Recenzja: Zingali Client 3.15 Evo

Budowa i stawiane przez nią warunki

Duża rzecz.

   Łatwo powiedzieć – przystąpmy – tymczasem pojedyncza kolumna środkowego poziomu Evo waży aż 80 kilogramów i jest potężną bryłą. Producent kładzie nacisk nie tylko na fakt jej bycia wyrobem szczytowym i z tym skorelowaną popisową obróbkę materiału, ale także na całościową formę, którą każe postrzegać w kategoriach rzeźby, a nie obiektu użytkowego. Rzeczywiście, forma okazuje się niecodzienna, dopracowana w każdej płaszczyźnie i to nawet szczególe, poczynając od drewna. Podczas wizyty w fabryce widziałem dziesięciometrowe, na cztery cale grube foszty w kolorze lodów waniliowych, niemal całkowicie pozbawione rysunku słojów. Bardzo mnie zaintrygowały, ale nie chciano zdradzić gatunku, zbywając nagabującego ogólną nazwą „Californian tree”. Ostatecznie okazało się, że to tulipanowiec amerykański, a miałem kiedyś w wiejskiej posiadłości to egzotyczne drzewo o prostym, potrafiącym dorastać do sześćdziesięciu metrów pniu, z gałęziami zdobnymi w wielkie liście i kwiaty. Gatunek rzadki u nas lecz spotykany, dla niezwykłej barwy i gładkości drzewnego miąższu określany czasem jako „whitewood”. (Różany kolor pochodzi od impregnatu.)

Ponieważ Zingali Acoustic to fabryka, foszty lądują na stołach jednej z czterech obrabiarek numerycznych SMC Ergon (milion euro za sztukę), by po skrojeniu i oszlifowaniu znaleźć się w uścisku specjalnych form kształtujących, a na koniec w komorach lakierniczych – identycznych jak te, w których swoje bolidy lakieruje Ferrari. Pokrycie lakiernicze może być wedle życzeń dowolne, w tym biel, czerń oraz specjalna czerwień (trzeba na nią mieć pozwolenie) stosowane przez wspomniane Ferrari. Ale mnie najbardziej urzekło to jak tutaj, lakierem przeźroczystym, przez który widać łososiową bejcą pociągnięte drzewo tulipanowca. Fotografie powiedzą wszystko, nie ma się co rozwodzić; więc zauważę jedynie, że ten rodzaj stolarki jest dla Zingali charakterystyczny, z miejsca deszyfrujący markę.

Odnośnie natomiast akcentowanej przez producenta formy –  to faktycznie nadaje charakter specjalny, którego naczelnym motywem są oczywiście tuby Omniray. Jako wchodzące w głąb, wymuszają dużą głębokość i strukturę litego drewna. W połączeniu z piętnastoma calami średnicy głośnika niskotonowego prokuruje to wymiar boczny aż sześćdziesięciu centymetrów, przy wysokości stu trzydziestu pięciu i szerokości pięćdziesięciu dwóch. W odniesieniu do bardziej przeciętnych kolumn dawałoby to regularną szafę, lecz w tym wypadku jest inaczej i nie od parady wytwórca nawiązuje do rzeźby. Znów fotografie wszystko powiedzą, obejdzie się bez słowa.

I niezwykła.

Więc tylko od siebie ocennie rzucę, iż zgodnie z tą intencją rzecz faktycznie artystycznie wygląda i artystycznie zdobi. Od rzeźby w sensie stricte już artystycznym różni się jedynie idealną symetrią pionową, natomiast skomplikowana topologia bryły – z łukowatym zbieganiem się do tyłu trzema różnego kalibru tubusami ponad mieszającą prostoliniowość i boczne łuki nietypową konchą podstawy – to rzeczywiście sztuka użytkowa. Wzrok ślizga się po falistych powierzchniach i więźnie w kielichach głośników, z których ciemnych czeluści wynikać ma muzyka. Pisałem już wielokrotnie, że włoska szkoła designu jest najlepsza na świecie, a mnie samemu mieszające przepych z nowoczesnością włoskie stylizacje wnętrz najbardziej się podobają. Podupadła ogromnie włoska szkoła filmowa, lecz pozostałe gałęzie sztuki, w tym architektura i dekoratorstwo, trzymają wysoki poziom. W połączeniu z pejzażem, słońcem, kuchnią i włoskim temperamentem daje to jedyny w swoim rodzaju klimat, szczególnie przyjazny muzyce. Sam język to już melodia, a włoskie awantury, to najczystsza poezja w połączeniu z burleską; jak choćby te przy stole w Amarcord Felliniego.

Nie zapominajmy o technice. Tę kojarzy się bardziej z Niemcami, Japończykami i Amerykanami, ale to nie kto inny, jak sławny Herbert von Karajan, krzyczał na swoich berlińczyków, dlaczego nie grają tak równo i pięknie, jak silnik V12 w jego włoskim Ferrari. Technikę wyznaczają oczywiście też tuby Omniray – i jest z nią łącznie głośników, zgodnie z tą pierwszą cyfrą sygnatury, trzy. Górny to dziesięciocalowy mid-bass z cewką 64 milimetry; centralna koncha Omniray o średnicy wlotowej dwunastu cali skrywa jednocalową kopułkę wysokotonową z cewką 44 milimetry; a na dole szerzy się wyznaczający sygnaturę po kropce piętnastocalowy woofer z cewką 75 milimetrów. Same drivery nie pochodzą od Zingali; są zamawiane u dwóch innych włoskich producentów – firmy CIARE z Ankony i B&C SPEAKERS z Florencji. (W obu wypadkach w grę wchodzą tylko produkty spoza oferty, tworzone wyłącznie dla Zingali.) Na tym jeszcze nie koniec, bo na spodzie jest duży, niewidoczny od zewnątrz wylot kanału bass-refleksu, podobnie jak w przypadku wszystkich wylotów poza omniray skryty za niezdejmowalnym woalem z rzadko tkanego czarnego sukna. Ażeby nie bił ze zbyt małej odległości o podłoże, cała kolumna stoi na pięciocentymetrowej grubości płozach, idealnie dopasowanych do obudowy, by stanowiły integralne przedłużenie. Samo wsparcie realizują cztery mosiężne grzybki kapeluszami do spodu, dzięki którym można kolumnę bez większych obaw przemieszczać i bez dodatkowych akcesoriów stawiać. Nie ma więc ani wiszącego zawieszenia, ani kolców, ani podkładek – a na ile takie stawianie się sprawdza, do tego przy odsłuchach wrócimy.

Z drewnianą trąbą tuby.

Cały dźwięk sunie do przodu – z tyłu ani także po bokach żadnych jego wylotów. Trzema dużymi konchami bije wprost w całe ciało, a dodatkowo wylot bass-refleksu fuka pod kątem prostym via podłoga także wprost na słuchacza. Efektem ściana dźwięku już przy samej kolumnie wysoka na przeszło metr trzydzieści i rozchodząca się omnikierunkowo stożkami o kącie rozwarcia po 130 stopni. (W modelu 3.12 tych stopni jest sto dwadzieścia, a w modelu 3.18 to aż sto czterdzieści.)

Przód i tył obudowy to lite, grube drewno, a boki formuje wielowarstwowy kompozyt MDF grubości 4,4 centymetra. Pancerna zatem, a nie tylko artystyczna, konstrukcja, której trzy łącznie z tubą głośniki pozwalają ogarniać zakres 30 Hz – 20 kHz przy skuteczności 96 dB i mocy 750 W. Stromizna na oktawę duża: 12 dB, a impedancja średnia i niezbyt popularna: 6 Ω.

Na mającej skomplikowany obrys i też litej tylnej ściance jest we wgłębieniu zatoczka dla głośnikowych przyłączy; na szczęście wystarczająco duża, by każdy ich typ się zmieścił; co bynajmniej nie jest regułą, szczególnie gdy pary przyłączy dwie. A tu właśnie są dwie, realizowane markowymi zaciskami od WBT.

Cena kompletu u polskiego dystrybutora wynosi 180 tys. PLN, zatem gramy w najwyższej lidze i o najwyższą stawkę.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

11 komentarzy w “Recenzja: Zingali Client 3.15 Evo

  1. Paweł pisze:

    Panie Piotrze,
    który to kabel tak psuł. Czyżby ten japoński w czerwonym kolorze. Nie chcę robić antyreklamy więc nie wymieniam marki?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie, nie japoński. I kabel jest w sumie w porządku, ale taki do bardziej specjalnych, nieoczywistych zastosowań.

  2. Kolumny są niesamowite, ale i też pokazują błędy w konfiguracji i wszystko to wyszło klarownie w recenzji. Świetnej nota bene.
    Warto też wspomnieć, że wylot powietrza od spodu, czyli ta płoza, ma kształ taki, że działa jak tuba, bo na wejściu jest mniejsza średnica niż na wyjściu

    1. Piotr Ryka pisze:

      Te kolumny są jak prawdziwy instrument – trzeba umieć na nich zagrać. Co na szczęście nie jest aż jak przy instrumencie trudne; po odpowiednim zestawieniu gra samo. Poza tym to tuby, a głośniki tubowe są ogólnie łatwiejsze – i napędowo, i brzmieniowo. Niemniej te pokazują tak dużo, że wszelkie niedociągnięcia wyłażą. W porównaniu z trudnościami stawianymi przez takie Focal Utopie to jednak betka, a i brzmienie finalnie lepsze.

  3. Miltoniusz pisze:

    Panie Piotrze, co się stało, że od kilku recenzji praktycznie przestał działać tryb Reader na iPhone? (możliwość odczytu w ramach strony www dużego tekstu na ciemnym tle). To fantastyczna rzecz i jedna z głównych zalet iPhonów- bez tego trzeba się męczyć z małymi literkami.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie mam pojęcia. Trzeba było wcześniej zgłaszać, a tak to informatycy dopiero po świątecznej przerwie sprawdzą.

  4. Adam K. pisze:

    Panie Piotrze, wiem, że to nie w temacie, ale chciałem zapytać, czy miał Pan okazję zapoznać się z kablami słuchawkowymi Cardasa? A jeśli tak, czy ich sygnatura brzmieniowa jest podobna jak pozostałych kabli tej firmy, tzn. grają raczej ciepło i gęsto?
    Dziękuję za odpowiedź i wszystkiego dobrego na święta!

  5. Adam K. pisze:

    Ojoj, ale ze mnie gapa, przecież nawet recenzował Pan jeden z kabli Cardasa. Teraz dopiero znalazłem.

    1. Tadeusz pisze:

      Cross to nic specjalnego te Clear całkiem całkiem ,miałem okazje porównać .

    2. Piotr Ryka pisze:

      Ten droższy podobno jest dużo lepszy. Słyszałem też bardzo dobrze grający cały system okablowany Cardasami.

  6. alex50pl pisze:

    Zingali…
    Cóż powiedzieć. Jak ich nie możecie kupić to lepiej nie słuchać.
    Potem nic już nie będzie takie samo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy