Recenzja: Astell & Kern SP2000T

Brzmienie

Nowatorskimi rozwiązaniami.

    Zacząłem od słuchawek najbardziej pasujących, czyli najlżejszych i najmniejszych; też od sprawdzenia użyteczności trzech trybów pracy wzmacniacza.
    Takie sprawdzenie to betka: palcem od góry ściągamy na górną ćwiartkę ekranu techniczny panel obsługowy i w trakcie odtwarzania naciskając plamkę przycisku AMP dostajemy zamiennie podpisane poniżej tryby: OP, TUBE lub HYBRID. Doskonałość brzmieniowa słuchawek Grado GH2 (odnośnie których uwaga, że stało się użytkowników krzywdą rzucenie ich na rynek w limitowanej ilości, która dawno się wyczerpała) pozwalała natychmiast chwytać różnice pomiędzy tymi trybami, względem których żadnych zaskoczeń – całkowita rutyna. Z tym, iż muszę dla porządku zaznaczyć, że tryb OP wyróżniał się największą dynamiką, ostrością krawędziowania, wielkością sceny i echowością, a TUBE oferował dźwięk bardziej miękki, melodyjny i „ludzki”, ale nie bardziej głęboki ani ciemny. Wydawać więc by się mogło, że HYBRID będzie optymalny jako tych cech wypadkowa, ale dłuższe słuchanie w oparciu o wiele plików doprowadziło mnie do wniosku, że optymalny będzie TUBE. Zrazu po przejściu z OP wydający się wprawdzie mniej spektakularnym, ale na bazie pewnej sztuczności dodawanego tam echa, które dawało rześkie powiewy na większych scenicznych połaciach, ale towarzysząca temu ostrość rysowania nie sprawdzała się w utworach trudniejszych sopranowo – zarówno we współczesnym gitarowym rocku, jak w jazzie i muzyce orkiestrowej. OP okazał się dobrym wyborem do muzyki elektronicznej, jako podkreślający jej charakter, ale do pozostałej mniej się nadającym od lampowego, i hybrydowy też.

    To oczywiście moje zdanie, czyli kogoś posługującego się na co dzień torem obfitującym w lampy, ale to w końcu moja recenzja, więc czyje zdanie ma wyrażać? – Muszę zatem uczciwie przyznać, że na dłuższych dystansach czasowych wybierałem opcję lampową, jako do każdej muzyki pasującą. Wybierałem też filtr cyfrowy „Slow” zamiast ustawianego przez producenta „Fast”, z tym że są tego „Slow” dwa rodzaje, ale śladowo się różniące. „Fast” także nie jest daleki od nich, ale znowu podbijający ostrości, a takie podbijanie może być brzmieniowo skuteczne (chociaż i to wątpliwe) jedynie w torach o jakości ekstremalnej. Oczywiście kiedy ktoś ma niedobór słyszenia sopranów, będzie wybierał filtrowanie „Fast” i tryb wzmocnienia OP; niejednokrotnie byłem świadkiem jak ostrość dla mnie nieakceptowalna wywoływała na twarzach uśmiech.

Wyjściem lampowym.

    Dorzucę jeszcze, że swoim zwyczajem lampa odpowiedzialna z tryb TUBE nabiera jakich takich barw oraz treści dopiero po kilku minutach, toteż szybkie przełączanie między trybami nie jest dla niej uczciwe. Po kilkunastu spektakularność sceny także w trybie lampowym zyskuje duży format; nie czuje się już deficytu wielkości względem trybu OP, choć niewątpliwie pozostaje różnica ilościowa odnośnie echa.

    OP jest z najbardziej wyrazisty, pogłosowy, konturowy, dynamiczny i ma też najczystsze medium; lampowy jest lampowym w oparciu o melodyjność oraz fizjologiczność brzmienia; a hybrydowy wypadkowym, w sumie całkiem udanym.

    Wszystkie trzy są udane – brzmienie Astell & Kern SP2000T przez Grado HP2 ogromnie mi się podobało. Ma przy tym pewną cechę może ze wszystkich najcenniejszą: kiedy się słucha, to aż nie chce się wierzyć, że takie malutkie coś i takie małe słuchawki potrafią dawać taką jakość, że w pierwszym rzucie – tak na pierwsze ucho – zupełnie nie czuć regresu względem dużego, drogiego toru. Dopiero kiedy uważnie się wsłuchać, analizując poszczególne cechy, pojawia się obecność różnic, ale w słuchaniu bez analiz są one przykrywane pierwszoplanową przyjemnością. Ba, nawet kiedy analizować, badając najważniejsze składowe, najpierw przychodzi satysfakcja, dopiero gdzieś na końcu pewne uwagi krytyczne. Jednak taka krytyka byłaby na swych nogach, gdyby tyczyła toru dziesięć razy droższego, a nie całego przed słuchawkami za jedenaście tysięcy. Prawda – takiej jakości dźwięk typu stacjonarnego daje niejeden kombajn (SMSL, iFi, Matrix, inne marki), no ale nie bez kabli i w żadnym razie na wynos.

    Grado GH2 to słuchawki jakością i wielkością dobrze dopasowane, ale dla mobilnego odtwarzacza używanego właśnie jako mobilny (a wcale tak nie musi, jakość ma stacjonarną) obarczone dwoma mankamentami: kabel mają elastyczny lecz gruby i relatywnie ciężki, prócz tego są otwarte. Ultrasone T7 oryginalny kabel mają przystosowany do wędrówek – leciutki i mięciutki – ale jakości bardzo marnej, zastępujący go u mnie Tonalium jest dość lekki lecz sztywny. Za to same te Ultrasone są bardzo łatwe do ruszenia sygnałem, niezbyt duże i przede wszystkim zamknięte. Łatwość ta, popierana sporą mocą symetrycznego wyjścia 4,4 mm (Grado grały przez 3,5 mm niesymetryczne) pozwoliła zaistnieć wszystkim niezwykłym cechom tych słuchawek: ekstremalnej gęstości i nasyceniu dźwięku, jego niezwykłej energii i ogromnemu zakresowi pasma, w ramach którego niecodzienny bas.

 

 

 

 

    Nie odnotowałem ani jednego mankamentu stwarzanego przez napęd mobilny, cała paleta zalet została wydobyta. Względem drogiego toru stacjonarnego jedyna różnica łatwo uchwytna przy uważniejszym wsłuchaniu to nieco niższa jakość tekstur i słabsza fizjologiczność brzmienia, ale mowa tu o różnicach z naprawdę wysokich rejonów spektrum. Samo zaś pierwsze uderzenie jakości to nią zadowolenie – ta gęstość, ta energia, ten zalew finezyjnych detali – to wszystko radowało i kazało z szacunkiem spoglądać na metalowe pudełko z ekranem i karbowanym kręciołkiem. Długa lista utworów – od takich tylko muskających dźwiękiem, po szały rockowe i symfonie, przeszła bez zająknienia – bezwyjątkowa satysfakcja.

    Rozochocony takim obrotem rzeczy postanowiłem sięgnąć po słuchawki trudniejsze i do zastosowań mobilnych się nie nadające z takich czy innych względów.

    Niespecjalnie trudne do napędzania T+A Solitaire P mają nawet kabel dość lekki i dość miękki, ale same są duże, ciężkie i otwarte. Lecz gdyby ktoś chciał ich używać w domu? – Byłby w pełni uradowany. Bardziej otwarty i wymagający dużo krótszego przywyknięcia dźwięk także niósł dużą energię, choć one pełną moc zyskują dopiero od wielowatowych wzmacniaczy. Niemniej energetyczność była obecna, a finezyjność – to już całkiem. Pieszczota jakościowa, tak można skrótowo to określić. Każdy aspekt brzmieniowy ukazany został z maestrią przy mniejszej niż u Ultrasone echowości, a większej otwartości. Towarzyszyło temu poczucie: „– Tak, właśnie, o to chodzi!” Radość spełnienia poprzez dokładność odwzorowań, trafność tonalną, czystość medium. Polot, finezja i energia z towarzyszeniem otwartości i ekstremalnego rozwinięcia pasma. Samo słuchanie i podziwianie. Pewnie, że da się jeszcze lepiej, ale żeby takie małe pudełko aż tyle jakości kryło?

    Jeśli by jednak komuś tego słuchającemu się zdawało, że non plus ultra i takiej perfekcji nie da się osiągać inaczej, to spróbowane zaraz potem HiFiMAN Susvara pokazały, że nie ma racji. One, co prawda, do napędzenia ekstremalnie trudne, pokazały nieznaczny limit mocy – na maksymalnym poziomie głośności (parametr skali 150) grały głośno i bez zniekształceń, ale przy cichszych realizacjach muzyki poważnej chciałoby się mieć trochę głośniej; natomiast nie brakowało dźwiękowi konsystencji pasującej do danej formy muzycznej, a przede wszystkim doszła do głosu imponująca u tych słuchawek otwartość i pieszczota. Z tym, że nie pieszczota w sensie delikatności, a przyjemnego dotyku oraz zjawiskowego pomieszania mocy drzemiącej w dźwięku, wielkiej sceny i finezyjnej gładkości. Niewiele jest słuchawek dających taką łatwość słuchania i tyle jakości zarazem, niewiele też tak potrafiących łączyć walory przestrzenne z muzycznymi.

Skórzanym etui w komplecie.

    Wszystko to Astell & Kern SP2000T potrafił z nich wydobyć i gdyby nie niewielki deficyt mocy, byłoby całkowite spełnienie. Ale i tak zanurzyłem się w dźwięku z poczuciem doskonałości w uszach, już po raz czwarty zresztą, za każdym razem inny. Grado teksturowały najbardziej szorstko, a Susvary najgładziej; to i to oraz wszystko pomiędzy od T+A i Ultrasone sprawiło mi dużo radości. Ma bowiem Astell tę zaletę, że nas kupuje od ręki, jego nieznaczne niedociągnięcia brzmieniowe nie należą do uciążliwych. Jeżeli je wyliczać, to wspomniana fizjologiczność pewnie że nie aż na miarę wzmacniacza na dużych triodach, też nie do końca wysycona gęstość brzmieniowej materii, nie takie też, jak z najlepszymi torami, przywoływanie wizji żywych ludzi i pracujących instrumentów. Ale to wszystko furda i na plan dalszy ucieka w obliczu efektowności, z jaką pod każdym względem i w każdym repertuarze ten odtwarzacz nam daje. Droższy lampowy Cayin jest wprawdzie bardziej lampowy, a zapowiadany na jesień flagowiec SP3000 będzie zapewne jeszcze lepszy, ale nie warto tym się przejmować – to będą dużo większe pieniądze, a jakość pewnie niewiele wyższa.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

14 komentarzy w “Recenzja: Astell & Kern SP2000T

  1. Fon pisze:

    Za rogiem czai się nie dla wszystkich ale większości kryzys i dobrze, że są firmy ,które to być może zauważają, tylko przyklaskiwać należy za takie nowości .

  2. Patryk pisze:

    A pobije KANN CUBE`a ? Nie slyszalem lepszego DAP`a do dzisiaj.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Pobije.

      1. Piotr+Ryka pisze:

        Oczywiście w ramach mojego gustu i nie pod względem mocy.

        1. Patryk pisze:

          Ciekawe. Wlasnie chyba ta moc daje mu tak duzo. Przy okazji poslucham jak bedzie mozliwosc.
          Bardzo dziwne jest to: Nie bylem nigdy fanem SABRE-9038PRO , a KANN CUBE wielka niespodzianka: Fantastycznie gra! Chyba wszystko razem ma wplyw na ogolne brzmienie.

          1. Piotr+Ryka pisze:

            W przypadku SP2000T decydujące są cztery kości przetworników i tryb lampowy. Mnie to połączenie wyjątkowo się podobało na tle porównywanego bezpośrednio AK380, także na tle słuchanych kiedykolwiek innych przenośnych. Relacja jakość/cena w odniesieniu do wszystkich flagowych bardzo korzystna.

  3. Marcin pisze:

    KANN to niższa liga. Nie jakaś urojona. Czytelna od pierwszego odsłuchu. Zgadzam się, że tryb hybrydowy brzmi najlepiej.

  4. qwertz pisze:

    Panie Piotrze, napisał Pan, że takiej jakości dźwięk typu stacjonarnego daje niejeden kombajn ale w żadnym razie na wynos. Czyli będzie dużo lepiej niż któreś z przenośnych urządzeń np. iFi Diablo albo ifi idsd Micro Signature + źródło z telefonu? Ale zakładam, że nie aż tak dobrze jak ze stacjonarnym np. z iFi Pro iDSD Signature?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Nie mogłem zrobić bezpośredniego porównania do iFi Diablo, poza tym nie wiem, jak ono współpracuje z różnymi smartfonami, bo są pewnie jakieś różnice. Ale generalnie wniosek wydaje mi się prawidłowy – lepiej niż Diablo ze smartfonem, słabiej niż iDSD Signature wspierane przez iCan, ale też chyba i solo.

  5. Patryk pisze:

    Panie Piotrze,
    czy porównania SP2000T z SP2000SS były przeprowadzane zestawiając je ze sobą bezpośrednio czy to po prostu wrażenia spisane z „pamięci”?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Z pamięci. Bezpośrednio jeden i drugi do AK380.

  6. Piotr+Ryka pisze:

    Ważna uwaga: SP2000T kończy rynkowy żywot, brak podzespołów do jego produkcji. (Co za świat.)

  7. Dariusz pisze:

    Witam! Przyglądam się wielu odtwarzaczom na rynku bo chciałbym być może niemożliwego… Wybrać jeden odtwarzacz, który napędzi HiFimany 1000se a docelowo Susvara i być może Noble Audio Viking Ragnar… Rozważam SP2000T i FiiO M17. Aktualnie używam Shanlinga EM5. Jeśli chodzi o słuchawki nauszne (wokółuszne) to temat jest dla mnie zamknięty natomiast dokanałowe (IEM) to jestem otwarty na propozycje i sugestie.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      W obecnych dokanałowych nie mam niestety rozeznania, ale podobno przełomowe jakościowo są Final ZE8000.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy