Recenzja: Transrotor Alto

Brzmienie

Byle też miało dobrą wkładkę.

 Debiutujący gramofon Transrotora nie tylko znakomicie wygląda. Już jako źródło dla toru Alto-Octave-Dayens-Ayon ze słuchawkami Final D8000 przeniósł mnie, i to nieumownie, do koncertowego świata. Założeniem wieczoru było – ten tor na rozgrzewkę, a potem lepsze rzeczy. Ale te lepsze nie nastały, z kretesem w tym utknąłem. Skala dynamiki i realizmu tak przekroczyła oczekiwania, że nie zmusiłem się do burzenia. Ciekawość, co wraz z następną płytą, przemogła chęć sprawdzenia, co wraz z następnym torem. Między innymi dlatego, że jedną z pierwszych była Hope Hugha Masekeli, a wówczas przypomniałem sobie popisy Nautilusa na AVS i dawny u nich odsłuch, podczas którego z topowego gramofonu Transrotora (Turbilon FMD), poprzez przedwzmacniacz gramofonowy Phasemation i wielkie monobloki Avantgarde (chociaż o bardzo małej mocy) grały ich półaktywne kolumny tubowe Mezzo. A jeszcze to wszystko stało wcześniej przez dwie doby pod prądem, dla maksymalizacji. Tuby grały, rzecz jasna, lepiej od słuchawek – realizmem i dynamiką większą. Niemniej nawiązanie okazało się ewidentne – skoki głośności i trafność dźwięku od razu przywołały wspomnienia. Moment w którym pytamy o jakość w ogóle się nie zjawił; z punktu było wiadome, że gra oszałamiająco.

Jedyne pytanie padło zatem o dobór słuchawek, i z trzech porównywanych (jeszcze Ultrasone T7 i Meze Empyrean) do lampowego Ayona najlepiej pasowały Final. Zagrały ze swoim topowym srebrnym kablem jeszcze lepiej niż w czasach recenzji, precz przeganiając podejrzenia o łagodzenie czy upiększanie. Realizm, energia oraz głębokość brzmienia dające najgłębszą satysfakcję; walenie w bębny, instrumenty dęte, wokale i wokalizy – wszystko działało na ich korzyść. A jeszcze lepiej się stało po przejściu ze standardowego zasilacza Konstant Studio na referencyjny Konstant M3 Reference. To nie był skok dramatyczny, niemniej realizm się podniósł, czyli ze standardowym już super, ale może być jeszcze lepiej. Zasłuchałem się w długie pociągnięcia i zrywy trąbki Milesa Daviesa, w rockowe szały Led Zeppelin (ileż to temu lat…), w gitary z „Piątkowej nocy”… A potem „Dziadek do orzechów” pod batutą Reinera i koncert skrzypcowy Szymanowskiego (Wiłkomirska, Rowicki-1955). Brzmiało wszystko tak dobrze, że lepiej już nie musi – mógłbym zostać z tym torem do końca audiofilskiego świata. Ale realizm ma swoją cenę, a Alto Transrotora to gramofon realistyczny. W dodatku z realistycznym natężeniem, przynajmniej z tym ramieniem i tą wkładką. Żadnego maskowania słabości, upiększania, mruczenia. Realistyczne wzmożenie, dokładna relacja nie tylko o muzyce jako zjawisku rzeczywistym, ale też o jakości płyt. Bez taryfy ulgowej – ta Masekeli (nowe wydanie, 2017) piorunująco prawdziwa, a przykładowo Getz/Gilbero  ani w wydaniu oryginalnym sprzed dekad (1963), ani w nowej edycji (180g/45ob. 2011) daleka od zachwytu.

Tak wielkie komplikacje by jeździć igłą po rowku.

Pojęcia nie mam, jak to się stało, ale sam przed sobą musiałem przyznać, że czteropłytowe wydanie CD (też rekomendowane jako powstałe z matczynych analogów) oferuje jakość wyższą. Większy realizm na bazie lepszej przejrzystości, wyższej szczegółowości i mocniejszego uczestnictwa, co można tłumaczyć jedynie różnymi kopiami tych taśm matek i z niewiadomych powodów w luksusowym wydaniu  winylowym z 2011 Universal użył gorszych niż PolyGram w luksusowym CD z 1989. W tym miejscu jeszcze uwaga, że płyty oryginalna z 1963 i nowa z 2011 mają odwrotne stereofonie, co także mnie zdumiało. Zadzwoniłem do znajomego studia nagrań i zapytałem kierownika, skąd brać się mogą takie króliczki. „Wiesz, w studiu mamy piętnaście kilometrów okablowania, ktoś gdzieś tam źle u nich spiął i wyszło jak wyszło. Ale sam zawsze możesz przełożyć …”  Pewnie, mogę. Nawet jestem zmuszony, bo w tej nowej wokal prowadzący Gilberto z lewej, co bardzo mnie drażniło, szczególnie na słuchawkach, u których kanały słabiej się przenikają, więc inaczej buduje scena. Ale że ktoś puścił w świat takiego boabola, to aż nie do wiary… Poza tym  wokal najprzyjemniejszy jest w centrum, a jeśli już go spychać, to lepiej w prawą stronę. Tak mam, spytałem żony, też tak woli. Ciekawe jak u innych.

Sprawa jakości płyt to temat rzeka, ale teraz o gramofonie. Już na podstawie pierwszego odsłuchu mogłem stwierdzić, że nowy Alto to realizm. W innym cokolwiek stylu niż popisują się magnetofony, gdyż nacisk idzie na zróżnicowanie dźwięków, a nie przede wszystkim koherencję. Która skądinąd znakomitą rzeczą, ale żywa muzyka, zwłaszcza gdy stoisz na scenie, to świat dźwięków żyjących każdy osobnym życiem, nie pozbieranych przede wszystkim w całość. Także tych dźwięków wysokiej energii – więc jeśli tylko płyta daje, od Alto z ramieniem SME i wkładką ZYX Ultimate Omega dostaniemy kolaż brzmieniowy maksymalnie realistyczny i zdynamizowany, a nie jakąś zuniformizowaną wersję całości – spłaszczoną, widzianą z dali, wypadkową. Bardzo rad byłem słuchawkom Finala, że to potrafiły oddać – też między innymi dzięki temu, że dźwięk mają całkowicie otwarty, zgoła niesłuchawkowy. (Istnieją oczywiście super wersje nagrań na taśmach, tak samo super realistyczne, ale piszę o magnetofonach i taśmach przeciętnych, a nie nagraniach po paręset dolarów za taśmę dla jakiejś, powiedzmy, Nagry.)

Zasilacz podstawowy jest bardzo dobrej jakości.

Drugi odsłuch miał miejsce dnia następnego i etapami przełączeń doszedł do stanu Alto-Octave-ASL-Croft-AKG K1000. Po drodze był między innymi Dayens z Croftem, do którego najlepiej w sensie realizmu pasowały Meze Empyrean, ponieważ Croft dawał dźwięk ciemniejszy i głębszy niż Ayon HA-3 – więc za głęboki i za ciemny dla Final D8000 by był z tego czysty realizm (choć było z nimi bardzo przyjemnie). Ale nie to przede wszystkim chciałem powiedzieć. Przede wszystkim chciałem odszczekać wygłoszone poprzednio stwierdzenie, że z Dayens, HA-3 i Final D8000 mógłbym egzystować do końca swego audiofilskiego świata. W sumie to mógłbym, grał ów zestaw naprawdę rewelacyjnie, oczywiście jako biorca sygnału od Alto. Tym niemniej… Własny tor, bo tak powinienem nazwać ten z AKG, ASL i Croftem, dał przede wszystkim jedną rzecz, której poprzedni nie miał – dał popisową holografię. I to holografię podwójną, bo za holograficzny obraz możemy też uznać przestrzeń własną głosów i instrumentów. O ile się rozrosła i ile stała doskonalsza, to mi powiedziało już pierwsze uderzenie w bęben na początku utworu „Train”. Zyskał ten bęben zdecydowanie większą, ale też bardziej złożoną objętość, wzbogaconą o niesłyszalne poprzednio odbicia wewnętrzne, dłuższy sustain i więcej składowych brzmienia.

Nie chcę zbytnio się rozpisywać, więc tylko zwrócę uwagę, że nie sami tylko audiofile gonią za lepszym sprzętem. Ta sama siła gna muzyków – i nawet ci najbardziej znani (a więc dosyć zamożni, by całkowicie się spełniać) też nieustannie poszukują; przykładowo David Oistrakh przesiadł się z jednych skrzypiec Stradivariusa na inne. Ale to są wyżyny, a dużo niżej trwa walka o lepszą gitarę, werbel, saksofon… I właśnie bęben od AKG K1000 (z kablem Entreqa) należał do tych już z samych szczytów, od bardzo drogiego zestawu perkusyjnego. Zaoferował o tyle więcej o tyle lepszych drgań, że aż się zastanawiałem, skąd tyle jeszcze możliwe. Powiecie: to jak swego toru słuchasz? Ano tak, że nie słucham. Zajęty słuchaniem rzeczy recenzowanych nie mam na niego czasu, i z grubsza biorąc dla tych recenzowanych dobrze, że swojego tak sporadycznie słucham. Natomiast dla Transrotora Alto bardzo dobrze, że właśnie posłuchałem, ponieważ mógł wykazać, jak znakomitym jest źródłem. Rzućmy ten bęben (mimo iż zachwycający, niemalże jak prawdziwy) i przejdźmy do innej płyty, więc tylko jeszcze dopowiem, że na tej Masekeli innymi rzeczami dużo lepszymi z AKG były holograficznie obrazowana widowni i sferyczne dłonie klaszczących.

Silnik od razu najlepszy.

Ta inna płyta to znów Getz/Gilberto, tak poprzednio skrytykowana. Ta w nowej edycji na 45 obrotów, co zmusiło wydawcę do przeniesienia na dwa krążki. Z poprzednim torem „muliła”, ten teraz zmiótł to ze stołu. Rozświetliła się, rozbłysła; te same utwory zabrzmiały lepiej niż z czteropłytowego zestawu CD. Powiecie, że zwariowałem, tak wcześniej krytykując, a teraz znowu chwaląc. Faktycznie mógłbym poprawić tekst wcześniejszy, udając niewzruszonego mędrca, lecz tego właśnie nie chcę. Chcę pokazać, na ile dobre potrafi zmieniać się w lepsze, a ktoś nawet osłuchany może mylić. Zmieniać w tak dobre, tak prawdziwe, do tego stopnia zdumiewające, że nie sposób się znudzić,  najwyżej po paru godzinach zmęczyć. (Jeśli jakiś audiofil twierdzi, że każdym torem można się znudzić, to znaczy, że nigdy nie miał wystarczająco dobrego.) Już ten poprzedni był dość dobry, aby przy dobrych płytach nigdy nie mógł, a ten teraz nawet przy słabszych rozczarowanie i nudę zmiatał, za każdym razem pokazując, jak muzyka pięknym zjawiskiem. Szczególnie sfera sopranowa nabrała blasku, a także w całej brzmieniowej strudze pojawiło się więcej życia. Więcej relacji między brzmieniami, więcej relacji przestrzennych, całe nowe brzmieniowe wątki. A także coś, czego nie umiem dobrze nazwać i z konieczności nazwę tchnieniem. Więcej oddechu, większa różnorodność faktur, lepsze czucie przestrzeni, zdecydowanie mocniejsza holografia. A wracając jeszcze do tego stopniowego zmieniania toru, to na etapie Dayenasa z Croftem dołożyłem do słuchawkowych porównań MrSpeakers ETHER 2 i Sennheiser HD 800. Które okazały się od trzech wcześniej porównywanych jakością ani trochę nie odstawać. Odstawały natomiast dawne HiFiMAN HE-6, i to dosyć wyraźne. Różnica pomiędzy nimi a tą stawką była podobna do tej, jak między nią a K1000.

Na ostatnim etapie wkroczyły do akcji wielkie Zingali 3.15, ich magie i ciśnienia. Ciśnienia wgniatające w fotel i zdolne poruszać ściany (dosłownie), przy jednoczesnej maestrii w ukazywaniu spraw najdrobniejszych. Dzięki czemu skrzypce Ruggiero Ricciego, Salvatore Accardo i Mischy Elmana obrazowały się mistrzowsko, trudno się było oderwać, słuchałem do późnej nocy. Względem poprzednich były to przede wszystkim większe spektakle o bardziej oddalonych pierwszych planach i lepiej rozrysowanych scenach. Nie dające poczucia bycia pomiędzy muzykami, a uczestnictwo z sali. Zdolność różnicowania płyt została w pełni zachowana, wyraźnie było słychać, że przykładowo Getz/Gilberto z 1963 ma dźwięk cieplejszy i bardziej miękki niż nowa, luksusowa edycja.  Podciąganie słabszych było przy tym wyraźne i – co tu dużo mówić – miłe. Natomiast odnośnie tych najlepszych, to najtrudniejsze zawsze trąbki i saksofony bardzo już bliskie były ideału prawdziwych instrumentów, niemal jak one bogate brzmieniowo, dynamiczne i z architekturą brzmieniowego wnętrza.

Ramię kwestią wyboru, ale możemy nabyć dowolne.

Dynamika, tempa, rzeźba, czucie przestrzeni – to wszystko na poziomie jaki mieć zawsze by się chciało, toteż chciwie popatrywałem nie tylko na wielkie kolumny, ale też wielkie cielsko i długie ramię gramofonu. Banałem będzie przypomnienie, że tylko analogowe źródła mogą w takim stopniu nasycać muzykę energią i tylko w ich wydaniu wysokie tony nie są symulacją, całkowicie niemalże sztuczną. (Przy ponad dziesięciu tysiącach herców rysowanie postrzępionej fali dźwiękowej na bazie dwóch czy trzech autentycznie zmierzonych punktów – co się uczenie nazywa „filtracją” – jest w rzeczywistości oszustwem na miarę kiepskich kurtyn teatralnych.) A niezależnie od tego, że owe cyfrowe symulacje mogą się okazać skuteczne i dobrze nas oszukiwać (w końcu to słuch a nie wzrok), jest na pewno przyjemniej słuchać muzyki ze świadomością, iż to jej prawdziwe, zgodnościowe naśladownictwo – niczego cyfrowym trickiem tutaj nie ujmowano i nie tapetowano. Toteż z przyjemnością, nie bacząc na zamieszanie z nieszczęsną Getz/Gilberto, podziwiałem goszcząc u siebie Ellę Fitzgerald, Louisa Armstronga, Cesárię Évorę, Nat King Cola, Marię Callas, Leonarda Cohena, Glenna Goulda, Światosława Richtera, Mścisława Rostropowicza…

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

2 komentarzy w “Recenzja: Transrotor Alto

  1. Audiofil777 pisze:

    Piękny test, podzielam większość opinii, szkoda tylko, że nie jest aż tak tanio 😉 Niestety cena wersji podstawowej bez ramienia i wkładki to 5.000 EURO, czyli prawie dwukrotność podanych tutaj 12,5 kPLN 🙁 Z ramieniem, sensowną (ale wciąż tanią) wkładką i dopłatą do zasilacza Konstant Reference, 4 dyszki pękają jak nic.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Wszystko prawda, ale napisałem, że zasilacz z kompletu jest bardzo w porządku, ramię też można kupić 9-calowe i nie jakieś wymyślne, a wkładka Grado za dwa tysiące jest naprawdę super. Z tym wszystkim w dwudziestu tysiącach spokojnie się zmieścimy. Byle tylko Transrotor nie doszedł do wniosku, że body wycenił za tanio. Ale miejmy nadzieję, że danej raz ceny nie złamie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy