Recenzja: Ayon CD-35 II

Technologia, wzornictwo

Na oko nic się nie zmieniło.

  Od zewnątrz do tego stopnia nic się nie zmieniło, że nawet nazwa urządzenia – wytrawiona i srebrnym lakierem podkreślona po prawej – nie wzbogacona została sygnaturą „II” czy „Mk2”. Dopiero na ściance tylnej to „dwa” się znalazło, lecz nie trzeba aż tam zaglądać, żeby dokonać identyfikacji. Wystarczy unieść pokrywę i zauważyć nieobecność dociskowego krążka, który wraz z tego napędu zmianą stał się jej integralną częścią. Jak już zdążyłem wspomnieć, zaszła bowiem ta przede wszystkim zmiana, że zniknął odczyt SACD. Wraz z nią nowy napęd (zdaje się wciąż produkcji StreamUnlimited na bazie modułu Sanyo, lecz specyfikacja techniczna milczy o tym) – uboższy czytelniczo, za to zdecydowanie cichszy. Zwyczajnie go nie słychać, czyli jak być powinno zawsze.

Ayon podkreśla drugą korzyść rezygnacji z gęstszego zapisu – możliwość pełnej optymalizacji odczytu warstwy CD. Pewnie faktycznie tak się stało, a sam płyt z warstwą SACD mam niewiele, niemniej niemożność jej odczytu jakoś mnie nie natchnęła radością. Trochę to tak, jak z promami kosmicznymi i Concorde – było coś niezwykłego, jakaś awangarda techniczna – a teraz już jej nie ma i mamy się z tego cieszyć. Ja się nie cieszę. Pewnie, gdyby był jeszcze gęstszy zapis, jeszcze szybszy transport ponaddźwiękowy i jeszcze ładowniejsze kosmiczne promy, to byłoby w porządku. Ale na razie mamy tylko większe komórki, co przynajmniej w polszczyźnie wybrzmiewa paradoksem. Większa komórka – też mi postęp.

W sukurs nowemu odtwarzaczowi idą jednak i inne sprawy, które producent skrupulatnie wylicza:

– Nowy moduł PCM-DSD (dla wersji Signature i High Fidelity).

– Ulepszona stabilizacja napędu.

– Ujemne sprzężenie zwrotne 0 dB (dowolnego rodzaju).

– Bardzo krótka, dodatkowo jeszcze skrócona ścieżka sygnału.

– Brak urządzeń półprzewodnikowych w analogowym wyjściu lampowym.

– Brak buforów w ścieżce sygnału.

– Brak serwomechanizmu prądu stałego (degradującego sygnał).

– Ręczny montaż, gwarantujący najwyższy poziom wykonania.

– Oddzielny analogowy stopień wyjściowy dla lewego i prawego kanału.

– Regulacja głośności cała w domenie analogowej.

– Wejścia cyfrowe: S/PDIF (RCA), AES/EBU (XLR), I2S, BNC, USB, 3 x BNC.

– Wyjście cyfrowe – S/PDIF (RCA).

– Zegar wzorcowy z bardzo niskim jitterem.

Trzeba dopiero unieść pokrywę.

Większość z tego już w pierwowzorze była, czyli naprawdę trzy korzyści: napęd stał się zupełnie cichy (poprzednio tak nie było), odczyt CD ulepszono, konwersja PCM-DSD została udoskonalona. Tego ostatniego tym razem nie doświadczymy, ponieważ to dotyczy tylko dwóch wersji droższych. Uważnie przypatrując się nie samemu urządzeniu, tylko technicznym danym, odkrywamy jednak, że wersja starsza ważyła siedemnaście kilogramów, nowa dwadzieścia dwa. Co się składa na dodatkowe pięć, tego jasno nie mówią, lecz coś musi. Prawdopodobnie chodzi o to wyciszenie napędu – lepszą jego stabilizację. Ale może o coś innego, albo błąd w przytoczonych danych? Nie ma sensu zgadywać; na pewno nie chodzi o nowy moduł PCM-DSD – w podstawowej wersji go brak.

Ale nie ma co utyskiwać – poprzednia „trzydziestka piątka” to już było naprawdę coś, a producent chyba nie postradał rozumu, nie zrobił nowszej gorszej. Odnośnie tego część odsłuchowa, a tutaj, przy technice, coś jeszcze na rzecz przypomnienia.

Ayon CD-35 to czarna bryła aluminium z wąskim, czerwonymi pikselami znaczonym ekranem frontowym i też czerwono podświetlanymi przyciskami na wierzchu. Poza tradycyjną obsługą płyty dostajemy jeszcze regulację głośności (tą całą w domenie analogowej) oraz przycisk wyboru cyfrowego wejścia na rzecz obsługi przykomputerowej bądź dyskowej. Czarnym jak sam odtwarzacz pilotem o aluminiowym panelu wierzchnim możemy także wybrać jeden z dwóch filtrów cyfrowych, regulować balans kanałów, ściemnić lub wygasić wyświetlacz, całkowicie wyciszać, a także ustawiać powtarzanie: całej płyty, utworu, wybranego fragmentu. Aby pobudzić apetyt na wersję Signature, są też przyciski PCM-DSD i DSD Fs – dla wersji podstawowej zbędne, bardzo ważne dla droższych.

Względny ascetyzm ścianki przedniej nadrabia ścianka tylna, na której zgiełk przyłączy. Oprócz stronami wyjść analogowych RCA i XLR, mnogie wyliczone w danych technicznych wejścia analogowe i cyfrowe oraz tradycyjne u odtwarzaczy Ayona przełączniki regulacji poziomów analogowego sygnału wyjściowego, wyboru między analogowymi wyjściami (samo RCA, samo XLR, oba) i omijania bądź nie potencjometru. Prócz tego jeszcze położone centralnie gniazdo zasilania, lecz już bez lampki sygnalizującej odwrócenie fazy; Unia Europejska zabroniła, bo zła świeciła na czerwono, gdy dla Unii czerwone dobrze. Ostała się jedynie szuflada bezpiecznika, co przydatną jest rzeczą, gdyż lepszy bezpiecznik nie zawadzi. Całość stoi na czterech czarnych walcach z aluminium, które polski dystrybutor (Nautilus) obiecuje bezpłatnie zastąpić drogimi podstawkami Franc Audio. (Które sam Ayon przewiduje tylko dla wersji High Fidelity.)

Na koniec spraw wizualno-technicznych rozpoznawalnych od zewnątrz odnotujmy takie same jak w wersji pierwotnej cztery kratki wentylacyjne pokrywy wierzchniej, pod którymi chłodzi się teraz jedna lampa więcej – oprócz dwóch sterujących 5867 i dwóch mocy 6H30 też pojedyncza prostownicza GZ30.

Zobaczyć, że nie ma dociskowego krążka.

Wnętrze też analogiczne do poprzedniego, ale z tym nowym, lepiej wyciszonym napędem, tą dodatkową lampą (wraz z którą podkreślana przez producenta redukcja elementów półprzewodnikowych), a także z przeprojektowanymi niektórymi płytkami drukowanymi, ażeby były jeszcze krótsze – jeszcze doskonalej przenoszące i chroniące przed zakłóceniami sygnał. Co do reszty, to pozostała, w tym dwa popisowe transformatory R-Core oraz drabinka rezystancji dla regulacji głośności. O jednym jeszcze trzeba wspomnieć – całość obróbki cyfrowej oparto na pojedynczej kości AKM 4497EQ, co może budzić wątpliwości – kontekstowo na przykład w odniesieniu do odtwarzaczy Accuphase. Chcąc mieć po chociaż jednej takiej w każdym stereofonicznym kanale, trzeba sięgnąć aż po limitowaną wersję High Fidelity, kosztującą 89 900, a nie 36 900 PLN. Wraz z którą dostaniemy także osiem kondensatorów sprzęgających V-cap TFTF, dwadzieścia rezystorów tantalowych 2 Watt dla lampowego stopnia wyjścia plus selekcjonowane wszystkie komponenty. Ale ta pojedynczość względna. Jedna kość była także w wersji poprzedniej, co nie przeszkodziło odtwarzaczowi należeć do elity.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

2 komentarzy w “Recenzja: Ayon CD-35 II

  1. Włodek pisze:

    Piotrze, czy znasz przyczynę, dla której nie zamontowano możliwości odtwarzania płyt SACD ? Nawet w wersji HF ? Trochę to dziwne, szczególnie, że bezpośredni konkurent (Accuphase) to ciągle oferuje. Pozdrawiam 🙂 Włodek

    1. Piotr Ryka pisze:

      Projektant – Gerard Hirt – tłumaczy to chęcią maksymalnej optymalizacji odczytu CD. Czy zastosowany napęd jest zdolny do odczytu SACD, tego nie wiem, bo nikt nie raczył tego wyjaśnić. Ale skoro pełna optymalizacja CD, to prawdopodobnie nie czyta. Czy to krok we właściwą stronę? Zależy od użytkownika. Jeżeli bazuje na pytach CD, to nie istnieje problem. Ale kiedy, jak na przykład ja, ma ich trochę, to sytuacja jest niekomfortowa. Zwłaszcza że pierwowzór warstwę SACD nie tylko czytał, ale robił to znakomicie. I nieco bardziej analogowy styl nowego odnośnie CD moim zdaniem tego w pełni nie rekompensuje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy