Recenzja: Ayon CD-35 II

   Chwilę żeśmy się nie widzieli – można powiedzieć temu urządzeniu. Dokładniej, to od marca 2018, kiedy publikowałem recenzję pierwotnej wersji CD-35 w jej luksusowym, limitowanym wydaniu opatrzonym sygnaturą „High Fidelity”. Jeszcze wcześniej, bo w lutym 2017, przedstawiona została recenzja pierwszej wersji bez limitacji i dodatkowych wodotrysków, odnośnie której pewna z mojej strony krytyka wywołała gniew konstruktora. Rzecz tyczyła problemu: czy lepszy odczyt tradycyjną drogą – zwyczajnie, wprost z PCM; czy całkiem nowatorski dłuższą ścieżką – z innowacyjną jego zamianą w DSD? A wszystko z dodatkowymi komplikacjami podziału na CD i SACD, dwoma rodzajami filtracji i różnym próbkowaniem. Tym razem będzie prościej, ponieważ SACD zostało zrzucone z sań zmierzających ku przyszłości i zżarte przez wilki złego losu – a mnie trochę z tego powodu smutno, bo jednak SACD to był progres i szkoda, że się nie przyjął. Teraz na jego miejsce wchodzić zaczęły pliki MQA, co nie dotyczy odtwarzaczy CD, bo płyt MQA nie ma. Takie są tylko pliki; w plikach przyszłość, ale płyty CD wciąż wydawane są nowe, nie wspominając o gigantycznej ich ilości pozostającej w użyciu. Więc czemu nie umilić sobie życia jeszcze lepszym odczytem?

Kwestia jakości odczytu CD przestała być dla audiofili najważniejszym tematem już ładnych parę lat temu (powrót winyli, rozkwit plików), ale dla wielu pozostaje istotna, dla wielu nawet bardzo. Tym w sukurs idzie Ayon Audio swoim odnowionym „trzydzieści pięć”, który z wielu powodów ma być lepszy od już świetnego poprzednika. Posłuchajmy autorskich uwag:

Ayon CD-35 II ustanawia nowy punkt odniesienia w domenie odtwarzaczy używających lampowego stopnia w układzie SE-Triode poprzez włączenie do obwodu w pełni zbalansowanego przetwornika cyfrowo-analogowego PCM-DSD.

CD-35 II jest również przygotowany do odtwarzania muzyki pochodzącej z komputera  albo serwera muzycznego i w ramach tego dysponuje obsługą profesjonalnego zapisu DSD.  

CD-35 II to pod wieloma względami konstrukcja nowa, dzięki wdrożeniu innowacyjnych technologii stanowiąca kolejny przełom w dziedzinie odtwarzaczy CD. Dysponująca przekonstruowanym lampowym stopniem wyjściowym, nowym układem napędu płyt ze zintegrowanym dociskiem i nowym układem przetwornika z poprawioną konwersją PCM-DSD.

Oparty obwodzie lampowym bez sprzężenia zwrotnego i lampowym zasilaczu prostowniczym, oferując najwyższą przejrzystość odsłania CD-35 II niewidoczne dotąd warstwy muzyczne, osadzając je w głębokiej, trójwymiarowej scenerii. Bas towarzyszy temu potężny i zwarty, a środek i góra są czyste, płynne, naturalnie przejrzyste i w pełni detaliczne, lecz nie analityczne.

Referencyjny Ayon CD-35 II przedstawia sobą bezkompromisowy poziom jakości w każdym aspekcie i punkcie odniesienia. To jeden z najbardziej ekscytujących odtwarzaczy CD jakie kiedykolwiek powstały; jego lampowy stopień wyjściowy wypuszcza z siebie bez wątpienia najlepsze brzmienie odtwarzacza CD spośród wszystkich stworzonych przez Ayon Audio.  

Bardzo dobrze, dostatecznie – jak zwykł powiadać dyrektor szkoły w pewnym filmie. Bardzo dobrze, że taki świetny, dostatecznie na rzecz tego przerobiony. A może nie? Przekonajmy się analizując owe przeróbki i osłuchując efekty.

Technologia, wzornictwo

Na oko nic się nie zmieniło.

  Od zewnątrz do tego stopnia nic się nie zmieniło, że nawet nazwa urządzenia – wytrawiona i srebrnym lakierem podkreślona po prawej – nie wzbogacona została sygnaturą „II” czy „Mk2”. Dopiero na ściance tylnej to „dwa” się znalazło, lecz nie trzeba aż tam zaglądać, żeby dokonać identyfikacji. Wystarczy unieść pokrywę i zauważyć nieobecność dociskowego krążka, który wraz z tego napędu zmianą stał się jej integralną częścią. Jak już zdążyłem wspomnieć, zaszła bowiem ta przede wszystkim zmiana, że zniknął odczyt SACD. Wraz z nią nowy napęd (zdaje się wciąż produkcji StreamUnlimited na bazie modułu Sanyo, lecz specyfikacja techniczna milczy o tym) – uboższy czytelniczo, za to zdecydowanie cichszy. Zwyczajnie go nie słychać, czyli jak być powinno zawsze.

Ayon podkreśla drugą korzyść rezygnacji z gęstszego zapisu – możliwość pełnej optymalizacji odczytu warstwy CD. Pewnie faktycznie tak się stało, a sam płyt z warstwą SACD mam niewiele, niemniej niemożność jej odczytu jakoś mnie nie natchnęła radością. Trochę to tak, jak z promami kosmicznymi i Concorde – było coś niezwykłego, jakaś awangarda techniczna – a teraz już jej nie ma i mamy się z tego cieszyć. Ja się nie cieszę. Pewnie, gdyby był jeszcze gęstszy zapis, jeszcze szybszy transport ponaddźwiękowy i jeszcze ładowniejsze kosmiczne promy, to byłoby w porządku. Ale na razie mamy tylko większe komórki, co przynajmniej w polszczyźnie wybrzmiewa paradoksem. Większa komórka – też mi postęp.

W sukurs nowemu odtwarzaczowi idą jednak i inne sprawy, które producent skrupulatnie wylicza:

– Nowy moduł PCM-DSD (dla wersji Signature i High Fidelity).

– Ulepszona stabilizacja napędu.

– Ujemne sprzężenie zwrotne 0 dB (dowolnego rodzaju).

– Bardzo krótka, dodatkowo jeszcze skrócona ścieżka sygnału.

– Brak urządzeń półprzewodnikowych w analogowym wyjściu lampowym.

– Brak buforów w ścieżce sygnału.

– Brak serwomechanizmu prądu stałego (degradującego sygnał).

– Ręczny montaż, gwarantujący najwyższy poziom wykonania.

– Oddzielny analogowy stopień wyjściowy dla lewego i prawego kanału.

– Regulacja głośności cała w domenie analogowej.

– Wejścia cyfrowe: S/PDIF (RCA), AES/EBU (XLR), I2S, BNC, USB, 3 x BNC.

– Wyjście cyfrowe – S/PDIF (RCA).

– Zegar wzorcowy z bardzo niskim jitterem.

Trzeba dopiero unieść pokrywę.

Większość z tego już w pierwowzorze była, czyli naprawdę trzy korzyści: napęd stał się zupełnie cichy (poprzednio tak nie było), odczyt CD ulepszono, konwersja PCM-DSD została udoskonalona. Tego ostatniego tym razem nie doświadczymy, ponieważ to dotyczy tylko dwóch wersji droższych. Uważnie przypatrując się nie samemu urządzeniu, tylko technicznym danym, odkrywamy jednak, że wersja starsza ważyła siedemnaście kilogramów, nowa dwadzieścia dwa. Co się składa na dodatkowe pięć, tego jasno nie mówią, lecz coś musi. Prawdopodobnie chodzi o to wyciszenie napędu – lepszą jego stabilizację. Ale może o coś innego, albo błąd w przytoczonych danych? Nie ma sensu zgadywać; na pewno nie chodzi o nowy moduł PCM-DSD – w podstawowej wersji go brak.

Ale nie ma co utyskiwać – poprzednia „trzydziestka piątka” to już było naprawdę coś, a producent chyba nie postradał rozumu, nie zrobił nowszej gorszej. Odnośnie tego część odsłuchowa, a tutaj, przy technice, coś jeszcze na rzecz przypomnienia.

Ayon CD-35 to czarna bryła aluminium z wąskim, czerwonymi pikselami znaczonym ekranem frontowym i też czerwono podświetlanymi przyciskami na wierzchu. Poza tradycyjną obsługą płyty dostajemy jeszcze regulację głośności (tą całą w domenie analogowej) oraz przycisk wyboru cyfrowego wejścia na rzecz obsługi przykomputerowej bądź dyskowej. Czarnym jak sam odtwarzacz pilotem o aluminiowym panelu wierzchnim możemy także wybrać jeden z dwóch filtrów cyfrowych, regulować balans kanałów, ściemnić lub wygasić wyświetlacz, całkowicie wyciszać, a także ustawiać powtarzanie: całej płyty, utworu, wybranego fragmentu. Aby pobudzić apetyt na wersję Signature, są też przyciski PCM-DSD i DSD Fs – dla wersji podstawowej zbędne, bardzo ważne dla droższych.

Względny ascetyzm ścianki przedniej nadrabia ścianka tylna, na której zgiełk przyłączy. Oprócz stronami wyjść analogowych RCA i XLR, mnogie wyliczone w danych technicznych wejścia analogowe i cyfrowe oraz tradycyjne u odtwarzaczy Ayona przełączniki regulacji poziomów analogowego sygnału wyjściowego, wyboru między analogowymi wyjściami (samo RCA, samo XLR, oba) i omijania bądź nie potencjometru. Prócz tego jeszcze położone centralnie gniazdo zasilania, lecz już bez lampki sygnalizującej odwrócenie fazy; Unia Europejska zabroniła, bo zła świeciła na czerwono, gdy dla Unii czerwone dobrze. Ostała się jedynie szuflada bezpiecznika, co przydatną jest rzeczą, gdyż lepszy bezpiecznik nie zawadzi. Całość stoi na czterech czarnych walcach z aluminium, które polski dystrybutor (Nautilus) obiecuje bezpłatnie zastąpić drogimi podstawkami Franc Audio. (Które sam Ayon przewiduje tylko dla wersji High Fidelity.)

Na koniec spraw wizualno-technicznych rozpoznawalnych od zewnątrz odnotujmy takie same jak w wersji pierwotnej cztery kratki wentylacyjne pokrywy wierzchniej, pod którymi chłodzi się teraz jedna lampa więcej – oprócz dwóch sterujących 5867 i dwóch mocy 6H30 też pojedyncza prostownicza GZ30.

Zobaczyć, że nie ma dociskowego krążka.

Wnętrze też analogiczne do poprzedniego, ale z tym nowym, lepiej wyciszonym napędem, tą dodatkową lampą (wraz z którą podkreślana przez producenta redukcja elementów półprzewodnikowych), a także z przeprojektowanymi niektórymi płytkami drukowanymi, ażeby były jeszcze krótsze – jeszcze doskonalej przenoszące i chroniące przed zakłóceniami sygnał. Co do reszty, to pozostała, w tym dwa popisowe transformatory R-Core oraz drabinka rezystancji dla regulacji głośności. O jednym jeszcze trzeba wspomnieć – całość obróbki cyfrowej oparto na pojedynczej kości AKM 4497EQ, co może budzić wątpliwości – kontekstowo na przykład w odniesieniu do odtwarzaczy Accuphase. Chcąc mieć po chociaż jednej takiej w każdym stereofonicznym kanale, trzeba sięgnąć aż po limitowaną wersję High Fidelity, kosztującą 89 900, a nie 36 900 PLN. Wraz z którą dostaniemy także osiem kondensatorów sprzęgających V-cap TFTF, dwadzieścia rezystorów tantalowych 2 Watt dla lampowego stopnia wyjścia plus selekcjonowane wszystkie komponenty. Ale ta pojedynczość względna. Jedna kość była także w wersji poprzedniej, co nie przeszkodziło odtwarzaczowi należeć do elity.

Odsłuch

Który złączono teraz z pokrywą. Poza tym napęd jest nieco inny, nie czyta warstwy SACD.

   Bez konwersji PCM-DSD za zbyteczny uznałem odsłuch przy komputerze, nie można bowiem było odnieść się do jakościowych różnic między natywnie czytanymi plikami MQA (akurat był na miejscu oferujący to przetwornik), a konwertowanymi przez Ayona do DSD. Tym samym uproszczenie, został sam materiał płytowy. I w jego ramach uproszczenie kolejne – same płyty CD. Te wg supozycji twórcy odtwarzacza osiągać mają poziom SACD, co nie jest wykluczone; pytaniem jednak pozostaje, w ramach odczytu przez który mianowicie odtwarzacz. Bo raczej nie przez konwertującego wielokanałowe SACD do dwóch kanałów Meitnera i raczej nie przez najnowszego dzielonego Accuphase, który dwukanałowe płyty SACD wynosi na wyższy poziom. Odnośnie tego też bez porównań, tylko wspominki i gdybanie. Przejdźmy nareszcie do rzeczy.

Odtwarzacz podał sygnał poprzez moje wzmacniacze na referencyjne słuchawki AKG K1000 i trójdrożne kolumny Audioform. Zaliczyć też mu możemy odsłuch z kolumnami Litusa; i jest on nawet istotny, ponieważ uplasował się na przeciwnym biegunie do stylu AKG.

Muszę przyznać, że swoich referencyjnych słuchawek nie słuchałem od bardzo dawna, paru ładnych miesięcy. Jest to polityka świadoma, ponieważ albo słuchać je i żadnych innych, albo na odwrót. A ponieważ tych innych muszę, odpowiedź udziela się sama. Zalało mnie szokowo przejrzyste i przenikliwe brzmienie, obejmujące pasmo od potężnego basu po oszałamiająco strzeliste soprany. Takich sopranów żadne słuchawki nie mają, podobnie jak tej miary otwartości i naturalizmu. Nie było to brzmienie stuprocentowo realne, bo takie poza prawdziwym żadne nie jest, ale tak bliskie realizmu, że nie potrzeba więcej aby doznać uniesień. Przewiercające przestrzeń sopranowe świdry, aż prawie do granicy bólu, miały trójwymiarową ekstensję każącą je podziwiać, zaznawać z nimi audiofilskich dreszczy. Owszem, tak realistyczne brzmienie daje się słuchać w przypadku ostrych nagrań i wysokich poziomów głośności półtorej godziny, góra dwie, potem trzeba odsapnąć. Ale doznania są z rodzaju niezapomnianych. Powtórzyłem w zasadzie repertuar użyty z kolumnami Litusa, w każdym przypadku przysłuchując się różnicom prezentacji. Z nimi to zawsze brzmieniowa pieszczota, a z tymi AKG każdorazowo forsowny atak. Jedno i drugie piękne, jedno i drugie bezapelacyjnie przywołujące żywą muzykę, pomimo że tak różne. Ale nas interesuje teraz co innego – to mianowicie, że jedno i drugie generowane przez to samo źródło. Za jednym i drugim stylem stał ten sam Ayon CD-35 II; w przypadku stania na własnych nogach już znakomicie różnorodny brzmieniowo, tę różnorodność intensyfikujący po postawieniu na genialnych Synergistic Research MiG SX. To nie była różnica zasadnicza, może nawet nie duża, ale po postawieniu na nich doszła do brzmienia kolejna warstwa i obraz się bardziej rozruszał. Podobnie nie było dużej różnicy przed i po wygrzaniu. Może dlatego, że odtwarzacz otrzymałem wygrzany już troszeczkę, choć podobno bardzo niewiele. W każdym razie od startu prezentował wszystkie walory; to nie jest urządzenie z gatunku „na początku coś okropnego, na odległym końcu przepięknie”. Świetnie gra wyciągnięte z pudełka, a potem jeszcze świetniej.

 

 

 

 

Ale mamy dwa przeciwstawne style, pomiędzy nimi Audioforma, który ich cechy łączył oraz wybrzmiewał najpotężniej. Pytanie brzmi: czy można w tym wszystkim odnaleźć inne cechy charakterystyczne Ayona CD-35 II poza uniwersalnością? Bo w odniesieniu do niej, to bez żadnej dyskusji; z wszystkimi odbiorcami sygnału współpracował rewelacyjnie. Inną cechą swoistą okazuje się własna melodyjność. Jest wybitna – analogowość tej cyfrowej muzyki też jest bezdyskusyjna. Nie sięga aż poziomu wysokiej klasy gramofonów – nie jest aż taka gładka i tak we wnętrzu brzmień spoista – ale podobnie jak w przypadku przetwornika X-Sabre trzeba się na tym skupić i przez moment uważnie przysłuchać, żeby ten ślad cyfrowej anatomii w komórkach dźwięku wyłapać. Na marginesie odnotuję, że brzmienie posługującego się też pojedynczą kością, ale Sabre ES9038PRO, a nie Asahi Kasei Microdevices AKM 4497EQ chińskiego przetwornika było podobnie analogowe, natomiast chłodniejsze, minimalnie ciemniejsze i bez śladu słodyczy. Ayon CD-35 II pracujący bez przetwarzania do DSD jest bowiem wyraźnie ciepły i nie pozbawiony brzmieniowej słodyczy. Nie przesadza z jednym i drugim, ale te cechy pozwalają się poznać, dołączając do uniwersalności i świetności ogólnej. Detaliczność, rozdzielczość, skala ożywiania przestrzeni, atak, piękno i długość wybrzmień, świetna przestrzenność i holografia – to wszystko w tej maszynie jest na poziomie high-endu bez żadnej umowności, co nie oznacza, że maszyny o wiele droższe nie mają swoich przewag. Skupiłem się na punkcie wyjścia konstruktora, na wyrzuceniu SACD. Bez wątpliwości głos Marka Knopflera z trójwarstwowej płyty „Brothers in Arms” był przez kosztujący ponad sto tysięcy odtwarzacz Meitnera ze środowiska akompaniamentu lepiej wyosobniany i obdarzony większą realnością na bazie dobitniejszych cech swoistych. Podobnie dwuczęściowy flagowy Accuphase z warstw SACD produkował muzyczną materię o większej złożoności. To nie jest dobre porównanie, ale lepszego nie chce mi się szukać – swoje brzmieniowe zamki budował z mniejszych klocków LEGO, przejawiał lepszy strukturalizm. To ślad, to nic znaczącego dla dłuższego słuchania, niemniej struktura dźwięku SACD oferuje większe bogactwo, tego się nie da nadrobić. Być może transfer do DSD, oferowany przez wersję Signature, jeszcze to bardziej zaciera, ale nie dane było sprawdzić.

Maszyna jest potężna, teraz cięższa o pięć kilogramów.

To wszystko jednak niuanse i rzecz wymagająca analizy, a muzyka nie polega na analizowaniu, tylko na przeżywania. W warstwie przeżycia i odczucia, zarówno w odniesieniu do pierwszego zetknięcia, jak i długiego obcowania, Ayon CD-35 II jawi się jako rewelacyjny odtwarzacz. Do tego stopnia misterny, do tego muzykalny, do tego dynamiczny i do tego trójwymiarowy, że nie ma czasu na analizy, pragniemy tę muzykę chłonąć. Oraz największy atut – te cechy wyważone. Barwa, światło, architektura dźwięku i jego żywiołowość – to wszystko się nakłada i zbiera w taką całość, że jedno nie przeważa nad drugim, nie ogniskuje na sobie uwagi. A często tak się dzieje. Są odtwarzacze przede wszystkim dynamiczne (np. niektóre Metronome), są przede wszystkim muzykalne (np. dawny Lector), są przede wszystkim szczegółowe (np. dawna Wadia, Marc Levinson). Są także przede wszystkim do bani, jak Accuphase DP-57 i wiele, wiele innych. W odróżnieniu od wszystkich onych Ayon CD-35 II daje brzmieniową całość jako wyrafinowaną muzykę. Wyrafinowaną pod każdym względem, pod każdym równie dobrą. Od reszty toru zależeć będzie, czy sporządzimy szalejący dosadnością realizm, ujmujący bogactwem spokoju relaks, czy coś spomiędzy tego. Jedynie muzyki zimnych pustek trącanych elementarnymi cząstkami brzmienia nie da się chyba zrobić, chociaż kolumny Focal Utopia z jakimś tranzystorowym wzmacniaczem i okablowaniem Nordosta nie stałyby chyba na pozycji straconej.

Ten rodzaj prezentacji nie leży jednak w głównym nurcie predyspozycji nowego Ayona. On daje brzmienia pełne, bez śladu odchudzenia, aromatyczne, ciepłe, mieniące się, biologiczne, tchnące na równi energią co słodyczą. Świetliste, ale nie jaskrawe, detaliczne, lecz nie analityczne. To obiecywał nam konstruktor, to się jemu udało, podobnie jak wyciszyć napęd do stanu zerowego. Słychać jedynie szmer wchodzącej w obroty płyty, potem sama muzyka. Nawet siadając tuż przy odtwarzaczu, nie usłyszymy jego pracy w sensie mechanicznych odprysków. Korekcja błędów jest niezgorsza, chociaż daleka od potencjału oferowanego przez komputer; obsługa dzięki integracji docisku z pokrywą stała się szybsza i wygodniejsza. Odtwarzacz jest do brania – duży, solidny, perfekcyjny. Cyfrowy, lecz lampowy; lampowy, lecz energetyczny.

Podsumowanie

   To z pewnością korzystne, ta modelu Ayon CD-35 kontynuacja, nowe jego wcielenie. Odczułbym jako osobistą stratę zniknięcie, bo chociaż nie używam, to jako promujący czuję się współodpowiedzialny za jego dalszą egzystencję. Niewątpliwie to jeden z najbardziej udanych odtwarzaczy pozostających na rynku i tylko trochę szkoda, że w pierwszym spotkaniu z nową wersją nie miałem okazji poznać udoskonaleń zamiany w DSD. Ta w odniesieniu do topowej poprzedniej z przydomkiem „High Fidelity” to coś szczególnego i ważnego, nie tylko wcześniej niespotykanego. Coś wnoszącego nową jakość. Lecz nawet i bez tego dodatku nowy CD-35 II się broni, zarówno całościowo świetnym wyważeniem brzmienia, jak stylem odczytu PCM. Oczywiście że główna odnośnie tego zasługa w miliardach tranzystorów włożonych w kość od AKM, ale jej tutaj oprzyrządowanie, do tego stopnia rozbudowane, też czynnikiem kluczowym. Poszerzono lampowość, dopracowano napęd, skrócono jeszcze bardziej ścieżki, doszlifowano obwody. Odtwarzacz gra teraz cieplej, gładziej i bardziej spójnym dźwiękiem. Jeszcze się zbliżył do gramofonów, jeszcze mnie jest cyfrowy. To znaczy cyfrowy anatomicznie cały, ale cyfrowy w taki sposób, jakby cyfrowy nie był. Wyrażając się wielce uczenie można rzec, iż świetnie emulujący bycie analogowym. Wyrażając normalnie powiedzieć: analogowy dźwięk naśladujący świetnie. Jak już parę razy wspomniałem, trzeba się bardzo uważnie przysłuchać, żeby ślady cyfrowej anatomii pod analogowym sztafażem odszukać. Czego nie ma potrzeby robić, kiedy się nie jest recenzentem, od czego pozostałe walory brzmienia będą słuchającego odwodziły. A najważniejsze w tym wszystkim, że mając za źródło Ayon Audio CD-35 II bardzo łatwo w sensie kompozycyjnym (ekonomia to inna sprawa) zbudować system szczytowej klasy; na niemały dodatek może to być system zarówno skrajnie realistyczny, jak i skrajnie przyjemnościowy. Trafienie zatem w środek tarczy z możliwościami odtwarzacza – pan konstruktor się spisał, może przyjmować gratulacje.

 

W punktach

 

Zalety

  • Cztery dekady doświadczeń w budowaniu odtwarzaczy CD zbierają swe żniwo.
  • Brzmienie bliskie analogowej postaci, trudne od niej do odróżnienia.
  • Wilgotne, ciepłe, gładkie.
  • Zarazem energetyczne, szybkie, szczegółowe.
  • Bardzo rozdzielcze i głęboko przenikające w warstwy tworzące.
  • Oprawą tego otwartość, holografia i wielka scena.
  • Piękne i obfite pogłosy.
  • Trójwymiarowość w każdym względzie.
  • Magiczność i realizm.
  • Śpiewność.
  • Mienienie się głosów.
  • Długie, romantyczne wybrzmienia.
  • Ogarnianie całego pasma – od szczytowo przenikliwych sopranów, po mocny i dokładnie opisywany bas.
  • Wszystko dokładnie oświetlone światłem o miłej barwie, z użyciem światłocienia.
  • Brzmieniowe piękno na bazie wielkiej złożoności.
  • Wielka złożoność na bazie trójwymiarowości.
  • Trójwymiarowość pracująca na rzecz spójnej formy muzycznej.
  • Uniwersalizm brzmieniowy.
  • Kawał maszyny.
  • Do płyt i do komputera.
  • Dwa poziomy sygnału wyjściowego.
  • Opcjonalny przedwzmacniacz.
  • Opcjonalny moduł PCM-DSD.
  • Przełącznik wyjść analogowych. (Optymalizujący jakość.)
  • Pancerna obudowa.
  • Bezgłośny napęd.
  • Krążek dociskowy zintegrowany z pokrywą.
  • Pełna obsługa z panelu i z pilota.
  • Klasa A, single-ended.
  • Lampowy stopień wyjściowy.
  • Transformatory R-core.
  • Polski dystrybutor daje gratis drogie podstawki.
  • Dobry stosunek jakości do ceny.
  • Znany producent.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Jakość kosztuje.
  • Popisowy numer z zamianą PCM w DSD kosztuje dodatkowo.
  • Wersja topowa bardzo już droga i na dodatek (nie wiedzieć po co) limitowana do 35 sztuk.
  • Brak poprzednio oferowanego odczytu SACD.

 

Dane techniczne Ayon CD-35 II CD-Player:

  • Próbkowanie: PCM 768kHz/32 bit & DSD 256
  • Przetwornik: w pełni zbalansowany na kościach AKM 4497EQ
  • Przetwarzanie sygnału z DSP module (opcja): PCM→DSD & DSD→DSD
  • Lampy: 2x 6H30; 2x 5687; 1x GZ30
  • Dynamika: > 120dB
  • Output level @1 kHz  / 0,775V -0dB Low             2.5V fixed or 0 – 2.5 V rms variable
  • Output level @1 kHz  / 0,775V -0dB High            5V fixed or 0 – 5V rms variable
  • Output impedance  Single-Ended-RCA  ~ 300 Ω
  • Output impedance  Balanced-XLR          ~ 300 Ω
  • Digital output: 75 Ω S/PDIF (RCA)
  • Digital input: 75 Ω S/PDIF (RCA), USB, I2S, BNC, AES/EBU,
  • 3 x BNC for DSD
  • S/N: > 119 dB
  • Pasmo przenoszenia:  20Hz – 50kHz  +/- 0.3dB
  • THD: < 0.001%
  • Wyjścia analogowe:  RCA & XLR
  • Wymiary: 480 x 390 x 120 mm
  • Waga: 21,8 kg

Cena:

– 36 900 PLN (wersja podstawowa)

– 46 900 PLN (Signature)

– 89 900 PLN (High Fidelity Edition)

 

System:

  • Źródło: Ayon CD-35 II.
  • Przedwzmacniacz/wzmacniacz słuchawkowy: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Kolumny: Audioform Adventure 304, Litus audio K2 Prestige.
  • Słuchawki: AKG K1000 (kabel Entreq Atlantis).
  • Kabel głośnikowy: Sulek 6×9.
  • Interkonekty: Acoustic Zen Absolute Cooper, Sulek Edia & Sulek 6×9.
  • Kable zasilające: Acoustic Revive Absolute POWER-CORE, Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Sulek 9×9 Power.
  • Listwa: Power Base High End.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Ustroje akustyczne: Audioform.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Solid Tech „Disc of Silence”, Synergistic Research MiG SX
Pokaż artykuł z podziałem na strony

2 komentarzy w “Recenzja: Ayon CD-35 II

  1. Włodek pisze:

    Piotrze, czy znasz przyczynę, dla której nie zamontowano możliwości odtwarzania płyt SACD ? Nawet w wersji HF ? Trochę to dziwne, szczególnie, że bezpośredni konkurent (Accuphase) to ciągle oferuje. Pozdrawiam 🙂 Włodek

    1. Piotr Ryka pisze:

      Projektant – Gerard Hirt – tłumaczy to chęcią maksymalnej optymalizacji odczytu CD. Czy zastosowany napęd jest zdolny do odczytu SACD, tego nie wiem, bo nikt nie raczył tego wyjaśnić. Ale skoro pełna optymalizacja CD, to prawdopodobnie nie czyta. Czy to krok we właściwą stronę? Zależy od użytkownika. Jeżeli bazuje na pytach CD, to nie istnieje problem. Ale kiedy, jak na przykład ja, ma ich trochę, to sytuacja jest niekomfortowa. Zwłaszcza że pierwowzór warstwę SACD nie tylko czytał, ale robił to znakomicie. I nieco bardziej analogowy styl nowego odnośnie CD moim zdaniem tego w pełni nie rekompensuje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy