Recenzja: Zingali Client 3.15 Evo

Odsłuch cd.

Bas może wciskać w fotel.

   Tyle tytułem rozwlekłego wstępu, teraz o samych Zingali. Ale zanim już tylko o nich, dwa słowa jeszcze o ustawieniu. Zacząłem od pełnego odgięcia, tak żeby patrzyły na mnie, a potem porównawczo prostowałem. By ostatecznie stwierdzić, że pełne odgięcie nie, a tylko takie częściowe. Wówczas źródła lepiej się ogniskują, a scena się pogłębia. Przy czym jedno i drugie ważne, ale te źródła ważniejsze. Bo trudniejsze. Są bowiem w tych kolumnach niezwykłe.

Już do nich wracam, ale tylko za pamięcią napomknę, że postawienie podstawkowych grzybków na podkładkach Acoustic Revive dało znaczną poprawę, tak więc same grzybki nie bardzo.

Kwestia budowy przestrzennej źródeł też wynikła przy równoległej recenzji Ultrasone, niemało w niej miejsca zajmującej. Pomijając sytuacje najgorsze, gdy w ogóle brak autentyzmu i źródeł dobrze zogniskowanych, na wyższym poziomie, gdy to już mamy, źródła miewają różną objętość. Mogą być duże albo małe – to znaczy nie tylko różnej wysokości, ale też różnej objętości, z uwagi na rozciąganie głębi. A chociaż tego się zwykle nie zauważa, w pomieszczeniach o dobrej akustyce każde źródło staje się bardziej głębokie. Z uwagi na to lubię tuby. Najlepiej potrafią głębię oddać, ich źródła są najgłębsze, najbardziej są pojemne. A Zingali to tuby. Przy czym najbardziej w tym wszystkim chodzi o ludzką artykulację głosową, gdyż gardło to komora akustyczna, na dodatek bardzo skomplikowana. Nie komunikujemy się wszak poprzez trzaskanie palcami albo stukaniem podeszwą, to tylko środki pomocnicze. Wiodącą rolę odgrywa wibracja strun głosowych oraz ruchy warg i języka w bardzo złożonym otoczeniu. Klatka piersiowa, szyja, usta i rozchylenia warg tworzą ciąg zależności, z których naśladownictwem głośniki o płaskiej budowie z komorą rezonansową tylko z tyłu tak dobrze sobie nie radzą. To momentalnie było teraz słychać – zarówno to rozciąganie przestrzenne, jak i modulacyjne oddawanie nastrojów i samej barwy głosów. Powiem krótko i zwięźle rzecz o najwyższym znaczeniu – ze wszystkich grających u mnie kolumn, te obrazowały źródła dźwięku najlepiej. I nie tylko poprzez tą sferyczność, najlepiej naśladującą prawdziwe głosy. Także oddaniem nastrojów emocjonalnych i głosów tych konsystencji. Nie były te ich głosy ani zbyt sentymentalne, ani nazbyt radosne, a jednocześnie świetnie natlenione i przestrzenne. Ale także – co nie mniej ważne – ani za ciężkie, ani lekkie. Prawdziwie nośne, prawdziwie przestrzenne i z naturalną gęstością, a wraz z tym urzekająco piękne.

Tu muszę wtrącić dygresję: Użytkownicy aparatury audio rzadko kiedy mają świadomość, jak piękne mogą być ludzie głosy. Z przeciętnych kolumn czy słuchawek takie głosy nie wynikają, a nawet w przypadku bardzo dobrej aparatury, to zwykle jeszcze nie to. A Zingali potrafią. Nie są aż tak zjawiskowe, jak niebotycznie drogie i przy okazji (z uwagi na konieczny metraż) nie nadające się do zwykłych pomieszczeń Living Voice Vox Olympian, ale w oddaniu ludzkich głosów nawet bardzo drogie kolumny z palety prezentowanej na Audio Video Show zostają za nimi w tyle. Jedynie te najbardziej niezwykłe, jak inne duże tuby, albo sferyczne wstęgi MBL, mogą dawać analogiczne przeżycia.

Dmuchając także od dołu.

Byłem więc pod wrażeniem i słuchałem w skupieniu. Sięgając zwłaszcza po te płyty i te na nich nagrania, które innym głośnikom sprawiały największą trudność. Za ostre, zbyt basowe, sybilujące, z przerostami pogłosu, stanowczo domagające się potęgi, naszpikowane kontrastami, wybitnie nastrojowe. Też oczywiście po ogólnie słabe i archaiczne czy archiwalne. Przez ten rozbudowany tor przeszkód Zingali przeszły śpiewająco – dosłownie i w przenośni. Niejednokrotnie aż mnie zamurowywało, kiedy indziej klaskałem. Co utwór, to zaskoczenie; co trudność, to pokonana. I to nie „jakoś” – że w sumie całkiem nieźle i nie ma co narzekać – tylko w sposób budzący podziw, przekraczający niejednokrotnie najśmielsze oczekiwania. Weźmy chociażby Jaka szkoda Leszka Długosza; nagranie z 1965, marniutkie, za chude, za ostre. (Nie ma go na YouTube, są słabsze, nieklasyczne interpretacje.) W efekcie głos wokalisty i nastrojowość ogólna nie nadążają za tekstem. Z każdą gorszą, czy nawet przeciętną aparaturą słuchać się tego nie chce, o ile już znasz utwór i ciekaw nie jesteś tekstu. Z dobrą zaczyna być ciekawie, ale do piękna i pełni nastroju daleko. I teraz zróbmy przeskok – z Zingali całkowite piękno. Gdybyś tego nie słyszał wcześniej z inną aparaturą, powiedziałbyś, że to świetne nagranie, mimo iż takie stare.

Ta historia powtarzała się wielokrotnie i na różnych płaszczyznach. Potęga potężniała, głębia stawała głębsza, wokale obszerniejsze i tonalnie bardziej złożone, wybrzmienia bardziej wyrafinowane i lepiej ponakładane – cała muzyka wspanialsza, bogatsza, przestrzenniejsza; na inny poziom jakości skrzydłami tub niesiona. Bardzo ważny był w tym kolejny czynnik, do którego też stale wracam – operowanie pogłosem. Analogicznie jak na słuchawkowym podwórku Final D8000, na głośnikowym Zingali Client 3.15 Evo całkowicie wtapiały pogłosy w całość. Zupełnie nie było czegoś takiego: tu głos, a tam pogłos. Owszem, głosy miały formę przestrzenną – wyjątkowo nawet dobitną – a także pojawiały się w nieprzeciętnie wymodelowanej przestrzeni, ale związane z nimi pogłosy stanowiły tu jedność, a nie formę odrębną, dźwięk podstawowy uzupełniającą w jakimś sensie zewnętrznym. Obie formy nie tyle nawet się uzupełniały, co tworzyły jedną, bogatszą.

A całość imponująca.

Co więcej o tym dźwięku? Jawił się jako potężny, super głęboki i doskonale wyważony, a jednocześnie spokojny, epatujący zorganizowaną i rozpostartą na przestrzeń mocą. W pierwszym rzucie też jako gładki, ale pod spodem, w głębszej warstwie, jako powierzchniowo strzępiący i komplikujący faktury. Nie taki do łatwego łykania, a do uważnego słuchania i podziwiania wszechstronności. Jak już mówiłem – dużo powietrza, dużo swobody, duże źródła. I wracając jeszcze do kwestii technicznych: kolumny muszą stać na szerokiej bazie i mieć te lepsze podkładki. Scena budowała się cała za ich linią, ale miała zdecydowaną tendencję do parcia naprzód i ogarniania słuchacza. Dźwięk przy tym ekstremalnie ciśnieniowy, fizjologiczny i organiczny, bardzo mocno przy wyższych poziomach głośności przywierający i oddziałujący przez skórę. Siadał na piersi, wiercił dziurę w brzuchu, mocnym uściskiem macał ciało. Fizjologiczny bas uderzał, a jednocześnie miał fantastyczną objętość i świetny rysunek konturów. Był jednym z lepszych jakie w życiu słyszałem, chociaż zapewne wolałby więcej miejsca wokół głośników dla większej swobody propagacji. Lecz i bez tego pomieszczenie całkowicie wypełniało się dźwiękiem i ciśnienie było wysokie. Konstrukcja faktur chwilami przeradzała się w pienistość, a całe brzmienie było ciemne, ekskluzywnej jakości, szczególnie klimatyczne. Zwłaszcza w połączeniu tego ciśnienia z napowietrzeniem, długimi wybrzmieniami i trójwymiarową formą całości. A mimo natlenienia i swobody przepływu dźwięk był mięsisty, gęsty; doskonale poskładany z kontrastów. Mocno przy tym wrażliwy na umiejscowienie słuchacza, zarówno przez konieczność szerokiej bazy stereofonii, jak i warunku ogniskowania się bardziej objętościowych niż zazwyczaj źródeł na bazie dużego dystansu. Tak na minimum trzy metry od, a lepiej jeszcze więcej przy trzymetrowej szerokości. I przy wspomnianym pół-odginaniu. Dopiero wówczas źródła dobrze zogniskowane i pełna kontrola basu, a jednocześnie, pomimo dużej odległości, żadnego dystansu do muzyki. Słuchacz niejako w epicentrum zdarzeń, żadnego patrzenia z odległości, bycia zdystansowanym, poza. I jeszcze, bo bym zapomniał, idealna wręcz spójność pasma. Żadnych luk, oderwania – muzyka czystej jedności. I nawet przejścia stereofoniczne pomiędzy kanałami dużo mniej zaznaczające się w testach, niż ma to miejsce zazwyczaj. Wszystko zebrane w całość, a jednocześnie w tej całości niespotykanie przestrzenne źródła – o wiele lepiej wyodrębniane, bardziej się sobą narzucające, że doskonale to czujesz i odbierasz.

Ale nie tylko wygląd. To jest naprawdę coś…

I teraz sprawa kolejna – różnicowanie nagrań. Faktem jest, tak jak już napisałem, że nawet gdy chodzi o te słabe, otrzymujemy zniewalające piękno. Ale jednocześnie nie miałem dotąd do czynienia z kolumnami tak obnażającymi pracę realizatorów dźwięku. Każdy ruch wajchą, każda próba oszustwa, wszelkie manipulacje z przestrzenią i dynamiką – to wszystko leży przed słuchaczem wyraźnie jak na dłoni. Sekcyjny obraz powstawania i przy tym kombinowania, nic nie zostaje w ukryciu. Czasami aż to śmieszyło – ten prymitywizm zabiegów. Niektórzy nagraniowcy, trzeba im oddać, to chałturnicy albo ludzie całkiem niekompetentni  – mający słuchaczy za durniów. Na gorszym sprzęcie to nie razi, ale z tymi Zingali miało się czasem ochotę wejść do studia i dać takiemu po łbie. Na szczęście suma plusów wysoce przerastała minusowanie; słuchanie z tymi Zingali to niezapomniane przeżycie. Jedynie ci, którzy wolą brzmienia zbite z przerostem masywności i maskowaniem w miejsce realiów, powinni szukać innych kolumn. A najlepsza wiadomość taka, że przy całym tym brzmieniowym bogactwie i jednoczesnym obnażaniu, słuchanie jest bardzo łatwe, nie wymaga zupełnie wysiłku. Owszem, bardzo angażuje uwagę, zwłaszcza że słychać rzeczy nowe, ale słuchać można długimi godzinami bez najmniejszego zmęczenia. Co jest przede wszystkim zasługą trójwymiarowych sopranów, za sprawą tuby Omniray. Jak wszystko w tym dźwięku rozciągniętych także na trzeci wymiar – w efekcie płaską ostrością nie męczących. Słuchać można dużo dłużej niż zwykle i słuchać bardzo głośno. Od najbardziej ascetycznej dalekowschodniej muzyki pojedynczego dźwięku, po wielkie formy orkiestrowe i najcięższego rocka. Bas ciśnie i przytłacza, trójwymiarowość oszałamia, bogactwo brzmieniowych treści frapuje. A mimo to nie doznasz zmęczenia, a przynajmniej nieprędko. Wokale zaś i fortepian to zdumiewające popisy.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

11 komentarzy w “Recenzja: Zingali Client 3.15 Evo

  1. Paweł pisze:

    Panie Piotrze,
    który to kabel tak psuł. Czyżby ten japoński w czerwonym kolorze. Nie chcę robić antyreklamy więc nie wymieniam marki?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie, nie japoński. I kabel jest w sumie w porządku, ale taki do bardziej specjalnych, nieoczywistych zastosowań.

  2. Kolumny są niesamowite, ale i też pokazują błędy w konfiguracji i wszystko to wyszło klarownie w recenzji. Świetnej nota bene.
    Warto też wspomnieć, że wylot powietrza od spodu, czyli ta płoza, ma kształ taki, że działa jak tuba, bo na wejściu jest mniejsza średnica niż na wyjściu

    1. Piotr Ryka pisze:

      Te kolumny są jak prawdziwy instrument – trzeba umieć na nich zagrać. Co na szczęście nie jest aż jak przy instrumencie trudne; po odpowiednim zestawieniu gra samo. Poza tym to tuby, a głośniki tubowe są ogólnie łatwiejsze – i napędowo, i brzmieniowo. Niemniej te pokazują tak dużo, że wszelkie niedociągnięcia wyłażą. W porównaniu z trudnościami stawianymi przez takie Focal Utopie to jednak betka, a i brzmienie finalnie lepsze.

  3. Miltoniusz pisze:

    Panie Piotrze, co się stało, że od kilku recenzji praktycznie przestał działać tryb Reader na iPhone? (możliwość odczytu w ramach strony www dużego tekstu na ciemnym tle). To fantastyczna rzecz i jedna z głównych zalet iPhonów- bez tego trzeba się męczyć z małymi literkami.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie mam pojęcia. Trzeba było wcześniej zgłaszać, a tak to informatycy dopiero po świątecznej przerwie sprawdzą.

  4. Adam K. pisze:

    Panie Piotrze, wiem, że to nie w temacie, ale chciałem zapytać, czy miał Pan okazję zapoznać się z kablami słuchawkowymi Cardasa? A jeśli tak, czy ich sygnatura brzmieniowa jest podobna jak pozostałych kabli tej firmy, tzn. grają raczej ciepło i gęsto?
    Dziękuję za odpowiedź i wszystkiego dobrego na święta!

  5. Adam K. pisze:

    Ojoj, ale ze mnie gapa, przecież nawet recenzował Pan jeden z kabli Cardasa. Teraz dopiero znalazłem.

    1. Tadeusz pisze:

      Cross to nic specjalnego te Clear całkiem całkiem ,miałem okazje porównać .

    2. Piotr Ryka pisze:

      Ten droższy podobno jest dużo lepszy. Słyszałem też bardzo dobrze grający cały system okablowany Cardasami.

  6. alex50pl pisze:

    Zingali…
    Cóż powiedzieć. Jak ich nie możecie kupić to lepiej nie słuchać.
    Potem nic już nie będzie takie samo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy