Recenzja: Crosszone CZ-10 MkII

       To nie będzie recenzja, to będzie porównanie. Na dodatek półoficjalne. W rzeczywistości nawet pokątne, oparte na porozumienie typu: „Jakby pan mógł sprawdzić, czy jest jakaś różnica, bo może nie ma, a wtedy nie.”

       Sprawdziłem – i jest. Zatem coś na jej temat skrobnę. Warto naskrobać, gdyż rzecz tyczy słuchawek coraz popularniejszych, kosztujących rozsądnie, bardzo ładnych, bardzo wygodnych i przede wszystkim niezwykłych.

      Jedni to wiedzą, inni nie, a ta niezwykłość tyczy każdych, które się nazywają Crosszone, i zaszyta została już w nazwie, oznaczającej niecodzienny fakt miksowania stereofonicznych kanałów. Tak, te słuchawki nie potrzebują specjalnego słuchawkowego wzmacniacza, który najczęściej w sposób mało udany (ale bywają wyjątki, np. SPL Phonitor, także komputerowe karty dźwiękowe) próbuje tak dobierać dawki mieszania, żeby z dodania prawego do lewego i na odwrót powstało wrażenie odsłuchu otwartego, a nie rozkrojonego na połówki podziałem na dwie muszle.

      Słuchawki marki Crosszone są pod tym względem unikalne – żadne inne nie mają w muszlach aż tylu przetworników, nie mają też kanałów i luster akustycznych. Takie np. Ultrasone, w różnych swoich modelach szczytowych, próbuje osiągać zbliżony efekt w ogóle bez mieszania, samym z odpowiednimi opóźnieniami rozpraszaniem dźwięku na małżowinach usznych. Inną, bodaj najskuteczniejszą i najprostszą drogą osiągania w słuchawkach pola odsłuchowego głośników jest zawieszanie małych na głowie, jak to czyniły dawne AKG K1000, a teraz czynią nawiązujące do nich poprzez osoby twórców i konstrukcję Mysphere oraz to samo stosujące wstęgowe RAAL. Ale to proste i skuteczne rozwiązanie ma zasadniczą wadę: nasyca dźwiękiem środowisko. W biurze, autobusie czy samolocie, a nawet na spacerze, nie użyjemy takich słuchawek, otoczenie by nas wyparło. A Crosszone nie tylko przylegają do uszu, ale są na dodatek zamknięte, więc nic otoczeniu do tego, czego sobie słuchamy.

      Ktoś powie – też mi sztuka, dołożyć do każdej muszli mniejszy przetwornik odtwarzający sygnał przeciwnego kanału, od początku można było tak robić, odkąd tylko się pojawiły stereofoniczne słuchawki. (Koss SP/3, 1958) Ale kiedy za chwilę przepatrzymy budowę tych branych teraz pod pióro najtańszych spośród Crosszone, przekonamy się, że osiągnięcie dobrego efektu stereofonicznego nie opiera się na czymś tak banalnym.

     Albowiem dobre rzeczy, rzecz przykra, to do siebie mają, że najpierw trudno je wymyślić, a potem jeszcze wymagają dużego nakładu pracy. Najczęściej też licznych poprawek czy szerszych udoskonaleń – cała historia cywilizacji technicznej kręci się wokół tego. Łowcy mamutów, by odwołać się do dalekiej przeszłości, całymi dniami niszczyli dłonie dziergając idealne krzemienne ostrza – inne dla noży i skrobaczek, inne dla siekier i toporków, jeszcze inne na groty włóczni i strzał. A jak takie ostrze połączyć na zicher z drzewcem, mając do dyspozycji las, łąkę i ewentualnie skałę? No, słucham – jakieś propozycje?

     Albo weźmy wytop metali – kto takie coś wykombinował? Przecież metal w otoczeniu człowieka nigdy nie występuje w stanie ciekłym! A jeśli to przypadek, okruch rudy albo żelazny meteor wpadł komuś do ogniska, to dlaczego początek tej technologii datuje się na 3500 p.n.e., skoro hominidzi posługiwali się rozniecanym przez siebie ogniem już półtora miliona lat temu? Ponieważ najpierw potrzebny był węgiel drzewny, a także paleniska? Bardzo możliwe, że były, ale czy to wszystko wyjaśnia?

     Tak czy inaczej, sięgając po dowolny przykład, wymyślenie pożytecznej rzeczy jest trudne, a wykonanie jej czasochłonne. Czasem z pomocą przychodzi przypadek (jak wentylator sufitowy wynalazcom tranzystora), kiedy indziej motorem działań jest paląca potrzeba, wymuszająca długotrwałe kombinowanie. Taką potrzebą było posiadanie słuchawek grających jak głośniki, inspiracja twórcy Crosszone.

      Słowo odnośnie tego Crosszone. To marka producenta słuchawek (nic innego pod nazwą tą nie powstaje) wyłonionych przez mającą tajwańskie korzenie firmę Asia Optical Inc. Company, zajmującą się soczewkami i dalmierzami. Firmę translokowaną jakiś czas temu z Tajwanu do Japonii i mającą obecnie siedzibę w Okaya – położonym w prefekturze Nagano centrum przemysłu precyzyjnego.

      Nazwa Crosszone znaczy dosłownie „strefę mieszania”; opatrzone tą nazwą słuchawki mają historię założycielską wystarczająco osobliwą dla osobliwych słuchawek. Inicjator ich zaistnienia, szef Asia Optical Inc., wiele czasu spędzał w rozjazdach, podczas których denerwował go brak dostępu do muzyki ze swoich przyzwyczajeń. Jak przystało na audiofila miał system kolumnowy, a tu na podróż słuchawki… Stereofonia okrojona – żadnego mieszania kanałów i koncertowej sceny… Zlecił zatem i sam się zaangażował w opracowanie słuchawek, które by to rozwiązywały, potrafiąc dzięki odpowiedniemu mieszaniu dać stereofonię jak z kolumn.

      Wróćmy jeszcze do sprawy początkowej i zauważmy, że normalną koleją rzeczy powinno być oficjalne zasygnalizowanie poprawek poprzez dołożenie do nazwy Crosszone CZ-10 jakiegoś symbolu zmiany, jakiegoś „S” czy „V2”, albo innego znaczka. Tymczasem tutaj chyłkiem, ale to chyba nie jest ważne. Ważne, że zmiana zaistniała i po zmianie jest lepiej. Gorzej, że nic nie wiadomo o rodzaju tej zmiany, toteż to – przypominam – nie jest żadna recenzja, a tylko porównanie. Ale najpierw przypomnę, co to są te Crosszone CZ-10, abyśmy mieli jasność.

Budowa i własności użytkowe

    Muszle Crosszone CZ-10 są o połowę mniejsze niż we flagowych CZ-1, lecz nie przeszkadza to im być takiej samej wielkości, co u przeciętnych wokółusznych. Zarazem oferują w tych pomniejszonych muszlach wszystkie rozwiązania wewnętrzne i zewnętrzne – ogólnie całą ideę Crosszone – na rzecz której coś specyficznego zjawia się na pokrywach: wystające kanały transmisji dźwięku.

      To nimi płynie do tyłu komory rewers sygnału akustycznego z 23-milimetrowego tweetera (umieszczonego maksymalnie z przodu) i ląduje za uchem. Kanał wygląda elegancko (jak całe zresztą słuchawki, mocno pachnące ekskluzją) – ma postać złotej beleczki. Bardziej centralnie i poniżej osi poziomej lokuje się wewnątrz muszli 35-milimetrowy przetwornik szerokopasmowy, obsługujący dany kanał, a bardziej z tyłu i powyżej średnicy identyczny, obsługujący kanał przeciwny. Sumarycznie dzieje się więc bez porównania więcej niż ma to miejsce w normalnych słuchawkach – nie dwie membrany, a sześć łącznie, do tego dwa dodatkowe kanały transmisyjne. W sumie coś niczym ośmiokanałowe kino domowe, na bazie dwukanałowej stereofonii.

     By móc to wszystko obsłużyć, wtyki kabla przy muszlach są symetryczne, same kable aż ośmiożyłowe. Natomiast wspólna końcówka do połączenia ze wzmacniaczem symetryczna już nie jest. Kabel dla sprzętu stacjonarnego ma 3,5 m długości, jest miękki i niesprężynujący (niemalże taki sam jak u Sennheiser HD 600). W komplecie znajdujemy także drugi (1,5 m) dla sprzętu przenośnego z końcówką mały jack. Kablowe wtyki z muszli wyjścia mają kątowe do przodu, więc nie ma najmniejszych problemów, o nic nie będą zawadzały. Same muszle są wyjątkowo ładne: matowa w rzadko nakrapiany baranek czerń ich pokryw w luksusowy wręcz sposób kontrastuje z lśniąco złotymi rurkami kanałów transmisji dźwięku, połowicznie w nich zatopionych. Powyżej, stylizowaną kursywą, też złoty, ale już zmatowiony napis Crosszone; a te pokrywy od zewnątrz okrągłe, ale pady po stronie ucha trójkątne. Ich obszycie to gruby, mający dziurkowaną wentylację welur, z miękkim, świetnie układającym się wypełnieniem.

Podobnie wyrafinowana, jak sam sposób produkcji dźwięku, jest konstrukcja pałąka. Jego chwytaki idealnie przylegają do muszli i łączą się z nim poprzez obrotnice, a zaraz za ich obrotowym połączeniem są na dłużni pałąka resorujące zawiasy o dużych trzpieniach, jednocześnie pozwalające muszlom się idealnie układać i dodatkowo, poprzez zwiększanie siły tarcia odginaniem ku górze, zapobiegają zbytnim luzom regulacyjnych prowadnic. Pałąk ma bowiem regulację długości: po obu stronach długie kształtki ze srebrzystego metalu chowają się i wysuwają w obszytą skórą od spodu część nagłowną. Sumą tego wszystkiego nieprzeciętna wygoda i przede wszystkim wyjątkowa łatwość dopasowywania słuchawek po założeniu; trzy osie obrotu muszli i płynne poszerzanie długości pałąka gwarancją pasowania. Tak duża ilość punktów regulacyjnych daje także możność odkładania muszli na płask, co przy ich konstrukcji zamkniętej nie tylko zapobiega rysowaniu, ale też nie musimy ściszać zdjętych, co nieraz się przydaje. Opis muszli L-R nie jest tutaj potrzebny, bo wychodzenie wtyków do przodu zabezpiecza przed odwrotnością, ale na wszelki wypadek naniesiono na pałąk ponad muszlami odnośne małe literki. Nie ma ich natomiast na końcówkach kabla, i to jest nie w porządku, bo wbrew niektórym sugestiom bynajmniej nie są dla stron brzmieniowo obojętne. Trzeba w tej sytuacji dobierać lepsze brzmienie w dwóch porównawczych odsłuchach, co trochę niepoważne.

      Zajrzyjmy jeszcze od strony wnętrza. Tweeter jest odsłonięty, a przetworniki szerokopasmowe schowane w komorach mieszających. Niezależnie od tego czy to on, czy któryś z 35-milimetrowych wooferów, membrany będą miały poprawiające kontrolę dźwięku przetłoczenia i napylenie berylem. Łącznym produktem sześciu przetworników dźwięk obejmujący pasmo 20 Hz – 40 kHz przy impedancji 75 Ω i czułości 99 dB. Słuchawki bez kabla ważą 385 gramów i wykonano je w Japonii, jak dumnie to głosi napis.

Otrzymujemy je od producenta w czarnym pudle wyłożonym atłasem, którego zewnętrzną powłokę stanowi miłe w dotyku tworzywo, przypominające fakturą irchę. Dwa kable, same słuchawki i instrukcja obsługi – tyle.

       Za te wszystkie nowe jakości w mistrzowsko prezentujących się muszlach, zapakowanych w eleganckie pudełko, przyjdzie nabywcy zapłacić cztery tysiące bez tradycyjnego ogonka, tak żeby z przodu trójka. Sądząc z wygody i wyglądu nie będzie to za dużo, ale co z tymi zmianami?

Odsłuch

    To, jak mówiłem, nie jest recenzja, jedynie krótkie porównanie. A w jego ramach najpierw stwierdzenie, że nie zachodzi w tym wypadku żadna zmiana gruntowna: brzmienie wersji poddanej poprawkom jest całościowo bardzo zbliżone. Chociaż… gdy zacząć uważnie się wsłuchiwać, to „bardzo” zaczyna topnieć i ustępować gołemu „podobne”, takiemu już bez „bardzo”. Niemniej podobne jest – ogólny rys brzmieniowy jest bliski nałożeniu, wszakże pod kilkoma względami nie będzie całkowitego pokrycia.
Już, już miałem napisać, że nie dotyczy to aspektów przestrzennych, gdyż tam jest ono zupełne, ale nie, tam też nie. Nowsza wersja, nie wiadomo pod jakim względem przerobiona (a może wcale, może żartują?) ma odrobinę rozleglej wędrujące pogłosy, przez co dźwięk niesie się dalej, formuje rozleglejszy obszar. W samym odejściu jedynie, a nie pod względem dystansów między źródłami, ale to nie odmienia faktu, że te sygnalizowane jako poprawione lokują dźwięki na większym obszarze.
      – Czy to jest dobre? Tak, to jest dobre – tego się lepiej słucha i to bardziej ciekawi. Dźwięk propaguje swobodniej, a większy obszar i w większym oddaleniu wybrzmiewające, też równocześnie obfitsze echa, powodują większe zaciekawienie i dają większą satysfakcję.

 

 

 

 

     Ta różnica w wielkości obszaru o tyle wydaje się mniej istotna od najważniejszej drugiej, że trudniej ją wyłapać. Ale kiedy już się wyłapie, staje się równie wyraźna i tak samo znacząca. Bardziej wprawdzie oddziałująca przez podświadomość niż się pchająca na afisz, ale ta większa scena, rozrosła skutkiem dalszych wędrówek echa, ma zarówno wymiar przyjemnościowy, jak i znacznik efektowności. Powrót do wersji nieprzerobionej to powrót do brzmień ciaśniejszych, nie tak szybko i tak daleko propagujących, a przy tym trochę nosowych, na skutek przygaszenia sopranowego. Góra w niepoprawionych okazuje się bowiem na tle porównawczym cokolwiek przytłumiona; dźwięk tym samym mniej lśniący, nie tak migotliwy i dźwięczny. Czary-mary odpowiedzialne za upajanie audiofili siedzą z rękami w kieszeniach i z trochę spuszczoną głową, a nie pogwizdując spacerują z fantazją długiego kroku. (Tak mi się skojarzyło, bo sąsiad z góry właśnie umarł, a był lata temu tancerzem solistą krakowskiej opery i operetki, na schodach mnie mijając tanecznymi susami śmigał.)

    Przejdźmy do tej najważniejszej różnicy drugiej, jak już mówiłem, zrazu wydającej się tą jedyną. Ale i tak wystarczająco znaczącej dla całościowego postrzegania i spektrum przyjemności, by zmianę łatwo odnotować. Skoro tamta tyczyła sceny, ta dotyczy samego dźwięku – który w tych poprawionych okazał się cieplejszy, a mimo to, jak już zdążyłem zauważyć, bardziej sopranowo otwarty, przez co również dźwięczniejszy i bardziej migotliwy.

Po pierwsze zatem większa scena i swobodniejsza propagacja, po wtóre cieplej i dźwięczniej. I jeszcze jedna pozycja zjawia się w spisie różnic – mianowicie mocniejsze światło. Te poprawiane mocniej oświetlają swoimi dźwięczniejszymi sopranami; coś trochę w stylu jakby słońce wyjrzało zza chmurki i rozświetliło krajobraz. Przyjemne to jest, nie powiem, cały muzyczny spektakl w tych poprawionych to przyjemniejsze spotkanie z muzyką. Więcej życia, radośniej, żwawiej, a bariery wydają się dalsze. Poprzednie są spokojniejsze, bardziej kameralne i przydatniejsze do pogrążania się w smutku.

     Na koniec przypomnę formułę, wielokrotnie odnośnie różnic w recenzjach już przywoływaną: kiedy wyliczane są w tekście, wyobrażają się nam samorzutnie jako większe, aniżeli faktycznie są. Tak to już jest z opisami. Samo wypunktowanie powiększa, a stan faktyczny mniej się różni, niż by się mogło wydawać w świetle takich wyliczeń. Niemniej istnieją, i w tym akurat przypadku nie są tak małe, że aż śladowe.

Podsumowanie

     Jako dodatek podsumowanie z recenzji oryginalnych Crosszone CZ-10, które czytelnik uzupełni sobie podczas czytania wymienionymi wyżej zmianami.

     Średnio kosztujące słuchawki o trzech przetwornikach na muszlę japońskiego Crosszone mają szereg korzystnych przymiotów, które warto wyliczyć. Elegancki wygląd na bazie samych wysokojakościowych surowców i bardzo miły cały dotyk. Przy tym to jedne z najwygodniejszych, jakie znajdziemy na rynku. W dodatku bardzo łatwe do prawidłowego ułożenia po założeniu i nie dające prawie żadnego ucisku, pomimo solidnego osadzenia. Nieduże, w miarę lekkie i z dwoma w komplecie kablami, skrywają innowacyjne rozwiązanie – jedyne takie na świecie. Jego efektem jednoznaczne wyprowadzenie dźwięku za głowę i tego dźwięku postać zawsze bardziej objętościowa oraz dająca mocniej odczuć wnętrza, w których rozbrzmiewa muzyka. Dołącza do tego dobre rozwarcie pasma, wyrazistość konturów, głęboka scena i przede wszystkim jej całkowite zapełnienie na obszarze centralnym. Duże spektakle i duża gęstość dźwięku o wymiarze nieraz aż ciśnieniowym. Najlepiej to wypada na tle konkurencji z dobrej jakości odtwarzaczem przenośnym, ale dobranie odpowiedniego toru stacjonarnego to też nie żadna gimnastyka. Jedyne ograniczenie – nie lubią nagrań z mocnym echem, powstać może z tego przegięcie. Za to są (zapomniałem o tym napisać) naprawdę wolne od zniekształceń: wzbudzenia, syki i przestery – tego w Crosszone nie ma. Jest natomiast inaczej – dźwięk formę przybiera inną. I taką jego formę można woleć, a mnie się podobała.

 

W punktach

Zalety
• Inne od reszty.
• Dążenie do binauralnego brzmienia zostało w pełni zrealizowane.
• Efektem tego wyprowadzenie dźwięku z głowy i wypełnienie środka sceny.
• Także bardziej objętościowa postać każdego jednego brzmienia.
• Też głębsza niż zazwyczaj scena o dużo lepszej od przeciętnej topologii.
• Wnętrza sal koncertowych i w ogóle przestrzeń bardziej niż u innych obecne.
• Wraz ze wspomnianą większą objętością całe rozprowadzone na przestrzeń soprany.
• Zatem zero sopranowej ostrości, sybilowania, sopranowych wzbudzeń.
• Także bardzo objętościowy i jednocześnie mocny bas.
• Ta binauralność i przestrzenność nie dzieje się kosztem nadmiernego zmiękczenia ani braku konturów.
• Brzmienie jest inne – bez wątpienia – ale to nie brzmieniowy „kisiel”.
• Przeciwnie – jego postać potężna: imponujące rozmiary orkiestr, chórów, fortepianów.
• Bardzo dobre separowanie źródeł dźwięku, ale całość brzmieniowego wyrazu spójna – gęste i zwarte brzmienie bez pustek pomiędzy dźwiękami.
• Ta gęstość aż do formy ciśnieniowej, czyli najpotężniejszej.
• Mogą się mierzyć z najlepszymi – słuchane zaraz po słuchawkach wielokrotnie droższych nie powodują rozczarowania, ani nawet wrażenia odstawania.
• Co tyczy także porównania do własnej firmy modelu flagowego.
• Który jest bardzo wymagający dla wzmacniaczy, podczas gdy tańszy nie.
• Doskonała współpraca ze sprzętem przenośnym – wysokojakościowy DAP to idealny partner.
• Bardzo wygodne.
• Pięknie wyglądają.
• Same najlepsze surowce.
• Dobrze leżą na głowie – nie spadają.
• Odpinany kabel (w komplecie długi i krótki) umożliwia szukanie lepszego.
• Można odłożyć na płask. Co zapobiega porysowaniu.
• Eleganckie opakowanie.
• Made in Japan.
• Pochodzą od firmy z potężnym zapleczem technologicznym.
• Polski dystrybutor.
• Trochę warunkowa, ale jednak rekomendacja. (Trzeba lubić ten styl.)

Wady i zastrzeżenia
• Nie będą pasowały do niektórych nagrań z mocnym pogłosem, sumując go z własnym w przesadę.
• Niektórym brzmienie zwykłych słuchawek lepiej układa się w głowie.
• Dobranie właściwego wzmacniacza to mimo wszystko nie błahostka, a pieniądze nie są tu najważniejsze.
• Najistotniejsze jest wyważenie pomiędzy konturem a objętością.
• Ich inność trzeba zaakceptować i nie warto do tego się zmuszać. (Lubimy taki styl lub nie – i nie ma co przy tym grzebać.)
• Większy nieco dystans do pierwszego planu daje inny kontakt z wykonawcami.
• Kabel nie ma oznakowania P-L, a strony wcale nie są bez znaczenia.
• Z uwagi na konstrukcję wewnętrzną niemożliwe (chyba) podpięcie symetryczne.

Dane techniczne
• Rodzaj: wokółuszne słuchawki zamknięte.
• Typ przetwornika: dynamiczny.
• Przetworniki o membranach napylonych berylem: 1 x tweeter ø25 mm; 2 x woofer ø35 mm w każdej muszli.
• W każdej muszli kanał transmisji dźwięku z rewersu przetwornika wysokotonowego.
• Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 40 kHz.
• Impedancja: 75 Ω.
• Czułość: 99 dB.
• Waga: 385 g.
• Kable: ośmiożyłowe – 1 x 1,5 m z końcówką mały jack: 1 x 3,5 m z końcówką duży jack.
• Opakowanie: kaseta.
Cena: 3 990 PLN

Pokaż artykuł z podziałem na strony

11 komentarzy w “Recenzja: Crosszone CZ-10 MkII

  1. Sławek pisze:

    Ta recenzja jak i obecne uzupełnienie to na kablach tzw. stockowych, dostarczonych wraz ze słuchawkami przez producenta. Jako właściciel CZ-10 w wersji pierwotnej mam do nich zarówno kable FAW Noir Hybrid HPC jak i Tonalium. I to daje dużą poprawę. W ostatni piątek 2023r. miałem przyjemność odwiedzić czytelnika tegoż forum, Pana Andrzeja, który posiada do swoich Crosszone CZ-1 kabel Argentum Extreme (niewiarygodne, Pan Ryszard w końcu go wyprodukował!).
    Była więc okazja by sprawdzić Argentum z Crosszone, jak też i porównać CZ-10 z topowymi CZ-1. Wzmacniacze słuchawkowe to Gustard H20 i Audio-gd nfb 27.38.
    Wnioski – najlepiej tak gładko i spójnie Crossone grają z Argentum extreme.
    Między CZ-1 i CZ-10 jest jednak znaczna różnica, CZ-10 grają bardziej środkiem, a CZ-1 mają bardziej rozciągnięte pasmo, zwłaszcza w stronę basu. I jednym i drugim dodałbym trochę sopranu. I jak z niniejszego porównania wynika tak się właśnie zadziało. Więc ruch w dobrą stronę, może być ciekawie…

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Wymiana kabla w Crosszone – coś tylko dla audiofilskich twardzieli 🙂

      1. Sławek pisze:

        Samo Crosszone takie daje, nie za darmo oczywiście: https://www.crosszone-audio.com/cable/
        Ale fakt, producent kabli musi się nad tym pochylić; FAW Tonalium i Argentum dali radę!

    2. pytanie takie pisze:

      „CZ-1 i CZ-10 jest jednak znaczna różnica”

      Czy tylko o charakter strojenia chodzi, czy też o inne aspekty? Barwę, przestrzeń, ect. Czy znacznie droższe CZ-1 są znacznie lepsze od CZ-10?

      1. Piotr+Ryka pisze:

        Flagowe CZ-1 to obszerniejsza scena, bardziej gęsty dźwięk i całościowo wyższy poziom realizmu. Ale jeden warunek: potrzebują znacznie mocniejszego wzmacniacza. Takiego kilku, nawet kilunastowatowego.

        1. Henryk pisze:

          IfI iCan Pro wystarczy? Niezbalansowane 4,8 W; zbalansowane 14 W.
          Na zbalanosowane wyjście najlepiej byłoby podpiąć.

          A któryś (CZ-1 lub CZ-10) z DAPa da się napędzić? Choćby z jakiegoś mocarnego KANN CUBE na zbalansowanym wyjściu.

          Ogólnie jakie wzmacniacze można polecić do tych Crosszone?

          1. Piotr+Ryka pisze:

            Wystarczy i da się.

  2. Marcin pisze:

    Panie Piotrze,

    Mały offtop – jest dostępny od jakiegoś już czasu Phonitor 3 – w internecie bardzo pochlebnie od użytkowników, acz recenzji prawie wcale.

    Swego czasu zachwalał Pan „dwójkę”. Czy jest szansa na recenzje „trójki”?

    Pozdrawiam

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Znam dystrybutora, więc powinno się udać zrecenzować. Za jakiś czas, oczywiście, bo na razie już jest o czym pisać.

  3. Jamajka pisze:

    CZ-10 mniej wymagającą przenośną wersją CZ-1? Ale cenowo CZ-1 to kilkakrotność CZ-10. Na czym przyoszczędzili?

    CZ-10 vs CZ-1
    • Co tyczy także porównania do własnej firmy modelu flagowego.
    • Który jest bardzo wymagający dla wzmacniaczy, podczas gdy tańszy nie.

    Czyli CZ-1 lepsiejszy ale stacjonarny, a CZ-10 mógłby od biedy (z DAP-a) być mobilny?
    Czy są DAPy które CZ-1 pociągną satysfakcjonująco?

    W necie piszą:
    „- CZ1 is fairly hard to drive, so you’ll need some power for them. They are not high impedance, but they are low senstivity. (…)
    The main complain I do have about them, and which I think you will have, is how hard they are to drive. This ain’t a joke, and they require some power to reach their absolute best, but man, do they sound good when they reach that point .

    CZ-10 ale nie CZ-1:
    • Doskonała współpraca ze sprzętem przenośnym – wysokojakościowy DAP to idealny partner.

    CZ-10:
    • Dobranie właściwego wzmacniacza to mimo wszystko nie błahostka, a pieniądze nie są tu najważniejsze.

    Czyli jednak z DAP-a pojedzie (a z dongla podpinanego pod smartfona?), ale też nie zawsze będzie dobrze?
    Znalazłem coś takiego:

    „CZ-10 is almost as hard to drive in reality as He6SE, and it has nowhere near as hard to drive numbers on paper, but in practice they will be mostly similar”

    • Kable: ośmiożyłowe – 1 x 1,5 m z końcówką mały jack: 1 x 3,5 m z końcówką duży jack.

    Czyli od słuchawek zbalansowane końcówki, a od wzmaka nie?
    A jak by się chciało mieć podpięcie od wzmaka na zbalansowane (2,5mm, 4,4mm czy XLR) to trzeba sobie zamówić?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Można CZ-10 z mocnego DAPa. Zbalansowane kable do Crosszone trzeba kupić osobno. Nie wiem czy polski dystrybutor je oferuje, ale pewnie się można dogadać i zamówią.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy