Recenzja: Warwick Acoustics BRAVURA & SONOMA M1

Badania odsłuchowe

   Przy komputerze z konwerterem HiFace EVO Two

Elektrostatyczne słuchawki BRAVURA.

    Zachwalanego kabla USB od Straight Wire Inc. w komplecie nie znalazłem, toteż zacząłem od konwertera HiFace EVO Two korzystającego z przewodu USB Fidaty i koaksjalnego Tellurium Q Black Diamond, użycie Fidaty wprost skierowanej do przetwornika SONOMA odkładając na drugi etap. Chciałem bowiem mieć porównanie do czerpiącego równolegle sygnał (via AES/EBU Acrolink) przetwornika PrimaLuna i słuchawek, które znalazłem najpodobniejszymi brzmieniowo do Bravura, a tymi okazały się Focal Utopia 2022 i HiFiMAN Susvara. Zestaw Warwick Acoustics BRAVURA/SONOMA M1 to bowiem nie coś à la nowe flagowe Stax SR-X9000, czy dawny zestaw referencyjny Sennheiser Orpheus, gdzie słychać najmniejsze drgnienia powietrza, które dosłownie „żyje”, a styl elektrostatów od King Sound czy Audeze, gdzie od czułości bardziej waży potęga, a od niezwykłości zwyczajność. Do tych dwóch wyznaczników dołącza organizacja sceny, nie rozpościeranej tuż przed słuchaczem, a z pewną teatralizacją podsuwającej większy obszar za kilkumetrowym dystansem. Nie obrazuje się więc ta scena dwuwymiarowo, tylko wyczuwa się jej głębię, z tym, że miałem odnośnie tego wahnięcia – czasami teatralność zjawiała się jako oczywista, czasami się spłaszczała. Co dość mnie zaskoczyło – z żadnymi innymi słuchawkami nie miałem takich wahnięć: od grania całkiem w głowie, do grania całkiem poza. Ale nie to okazało się najważniejszym czynnikiem decydującym o brzmieniu, tylko sposób reprodukcji sopranów. Te w słuchawkach elektrostatycznych zwykle bywają delikatne, wręcz koronkowe, a jednocześnie wyjątkowo strzeliste; często także zajeżdżające na średnicę, czyniące ją szczególnie napowietrzoną i misterną. (Czuć przy tym nieraz pracę arcydelikatnej membrany, muskająco ocierającej się o elektrody, czego Stax Lambda dobrym przykładem.) Takiego czegoś w BRAVURA nie ma śladu, ich brzmienie jest solidne, z wyczuwalną tężyzną i masą, a sopranami spokojniejszymi nawet od tych w Utopiach i Susvarach. – Ba, nawet od wyjątkowo spokojnych w AudioQuest NightHawk. Jednocześnie szczególnie mocno z resztą pasma zrośniętych, niczego też nie podbarwiających; zatem życiowa strona brzmienia, którą możemy określić jako normalność oczyszczoną z audiofilskich akcencików i smaczków, realizowana jest przez angielsko-amerykański tandem elektrostatyczny w całej rozciągłości i perfekcyjnie. (Że ma to miejsce w domenie elektrostatów, to wielka niespodzianka, chociaż Audeze przetarły szlak.)

    Akurat tak się złożyło, że temat ten wraca w ostatnich recenzjach raz po raz, dzięki czemu mogę napisać, że zestaw BRAVURA/SONOMA to swego rodzaju przeciwieństwo zestawu RAAL requisite SR-1b/VM-1a, jak również wszystkich innych, które wydelikacają i przymieszkują soprany do innych zakresów, ciągnąc ich brzmienia nad obłoki i promieniując nimi w dół. BRAVURA/SONOMA to brzmienie mocne, trzeźwe, wzięte wprost z życia i jako takie całkowicie pozbawione zaciągania, grasejacji, sopranowego piszczenia i (co szczególnie ważne) przerostów pogłosowych. Na ich tle nawet masywne przecież co do brzmieniowej postury Focal Utopia 2022 jawiły się jako wydelikacające i akcentujące wyższe rejestry; szukające w brzmieniowym materiale ciekawostek i ozdobników – wzbogacające wszystko sopranowym świergotem i echami. Mniej takiej wydelikacającej różnicy było przy porównywaniu do Susvar, ale i one prezentowały brzmienia cokolwiek sztucznie pogłębiane, a jednocześnie (swoisty paradoks) mniej masywne i mniej z życia wzięte.

Ze statorami tylko po zewnętrznej stronie.

    Tu muszę uciec się do przypomnienia dwóch kilkakrotnie kiedyś już  przywoływanych konfrontacji życia z rzeczywistością nagraniową. Pierwszym polem konfrontacyjnym zderzenie z normalnością. Zwykła z kimkolwiek rozmowa toczy się w wąskim zakresie akustycznym, o ile ktoś ten nie ma piskliwego albo bardzo niskiego głosu, nie towarzyszą jej też echa. Generalnie chodzi tu o to, że nie ma w zwykłych warunkach życiowych sopranowej ani echowej addycji, które w audiofilskim słuchaniu towarzyszą nam przecież stale. Można zatem powiedzieć, że audiofilska aparatura rzeczywistość o te czynniki wzbogaca, co zwykło się fachowo nazywać tworzeniem rozproszonego pola akustycznego (ang. diffuse field). Nie dzieje się to wprawdzie w stopniu możliwym do wygenerowania dzięki komputerowej karcie dźwiękowej oferującej efekty akustyczne, niemniej bardziej lub mniej się dzieje, towarzyszy nam przy odsłuchach. W kontrze do tego, grając niejako audiofilom na nosie, rzeczywistość podsuwa prawdziwe instrumenty, których brzmieniowej złożoności nie zdoła w pełni oddać nawet najlepsza aparatura na najbardziej rozproszeniowym polu. Po jednej stronie zatem aranżacyjna addycja, po drugiej harmoniczne uszczuplenie.

   Alternatywą dla pól rozproszonych są tzw. pola swobodne (ang. free field), czyli te nie uwzględniające odbić ani nie rasujące sopranów. Do generowania takich pól aparatura audiofilska zwykła nie dążyć, ponieważ przez większość populacji są postrzegane jako nudniejsze. Szczególnie zaś nudne w przypadku słuchawek, gdzie próbując eliminować interakcje dźwięku z głową można wygenerować brzmienia wielce irytujące.

    Inżynierowie Warwick Acoustics postanowili poszukać złotego środka, tworząc pole ze zmodyfikowaną, pseudo-rozproszoną odpowiedzią (ang. „a modified, pseudo-diffuse field response”), próbujące pogodzić zaciekawienie słuchacza powodowane odbiciami i nadmiarem sopranów z naturalnością zwykłych rozmów. I to jest clou, to jest geni tych słuchawek. Szesnastordzeniowy procesor XMOS xCORE 200 przy użyciu niestandardowej 64-bitowej arytmetyki stałoprzecinkowej o podwójnej precyzji generuje pole akustyczne zoptymalizowane pod kątem idealnie wyważonej odpowiedzi czasowej. W starciu ze słuchawkami generującymi pola o mocnym rozproszeniu, a nawet tymi wyselekcjonowanymi przeze mnie o rozproszeniu umiarkowanym, różnica okazuje się momentalnie słyszalna i aż nawet drastyczna, przy czym w pierwszej chwili odnosimy wrażenie, że combo BRAVURA/SONOMA nas czegoś pozbawia, jako że milknie świergot. Soprany przestają dzwonić, echa przestają się narzucać, brzmienie ulega pogrubieniu i zanikają parabole w postaci jazdy melodycznej dół-góra-dół po łukach. (Zanik ech i dzwonienia był bardziej słyszalny przy porównaniach z Focal, zanik jazdy po parabolach przy konfrontacji z Susvarą.)

I  magnezowymi muszlami.

    Względem obu referencyjnych – i dynamicznych, i planarnych – brzmienie elektrostatów BRAVURA jawiło się jako masywniejsze, spokojniejsze i przede wszystkim prawdziwsze. Prawdziwsze prawdziwością zwykłą, odwołującą się do codziennego życia. Z dziwnych i tajemniczych miejsc goszczących wokalistów o dalece ponadnormalnych głosach, wracamy do świata zwykłych ludzi i pomieszczeń, normalność teraz się narzuca. Co wcale nie oznacza, że głosy ludzi i instrumentów zostały z czegoś okradzione, o ile za brak kradzieży uznamy odjęcie im upiększających, nadrealnych dodatków. Sam tego słuchając popadałem raz po raz w konfuzję – konfuzję starcia prawdziwości z aranżacyjnym upiększaniem. Czy to procesor w przetworniku Sonoma normalizował nagraniowe wariacje, czy może to słuchawki Bravura są normalniejsze od innych? – Nie wiem. W każdym razie tego i tego można słuchać z zapałem – po udziwnieniach normalność wydaje się uboższa, po normalności udziwnienia jawią się jako sztuczne, by nie powiedzieć głupie. Najlepiej zatem nie porównywać, ale recenzent musi.

 

Przy komputerze bez konwertera: po kablu USB prosto do przetwornika

    Poprzedni podrozdział wyszedł obszerny, więc teraz może zwięźlej. Także via kabel USB bezpośrednio wprowadzany do zestawu BRAVURA/SONOMA zjawił się opisany wyżej styl w oparciu o spokojny sopran w pseudo rozproszeniowym polu akustycznym. Sopran jednakże tutaj mniej nieco płynny, nie tak dobrze kontrolowany i przede wszystkim otaczany mocniejszym pogłosem. Ciągle jeszcze trzymany w ryzach, ciągle bardziej po naturalnej stronie, ale już z audiofilskimi przymieszkami akustycznych dodatków. Komuś lubiącemu zaciekawianie sopranowo-pogłosowe, wzbogacane chropawością i pogłębianiem brzmień, to granie od poprzedniego mogłoby się więc wydać bardziej pociągającym, przy czym niewątpliwie uchwytny był w nim charakterystyczny dla łączy USB czynnik dudnienia, łatwy dla wprawniejszego ucha do wyizolowania z przekazu. Mocniejsze zatem uobecnianie sopranów, ale znaczonych cieniem dudnień cyfrowego kabla; więcej także chropawizn i zdecydowanie więcej pogłosów, z czego prezentacja już taka dużo bardziej zbliżona do typowej od drogich audiofilskich słuchawek. Dla audiofili skupionych na kwestii basu ta uwaga, że bas z sygnałem poprzez konwerter był wyraźnie mocniejszy, bardziej rozdzielczy i generalnie świetnej jakości, a wprost przez USB mniej się w przekazie pokazywał, basso continuo realizował o wiele słabiej. Ogólnie jednak, jak na granie wprost z kabla USB przez tranzystorowy i nie jakiś piekielnie drogi przetwornik, realizacja bardzo udana, dająca pełnię satysfakcji. Nie aż referencyjna ani budząca zachwyty (jak to piszą w wielu recenzjach), ale bogata i ciekawa. Mnie jednak zdecydowanie bardziej podobało się granie przez konwerter po kablu koaksjalnym, które było naprawdę niezwykłe i dla kogoś poszukującego muzyki jak najbardziej życiowej – jak najmniej zniekształconej, uwolnionej od ozdobników, podbarwień i niedociągnięć realizacyjnych (bas) – rzeczywiście referencyjne.

Łącza kabla są nietypowe i pochodzą od szwajcarskiego LEMO.

   Odnośnie obu uwaga, że przetwornik/wzmacniacz SONOMA nabiera brzmieniowego smaku pomału, ze dwie godziny trzeba odczekać nim się na dobre rozegra. Nie należy też stawiać ani kłaść na nim czegokolwiek tamującego wentylację, bo chociaż słabo się rozgrzewa, nie toleruje podnoszenia temperatury i protestująco się wyłącza.

Przy komputerze z zewnętrznym przetwornikiem

   Wyjątkowa teraz łatwość porównań – góra dół przełącznikiem z lewej i słuchamy raz z przetwornikiem zewnętrznym PrimaLuny, a raz z własnym Sonomy. Dopóki w PrimaLunie lampy sterujące ECC83 Mullard „long-anode”, różnica była znaczna – lampowy przetwornik powodował niepomijalny wzrost aktywności sopranów i dokładał pogłosów, przekaz czyniąc zarówno akustycznie aktywniejszym, jak i emocjonalnie bardziej podekscytowanym w kierunku pewnej histeryczności. Po wymianie na sterujące Siemensa przekazy się upodobniły (wiedziałem, że tak będzie), zrazu stały się niemal identyczne. Ale po rozgrzaniu się lamp także małe triody Siemensa pokazywał trochę tego co Mullardy, chociaż wyraźnie mniej. I na ich tle więc tranzystorowy układ Sonomy oferował brzmienie spokojniejsze i przede wszystkim prawdziwsze, głównie za sprawą w porównaniu do obu lampowych temperowanych sopranów, jednocześnie bardziej trójwymiarowych. Oba brzmienia lampowe (oczywiście Mullarda bardziej) dawały wprawdzie więcej ekscytacji, ale zarazem mniej porządku i naturalnego spokoju. Wydawały się bardziej rozbiegane i bardziej ornamentowe, ale poskładane z mniej pasujących składników, podczas gdy układ tranzystorowy z jednej strony był powściągliwszy z windowaniem wysokich tonów i jednocześnie dający tym tonom większą objętość (brak wrzecion), a całościowe brzmienie przedkładał dużo spokojniejsze i poskładane z tak dopasowanych elementów, że tworzyło nierozróżnialną całość. Żadnych więc wyosobniających pików sopranowych, pogłosowych otoczek i nerwowości w wokalach, żadnej nadwymiarowej akustyki i pogłębień, tylko zniewalająco prawdziwy spokój, któremu w ogóle nie zależy na popisach, bowiem jego prawdziwość jest poza wszelką krytyką. Szkoda jedynie, że tak perfekcyjną naturalność oferował przetwornik/wzmacniacz Sonoma wyłącznie przez konwerter HiFace; przy braniu sygnału prosto z kabla USB nie był już tak naturalnie spójny, tak doskonale zwarty, tak dobrany kolorystycznie, niewymuszenie spokojny i wolny od zniekształceń.

Pałąk ze stalowego płaskownika w osłonie z Nylonu 12.

    Odnośnie kolorytu dopowiem, że współpracując z włoskim konwerterem przejawiał ujmującą pastelową szarość podkładów w miejsce lampowych kontrastów srebrzenia i czerni; szarość doskonale przyczyniającą się do budowania atmosfery spokojnej naturalności w miejsce szukania sztucznych podniet. Bardzo mi to odpowiadało i też z szarym spokojem mogę powiedzieć, że nigdy od czasu tranzystorowego wzmacniacza Wells Audio Headtrip lampy nie dostały od tranzystorów takiego lania. (Słowo „lanie” jest oczywiście przesadą, lampowe podniety równie dobrze można mieć za ciekawsze, ale mnie tranzystorowy spokój tym razem, w takim wydaniu, bardziej odpowiadał.)

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

8 komentarzy w “Recenzja: Warwick Acoustics BRAVURA & SONOMA M1

  1. Piotr+Ryka pisze:

    Wyścig w domenie słuchawkowej trwa nieustannie. Pałeczkę sztafety przejęła na chwilę kosztująca dziewięć tysięcy dolarów Audio-Technica ATH-W2022.

    https://www.audio-technica.com/en-us/headphones/best-for/audiophile/ath-w2022

    1. AudioFan pisze:

      Piękna słuchawka. Mam nadzieję, że jest liderem nie tylko cenowym wśród dynamicznych. 🙂 Czym się różni ta słuchawka za 9K$ od tej za prawie 13?
      Pewnie są mega trudne do zdobycia przy tak ograniczonej ilości. Byłbym bardziej skłonny zaryzykować inwestycją w tą słuchawkę niz w Spirit Torino – Valkyria oraz recenzowany zestaw Brawura. A Ty Piotrze na co byś stawiał?

      1. Piotr+Ryka pisze:

        Sam stawiam nieodmiennie na AKG K1000 okablowane uziemionym Olympusem, tyle że bardzo rzadko ich słucham. Za to słuchałem wczoraj przez kilka godzin na zmianę przy komputerze zestawu DAC Bricasti M3 plus wzmacniacz słuchawkowy Phasemation ze słuchawkami raz HiFiMAN Susvara, raz Ultrasone T7. Oba układy rewelacja, a każdy ma, co nie ma drugi. Susvary czystym pięknem tchnącą melodyjność, a Ultrasone miażdżącą energię.

        Jak już wiele razy pisałem, jest taki moment przejścia, za którym już nie pytamy o brzmienie, bo jest zabójczo świetne. Oba powyższe układy osiągały ten poziom, w każdym razie w moim odczuciu.

        1. AudioFan pisze:

          Pojawiło się na jednym bazarku kilka par K1000, ale trudno wyczuć czy są warte tej ceny i tak na prawdę który to już jest ich właściciel. Jeszcze nie tak dawno sądziłem, że trzeba się dobrze zastanowić, aby za słuchawkę dynamiczną dać więcej niż 10K. Czasy się zmieniają i ten pułap również, ale 40 i więcej K za dynamiczne. Czyżby Japończycy wymyślili coś zaskakującego, bo wielu twierdzi, że ta technologia już nie jest w stanie się jeszcze bardziej rozwinąć. Jeśli tak, to klienci tych pięknych słuchawek przede wszystkim zapłacą za unikat i piękne wzornictwo, oraz za dobre samopoczucie, że wsparli szlachetny cel. 🙂

          1. Piotr+Ryka pisze:

            Nie wiem czy ta Audio-Technica ma innowacyjny w sensie brzmienia charakter, przykład L5000 dowodzi, że to możliwe. Dla mnie bardzo niezwykłe są Ultrasone E7, E9 i T7 (to zasadniczo te same słuchawki). T7 konieczne do zrekablowania i wszystkie dają trochę za dużo pogłosu, ale oferowana przez nie energia i naturalizm ludzkich głosów pomimo niezwykłej ekstensji sopranowej i basowej to coś naprawdę szczególnego. (Być może sam za dużo wagi przykładam do energetyczności dźwięku, może na innych to tak nie działa, wolą spokojny przekaz.)

  2. miroslaw frackowiak pisze:

    Nauszniki i pałąk są wykonane ze skóry jelenia, co zapewnia długotrwałą trwałość i wygodę – za ta cene szukaja prawdziwych jeleni…

  3. Sławek pisze:

    Nie wiem, czy słuchawki elektrostatyczne raziły kiedyś kogoś prądem, ale te tutaj to ponad 1000V na głowie – no, brawura!

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Też nie wiem czy raziły prądem, ale jakością niektóre na pewno.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy