    Powróćmy do wyglądu. Trzy sekcje składające się na piramidę mają identycznej wielkości fronty, też identyczną głębokość. Kolejność ich stawiania, jak mówiłem, nie jest jednakże obojętna – na spodzie powinien znaleźć się wzmacniacz, na nim zegar, a na szczycie przetwornik.

    Wzmacniacz (który możemy kupić oddzielnie i użytkować z dowolnym przetwornikiem) wyposażono w wielkie, gładko chodzące pokrętło nieobsługiwane z pilota, ponieważ takowego nie ma i smartfon też go nie zastąpi, mimo iż w innych urządzeniach dCS ta sytuacja jest normą. Oprócz pokrętła trzy słuchawkowe wyjścia (same gniazda wprawdzie są cztery, ale jedno to część składowa podwójnego 3-pinu). Oprócz niego pojedynczy 4-pin i niesymetryczny duży jack.  

Wzmacniacz słuchawkowy z potężną mocą i symetryczną konstrukcją.

   Moc można ustawiać wszystkim gniazdom wstępnie w bardzo szerokim zakresie, a oprócz regulacji w menu jest też dwupozycyjny przełącznik (od spodu pod potencjometrem), pozwalający preordynować pełnię mocy albo połowę.   

    Poniżej gniazd białym punktem przewierca przestrzeń lampka aktywacji, której siły świecenia nie da się regulować. Naprzeciw, w centrum u góry, stonowane do mocno zmatowionej bieli firmowe logo dCS, powtórzone na wyższym pudełku zegara, którego panel przedni to tylko ono i biały punkt.

    Na szczycie sam przetwornik, zaopatrzony w dotykowy ekran, którego jasność można już regulować w piętnastostopniowym zakresie, natomiast jego dotykowość ograniczono do czterech białych świateł, pod którymi sensory. Powyżej każdego światełka ekranowa ikonka – z lewej wyboru źródeł, z prawej wejścia do drzewa ustawień, pomiędzy dwie natychmiastowej obsługi krosowania, które po aktywacji którejś z bocznych zamieniają się w strzałki. Na pasku u góry ekranu wyświetlają się loga ustawień wybranych – i wszystko to działa sprawnie, trzeba tylko się przyzwyczaić do naciskania kropek a nie ikon.

     Same obudowy są z grubościennego aluminium – na bokach wykończonego chropawo, na frontach wygładzonego grubym natryskiem z tworzywa, dzięki któremu dotyk staje się ciepły, niemal welurowy. Kolor całości wyłącznie matowo-czarny, brak alternatyw kolorystycznych, a przynajmniej na razie. Na wszelki wypadek powtórzę, że nie ma obsługi z pilota, a ustawienie pionowe ze wzmacniaczem na spodzie zapewnia najlepszy dźwięk. Każdą z sekcji wyposażono w wyraźnie mniejszy niż obwód korpusu podest z płaskimi krążkami podkładek, dzięki czemu wygląd zyskuje aż trzy talie, stając się lżejszym i ciekawszym.

     Ogólnie biorąc architektura trzyczęściowego segmentu wywiera korzystne wrażenie, a na szczególną pochwałę zasługuje brak jaskrawizn i banalnych ozdób. LINA to wyrób dCS najmocniej powiązany z angielską szkołą designu – do oszczędnego wzornictwa, matowości lakierów, ostrych kantów i dużych, wygodnych pokręteł.

    Wybrawszy ustawienia trzeba jeszcze pamiętać, że używając słuchawek z okablowaniem symetrycznym lepiej będzie skorzystać (ewentualnie przez przejściówkę) z wyjścia 2 x 3-pin, dającego od 4-pinowego brzmienie cokolwiek żywsze, chociaż różnica jest nieznaczna. Dobrze będzie też wiedzieć, że pracujący nad zestawem LINA podobno aż cztery lata producent zaleca łączenie sekcji przetwornika ze wzmacniaczem okablowaniem symetrycznym, czego jest ważny powód, o którym za momencik.

    Sprawa łączenia sekcji przenosi nas do tyłu i wrzuca w ekonomię.  

Pełny zestaw przyłączy.

    No tak, trzyczęściowa wieża słuchawkowa dCS to trzy całkowicie rozłączne, pakowane podczas transportu w osobne pudła sekcje, z których środkowa – zegara – może być pominięta, nie musisz jej kupować. Lepiej jednak ją nabyć, z zegarem (poprzez dołączone do niego kable BNC) zagra lepiej, przy czym przetwornik sam wybierze optymalną formę współpracy po ustawieniu automatycznej optymalizacji w menu. Jeszcze lepiej wszystko to zagra, gdy trzy znalezione w komplecie zwykłe kable zasilające zastąpisz markowymi, a jak to dziobnie twój portfel, nie muszę chyba przybliżać. Lecz cóż, LINA od dCS nie należy do lin ratunkowych rzucanych szukającym taniości…

    Oprócz kabli zasilających, dedykowanych zegarowi BNC i pożądanego symetrycznego interkonektu dostarczanego z przetwornikiem, z zestawem LINA otrzymujemy trzy kable ethernetowe, którymi wszystkie sekcje łączymy w opisany w instrukcji sposób, tak żeby można było włączać i wyłączać całość przyciśnięciem jednego włącznika w DAC albo we wzmacniaczu. (Obydwu procedurom towarzyszyć będą głośne stuknięcia wszystkich sekcji.)

     Przyciski aktywacji ulokowano pod światełkami na panelu spodnim, przy czym ten we wzmacniaczu pełni dodatkową rolę selektora wejść: wyłączenie/wyłączenie następuje po dwusekundowym przytrzymaniu, a pojedyncze kliknięcia aktywują kolejno wejście XLR bez bufora (dedykowane współpracy z LINA DAC – dioda rozświetla się na biało), normalne wejście RCA (rozświetla się błękitem) i XLR sprzęgnięte z buforem, przeznaczone dla innych symetrycznych źródeł niż własny DAC (teraz rozświetla się purpurą).  

    Wzmacniacz ma zatem trzy wejścia; można go będzie podłączyć równocześnie aż do trzech źródeł. Ma też tę wielostopniowo regulowaną moc i bardzo dużą siłę wzmocnienia (6,0 V; aka 2,0 W/30 Ω), co okupuje pracą w klasie AB, dającą za to oszczędność prądu. Jednak w przypadku pobierania sygnału z LINA Ring DAC uruchomia się procedura cyfrowego naśladownictwa klasy A, zdolna łączyć tranzystorową liniowość pasma z lampowym bogactwem harmonicznym. (Tzw. mapowanie Ring DAC.) Ta jest jednak dostępna wyłącznie poprzez złącze XLR, stąd jego preferencja.

Przetwornik obsługuje nawet rzadko spotykane łącze cyfrowe 2 x AES/EBU.

  Optymalnie, czyli na górze, ustawiony przetwornik LINA oferuje szeroki wybór wejść cyfrowych: 2 x AES/EBU (3-pin XLR); 1 x S/PDIF koaksjalne; 1 x Toslink (optyczne); 2 x USB (B i C) oraz 3 x Ethernet (z czego dwa do połączeń z pozostałymi sekcjami). Ma po jednym analogowym wyjściu RCA i XLR oraz przyłącza WORDCLOCK BNC.  Odnośnie tego istotna kwestia: mianowicie te złącza USB mają dwa jakościowe poziomy pracy i tylko na wyższym „2”, po ustawieniu go w menu, będzie możliwe przyjmowanie plików o gęstości do 384 kHz/24-bit włącznie, plus pojedyncze i podwojone próbkowanie DSD.  

    Właściwie skonfigurowany zestaw LINA przez złącza AES/EBU również może operować sygnałem 384 kHz/24-bit, może też współpracować z urządzeniami mającymi cyfrowe wyjście przez parę AES/EBU. (Trzeba tę opcję wybrać w menu, inaczej każde AES/EBU będzie funkcjonowało oddzielnie.)

    Po skonfigurowaniu „LINA stack” będzie obsługiwać słuchawki o impedancji 8 – 600 Ω i zaoferuje siłę wzmocnienia od 0,2 W/300 Ω do 2,0 W/32 Ω w obszarze akustycznym 1 Hz – 100 kHz przy separacji kanałów powyżej 100 dB i zniekształceniach harmonicznych (THD) poniżej 0,005%.

    Wszystko to za jedyne 155 985 PLN – albowiem, jak wspominałem, ta lina nie jest ratunkowa – ciągnie nas w świat ekskluzywności i szczytowych doznań.

 

[1]PCM to Pulse Code Modulation, co oznacza, że sygnał analogowy jest mierzony z pewną stałą szybkością – częstotliwością próbkowania (np. 192 000 próbek na sekundę) – a każdy pomiar ma pewną głębię bitową (zwykle 16 lub 24 bity).

Płyty CD mają 16 bitów / 44 100 Hz, więc poziom sygnału analogowego został zmierzony (lub odtworzony) na podstawie 16-bitowych próbek pobieranych co 1/44 100 sekundy.

DXD jest skrótem dla PCM o dużej szybkości / dużej głębi i odpowiada 24/352 800 lub 24/384 000. Powodem dwóch szybkości jest to, że większość przetwarzania dźwięku odbywa się z szybkością, która jest wielokrotnością 44 100 lub 48 000 (a historia/rozumowanie tego jest długą, długą historią).

DXD nie jest metodą upsamplingu, to po prostu krótki i łatwy sposób na powiedzenie „24/352 800 lub 24/384 000”.

DSD to inny format, który opiera się na zupełnie innym podejściu do teorii samplowania. W nim próbki są pobierane z bardzo dużą częstotliwością – 2 800 000 Hz – ale każda próbka ma tylko jeden bit rozdzielczości. Ponadto, gdy każda próbka PCM reprezentuje rzeczywistą amplitudę sygnału w danym momencie, DSD jest w stanie stwierdzić tylko, czy amplituda wzrastała, czy spadała w stosunku do poprzedniej próbki. Bardzo wysoka częstotliwość próbkowania umożliwia rekonstrukcję sygnału analogowego tą metodą. DSD jest mniej więcej odpowiednikiem dostępnej rozdzielczości 24/176 400. DSDx2 podwaja częstotliwość próbkowania i jest efektywnie równoważny dostępnej rozdzielczości 24/384 000.

Trzy opcje w Rossini oznaczają, że przychodzące dane PCM są traktowane na jeden z trzech sposobów.

Upsamplowany do DSD (1 bit / 2 800 000 próbek na sekundę), a następnie przetwarzany przez Ring DAC

Upsamplowany do DSDx2 (DSD o podwójnej szybkości lub 1 bit / 5 600 000 próbek na sekundę), a następnie przetwarzany przez Ring DAC

Upsamplowany do formatu DXD (24/352 800 lub 24/384 000 w zależności od częstotliwości próbkowania sygnału wejściowego), a następnie przetwarzany przez Ring DAC.

Przychodzący DSD lub DSDx2 nie jest upsamplowany i jest przesyłany bezpośrednio do Ring DAC.

Efektem końcowym jest zasilanie samego przetwornika cyfrowo-analogowego strumieniem o bardzo dużej szybkości, co umożliwia późniejsze przetwarzanie w taki sposób, że filtrowanie odbywa się daleko poza słyszalnym pasmem.

Czego mogę się spodziewać, zmieniając te 3 opcje upsamplingu?

Różnice są subtelne i nie ma jednej „najlepszej” metody. Gdyby tak było, nie miałbyś wyboru, ponieważ już byśmy go dla Ciebie dokonali. Co więcej, różnice są bardziej zależne od tego, jak twój mózg interpretuje dźwięk przez twoje uszy, więc nie jestem w stanie powiedzieć ci, co usłyszysz.

Frustrującą radą jest to, że musisz wysłuchać różnych opcji i zdecydować o własnych preferencjach. Niektórzy ludzie są bardzo wrażliwi na różnego rodzaju anomalie akustyczne (faza, czas, zniekształcenia itp.), a niektóre systemy/pokoje wzmacniają te efekty. Ci ludzie są zwykle bardzo wrażliwi na różne ustawienia upsamplingu, mapowania i filtrów, aw wielu przypadkach te preferencje zmieniają się wraz z przychodzącą częstotliwością próbkowania. Inni ludzie nie mają tego obciążenia, wolą wiele różnych kombinacji (aw wielu przypadkach wartości domyślnych).

Krótko mówiąc, nie jestem w stanie powiedzieć ci, co powinieneś usłyszeć ani jaka jest najlepsza kombinacja ustawień. Byłoby to równoznaczne z stwierdzeniem, że zielony jest najlepszym kolorem, a ty masz silną preferencję dla czerwieni. Nie ma powodu, dla którego jedno lub drugie jest lepsze, ani dlaczego powinny istnieć preferencje, ale mamy silnie zakorzenioną różnicę zdań. Tę różnicę można powiązać z indywidualną strukturą naszych oczu, neurochemią, naszym środowiskiem i uwarunkowaniami. Nie ma uniwersalnej właściwej odpowiedzi, ale każdy z nas preferuje to, co wydaje się właściwe.

Moja rada dla ciebie to unikanie próbowania różnych ustawień A / B i zamiast tego słuchanie siebie. Zacznij od ustawień domyślnych i przyzwyczaj się do tego, jak to brzmi. Po jakimś czasie (dniach) zmień ustawienie upsamplingu i zobacz jak na to zareagujesz. Nie od razu, ale z czasem. Jeśli bardziej lubisz to i słuchasz dłużej, prawdopodobnie jesteś na właściwej ścieżce. Jeśli tracisz zainteresowanie, wypróbuj inne ustawienie i zobacz, co się stanie. Z biegiem czasu skupisz się na „najlepszych” ustawieniach (dla siebie), ponieważ nie będziesz już chciał z tym zadzierać i zamiast tego po prostu będziesz chciał się nim cieszyć. (Tłumaczenie Google translator.)

Odsłuch: Zawiłość wstępne

Łączenie w w ustawieniu pionowym jest łatwiejsze.

   Nim te najwyższe doznania, LINA musi zostać wygrzana. Nie warto by wspominać o tym, procedura jest standardowa, ale muszę zwrócić uwagę, że nie wyłącznie taka, także dddługa. Dlatego nie trzeba się zniechęcać początkowym rozczarowaniem, trzeba wziąć na cierpliwość. U mnie to trwało dwa tygodnie grania od rana do północy, a przecież to ten zestaw brał udział w AVS, nie przyjechał zatem surowy. Dyskusji w powracającym temacie: „ile z tego jest w urządzeniu, a ile w mózgu słuchacza”, nie będę podejmował, każdy niech sam rozstrzyga. Tak czy inaczej moje zżywanie z LINA-stack trwało przez dwa tygodnie (słuchałem dziennie jakąś godzinę) i odbywało przy udziale lepszych kabli zasilających oraz z lepszym interkonektem symetrycznym, też przy nie byle jakich słuchawkach, do których zaraz dojdziemy, ale najpierw o przyłączaniu.

   Podpinałem do sieci na dwa sposoby: poprzez konwerter M2Tech HiFace Evo Two pojedynczym (nie można dwoma) kablem AES/EBU Acrolink, albo najprościej: przez kabel USB, tyle że taki lepszy, Fidaty. Typ pierwszy połączenia mniej był emocjonujący, mniej bowiem pliki różnicował. Można tam było kombinować ze sterownikiem, zmniejszając bufor do minimum i porównując nadpróbkowania, można też było porównywać pliki z TIDAL zwykłe i wyżej próbkowane oraz upsamplowane metodą MQA lub inną – i owszem, słychać było różnice, lecz wszystko to trzymało z grubsza podobny wysoki poziom i mniej było ciekawe także dlatego, że przecież mało kto ma tego M2Tech i taki kabel AES/EBU, gdy kable USB mają wszyscy. Dlatego opisowo skupię się na połączeniu USB, przy którym więcej się działo, a poziom jakościowy potrafił sięgać szczytów, ale mógł też wyraźnie spadać.    

   Odnośnie tego wydawało by się, że ustawienie przyłącza USB na wyższy poziom „2” rozumie się samo przez się[2] – i rzeczywiście, tylko przy takim będziemy mieli do czynienia z pełną paletą różnic odnośnie form i gęstości plikowych. Wszakże to niższe „1” jest jedynym, które obsłuży płytę w komputerowym napędzie, prócz tego pojawia się z nim lepsza dynamika i większa drapieżność dźwięku, tak jakby DSD w tym ustawieniu nie działało. Więc kiedy ktoś (mało prawdopodobne, ale…) korzysta wyłącznie z serwisu You Tube, może to ustawianie wybrać, a kiedy chce posłuchać płyt, to musi. Jednak nawet i na bezpłatnym serwisie mogą się zjawiać duże różnice odnośnie form plikowych, tak więc ustawienie na „2” wydaje się dla plików korzystniejsze, a kiedy szkoda tej drapieżności, to można wybrać DXD, połowicznie powróci. (I tak dla słuchania przez USB zrobiłem.) Lekkie podbicie głośności w pewnym stopniu zastąpi dynamikę, po jakimś czasie o niej zapomnisz, za to zabawy z porównywaniem plików formatowanych w różnych obróbkach będziemy mieli całą masę, a różnice pomiędzy nimi będą się zjawiać nie przede wszystkim jako ikonki na ekranie – mocniej poczujemy je w uszach, a i ikonek będzie więcej.

Doznania estetyczne zaś inne.

   Od 44,1/16 po 384/24 zmieniać się będą  gęstości i zastępować będą się co chwilę tryby zegara W1 i W2 w potokach 44,1 albo 48, a pliki „master” pojawiać będą z różnymi oznaczeniami MQA (ale zawsze z dedykowanym dla MQA specjalnym trybem zegara M), jako że zainstalowano w LINA DAC aż trzy formy odczytu pliku MQA, w zależności od tego, co z nim się wyprawiało na etapach studyjnych. (Można od tego dostać bzika.) Efektem to, że większość z nich przejawiała niższą od oczekiwanej jakość, ale kiedy materiał i odczyt dobrze się dogadają, jakość wystrzelała w górę. Nie było tego kłopotu z plikami „master” masterowanymi inaczej niż poprzez MQA – i to one brzmiały najlepiej, lepiej już tylko DSD źródłowe. Ogólnie zaś, już niezależnie od tego jaka gęstość, jaka obróbka – itd., LINA daje muzyce parę, daje jej jakość, daje sznyt. Energie nie jest aż gramofonowa, ale niewiele ustępuje, melodyjność może przy zwykłym pliku nie do końca lampowa, ale przy dobrym, zwłaszcza DSD, lampowa że hej-ho, czynnik poezji znakomity, a przenikanie w warstwy tworzące… – cóż dCS z tego słynie, że przenika najgłębiej. Ale to przenikanie nigdy, w żadnym przypadku, nie uderzyło mnie obcością – naprawdę nie wiem, co wyprawiają z ustawieniami i aparaturą towarzyszącą ci, którym ta obcość ze źródeł od dCS wynika, a przecież nieraz to słyszałem. – Tak, pewnie że się do LINA przyzwyczaiłem, i że ona nie jest tym samym, co mój Cairn z Twin-Head, ani tym, co on z Fulianty Audio, który od Twin-Head jest mniej lampowy, a za to bardziej neutralny. Jednak i on daje więcej lampowego czaru i lampowej namacalności niż wzmacniacz z angielskiego zestawu karmiony przez własny przetwornik. Ale żeby to miało powodować niedosyty, żeby mi się ta LINA nie dość fascynująco w uszy kładła, tego nie mogę powiedzieć, tak na pewno nie było. Zjawiała się muzyka żywa, a nie martwa architektura dźwięku, poczynając od poezji śpiewanej, na przykład tej (Wiem, Osiecka to nie Herbert, Supervielle[3] ani Yeats, ale jednak poezja, a muzyka Satanowskiego filarem zachwycającym.)

 

[2] Wybór pomiędzy 1 a 2 zajmuje kilka sekund oczekiwania na dostrojenie.

[3] W tym świecie nasza krew jest przestrzenią jedyną;

Czerwone ptaki ciągle biorą postać inną;

I przy sercu, co rządzi nimi – krążą z trudem;

Oddalić się od niego nie mogą – bo giną;

Bo w nas jest pustych równin okrucieństwo zimne;

Gdzie się kona z pragnienia u fałszywych źródeł.

Odsłuch: Pryzmaty słuchawek  

Napędzenie HiFiMAN Susvara to nie problem.

   Nabywca zestawu LINA to ktoś mający słuchawki szczytowe, inaczej po co taki zestaw. Przywołam zatem wyłącznie takie, i tak uzbiera się ich trochę.

Focal Utopia 2022

   Głębokie, esencjalne brzmienie to signum tych słuchawek, potwierdzone też przez dCS LINA. Ciemne, a zatem klimatyczne; niskie, a więc unikające drażniącego syczenia tła, które przemienia w koci pomruk. Bas gigant tłoczy moc, a soprany strzelają, aczkolwiek takie zjawiły się dopiero po użyciu płyty wygrzewającej Harmoniksa. (Nic nie poradzę, tak było.) W ogóle dźwięk po jej użyciu zdecydowanie lepiej się ułożył, w tym lepiej skomponowała scena, mimo iż płyty tej użyłem wcześniej z LINA i innymi słuchawkami. (Możecie w to nie wierzyć – uznać za bajer czy głupotę, ale relacjonuję jak było i guzik mnie to obchodzi.)  

    Przy takim basie i zgęszczeniu nawet strzeliste soprany nie dały rady zrobić z tego zgęszczenia takiej przejrzystości, by widoczność na przestrzał, nie ona czynnikiem wiodącym. W zamian to coś, co nazywamy muzycznym szałem, działało na cały regulator, wpadało się w zapamiętanie. Średnio odległy pierwszy plan rysował się bardzo wyraźnie mocnymi lecz pozbawionymi ostrości konturami, a wybrzmienia niosły się długo i działały uwodzicielsko, chociaż uczciwie trzeba przyznać, że przy USB ustawionym na 1 powodowały większą fascynację poprzez mocniejszą namacalność i zwiększoną chropawość w miejsce z lekka zdystansowanej gładkości. Z czego by wynikało, że dla słuchawek Focal Utopia 2022 wygładzające nadpróbkowanie plików i inne zabiegi w tym kierunku nie są czymś pożądanym, psują bezpośredniość kontaktu. W tej sytuacji muszę stwierdzić, że dla nich w ustawieniu „USB poziom 2” nie okazała się LINA idealnym partnerem – te słuchawki wolą bardziej brutalną źródłowość od ogładzonej, też na szczytową bezpośredniość nastawione wzmacniacze lampowe, choć swego czasu znakomicie pierwsza ich wersja grała z tranzystorowym Trilogy 933 – lecz tamten wzmacniacz intensywniej naśladował brzmienia lampowych, a przetwornik z mniejszą intensywnością obrabiał materiał cyfrowy.

Final D8000

    Final w pierwotnej wersji, mającej mocniejszy sopran, współpracowały za to pierwszorzędnie; ich lżejsze, dzięki zintensyfikowanym sopranom nieco jaśniejsze – bardziej świetliste i przenikliwe brzmienie prześwietlało materiał odbierany od LINA na wskroś, a jednocześnie nie rysowała się żadna ostrość – wręcz przeciwnie: brzmienie jawiło się jako płynne, romantyczne, aromatyczne, klarowne. Rzucało czar i radowało każdym aspektem, co o tyle nie było zaskakujące, że dCS Bartóka po raz pierwszy słuchałem na AVS właśnie z tymi słuchawkami – i było to rewelacyjne pasowanie. Linie melodyczne przetwornika, wzmacniacza i słuchawek także i teraz doskonale się nakładały, idealnie dobierając gęstości, miąższość i oświetlenie, doskonale wyważając też pasmo i obdarzając brzmienie nie tylko melodycznym czarem, ale też magią dotyku.

Więc także każdych innych przylegających do głowy słuchawek.

   Z czego by wynikało, że zestaw LINA nie przepada za słuchawkami oferującymi zwiększoną gęstość, gładkość i obniżenie pasma, jak również niepotrzebny mu nacisk położony na bas. Basu sam oferuje masę, co z basowymi słuchawkami daje deformującą nadwyżkę i ogranicza widoczność. Zwiększona u samych słuchawek gładkość powodowała zaś, że Focal dawały mniejszą od Final bezpośredniość, słabszą przejrzystość i poza ilościowo mierzonym basem słabsze wszystko. Dla LINA więc to Final okazały się partnerstwem wzorcowym, od czasu debiutu Bartóka nic pod tym względem się nie zmieniło.

Meze ELITE

    Potwierdzenia tej sytuacji, to znaczy tego, który dobór na osi gładkość-szorstkość lepiej pasuje do LINA, szukałem u Meze ELITE, które są lekko szorstkawe. Nie – nie w taki sposób, że to nieprzyjemne, wręcz na odwrót – mocniejsze czucie faktury. Dźwięk nie prześlizguje się niczym wąż przez kompozycyjny materiał, ani nie przelatuje jak duch przez uszy, tylko trze o nie czynnikami tworzącymi: muzyka się mocniej odciska na zmysłach i głębiej wdziera w myśli. Odbieramy to jako większą bezpośredniość oraz mocniejszy kontakt dotykowy; ten styl nie pozostawi nas obojętnymi, tak samo jak cytowana poezja Supervielle᾽a albo proza Becketa.

    Ciemniejsze niż Final brzmienie – obficiej operujące światłocieniem i bardziej nasycone powagą. Mocniejsze kontrasty pomiędzy gładzią a szorstkością, bardziej zaznaczający się czynnik echowy i większymi głębiami fascynująca scena o znakomitym ogniskowaniu źródeł. Skumulowany atak emocjami – darcie dramatycznością rozdzierające, bolesne. Rozpaczliwsza rozpacz, smutniejszy smutek, zaduma bardziej zatroskana. Czynnik melodyjności nie pracujący wyłącznie na własne konto, tylko włożony w teatr rozmyślania i marzeń. W ogóle mniej obecny, i mniej też powietrza w dźwięku – bardziej rozedrgane emocje, a mniej melodyjnego płynięcia. Kiedy zaś wziąć muzykę z melodyjnością wiodącą (np. bossa novę) jasne się staje, że Final to nie tylko większa płynność i ekspozycja melodyczna, ale także pełniejsze, bardziej wypukłe brzmienie z (to już w minimalnym stopniu) bliższym podejściem do słuchacza. Z czego biorąca się całkiem inna atmosfera – Fina D8000 i Meze ELITE przy napędzaniu LINA-stack to głęboko inne słuchawki pod względem melodycznym i emocjonalnym. Jedne (Final) niczym uspokajająco-melodyjna Ella Fitzgerald; drugie (Meze) niczym naprana emocjami, eksplodująca nimi Ewa Demarczyk.[4] Z czego brała się dychotomia. Te utwory, dla których dramatyzm posiadał wartość fundamentalną, bardziej podobały mi się przy ELITE; te zaś, dla których większe znaczenie miał czynnik melodyczny, bardziej przy D8000. Te ostatnie, ogólnie biorąc, bardziej zdawały się pasować, ponieważ Meze można było zarzucać pewien niedobór wypełnienia. Brzmiały chropawiej i dramatyczniej, ale czasem za chudo.

Dan Clark Audio STEALTH

    Brzmienie stylistycznie podobne, też z mocno zaznaczającymi się chropawościami instrumentów i głosów, zaprezentowały flagowce Dana Clarka. Ale to było inne brzmienie – mocniej akcentujące melodię, lepiej wypełnione oraz jaśniejsze, w skutek wyraźnie mocniejszego oświetlenia. Więcej powietrza, a mniej histerii; i takie (istotny czynnik) niezwykle ujmujące wykańczanie delikatnością. Mniejsza pełność niż z Final; tym bardziej niż z Focal, ale wyważenie chropawe-gładkie i pełne-niepełne wyjątkowo dobrze dobrane – balans pomiędzy negatywnymi emocjami smutku, a pozytywnymi radości, dzięki temu najlepszy.

 

 

 

 

    Typowa też dla tych słuchawek wnikliwość harmoniczna, a mocne światło i duża doza powietrza na rzecz przezierności. Przestrzeń ponadprzeciętnie ożywiona sygnałem od dCS i bardzo silne kontrasty potężnego basu z trzaskającymi sopranami. Podobne między elementami obrzucanymi mocnym światłem, a tymi tonącymi w pomroce cieni – generalnie świetne słuchanie jedynych bodaj słuchawek mających na wyposażeniu bez dopłat dobry kabel. Kilka więcej kropli pełności brzmieniu temu by wprawdzie nie zaszkodziło, ale przypadek Focali pokazał, że trzeba z tym czynnikiem przy LINA obchodzić się ostrożnie: przesada bardzo niewskazana, zabija bezpośredniość. Ogromna na okrasę scena – jeszcze większa niż z Meze – jako podziwu godne czucie obszaru, odbić i lokalizacji źródeł. Fantastyczne też unikanie zniekształceń w najtrudniejszych momentach (najniższe zejścia basowe i koloratury). – Przyznam, nie spodziewałem się tak udanej współpracy, zwłaszcza aż takiej sceny i takiej bezpośredniości. Żadnego piaszczenia ani łaszenia; żadnego uczuciowego indyferentyzmu ani histerii. Najlepsze pasowanie obok Final.

HiFiMAN HE-R10P

    Kolejne słuchawki zamknięte, i przedostatnie z użytych, to popisowe HE-R10P, próbujące dać sobą naśladownictwo legendarnych Sony R10. Naśladownictwem duże źródła i z bliskim pierwszym planem szeroka scena, może aż za szeroka w stosunku do głębokości. Także spotęgowane przez dCS doznawanie przestrzeni i potęgowy bas, a na przeciwnym krańcu przewiercające aż po pikantność soprany. Pomiędzy dobra muzykalność, z przewagą gładkości i melodyjności nad szorstkim realizmem, a wypełnienie średnie, jeśli nie liczyć masywności basu. Brak jednak efektownego dopieszczania delikatnością dźwięku, tak ujmującego u STEALTH – a tak w ogóle, to chyba za dużo poświęcono jakości, w sensie całościowego skomponowania dźwięku, chcąc tych słuchawek planarne przetworniki uczynić łatwymi w napędzeniu. Prócz tego nie byłem pewny, czy ten egzemplarz został całkowicie wygrzany, coś mi mówiło, że nie. Dalece inaczej brzmiał bowiem względem tego produkującego się przy pisaniu recenzji, a zmiana formy pałąka (ze zwykłego na zapożyczony od Susvar) nie mogła sama być za to odpowiedzialna – po kiego bowiem psuć dobry dźwięk droższym pałąkiem? W sumie na tle Final i STEALTH prezentacja do zapomnienia (w końcu orbitujemy tutaj na najwyższych sprzętowych orbitach). Niedostatek trzeciego wymiaru w sopranach i nie dość dobrze skomponowana scena, a środek pasma bez należytego czaru, choć w wyrywkowych aspektach – jak czystość i wyraźność – efektowny.

HiFiMAN Susvara

Susvara znaczy w sanskrycie „piękno dźwięku”.

   Identyczny materiał nagraniowy w prezentacji niewiele przecież droższych Susvar przenosił w inny świat. – Głębiej, melodyjniej, szlachetniej. Nie wiem czy ktoś może się z tego cieszyć poza właścicielami i sprzedawcami tych słuchawek, być może jeszcze ci, dla których drożej zawsze powinno znaczyć lepsze. Tym razem tak się okazało, te najdroższe najlepiej zagrały. Decydujące o tym parametry to najdoskonalej zrealizowana śpiewność oraz najbardziej naturalna głębia dźwięku przy znakomitej indywidualizacji, nie wymagającej popadania w sopranową przesadę. To bowiem duża sztuka, dana bardzo nielicznym, nie tylko poprzez szorstkość umieć pełnoskalowo indywidualizować brzmienia i nastroje. Z samej melodyjności wysnuć smutek, a wcześniej szorstkość tak domieszać do płynności, by idealnie się przeniknęły i wraz z tym nie grały na same siebie, tylko by indywidualizowały wspólnie.

     Wiem, to trochę zawiłe, ale chodzi po prostu o to, żebyśmy nie mieli do czynienia ze słuchawkami, czy generalnie całymi torami, dającym w jednych przypadkach mdlącą gładkością przymilność, dosładzającą nawet smutek, a w innych nieustanną rzewność, nawet gdy nie ma powodu. I nie chodzi tu o tak zwaną neutralność, bo ona uproszczeniem. Neutralność może sobie być w sędziowaniu, a muzyka jest zawsze jakaś. Sens jej polega na stwarzaniu nastroju, a nie nieobecności powietrza.[5] Pytaniem tylko, jakimi środkami ten nastrój będzie budowany. Spośród porównywanych słuchawek Susvary okazały się tymi, które użyły środków najbardziej wyważonych i osiągnęły przy ich użyciu najlepszy rezultat końcowy. Smutek i radość bez potrzeby odchodzenia od naturalności brzmieniowej – bez przesadzania z chropawością czy gładkością i odchudzaniem bądź dociążaniem. Naturalnie rozwarte pasmo z szalejącymi ekstremami i ujmującym czarem środka, a wszystko to na scenie skomponowanej w taki sposób, by też klarowała się naturalnie. W sumie więc wyważenie dające stan naturalności, ale też decydujące o jakości czynniki tego wyważenia – każdy na ekstremalnym poziomie. Z magią dotyku, pięknym światłem i substancjalnością w rolach głównych; a że od poszarpanego, spoconego rocka, po pod krawatem poezję śpiewaną; od fletu i skrzypiec solo, po chór, organy i orkiestrę, brzmiało to tak jak trzeba, to już tylko pochodne. Przy czym, powiedzmy sobie szczerze – dCS LINA nie wycisnęła wszystkiego z Susvar, one potrafią jeszcze piękniej. Ale Susvary wycisnęły wszystko z LINA, pasowały najlepiej. Nie ma w tym zaskoczenia – w przeciwnym razie do czego niby miałby służyć szczytowy stack dCS Vivaldi System, czy nawet ten podrożony Bartók, który sam nie napędzi jednak Susvar, nie w sposób pozadyskusyjny.

 

[4] Mógłbym przywołać w miejsce Demarczyk Edith Piaf, ale odkąd się dowiedziałem, że całą okupację Paryża przemieszkała w burdelu dla esesmanów i dobrze opłacana wyjeżdżała koncertować w Berlinie na rzecz przyjaźni Francji z hitlerowskimi Niemcami, czuję do jejmościanki wstręt.

[5] Które wprawdzie bardzo obecne, lecz ewolucja nas na nie wyzerowała, tak samo jak na zwykłe bicie serca.  

Podsumowanie

    Właśnie dlatego powstała LINA, że Bartók tak nie umie, nie da takiej swobody. Ogranicza wolumen pasujących słuchawek do wymagających przeciętnej lub trochę nadprzeciętnej mocy; tych kilka, ale jakże ważnych, narażając na stres niezupełnego rozwinięcia skrzydeł. Poza tym Bartók jest duży, pasuje tylko na duże biurko bądź do audiofilskiego matecznika, a LINAA ma być nowoczesna także i w tym znaczeniu, że wystarczy jej mały zakątek, a jednocześnie może się rozłożyć w salonie i zdobić go akcentem technicznym, jak uwidacznia w materiałach reklamowych producent. Zarazem może być równie dobrze systemem jedynym, co uzupełniającym, z tym że w roli uzupełnienia towarzysząc jedynie ekstremalnemu, w oparciu o własnej marki czytnik szczytowy, drogi gramofon lub coś innego w tym rodzaju.  

   Nieuchronne w tej sytuacji, omijane przez recenzentów pytanie: – Czego z LINA nie dostaniemy? Cóż, gdyby jej przetwornik i sekcję zegara zastąpić tymi od Vivaldi System, dostalibyśmy większą magię przestrzeni poprzez mocniejsze czucie jej szmerowości, pulsowania i głębi. Wraz z tym oraz doskonalszym formowaniem samego dźwięku też większą bezpośredniość, mocniejsze urealnienie dotyku, silniejsze „bycie tam”.   

    Inne w takim razie pytanie, znowuż z gatunku dręczących: – Czy wobec tego można darować sobie LINA i podpierając się znajomością rynku skompletować mniejszym nakładem środków podobne albo lepsze brzmienie? Chcąc odpowiedzieć na to momentalnie wjeżdżamy na minę, jako że tej techniki krosowania kanałów nie znajdziesz nigdzie indziej, a fakt, że sam jej nie używałem, nie oznacza, że komuś by się nie spodobała. Dysponujące podobnie, lecz nieidentycznie, zaawansowanym krosowaniem wzmacniacze słuchawkowe z rodziny Phonitorów wymagają zaś bardzo analogowych źródeł, czyli w praktyce bardzo drogich oraz z reguły dużych, a same wzmacniacze Phonitora dysponują skromniejszą mocą. Od razu zatem widać, że ładujemy się w charakterystyczny dla audiofilskich forów temat rzekę, obfitujący przykładami, kontrprzykładami, awanturami i frontalnymi negacjami – nie warto tego ciągnąć. Tak naprawdę zawisa pytanie, czy system LINA to słuchawkowy zestaw równy, gorszy lub lepszy od przykładowo Mytek Empire Streamer DAC z którymś mocnym słuchawkowym wzmacniaczem, ale także od razu widać, że tego rodzaju konkurent nie zaoferuje technologii Ring DAC, a miejsca zajmie o wiele więcej i tańszy też nie będzie.  

    Darujmy więc sobie audiofilskie gdybanie – gdy ktoś nie ma ochoty zapuszczać się w audiofilskie annały ani wertować internetowych stron z doniesieniami o nowościach, gdy chce mieć, tak po prostu, szczytowy słuchawkowy system nabiurkowy o spasowanych, od jednej firmy pochodzących elementach, a koszty nie grają dlań roli, bo go zwyczajnie stać, to może kupić LINA stack, dołożyć doń Susvary – mieć będzie błogi spokój. (Tak to prawdopodobnie widział producent.) Kluczowy przy tym czynnik: ten system mu odczyta najbardziej zaawansowane pliki, a jakość ich szczególna, podobna do studyjnych nagrań magnetofonowych. Ale magnetofony studyjne to znowuż inne gabaryty, inne koszty, same nagrania kosztujące majątek oraz trudno dostępne, nie mówiąc o ich małym wyborze. Więc może gramofony?

   Można tak w kółko krążyć, a o co innego nam chodziło. LINA ma być nietanią, ale łatwą i w luksusowych warunkach przemierzaną drogą do wielkiego świata nagraniowego dostępnego w internetowych serwisach. I nią jest.

 

W punktach

Zalety

  • Wszystko w jednym: streamer, przetwornik, zegar i słuchawkowy wzmacniacz.
  • Wszystko od wiodącego producenta, którego logo znaczy prestiż.
  • Unikalny Ring DAC, poczytywany przez wielu za najlepszy typ przetwornika na świecie.
  • Wszystkie przymioty szkoły brzmieniowej dCS:
  • Magia przestrzeni.
  • Magia dotyku.
  • Magia uobecniania.
  • Wyjątkowa wyraźność.
  • Szczegółowość także szczytowa.
  • Dobre wiązanie tej szczegółowości z przestrzennością i muzykalnością.
  • Ciemne, na ogół wystarczająco masywne brzmienie.
  • Przejrzystość.
  • Wielkie sceny.
  • Pietystycznie dokładne formowanie się dźwięków.
  • Żadnego zlewania, upraszczania, zniekształceń.
  • Pełne rozwarcie pasma.
  • Szalejące soprany.
  • Potężny i wyrazisty bas.
  • Wzmacniacz o dużej mocy, zdolny pełnoskalowo napędzić każde przylegające do głowy słuchawki.
  • Zarazem mocy wielostopniowo regulowanej.
  • Unikalne, trzypostaciowe krosowanie kanałów.
  • DXD i DSD.
  • Dla każdego osobne filtry.
  • Można odwracać zarówno stereofonię jak fazę.
  • Komplet cyfrowych wejść.
  • Odczyt wszystkich rodzajów plików. (W tym trzy podejścia do MQA.)
  • Wyjścia symetryczne i niesymetryczne w przetworniku i wzmacniaczu.
  • W zestawie komplet kabli.
  • Przejrzyste menu ekranowe.
  • Zajmuje mało miejsca, więc nawet na małe biureczko.
  • Po angielsku oszczędny, elegancki design.
  • Made in England.
  • Polska dystrybucja.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Drogo. Oj, bardzo drogo.
  • Tranzystorowy styl, więc nie dla miłośników lampowego.
  • Od tego samego producenta dCS Bartók oferuje bardziej zaawansowany przetwornik i też napędzi słuchawki, chociaż nie te potrzebujące skrajnie dużej mocy. Z wziętym od zestawu Rossini, pasującym wzorniczo zegarem, kosztował będzie podobnie.
  • Do pełnej optymalizacji brzmienia potrzebne będą trzy markowe kable zasilające.
  • Także markowy interkonekt symetryczny i markowe kable cyfrowe.
  • Brak pilota, a smartfon też go nie zastąpi.
  • Optimum brzmienia wyłącznie w konfiguracji pionowej.

 

Podstawowe dane techniczne dCS LINA:

  • Rozmiary sekcji: 22 x 36 x 12,2 cm.
  • Wysokość całości: 36,6 cm.
  • Waga całości: 21,9 kg.
  • Akceptowane gęstości plikowe: do 384 kHz/24-bit, pojedyncze i podwojone DSD. 
  • Złącza cyfrowe przetwornika: 2 x AES/EBU (3-pin XLR); 1 x S/PDIF koaksjalne; 1 x Toslink (optyczne); 2 x USB (B i C) oraz 3 x Ethernet (z czego dwa do połączeń z pozostałymi sekcjami).
  • Wyjścia analogowe przetwornika: 1 x XLR; 1 X RCA.
  • Odczyt MQA.
  • Zegar z automatycznie przełączanym potokowaniem dla 44,1 lub 48 kHz.
  • Wejścia analogowe słuchawkowego wzmacniacza: 2 x XLR; 1 x RCA.
  • Wyjścia słuchawkowe: 2 x 3-pin, 4-pin, duży jack (6,35 mm).
  • Akceptowana impedancja słuchawek: 8 – 600 Ω.
  • Moc wzmacniacza: regulowana w zakresie od 0,2 W/300 Ω do 2,0 W/32 Ω.
  • Pasmo przenoszenia: 1 Hz – 100 kHz.
  • Separacja kanałów: powyżej 100 dB.
  • THD: poniżej 0,005%. 

Cena całości u angielskiego producenta: £ 26 900

Cena polskiego dystrybutora: 155 985 PLN

 

System:

  • dCS LINA (DAC/Clock/Headphone amplifier).
  • Kabel USB: Fidata.
  • Porównywane wzmacniacze słuchawkowe: ASL Twin-Head Mark III, Fulianty Audio ST-18, Phasemation EPA-007.
  • Słuchawki: Dan Clark Audio STEALTH (kable VIVO Cables i Tonalium), Final D8000, Focal Utopia 2022 (kabel Luna Cables Gris), HiFiMAN HE-R10P, HiFiMAN Susvara (kabel Tonalium – Metrum Lab), Meze ELITE (kabel Tonalium – Metrum Lab), Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium – Metrum Lab).
  • Interkonekty: Next Level Tech (NxLT) Flame, Sulek Edia, Sulek 6×9, Tara Labs Air 1, Tellurium Q Black Diamond XLR.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One,
  • Sulek 9×9 Power, Sulek Edia.
  • Listwa: Sulek Edia.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

14 komentarzy w “Recenzja: dCS LINA

  1. Sławek pisze:

    Bardzo dobra recenzja, dziękuję Panie Piotrze, dużą radość mi sprawiła!
    Tym niemniej kilka spostrzeżeń:
    Odnośnie wygrzewania – napisał Pan:
    U mnie to trwało dwa tygodnie grania od rana do północy, a przecież to ten zestaw brał udział w AVS, nie przyjechał zatem surowy.
    No zonk! To ja tych Susvar na AVS (co prawda nie z kablem bladawcem, a jakimś innym lichym czarnym od HiFiMana – tak mi powiedziano) na niewygrzanym sprzęcie słuchałem, a i tak czuć było dużą klasę i potencjał LINY.
    Odnośnie przetwornika – szkoda, że nie ma wejścia I2S, Jay’sa by można podłączyć w najlepszym dla niego ustawieniu, a tak to trzeba będzie coaxialem, BNC, albo AEC-EBU. Coraz więcej DAC-ów ma wejście I2S, ale no cóż, nie tym razem. Wejścia USB na zdjęciach wypatrzyłem B i A, a nie jak Pan pisze B i C. No i tu pojawia się pytanie – czy do A można podpiąć twardy dysk? Rozumiem, że sekcja streamera bezproblemowo współpracuje z Tidalem?
    Odnośnie wejść samego wzmacniacza słuchawkowego – do wejść RCA zapewne można podpiąć wyjście przedwzmacniacza gramofonowego i cieszyć się winylem…
    Zaś co do Susvar to w ich recenzji konkluzja była taka, że one to najlepiej grają z odczepów głośnikowych. A tu proszę – 2 waty i grają. Ale sam Pan wyjaśnił :
    Przy czym, powiedzmy sobie szczerze – dCS LINA nie wycisnęła wszystkiego z Susvar, one potrafią jeszcze piękniej. Ale Susvary wycisnęły wszystko z LINA, pasowały najlepiej.
    Ciekawe, jak by LINA sprawowała się z Crosszone CZ-1.
    Na następny AVS zabiorę moje Crosszone CZ-10 i QUAD-y ERA-1 i jak będzi LINA to posłucham jak będzie możliwość.
    Eurojackpota trzeba by puścić, bo to wszystko dużo €szekli kosztuje…

  2. Marek S. pisze:

    Brak pilota w sprzęcie za tyle pieniędzy, to troszkę słabo.
    Rozumiem, że jest to produkt stworzony dla bogatych. Tyle pieniędzy wydać i co chwilę wstawać, żeby zmienić głośność, współczuję użytkownikom. Nie każdy słucha z bliskiej odległości.
    Ja zanim cokolwiek kupię najpierw patrzę, czy w zestawie znajduje się pilot.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      dCS Bartóka będziesz w tej sytuacji zmuszony kupić, jego można obsłużyć smartfonem. Do niego zegar od Rossini – i hajda w pliki za sto pięćdziesiąt parę tysięcy! (Czy coś koło tego.) Ech, życie…

      1. AudioFan pisze:

        I tu mam dylemat, czy dokupić zegar Rossini, czy zestaw Muteców z REF 10 SE 120. Bardziej pasuje mi Rossini, wizualnie i pod względem okablowania, ale podobno referencyjny dźwięk dają dopiero Muteci. Jakie Wy macie doświadczenia z tymi zegarami?

        Czyli w zestawie LINA nie ma możliwości regulacji głośności z ROON tak jak w Bartoku? Pozostaje tylko i wyłącznie kręcenie potokiem?

        1. Pawcio pisze:

          Na FB odszukaj Ireneusz Sulewski i spytaj. Przećwiczył wszystkie kombinacje, ma już kolejna generację dCS. Teraz użytkuje dCS Vivaldi One. Wybrał topowe zegary Mutec. Ale do nich ma zasilacze liniowe i drogie okablowanie. Tak więc to kupa gratów znacznie droższa niż fabryczny zegar.

      2. Pawcio pisze:

        Można kupić pilota od Rossini lub od Vivaldi, tak samo sterują Bartokiem. Nie trzeba męczyć się z tabletem.

    2. Sławek pisze:

      No fakt, trochę słabo. Ale z drugiej strony na ogół kable słuchawkowe bardzo długie nie są, więc może siedząc obok dosięgniesz. Do gramofonu i tak wstawać trzeba – jak kto gramofon ma i używa. No i trochę ruchu nikomu nie zaszkodzi. Ale fakt – zdalne sterowanie powinno być.

  3. Robson pisze:

    Bardzo ciekawa recenzja, zwłaszcza że wypróbował Pan dużo różnych słuchawek. Byłem na AVS i słuchałem tego zestawu z Susvarami, mi też było to idealne połączenie. Na stanowisku rozmawiałem z przedstawicielem z dCSa i zapytałem się o różnice w stosunku do Bartoka, powiedział że konstrukcyjnie Ring DAC w Lina Network DAC to jest to samo, tyle że bez wbudowanego wzmacniacza słuchawkowego i przedwzmacniacza.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Na moje ucho Ring DAC w Bartoku jest bardziej zaawansowany. I przecież samo dCS to stwierdza. Trudno żeby nie, skoro ten z Bartoka ma więcej filtrów. A po upgrade oprogramowaniem Rossini różnice muszą być jeszcze większe.

  4. AudioFan pisze:

    Bardzo ciekawa recenzja. Dziękuję za jej napisanie. Z największym zaciekawieniem odczytywałem fragmenty, gdzie starałeś się porównać dCS Lina vs Bartok. Powiem, że nie mam co pluć sobie w brodę, że się pospieszyłem i na ubiegłoroczną gwiazdkę 2021 sprawiłem sobie jeszcze w rozsądnej cenie Bartoka. Powiem szczerze już nie wspominając o walorach i ekonomi rozwiązania jednopudełkowego – mi Bartok bardziej się podoba. Czytałem, że w posiekanym Bartoku 🙂 zastosowano inny układ zasilania i źe to może mieć pewne przeloźenie na jeszcze lepszy dźwięk. Trzeba by kiedyś zorganizować testy i łeb w łeb porównać obydwa urządzenia. Sam wzmacniacz jest nieco mocniejszy niż w Bartoku i może i ciut lepszy, ale i to spokojnie przyjmuję, bo w 70% gram na Feliksie Envy a 25% to wzmak z Bartoka 5% tak dla przypomnienia zostawiam dla hybrydy Pathosa Aurium, którego podłączam po RCA do Bartoka. Mógłbym już go odsprzedać.

    Nigdy nie miałem okazji słuchać Liny, nie mniej jednak uważam, ze Bartok jest lepszym urządzeniem od Liny, choćby z tego powodu ze jest to urządzenie klasy high-end i ona według dCS stoi powyżej serii Lina. W dodatku obecnie po upgrade software’u do wersji 2.0 Bartok praktycznie z automatu stal się tym co kiedyś prezentował model Rossini.

    Chciałbym się kiedyś dowiedzieć ile dodatkowej magii do zestawu Liny dodaje zegar. Czy jest wart swojej ceny, czy też można śmiało go pominąć i tym samym dać sobie spokój z myślami zakupu zegara do Bartoka.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Pożycz zegar Rossini od Audiofastu i sam oceń różnice. Niech go przywiozą chociaż na kilka godzin.

      1. AudioFast pisze:

        Gdyby była taka możliwość to nie zadawałbym powyższych pytań. Nie mają na stanie zegara Rossini, który mógłbym w obecności dilera posłuchać. Musiałby go zakupić, a gdyby zmiany były niewarte kolejnej sporej inwestycji (z odpowiednim okablowaniem, to drugi Bartok) i bym go nie kupił, to musieli by z nim zostać.
        W dodatku sprzedawca odwiedził mnie z zegarem MUTEC MC-3+USB oraz REF10 SE120 i zaobserwowałem zmianę jaką wnosi ten mały zegar, ale liczyłem, że po podłączeniu REF10 SE120 odpali petarda a tu nic. Nik z trzech osób nie słyszał zmian. Sprzedawca również. Uznaliśmy, że albo REF10 jest popsuty, lub coś źle podłączony. Dlatego chciałbym nawiązać kontakt z posiadaczami jednego czy drugiego zegara i porozmawiać o faktycznych zmianach po zainwestowaniu w te urządzenia.

        1. Piotr+Ryka pisze:

          Audiofast chyba ma kontakt z jakimś posiadaczem zegara Rossini, może by dali namiar, rozmowa powinna być pouczająca. Można ewentualnie zadzwonić do krakowskiego Studio999, oni używają Bartoka, może mieli jakieś podejścia do kwestii zegara.

          1. AudioFan pisze:

            Dziękuję za podpowiedź. Zaczynam od telefonu do Studio999.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy