Recenzja: Warwick Acoustics BRAVURA & SONOMA M1

     Słuchawki z dekady na dekadę żyją coraz intensywniejszym życiem, do spopularyzowanych przez główną masę producencką dynamicznych doszlusowały przez długi czas zapomniane planarne, bujnie rozkwitają dokanałowe, a uważane przez wielu za najlepsze ze wszystkich elektrostatyczne niesie teraz nie sam ich wynalazca Stax (1959) i wspierający go dawni konkurenci Koss (od 1968) i Sennheiser (od 1991), ale dołączali kolejno też HiFiMAN, King Sound, Sonoma Acoustics, MrSpeakers i Audeze, a teraz jeszcze Shure, Mitchell & Johnson, Monoprice i następca Sonomy, Warwick Acoustic. W efekcie wąski rynek elektrostatów, przeżywający chwilowy boom ilościowy tylko w latach 70-tych (wtedy też Pioneer SE-100/JB-100 (1972), Sony ECR-400 (1975) i ECR-500 (1976), a potem jeszcze Sony ECR-800 (1981); wtedy także Audio-Technica & TEAC AT-705 i AT-706 (1976), następnie sama już Audio-Technica ATH-6 i ATH-7 (1978), również Beyerdynamic ET1000/N1000 (1978) i AKG K340 ES-D (1979)) ponownie zaczął rozkwitać, oferta rozszerzyła się na sporą grupę producentów. Mają jednak elektrostaty tę niezbyt miłą specyfikę, że wielu podejmujących ich produkcję prędzej czy później traci zapał, co teraz też można obserwować, oferty Monoprice i Mitchell & Johnson straciły już aktualność. Niemniej wciąż ilościowo jest lepiej niż kiedykolwiek przedtem, wraz z czym nurtujące pytanie: jak jest z ogólnym poziomem jakościowym i kto w tej poszerzonej grupie wiedzie prym? Kawałek tej układanki możemy teraz zbadać.

    Obecne Warwick Acoustics zaczynało jako Sonoma Acoustics w zeszłym dziesięcioleciu; Karol słuchał na CanJam w Londynie ich pierwszego, przedprodukcyjnego wówczas zestawu Sonoma Acoustics Model One w 2016, wycenianego wstępnie na $4000. Miał ten przedprodukcyjny nie do końca opracowane łączenie nauszników z pałąkiem, skutkiem czego trzeba było samemu dociskać muszle do głowy, by jak należy znaleźć się w brzmieniowym świecie elektrostatycznych słuchawek Sonoma. Sam dźwięk natomiast był obiecujący, wróżący producentowi karierę. Od tamtej pory amerykańskie słuchawki Sonoma, ofiarowane teraz spod skrzydeł brytyjskiego Warwick Acoustics, opisano w kilkudziesięciu recenzjach, dotyczących dwóch proponowanych w późniejszych czasach zestawów, różniących się i słuchawkami, i wzmacniaczem. Droższy komplet zwie się APERIO i jest naprawdę drogi – w zależności od wykończenia wzmacniacza (samowystarczalnego, wyposażonego w przetwornik) kosztuje od £28,500 do £40,000; tym zestawem polski dystrybutor (mp3store) na razie jeszcze nie handluje, oferuje natomiast tytułowy zastaw BRAVURA/SONOMA M1 w cenie PLN 32 495. 

    Trochę z nazewnictwem jest zamieszania, ponieważ jest to zestaw łączony, złożony z nowo opracowanych słuchawek Bravura i od dawna oferowanego wzmacniacza/przetwornika Sonoma Model One (M1); nieco zamieszania jest także z lokalizacją firmy, której w relacji z CanJam przypisana została narodowość amerykańska, podczas gdy Warnic Acoustic przedstawia się jako firma angielska. Wszystko to daje się jednak wyjaśnić – Warwick faktycznie ma siedzibę i wytwórnię słuchawek na terenie Anglii, natomiast w kalifornijskim Bay Area powstają wszystkie przetworniki/wzmacniacze; zarówno standardowy SONOMA, jak i szczytowy APERIO, przy czym jeden i drugi to kości ESS Sabre i tranzystory MOS-FET, do czego u droższego dołącza bardziej rozbudowana sekcja DSP i ogólna symetryzacja. Tego natomiast, kto był inicjatorem całego przedsięwzięcia i jak ono ewoluowało, na stronie Warnic Acoustic się nie dowiemy; możemy jedynie poznać obecne postaci wiodące oraz obejrzeć angielską siedzibę firmy. Znajdziemy tam też odsyłacze do recenzji i liczne wyrazy uznania ze strony profesjonalnych studiów nagraniowych, które okazują się chętnie korzystać z zestawu referencyjnego APERIO.

Budowa

Słuchawki BRAVURA

SONOMA i BRAVURA.

     W wielu recenzjach drogich słuchawek zdarzało mi się pisać, że surowcowo prezentują wysoki poziom, ponieważ aluminium lotnicze, nitinol, szlachetne gatunki drzewa, kompozyty węglowe i w najlepszym gatunku skóra, ale jednego w tym wyliczeniu regularnie brakuje – magnezu. Magnezowy pałąk miały referencyjne dla wszystkich czasów Sony MDR-R 10, po części zapewne w tym tkwiła ich perfekcja brzmieniowa. Słuchawkom Warwick Acoustics BRAVURA tego zarzutu nie postawię, całe ich muszle są z wtryskiwanego wysokociśnieniowo magnezu. A w takim razie z najlepiej pochłaniającego drgania materiału, który dzięki wtryskiwaniu może być formowany w skomplikowany, najbardziej pożądany kształt. Tu zatem dla Warwick Acoustics duży plus, prześcigają pod tym względem konkurencję. Sworznie są natomiast z nierdzewnej stali, zapewniającej maksymalną trwałość, a uszczelnienia z pianek także gwarantujących odporność na zmęczenie materiałowe. Szczegóły nie są udostępnione (zaraz i tak się do nich dobierzemy), ale wg zapewnień producenta pokrywy muszli o unikalnym wzorze mają zapewniać niespotykaną transparentność akustyczną, zaś w przeciwieństwie do nich wypełnienie nausznic z zamkniętokomórkowej pianki idealnie pochłaniać fale dźwiękowe w imię redukcji wibracji i minimalizacji odbić.

   Ważnym składnikiem jakości brzmieniowej elektrostatycznych słuchawek BRAVURA okazuje się też mały dystans pomiędzy uchem a membraną i maksymalna nie tylko redukcyjność, ale też szczelność nausznic. Połączenie tych cech zapewniać ma lepszą wydajność w zakresie niskich częstotliwości, tak temu typowi słuchawek potrzebną.

    Nie zapomniano też o komforcie – pady mają okrywy z naturalnej skóry licowej Cabretta, pozyskiwanej od mającej za sobą dwa stulecia tradycji brytyjskiej garbarni Pittards. Pod ich zewnętrzną pokrywą znalazła się owijająca piankowe wypełnienie siateczka z drucików miedzianych, zapewniająca przyspieszone oddawanie ciepła, wygodę gwarantuje też idealny profil płaskownikowego pałąka ze stali napylonej tytanem i grube jego wyścielenie zachowującym pamięć kształtu, bardzo odpornym na zużycie Nylonem 12. Pomnaża ją jeszcze pewne trzymanie pozycji przez karby regulacji zawieszenia i stosunkowo niewielka waga całości (403 g), zawdzięczana temu, że magnez jest aż o jedną trzecią lżejszy od aluminium. 

    Od strony technologii tworzenia dźwięku mamy do czynienia z „pierwszym na świecie systemem słuchawkowym wykorzystującym przetwornik High-Precision Electrostatic Laminate (HPEL) opracowany przez Warwick Acoustics Ltd., zdobywcę 25 nagród branżowych i adresata referencji od audiofilów i profesjonalistów z całego świata.”

Wzmacniacz SONOMA M1 ma wbudowany przetwornik.

    Jak piszą twórcy: „W BRAVURĘ zainwestowaliśmy kolejne trzy lata dalszego rozwijania HPEL, by jeszcze udoskonalić naszą opatentowaną technologię, jeszcze dogłębniej wyzyskać wszystkie korzyści dawane przez technologię słuchawek elektrostatycznych. Najnowsza ewolucja single-ended HPEL wykorzystuje nową konstrukcję stojana i bardziej zaawansowane materiały, co skutkuje bardzo niskimi zniekształceniami, zwiększonym SPL i szerszym pasmem przenoszenia. Każdy przetwornik HPEL jest wykonywany ręcznie i indywidualnie dopasowywany, co zapewnia wrażenia słuchowe o niezrównanej przejrzystości i muzykalności.”

    Z danych technicznych dowiadujemy się, że powierzchnia membrany liczy 3570 mm², a jej masa drgająca nie przekracza 0,2 grama, z czego od strony akustycznej dostajemy pasmo 10 Hz – 60 kHz przy zniekształceniach THD poniżej 0,1%. Z innych źródeł możemy się dowiedzieć, że unikalność przetwornika HPEL polega na posługiwaniu się jedną tylko, jednostronną siatką elektrodową (statorem) oraz uformowaniem polipropylenowej, 15 μm grubości mierzącej (piętnastomikrometrowej ) diafragmy w milimetrowych rozmiarów oczka o heksagonalnym kształcie, co ma się przyczyniać do jeszcze większej redukcji zniekształceń. Za Alanem Sircom z „HiFi+” mogę także napisać, że każdy sterownik to trzywarstwowa „kanapka” złożona po stronie zewnętrznej z elektrodowej siateczki z nierdzewnej stali, centralnie umieszczonej diafragmy z dwuosiowo zorientowanego polipropylenu, oraz osadzanej na niej gazowo po stronie ucha naprężonej maszynowo 15 μm elastycznej warstwy laminatu BOPP. Kanapka jest następnie zaciskana w kasecie z polisiarczku fenylenu wypełnionego w 40% szkłem (PPS), od której przetwornik odseparowany zostaje precyzyjnie wykonanymi uszczelkami z mikroporowatej pianki uretanowej PORON™. Całość ląduje w magnezowej muszli słuchawek i traktowana będzie sygnałem o napięciu polaryzacji 1350 V DC, przy czym na szczególne podkreślenie zasługuje fakt braku jakiejkolwiek przegrody pomiędzy membranami a uszami użytkownika.

    Przechodząc do wrażeń własnych. Od strony wizualnej najbardziej zwraca uwagę podłużny, a nie okrągły, kształt muszli, budzący skojarzenia z legendarnym Orfeuszem Sennheisera, pokrewny także  podłużnej owalności półwiecze już liczących elektrostatów Koss ESP-9, poprzedzających oferowane do dziś, też podługowate Koss ESP-950. Zwraca także uwagę całościowa matowość oraz dosyć masywny wygląd, ale najbardziej ciągną wzrok srebrzyście falujące grille zewnętrznych osłon, spod których bardzo wyraźnie prześwitują złote powierzchnie lekko prążkowanych elektrod, być może rzeczywiście pokrytych warstewką złota, chociaż nikt o tym nie wspomina. Powtarza się też po obu stronach muszli motyw regularnego sześciokąta o dużych oknach z czarnych szprosów – po stronie ucha zawieszonych nad drobniuteńką siateczką laminatu o takim samym wzorze. Jedyne motywy wzornicze to pomarańczowy herb Warwick Acoustics na zwieńczeniu pałąka i wygrawerowane po obu stronach napisy BRAVURA na zejściach muszli z pałąkiem.

Ma także funkcję przedwzmacniacza i stosowne wejścia analogowe.

    Analogicznie do wyglądu, całość jest z dotykowo „matowych” i „ciepłych” kontaktowo materiałów; mocno osadzająca się na głowie z wyczuwalną siłą docisku (nitinolowy pałąk Dan Clark Audio STEALTH jest pod tym względem lepszy). Ważną rzeczą od strony użytkowo-brzmieniowej pamiętanie zaś o tym, by po założeniu docisnąć muszle z tyłu, tak żeby pady przylegały jak najszczelniej; także o ustawieniu ich wzdłużnie dokładnie nad uszami, ergo wierzchołek muszli ku tyłowi: pałąka nie zsuwamy na czoło, tylko sytuujemy jego zwieńczenie na samym czubku głowy.

    Pozostaje kwestia okablowania. Przewód wzmocniono Kevlarem i osłonięto czarnym materiałowym oplotem Moplen – miłym w dotyku i odpornym na uszkodzenia. Pod nim wyczuwalne dwie żyły, dość grube i dość twarde, mimo to kabel lekki i giętki. Stworzyła go znana i ceniona przeze mnie szkocka firma ATLAS Cables z użyciem profesjonalnych przyłączy szwajcarskiego LEMO; wyznacznikiem technicznym bardzo niska pojemność, zapewniająca niezaburzony szerokopasmowy transfer. Kabel jest odpinany, a do energizera wchodzi zatrzaskowo 8-pinowym wtykiem męskim, z uwagi na odmienność którego, tym bardziej na dużo wyższy (ponad dwukrotnie) prąd podkładu, nie napędzimy słuchawek BRAVURA żadnym energizerem zewnętrznego producenta. 

Energizer SONOMA M1

    W osobnym dużym pudle o czarnej powierzchowności, dokładnie takim samym jak to, w którym otrzymujemy słuchawki, dociera do właściciela mający wbudowany przetwornik energizer SONOMA M1, który podobnie jak same słuchawki może być srebrny lub czarny. To niewielkie, całe aluminiowe, wypłaszczone pudełko o parametrach 190 x 290 x 57 mm i wadze 2,45 kg. Do kompletu z nim zewnętrzny zasilacz 24 V DC z klasycznym trójbolcowym gniazdem dla przewodu ze ściany, który też dostajemy w zestawie. Po drugiej stronie zasilacza mocowany na stałe półtorametrowy przewód z dodatkowym filtrem, którym wchodzimy do Sonomy typowym jackiem zasilającym. Prócz tego wejścia na tylnej ściance spore chromowane dźwigienki przełączników ON/OFF i HI/LOW (poziomu sygnału) oraz cyfrowe wejścia USB 2.0 i koaksjalne S/PDIF, jak również wejścia analogowe RCA i jack 3,5 mm (możliwe zatem użycie zewnętrznego przetwornika). Właśnie do tych ostatnich odniesiony przełącznik HI/LOW – z poziomem HI dla gniazd RCA i LOW dla dżeka.

Cały korpus aluminiowy.

   Na przodzie obłej na bocznych krawędziach pokrywy wierzchniej kratka wentylacyjna, a front z jeszcze masywniejszego niż ona płata aluminium jest gładziej glansowany i ma po lewej identyczną jak tylne chromowaną dźwigienkę przełącznika wyboru trybów DIGITAL/ANALOG. Zaraz obok indykatory świetlne informujące o wyborze, w centrum sporą, daleko wystającą, a więc wygodną w użyciu gałkę krokowego potencjometru o przyjemnie licznych trzydziestu krokach, na prawo od niej indykator włączenia, całkiem po prawej gniazdo słuchawek.

   Całość sprawia wrażenie solidności i masywności, przypomina też obudowy wzmacniaczy od Woo Audio. Podstawą cztery gumowe nóżki, w komplecie gatunkowy kabel USB marki Straight Wire Inc.

    We wnętrzu referencyjna kość przetwornika ESS Sabre ES9038PRO z 32-bitowym przetwarzaniem i odstępem szum/sygnał 129 dB, wspierana 64-bitowym programowalnym procesorem XMOS xCORE 200, zapewniającym obsługę sygnału 256 DSD, a przede wszystkim odpowiedzialnego za tworzenie „zmodyfikowanego, pseudo-rozproszonego pola dźwiękowego”, uznanego przez inżynierów Warwick Acoustics za najchętniej percypowane przez audiofili.

   Wzmocnienie w klasie A realizują tranzystory MOS-FET firmy International Rectifier, a elementy pasywne pochodzą od AVX, Bourns i Vishay. Zadbano też o wysoką jakość płytek drukowanych, by minimalizowały się szumy, a o eliminację szumu jitterowego dba zegar Crystek o częstotliwości taktowej 82 fs (82 x 10-15 s). O zasilanie wewnętrzne dbają z kolei rozsiane po urządzeniu regulatory prądowe od Analog Devices, a potencjometr, jako krokowy, jest najlepszy z możliwych, minimalizujący zniekształcenia związane z regulacją głośności.

   Od strony czysto technicznych danych dowiadujemy się niewiele: pasmo przenoszenia to 10 Hz – 65 kHz, a zniekształcenia THD są niższe niż 0,05%. Można się też domyślać na podstawie specyfikacji kości DAC, że dynamika przekracza 120 dB.

    Słuchawki są pokaźne i w miarę wygodne, chociaż nie wolne od wrażenia uścisku, wymuszanego koniecznością jak najlepszego przylegania padów, mającego poprawiać dźwięk. Moduł energizera z przetwornikiem nie imponuje wagą ani rozmiarem, ale skutkiem spłaszczenia zabiera trochę miejsca, nie zaszkodziłaby więc alternatywna orientacja stawiania pionowego. Gatunkowość surowców i podzespołów nie budzi zastrzeżeń, lecz kość przetwornikową zastosowano prawdopodobnie pojedynczą; symetryzację dostajemy dopiero w drastycznie droższym energizerze APERIO.

Zasilanie 24 V DC.

    Cena kompletu to wspomniane 32 450 PLN – narzucające tym samym produktowi najwyższe wymogi; za tyle można mieć szczytowej jakości słuchawki dynamiczne lub planarne z rewelacyjnej jakości wzmacniaczem Lucarto Audio Songolo, jakkolwiek jeszcze bez przetwornika. Z drugiej strony takich pieniędzy chcą za same Abyss 1266 czy HiFiMAN Susvara – oszacowanie stosunku ceny do jakości w przypadku drogich zestawów nie jest banalnie proste, lecz też i niespecjalnie trudne; tak czy inaczej najpierw odsłuch – on zawsze tego sędzią.

Badania odsłuchowe

   Przy komputerze z konwerterem HiFace EVO Two

Elektrostatyczne słuchawki BRAVURA.

    Zachwalanego kabla USB od Straight Wire Inc. w komplecie nie znalazłem, toteż zacząłem od konwertera HiFace EVO Two korzystającego z przewodu USB Fidaty i koaksjalnego Tellurium Q Black Diamond, użycie Fidaty wprost skierowanej do przetwornika SONOMA odkładając na drugi etap. Chciałem bowiem mieć porównanie do czerpiącego równolegle sygnał (via AES/EBU Acrolink) przetwornika PrimaLuna i słuchawek, które znalazłem najpodobniejszymi brzmieniowo do Bravura, a tymi okazały się Focal Utopia 2022 i HiFiMAN Susvara. Zestaw Warwick Acoustics BRAVURA/SONOMA M1 to bowiem nie coś à la nowe flagowe Stax SR-X9000, czy dawny zestaw referencyjny Sennheiser Orpheus, gdzie słychać najmniejsze drgnienia powietrza, które dosłownie „żyje”, a styl elektrostatów od King Sound czy Audeze, gdzie od czułości bardziej waży potęga, a od niezwykłości zwyczajność. Do tych dwóch wyznaczników dołącza organizacja sceny, nie rozpościeranej tuż przed słuchaczem, a z pewną teatralizacją podsuwającej większy obszar za kilkumetrowym dystansem. Nie obrazuje się więc ta scena dwuwymiarowo, tylko wyczuwa się jej głębię, z tym, że miałem odnośnie tego wahnięcia – czasami teatralność zjawiała się jako oczywista, czasami się spłaszczała. Co dość mnie zaskoczyło – z żadnymi innymi słuchawkami nie miałem takich wahnięć: od grania całkiem w głowie, do grania całkiem poza. Ale nie to okazało się najważniejszym czynnikiem decydującym o brzmieniu, tylko sposób reprodukcji sopranów. Te w słuchawkach elektrostatycznych zwykle bywają delikatne, wręcz koronkowe, a jednocześnie wyjątkowo strzeliste; często także zajeżdżające na średnicę, czyniące ją szczególnie napowietrzoną i misterną. (Czuć przy tym nieraz pracę arcydelikatnej membrany, muskająco ocierającej się o elektrody, czego Stax Lambda dobrym przykładem.) Takiego czegoś w BRAVURA nie ma śladu, ich brzmienie jest solidne, z wyczuwalną tężyzną i masą, a sopranami spokojniejszymi nawet od tych w Utopiach i Susvarach. – Ba, nawet od wyjątkowo spokojnych w AudioQuest NightHawk. Jednocześnie szczególnie mocno z resztą pasma zrośniętych, niczego też nie podbarwiających; zatem życiowa strona brzmienia, którą możemy określić jako normalność oczyszczoną z audiofilskich akcencików i smaczków, realizowana jest przez angielsko-amerykański tandem elektrostatyczny w całej rozciągłości i perfekcyjnie. (Że ma to miejsce w domenie elektrostatów, to wielka niespodzianka, chociaż Audeze przetarły szlak.)

    Akurat tak się złożyło, że temat ten wraca w ostatnich recenzjach raz po raz, dzięki czemu mogę napisać, że zestaw BRAVURA/SONOMA to swego rodzaju przeciwieństwo zestawu RAAL requisite SR-1b/VM-1a, jak również wszystkich innych, które wydelikacają i przymieszkują soprany do innych zakresów, ciągnąc ich brzmienia nad obłoki i promieniując nimi w dół. BRAVURA/SONOMA to brzmienie mocne, trzeźwe, wzięte wprost z życia i jako takie całkowicie pozbawione zaciągania, grasejacji, sopranowego piszczenia i (co szczególnie ważne) przerostów pogłosowych. Na ich tle nawet masywne przecież co do brzmieniowej postury Focal Utopia 2022 jawiły się jako wydelikacające i akcentujące wyższe rejestry; szukające w brzmieniowym materiale ciekawostek i ozdobników – wzbogacające wszystko sopranowym świergotem i echami. Mniej takiej wydelikacającej różnicy było przy porównywaniu do Susvar, ale i one prezentowały brzmienia cokolwiek sztucznie pogłębiane, a jednocześnie (swoisty paradoks) mniej masywne i mniej z życia wzięte.

Ze statorami tylko po zewnętrznej stronie.

    Tu muszę uciec się do przypomnienia dwóch kilkakrotnie kiedyś już  przywoływanych konfrontacji życia z rzeczywistością nagraniową. Pierwszym polem konfrontacyjnym zderzenie z normalnością. Zwykła z kimkolwiek rozmowa toczy się w wąskim zakresie akustycznym, o ile ktoś ten nie ma piskliwego albo bardzo niskiego głosu, nie towarzyszą jej też echa. Generalnie chodzi tu o to, że nie ma w zwykłych warunkach życiowych sopranowej ani echowej addycji, które w audiofilskim słuchaniu towarzyszą nam przecież stale. Można zatem powiedzieć, że audiofilska aparatura rzeczywistość o te czynniki wzbogaca, co zwykło się fachowo nazywać tworzeniem rozproszonego pola akustycznego (ang. diffuse field). Nie dzieje się to wprawdzie w stopniu możliwym do wygenerowania dzięki komputerowej karcie dźwiękowej oferującej efekty akustyczne, niemniej bardziej lub mniej się dzieje, towarzyszy nam przy odsłuchach. W kontrze do tego, grając niejako audiofilom na nosie, rzeczywistość podsuwa prawdziwe instrumenty, których brzmieniowej złożoności nie zdoła w pełni oddać nawet najlepsza aparatura na najbardziej rozproszeniowym polu. Po jednej stronie zatem aranżacyjna addycja, po drugiej harmoniczne uszczuplenie.

   Alternatywą dla pól rozproszonych są tzw. pola swobodne (ang. free field), czyli te nie uwzględniające odbić ani nie rasujące sopranów. Do generowania takich pól aparatura audiofilska zwykła nie dążyć, ponieważ przez większość populacji są postrzegane jako nudniejsze. Szczególnie zaś nudne w przypadku słuchawek, gdzie próbując eliminować interakcje dźwięku z głową można wygenerować brzmienia wielce irytujące.

    Inżynierowie Warwick Acoustics postanowili poszukać złotego środka, tworząc pole ze zmodyfikowaną, pseudo-rozproszoną odpowiedzią (ang. „a modified, pseudo-diffuse field response”), próbujące pogodzić zaciekawienie słuchacza powodowane odbiciami i nadmiarem sopranów z naturalnością zwykłych rozmów. I to jest clou, to jest geni tych słuchawek. Szesnastordzeniowy procesor XMOS xCORE 200 przy użyciu niestandardowej 64-bitowej arytmetyki stałoprzecinkowej o podwójnej precyzji generuje pole akustyczne zoptymalizowane pod kątem idealnie wyważonej odpowiedzi czasowej. W starciu ze słuchawkami generującymi pola o mocnym rozproszeniu, a nawet tymi wyselekcjonowanymi przeze mnie o rozproszeniu umiarkowanym, różnica okazuje się momentalnie słyszalna i aż nawet drastyczna, przy czym w pierwszej chwili odnosimy wrażenie, że combo BRAVURA/SONOMA nas czegoś pozbawia, jako że milknie świergot. Soprany przestają dzwonić, echa przestają się narzucać, brzmienie ulega pogrubieniu i zanikają parabole w postaci jazdy melodycznej dół-góra-dół po łukach. (Zanik ech i dzwonienia był bardziej słyszalny przy porównaniach z Focal, zanik jazdy po parabolach przy konfrontacji z Susvarą.)

I  magnezowymi muszlami.

    Względem obu referencyjnych – i dynamicznych, i planarnych – brzmienie elektrostatów BRAVURA jawiło się jako masywniejsze, spokojniejsze i przede wszystkim prawdziwsze. Prawdziwsze prawdziwością zwykłą, odwołującą się do codziennego życia. Z dziwnych i tajemniczych miejsc goszczących wokalistów o dalece ponadnormalnych głosach, wracamy do świata zwykłych ludzi i pomieszczeń, normalność teraz się narzuca. Co wcale nie oznacza, że głosy ludzi i instrumentów zostały z czegoś okradzione, o ile za brak kradzieży uznamy odjęcie im upiększających, nadrealnych dodatków. Sam tego słuchając popadałem raz po raz w konfuzję – konfuzję starcia prawdziwości z aranżacyjnym upiększaniem. Czy to procesor w przetworniku Sonoma normalizował nagraniowe wariacje, czy może to słuchawki Bravura są normalniejsze od innych? – Nie wiem. W każdym razie tego i tego można słuchać z zapałem – po udziwnieniach normalność wydaje się uboższa, po normalności udziwnienia jawią się jako sztuczne, by nie powiedzieć głupie. Najlepiej zatem nie porównywać, ale recenzent musi.

 

Przy komputerze bez konwertera: po kablu USB prosto do przetwornika

    Poprzedni podrozdział wyszedł obszerny, więc teraz może zwięźlej. Także via kabel USB bezpośrednio wprowadzany do zestawu BRAVURA/SONOMA zjawił się opisany wyżej styl w oparciu o spokojny sopran w pseudo rozproszeniowym polu akustycznym. Sopran jednakże tutaj mniej nieco płynny, nie tak dobrze kontrolowany i przede wszystkim otaczany mocniejszym pogłosem. Ciągle jeszcze trzymany w ryzach, ciągle bardziej po naturalnej stronie, ale już z audiofilskimi przymieszkami akustycznych dodatków. Komuś lubiącemu zaciekawianie sopranowo-pogłosowe, wzbogacane chropawością i pogłębianiem brzmień, to granie od poprzedniego mogłoby się więc wydać bardziej pociągającym, przy czym niewątpliwie uchwytny był w nim charakterystyczny dla łączy USB czynnik dudnienia, łatwy dla wprawniejszego ucha do wyizolowania z przekazu. Mocniejsze zatem uobecnianie sopranów, ale znaczonych cieniem dudnień cyfrowego kabla; więcej także chropawizn i zdecydowanie więcej pogłosów, z czego prezentacja już taka dużo bardziej zbliżona do typowej od drogich audiofilskich słuchawek. Dla audiofili skupionych na kwestii basu ta uwaga, że bas z sygnałem poprzez konwerter był wyraźnie mocniejszy, bardziej rozdzielczy i generalnie świetnej jakości, a wprost przez USB mniej się w przekazie pokazywał, basso continuo realizował o wiele słabiej. Ogólnie jednak, jak na granie wprost z kabla USB przez tranzystorowy i nie jakiś piekielnie drogi przetwornik, realizacja bardzo udana, dająca pełnię satysfakcji. Nie aż referencyjna ani budząca zachwyty (jak to piszą w wielu recenzjach), ale bogata i ciekawa. Mnie jednak zdecydowanie bardziej podobało się granie przez konwerter po kablu koaksjalnym, które było naprawdę niezwykłe i dla kogoś poszukującego muzyki jak najbardziej życiowej – jak najmniej zniekształconej, uwolnionej od ozdobników, podbarwień i niedociągnięć realizacyjnych (bas) – rzeczywiście referencyjne.

Łącza kabla są nietypowe i pochodzą od szwajcarskiego LEMO.

   Odnośnie obu uwaga, że przetwornik/wzmacniacz SONOMA nabiera brzmieniowego smaku pomału, ze dwie godziny trzeba odczekać nim się na dobre rozegra. Nie należy też stawiać ani kłaść na nim czegokolwiek tamującego wentylację, bo chociaż słabo się rozgrzewa, nie toleruje podnoszenia temperatury i protestująco się wyłącza.

Przy komputerze z zewnętrznym przetwornikiem

   Wyjątkowa teraz łatwość porównań – góra dół przełącznikiem z lewej i słuchamy raz z przetwornikiem zewnętrznym PrimaLuny, a raz z własnym Sonomy. Dopóki w PrimaLunie lampy sterujące ECC83 Mullard „long-anode”, różnica była znaczna – lampowy przetwornik powodował niepomijalny wzrost aktywności sopranów i dokładał pogłosów, przekaz czyniąc zarówno akustycznie aktywniejszym, jak i emocjonalnie bardziej podekscytowanym w kierunku pewnej histeryczności. Po wymianie na sterujące Siemensa przekazy się upodobniły (wiedziałem, że tak będzie), zrazu stały się niemal identyczne. Ale po rozgrzaniu się lamp także małe triody Siemensa pokazywał trochę tego co Mullardy, chociaż wyraźnie mniej. I na ich tle więc tranzystorowy układ Sonomy oferował brzmienie spokojniejsze i przede wszystkim prawdziwsze, głównie za sprawą w porównaniu do obu lampowych temperowanych sopranów, jednocześnie bardziej trójwymiarowych. Oba brzmienia lampowe (oczywiście Mullarda bardziej) dawały wprawdzie więcej ekscytacji, ale zarazem mniej porządku i naturalnego spokoju. Wydawały się bardziej rozbiegane i bardziej ornamentowe, ale poskładane z mniej pasujących składników, podczas gdy układ tranzystorowy z jednej strony był powściągliwszy z windowaniem wysokich tonów i jednocześnie dający tym tonom większą objętość (brak wrzecion), a całościowe brzmienie przedkładał dużo spokojniejsze i poskładane z tak dopasowanych elementów, że tworzyło nierozróżnialną całość. Żadnych więc wyosobniających pików sopranowych, pogłosowych otoczek i nerwowości w wokalach, żadnej nadwymiarowej akustyki i pogłębień, tylko zniewalająco prawdziwy spokój, któremu w ogóle nie zależy na popisach, bowiem jego prawdziwość jest poza wszelką krytyką. Szkoda jedynie, że tak perfekcyjną naturalność oferował przetwornik/wzmacniacz Sonoma wyłącznie przez konwerter HiFace; przy braniu sygnału prosto z kabla USB nie był już tak naturalnie spójny, tak doskonale zwarty, tak dobrany kolorystycznie, niewymuszenie spokojny i wolny od zniekształceń.

Pałąk ze stalowego płaskownika w osłonie z Nylonu 12.

    Odnośnie kolorytu dopowiem, że współpracując z włoskim konwerterem przejawiał ujmującą pastelową szarość podkładów w miejsce lampowych kontrastów srebrzenia i czerni; szarość doskonale przyczyniającą się do budowania atmosfery spokojnej naturalności w miejsce szukania sztucznych podniet. Bardzo mi to odpowiadało i też z szarym spokojem mogę powiedzieć, że nigdy od czasu tranzystorowego wzmacniacza Wells Audio Headtrip lampy nie dostały od tranzystorów takiego lania. (Słowo „lanie” jest oczywiście przesadą, lampowe podniety równie dobrze można mieć za ciekawsze, ale mnie tranzystorowy spokój tym razem, w takim wydaniu, bardziej odpowiadał.)

Badania odsłuchowe cd.

Przy odtwarzaczu

Pady z licowej skóry Cabretta.

    Fakt nieposiadania przez testowego Cairna innego wyjścia cyfrowego niż optyczne uwolnił mnie od sprawdzenia przetwornika Sonomy z czytnikiem płyt CD, lecz nie uwolnił od dwóch podejść, ma bowiem optyczne wejście przetwornik PrimaLuny, którego alternatywnie użyłem. Zacznijmy od odtwarzacza solo. Poza ogólnym, spodziewanym faktem wyższej nieco jakości materiału płytowego od przeciętnego plikowego, mogłem tu odnotować jedynie to, że brzmienie pokazało się bardzo podobne do prezentowanego przez samą Sonomę czerpiącą sygnał od HiFace EVO. To był ten sam styl spokojnej pozornie codzienności, którego niespokojnym w sensie emocji czynnikiem był uderzający realizm. O włos głębsze i bardziej wycieniowane brzmienia płytowe wciąż miały imponującą naturalizmem szarość pozbawioną sztucznych kontrastów i nadwymiarowego dzwonienia. Wciąż miały też rzecz inną, która bardzo mi imponowała – kontrolowaną wysokość sopranów przy wyjątkowo obszernym na trzeci wymiar rozpostarciu. Całe brzmienie zyskiwało tym samym postać trójwymiarowości niecodziennej – niecodziennej w sensie reprodukcji muzycznych; codziennej w sensie prawdy, którą te reprodukcje gubią. Nic właściwie ponad to nie ma tu do dodania – stężona (jeśli tak można powiedzieć) atmosfera naturalizmu z udziałem dziennego światła, normalnej gęstości dźwięków, normalnej ich szybkości, normalnego czasu wybrzmienia, normalnego wszystkiego. Normalność i raz jeszcze normalność, ale jako coś nienormalnego, bo takiej normalności w materiale brzmieniowym tworzonym przez aparaturę audio prawie się nie spotyka. Regułą podkręcanie i ozdobniki – dosypywanie sopranowych igiełek, powiększanie pogłosów, przyciemnianie, zaparzanie brzmieniowej herbaty do jak najmocniejszej esencji, ogólnie biorąc – popisy. W kontrze do tego słuchawki BRAVURA popisują się normalnością. A wierzcie mi, to jest popis! Ktoś nomen omen otrzaskany z sopranowymi trzaskami aparatury audio momentalnie wyczuwa, że znalazł się w innym świecie, w realiach prawdziwego życia, a nie teatralnej inscenizacji. Od jego gustu będzie zależeć, czy wybierze pozbawioną sztucznych ozdób normalność, czy woli teatralny nastrój z jego niecodziennością.

Przy odtwarzaczu z przetwornikiem PrimaLuna

     Już na początku opisu brzmienia zwracałem na to uwagę, że brzmienia brane z życia łączą jak gdyby przeciwieństwa. Z jednej strony normalny dialog ma walor powszedniości, o ile tylko, rzecz jasna, nie przeradza się w awanturę, z drugiej brzmienia prawdziwych instrumentów muzycznych nawet w mało akustycznie aktywnych wnętrzach cechuje takie bogactwo i złożoność, których nie jest w stanie bez uszczuplenia odtworzyć nawet najlepsza aparatura. O tym, że tak jest w istocie, przypomniał mi odtwarzacz z zewnętrznym przetwornikiem, ale przypomniał przewrotnie. To źródło sygnału cechowała bowiem dalej posunięta umiejętność odtwarzania bogactwa przy ciągłym jeszcze pozostawaniu w obrębie naturalności aranżacji. Już więcej świergotu w sopranach, lecz wciąż one trójwymiarowe w stopniu nieczęsto spotykanym; już mocniej zaznaczające się pogłosy, ale wciąż naturalne i całkowicie pozbawione zniekształcającego dudnienia. Większa już dźwięczność ogólna, a z drugiej strony ludzkie głosy ciągle naturalnie spokojne, nie rasowane ani echem, ani podbiciem sopranów. Ogólnie zatem wyższy poziom odtwórczy i większe zaciekawianie słuchacza, ale to cięgle styl słuchawek BRAVURA i wzmacniacza SONOMA.

Zestaw nie zajmie wiele miejsca, niemało natomiast kosztuje.

    Żeby nie było, że tylko chwalę, dwie uwagi odnośnie. Trochę mi w tym zabrakło umiejętności tworzenia klimatu zadumy i posępności – angielsko-amerykańskie elektrostaty z większą łatwością tworzą stany emocjonalnej obojętności lub radosne. To jednak mało znaczy na tle ich realizmu, ta skaza jest maleńka. Druga jest duża, ale dotyczy bardzo wąskiego repertuaru i jest dzielona ze słuchawkami wstęgowymi RAAL. Na płycie pokazowej znanego tajwańskiego producenta głośników, Usher Acoustics, jest fragment zawsze przeze mnie używany z bębnieniem bębnów taiko. Potęga zmasowanego basowego ataku zawsze stanowi wyzwanie, któremu stosunkowo łatwo są w stanie sprostać najwyższej klasy słuchawki dynamiczne (brak zniekształceń), dość dobrze maskują swoje zniekształcenia słuchawki planarne, których membrany bijące o magnesy nie generują wyraźnych anomalii i nawet to ich bicie można brać za wyraz potęgi, natomiast większość elektrostatów i wstęgowe RAAL musiałem natychmiast wyłączać, bo były same zniekształcenia i obawa uszkodzeń. Jedynie elektrostaty King Sound i Audeze potrafiły sobie poradzić, z czego wniosek, że ich membrany są wystarczająco odległe od statorów i nawet reprodukcja najniższego basu w zmasowanej formie ataku na wysokim poziomie głośności nie powoduje u nich zniekształcających kontaktów. Dla zestawu BRAVURA/SONOMA była to dyskwalifikacja, ale normalny bas, brany od kontrabasu, bębna basowego, orkiestrowego kotła czy wiolonczeli, odtwarzany był prawidłowo.

Podsumowanie

    Ten elektrostatyczny zestaw stanowi wyzwanie opisowe, niełatwy orzech do zgryzienia dla kogoś chcącego dogłębnie przeanalizować jego brzmieniowe zawiłości. Szczególnie trudno odnieść się do zagadnienia naturalizmu, który z jednej strony jest znakomity, a z drugiej niepowszedni. Ale nie niepowszedni w znaczeniu „tak jak zwykle, tyle że lepiej”, tylko w sensie „inaczej, w innym stylu”.

    Pamiętam dawne czasy i spory toczone wokół brzmienia słuchawek AKG K701 (2009). One także odwoływały się do techniki pola swobodnego (free field) i wielu uważało je za dzięki temu lepsze, mnie natomiast nudziły. O tyle to osobliwe, że bardzo mi się podobały wcześniejsze AKG K501 (2001) i późniejsze K812 (2013), nie mówiąc o klasycznych, referencyjnych K1000 (1989). Elektrostatyczny zestaw Warwick Acoustics BRAVURA/SONOMA M1 też nawiązuje do techniki słuchawkowego pola swobodnego (nie mylić z otwartością słuchawek), tzn. brzmienia ograniczającego odbicia; robi to jednak fifty-fifty, przez co użyte zostało przez producenta nie określenie „free field response”, a „modified, pseudo-diffuse field response”. Z czego teoretycznie należałoby wnosić, iż jest to tylko lekko złagodzona technika intensywnej akustyki odbić, ale w praktyce złagodzenie to jest często odczuwalne jako inność; tak było przy komputerze z konwerterem HiFace i tak z odtwarzaczem Cairna. Innym razem – wprost z komputera po kablu USB i z odtwarzaczem dzielonym – udział czynnika rozproszeniowego był mocniejszy, w pierwszym przypadku działający negatywnie dudnieniem słabo pasującego do zastosowań audio przewodu, w drugim działając jak najbardziej pozytywnie przez wzbogacenie przekazu bez jednoczesnych przedobrzeń. Kto zatem chciałby zakosztować elektrostatycznej techniki tworzenia dźwięku i jednocześnie ma skłonności do brzmień umiarkowanie odbiciowych (lepiej naśladujących sytuacje z naszego zwyczajnego świata dźwięków), ten ma prawo brać pod uwagę zestaw słuchawek BRAVURA. Jako alternatywę ma w podobnym stylu pracujące elektrostaty Audeze, a na troszkę niższym pułapie elektrostaty King Sound. Wszystkie trzy dają brzmienia masywniejsze, bliższe słuchawkom dynamicznym i planarnym niż wyrafinowanie delikatnym elektrostatom Staksa i Sennheisera. Co nie znaczy, że te kładące większy nacisk na delikatność nie potrafią przygrzmocić (zwłaszcza stary i nowy Orfeusz), ale szepty, muśnięcia dźwiękiem i szmerowość akustycznej przestrzeni są u nich czynnikami występującymi w większym natężeniu, przynoszącymi większe fascynacje.

   Zostaje odnieść się samemu. Na ile kwestia jest złożona, obrazuje fakt, że przy komputerze bardziej podobał mi się przekaz naturalistycznie redukujący odbicia samego przetwornika Sonoma ze wsparciem konwertera, a przy odtwarzaczu bardziej nasycony odbiciami i sopranową ekscytacją od przetwornika PrimaLuny. Generalnie zaś muszę stwierdzić, że styl pseudo-diffuse field response bardzo mi odpowiadał, wychodził z konfrontacji obronną ręką.

 

W punktach:

Zalety

  • Kolejne po Audeze elektrostaty jak nie elektrostaty, i też bardzo udane.
  • Ich prozatorski, naturalistyczny styl znajdzie (już znalazł) wielu zwolenników.
  • Bo właśnie naturalizm.
  • Ludzkie głosy jak żywe, wzięte z realistycznej zwykłości.
  • Co im nie przeszkadza być pięknymi i fascynującymi, gdy tylko takie są.
  • To samo tyczy instrumentów – żadnego dziwaczenia, przedobrzania.
  • Nie ma przesadnie naprężonych strun, dzwonków jak pozbawionych wnętrza, trąbek ograniczonych do jazgotu.
  • Największe wrażenie pośród ogólnej naturalności wywiera trójwymiarowość sopranów.
  • W porównaniu z którymi inne są nienaturalne płaskie i na szpicu za ostre.
  • Wszystko to razem jest podobne do działania procesora K2, też kładącego nacisk na naturalność harmoniczną.
  • W odróżnieniu od zwyklejszych słuchawek usiłujących działać w tym stylu, tutaj nie będzie nudy, będzie prawda.
  • Masywny jak na elektrostaty, wolny od wydelikacenia dźwięk.
  • Wyrównany przebieg pasma.
  • Mocny bas (nie licząc tej jedynej wpadki).
  • Znakomita kontrola pogłosów.
  • Dźwięk szybki i z naturalnymi jak cała reszta wybrzmieniami, ale się z tą szybkością nienarzucający.
  • W ogóle nic się nie narzuca poza całościowym wrażeniem naturalności przekazu.
  • Skoro jest tak naturalnie, to oczywiście bez zniekształceń.
  • Gatunkowe materiały budulcowe.
  • Same słuchawki w miarę lekkie, dość wygodne.
  • Oryginalnie wyglądające.
  • Ze statorami tylko po zewnętrznej stronie, by nie tworzyły przegrody pomiędzy uchem a membraną.
  • Najwyższej jakości układy scalone od Sabre.
  • Femtosekundowy zegar.
  • Programowalny procesor akustyczny XMOS xCORE 200.
  • Krokowy potencjometr.
  • Wzmocnienie w klasie A na tranzystorach MOS-FET.
  • Aluminiowa obudowa.
  • Same entuzjastyczne recenzje.
  • Made in USA & Great Britain.
  • Polska dystrybucja.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Styl wyraźnie odmienny do klasycznych elektrostatów Staksa i Sennheisera.
  • O mniejszej szmerowości i misterności.
  • Niezdolność odtworzenia bębnów taiko na wysokim poziomie głośności.
  • Wzmacniacz mógłby mieć większą moc.
  • Trochę problematyczna wysokość napięcia, to aż ponad 1300 V.
  • Czuć wyraźnie docisk pałąka.
  • Trzeba pamiętać o szczelnym ułożeniu padów.
  • Duże rozrzuty brzmieniowej stylistyki w zależności od źródeł. (Co można też mieć za zaletę.)
  • Wysoka cena.
  • Ogromny skok cenowy przy przejściu na szczytowy przetwornik/wzmacniacz APERIO.

 

Dane techniczne

Warwick Acoustics BRAVURA

  • Typ: słuchawki elektrostatyczne, otwarte, wokółuszne.
  • Muszle: odlewy magnezowe
  • Pokrycie padów: skóra Cabretta
  • Pałąk: płaskownik z nierdzewnej stali pokrytej tytanem
  • Wyścielenie pałąka: Nylon 12
  • Przetwornik: HPEL z pojedynczym statorem.
  • Powierzchnia membrany: 3570 mm².
  • Masa drgająca: < 0,2 g
  • Pojemność przetwornika: 105 pF
  • Indukcja przetwornika: > 5 GΩ
  • Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 60 kHz
  • THD: 0,1%
  • Napięcie polaryzacji: 1350 V (DC)
  • Kabel: Atlas Cables 2,0 m z 8-pinowym wtykiem LEMO
  • Waga: 403 g

 

Warwick Acoustics SONOMA M1

  • Kości przetwornikowe: ESS Sabre ES9038PRO
  • Procesor akustyczny: XMOS xCORE 200 (64-bit, 16 rdzeni)
  • Zegar: Crystek 82 fs
  • Klasa wzmocnienia: A
  • Tranzystory: FET International Rectifier
  • Wejścia cyfrowe: USB 2.0, S/PDIF Coaxial
  • Wejścia analogowe: RCA, jack 3,5 mm
  • Potencjometr: 30-krokowy
  • Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 65 kHz
  • Dynamika: > 120 dB
  • S/N: 129 dB
  • Zasilacz: 24 V (DC)
  • Wymiary: 190 x 290 x 57 mm
  • Waga: 2,45 kg
  • Markowy kabel USB i zasilający 230 V do zasilacza w zestawie.

Cena kompletu: 32 495 PLN

Pokaż artykuł z podziałem na strony

8 komentarzy w “Recenzja: Warwick Acoustics BRAVURA & SONOMA M1

  1. Piotr+Ryka pisze:

    Wyścig w domenie słuchawkowej trwa nieustannie. Pałeczkę sztafety przejęła na chwilę kosztująca dziewięć tysięcy dolarów Audio-Technica ATH-W2022.

    https://www.audio-technica.com/en-us/headphones/best-for/audiophile/ath-w2022

    1. AudioFan pisze:

      Piękna słuchawka. Mam nadzieję, że jest liderem nie tylko cenowym wśród dynamicznych. 🙂 Czym się różni ta słuchawka za 9K$ od tej za prawie 13?
      Pewnie są mega trudne do zdobycia przy tak ograniczonej ilości. Byłbym bardziej skłonny zaryzykować inwestycją w tą słuchawkę niz w Spirit Torino – Valkyria oraz recenzowany zestaw Brawura. A Ty Piotrze na co byś stawiał?

      1. Piotr+Ryka pisze:

        Sam stawiam nieodmiennie na AKG K1000 okablowane uziemionym Olympusem, tyle że bardzo rzadko ich słucham. Za to słuchałem wczoraj przez kilka godzin na zmianę przy komputerze zestawu DAC Bricasti M3 plus wzmacniacz słuchawkowy Phasemation ze słuchawkami raz HiFiMAN Susvara, raz Ultrasone T7. Oba układy rewelacja, a każdy ma, co nie ma drugi. Susvary czystym pięknem tchnącą melodyjność, a Ultrasone miażdżącą energię.

        Jak już wiele razy pisałem, jest taki moment przejścia, za którym już nie pytamy o brzmienie, bo jest zabójczo świetne. Oba powyższe układy osiągały ten poziom, w każdym razie w moim odczuciu.

        1. AudioFan pisze:

          Pojawiło się na jednym bazarku kilka par K1000, ale trudno wyczuć czy są warte tej ceny i tak na prawdę który to już jest ich właściciel. Jeszcze nie tak dawno sądziłem, że trzeba się dobrze zastanowić, aby za słuchawkę dynamiczną dać więcej niż 10K. Czasy się zmieniają i ten pułap również, ale 40 i więcej K za dynamiczne. Czyżby Japończycy wymyślili coś zaskakującego, bo wielu twierdzi, że ta technologia już nie jest w stanie się jeszcze bardziej rozwinąć. Jeśli tak, to klienci tych pięknych słuchawek przede wszystkim zapłacą za unikat i piękne wzornictwo, oraz za dobre samopoczucie, że wsparli szlachetny cel. 🙂

          1. Piotr+Ryka pisze:

            Nie wiem czy ta Audio-Technica ma innowacyjny w sensie brzmienia charakter, przykład L5000 dowodzi, że to możliwe. Dla mnie bardzo niezwykłe są Ultrasone E7, E9 i T7 (to zasadniczo te same słuchawki). T7 konieczne do zrekablowania i wszystkie dają trochę za dużo pogłosu, ale oferowana przez nie energia i naturalizm ludzkich głosów pomimo niezwykłej ekstensji sopranowej i basowej to coś naprawdę szczególnego. (Być może sam za dużo wagi przykładam do energetyczności dźwięku, może na innych to tak nie działa, wolą spokojny przekaz.)

  2. miroslaw frackowiak pisze:

    Nauszniki i pałąk są wykonane ze skóry jelenia, co zapewnia długotrwałą trwałość i wygodę – za ta cene szukaja prawdziwych jeleni…

  3. Sławek pisze:

    Nie wiem, czy słuchawki elektrostatyczne raziły kiedyś kogoś prądem, ale te tutaj to ponad 1000V na głowie – no, brawura!

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Też nie wiem czy raziły prądem, ale jakością niektóre na pewno.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy