Recenzja: Transrotor Alto

Technika, wygląd, użyteczność

Alto, czyli wysoki.

 Gramofony tę własność użytkową przejawiają, że ogólnie biorąc jedne od drugich mniej się jakościowo różnią aniżeli wzmacniacze, odtwarzacze CD, nawet kable. Przesadzam oczywiście i niejeden się żachnie, że sensu w takiej opinii nie ma, co wsparcie też otrzymuje od największego u tych gramofonów zróżnicowania wyglądu. Ale bądźmy uczciwi – świetnie grający gramofon nie jest tak trudnym wyzwaniem ekonomicznym ani poszukiwawczym, jak choćby świetny interkonekt; aczkolwiek firma Luna Cable zadała nie tak dawno (i na dodatek w mojej recenzji) kłam takiemu stwierdzeniu. Więc może powiem inaczej: wyszukanie dobrego gramofonu w sensie samego „body”, nie wymaga aż tak uporczywych starań i takich pieniędzy, jak to często w audiofilizmie bywa. Albowiem to tylko kręciołek oraz tacka pod płytę, który to kręciołek może faktycznie kręcić się stabilniej i równiej dzięki lepszemu silnikowi oraz lepszemu łożyskowaniu, a także może być odporniejszy na drgania cudze i własne dzięki masywności oraz resorującemu zawieszeniu, ale już niespecjalnie drogie kręciołki dobrze sobie z tym radzą. Poza tym przechwytywanie drgań może częściowo przejąć audiofilski stolik albo platforma, a odpowiednio stabilne talerze nie muszą być wcale drogie (natomiast powinny być odlewane). Podobnie równo chodzące silniczki DC to też nie jakaś wielka filozofia techniczna ani finansowa, chociaż gramofon dla równiejszego rozkładu napędu może mieć tych silniczków kila – i wówczas robi się drożej.

Talerz też może być, ale nie musi, strasznie ciężki i można dołożyć silniczkowi/silniczkom rozbudowany transformator separujący oraz – zmierzając już ku szaleństwu – wyważać całą konstrukcję spodnim talerzem kręcącym się w drugą stronę lub żyroskopem. Ba, może gramofon być nawet poduszkowcem lub maszyną antygrawitacyjną z lewitującym talerzem – wyobraźnia konstruktorów może i ma granice, ale sięgać potrafi daleko. Tym niemniej sumarycznie nie musi być strasznie drogo, by płyta ładnie się kręciła dając ładną muzykę. Gorzej natomiast z tej płyty odczytem, czyli ramieniem i wkładką. Dobre ramię zawsze jest albo dosyć, albo już całkiem drogie – i dobra wkładka zwykle też. Odnośnie wkładki, może nas ewentualnie poratować Grado, którego wkładka Signature 2 za nieco ponad dwa tysiące daje wyborne brzmienie, ale naprawdę dobre ramię powinno być długie i z odpowiedniego surowca, a takich w taniości brak. Dwunastocalowe SME to dobrze ponad dziesięć tysięcy i tego się nie przeskoczy; ewentualnie kupując cały uzbrojony gramofon można mieć takie ramię taniej. Dołącza do tego kwestia bardziej estetyczna niż techniczna:  dwunastocalowe ramię z odpowiednim mocowaniem daje kawał ramienia, toteż by się to dobrze prezentowało, powinno znaleźć się na odpowiednio pokaźnym chassis, body, korpusie, plincie – jak sobie tam chcecie tę część talerzowo-napędową nazwać.

Z osobnym silnikiem i odchylanym ramieniem.

W tym miejscu docieramy do sedna wartości użytkowej nowego Transrotora – Alto prezentuje się pod względem rozmiaru i powierzchowności rewelacyjnie, jakby kosztował multum kasy, czyli miał alto cenę. Potężne body, całe z polerowanego na lustrzany połysk aluminium i wolnostojący duży silnik, też całym w aluminiowym pancerzu, to prawdziwa uczta dla oczu i coś idealnie pasującego do referencyjnego ramienia SME. Łożysko oczywiście wewnątrz olejowe i sprzęgło TMD (olej oczywiście w komplecie), a zalanie tego łożyska to nie żadna tam sztuka – w instrukcji wszystko opisano – ale najlepiej zlecić sprawę dystrybutorowi, który zaleje gratis. W ogóle zlecić montaż całości, na pewno gratis złożą. W instrukcji też napisano, jak daleko stawiać silnik od krawędzi talerza, która, jak często u Transrotorów bywa, jest równocześnie krawędzią gramofonu. Wszelako nie tak całkiem, gdyż poza talerz wystają trzy okrągłe, bardzo masywne i też lśniące aluminiowym połyskiem walce podstawy; która to sama podstawa ma dokładnie analogiczny obwód jak wirujący nad nią talerz, ale oddziela ją od niego kilkucentymetrowy prześwit, co bardzo ładnie wygląda, przydając lekkości i skomplikowania potężnym kształtom całości. W prześwit wchodzi (po to on jest) pasek napędu, dla którego przeznaczono na szczęście jedną szczelinę, co nam litościwie oznajmia, że regulacji obrotów 33/45 dokonywać będziemy automatycznie – przełącznikiem na osobno stojącym w dowolnej już odległości czarnym pudełku zasilacza. Dowolnej jak dowolnej, ale srebrny kabel łączący zasilacz z silnikiem ma ponad metr długości, a sam zasilacz z włącznikiem i regulacją obrotów nie ma własnego kabla sieciowego mocowanego na stałe, tylko sieciowe gniazdo trójbolcowe. Tak więc dobrej jakości kabel zasilający będzie musiał się znaleźć, następny do gramofonowego pre…

Poczet rozlicznych tych przysmaków zwieńcza sprawa bodajże najważniejsza – mocowanie ramienia, tak samo jak wolnostojący zasilacz dające swobodę dystansu do talerza. Na dodatek także regulowany względem niego kąt oraz regulowaną wysokość. W odróżnieniu od swoich starszych konstrukcji Transrotor wprowadził bowiem zawieszenie ruchome, to znaczy do podstawy pod talerzem jest przytwierdzona na sztywno dwoma króćcami spodnia część zawieszenia, a do niej od góry ruchoma w pionie i obrotowa w poziomie górna, ta z gniazdem do osadzenia. Ruchomość w pionie zapewniają jej cztery fiksowane śrubowo pionowe wysięgniki, a obrotowość kątową duży centralny sworzeń. Efektem ramię półobrotowym ruchem można do talerza zbliżać lub je odeń oddalać, co pozwala idealnie dostroić się do każdego ramienia.

Na bocznych obrotnicach można zawiesić trzy ramiona.

Także góra-dół je windować, dobierając właściwą wysokość, która może mieć różne optima nawet w zależności od grubości kładzionej płyty. (Akurat to wolałbym regulować odpowiednią pod płytę matą, ale czy są takie maty wyrównujące dla płyt o cienkim przekroju, tego, przyznam się, nie wiem.) Inżynierowie Transrotora zapewniają natomiast, że regulacji wysokości można dokonać nawet w trakcie odczytu, czego nie testowałem w obawie o uszkodzenie wkładki.

Tak czy siak dzięki tym dwóm momentom swobody (kątowo-dystansowemu i pionowemu) możemy idealnie dobrać kąt płyta-ramię w zależności od długości ramienia, a także wyskalować wysokość wkładki nad płytą, by igła idealnie pruła rowek. W dodatku świetnie to wygląda – skomplikowany mechanizm zawieszenia, cały w lustrzanym blasku, jest niewątpliwie wzbogaceniem i ozdobą. Łącznie z 12-kilogramowym talerzem nowy Transrotor waży aż 33 kilogramy, więc raz jeszcze wyrażę zdziwienie, że dają go za jedynie dwanaście tysięcy. (Osobno przyjdzie niestety płacić za ramię i za wkładkę.)

Ostatni składnik aluminiowego cyrku do czytania winylu, to masywny docisk płyty z logo Transrotora na wierzchu, odnośnie którego jednego mam techniczną uwagę. Waży dużo, dokładnie 45 dkg, ale musiałby z dziesięć razy tyle, by spełnić swą użytkową a nie zdobniczą funkcję, czyli wypłaszczać płytę. A starczyłby gwint wewnętrzny i drugi na bolcu talerza, by płyty stawały się płaskie i ramię się nie huśtało. Czy to by poprawiło brzmienie, należałoby przetestować, ale przynajmniej lepiej by wyglądało, bo huśtające się ramię za paręnaście tysięcy wygląda trochę głupio.

Z samym ramieniem od strony zakupowej sprawa wygląda, jak już mówiłem, gorzej, bo to czternaście tysięcy pięćset; ale przynajmniej to najlepsze z oferowanych jest od SME i ma dwanaście cali. Oczywiście może być inne – krótsze, tańsze, dowolne – wszak mocowanie z regulacją. Ale takie nie wyglądałoby aż tak rewelacyjnie, jak to flagowe SME (flagowe jedno z paru). Pasujące idealnie wzorniczo, bo też srebrne i też z rozbudowanym zawieszeniem własnym, które w regulowaną podstawę Alto wpisuje się jak ulał. To ramię daje sam Transrotor, ale może dać inne – dziewięciocalowe a nie dwunasto- i nie tylko od SME, ale także od Jelco. Gramofon można też kupić bez ramienia i sprawić sobie jakiekolwiek, a można też nie kupować go z podstawowym modułem zasilacza Studio – dobierać coś lepszego. Można też nabyć transformator separujący Ortofona, który dużo poprawia. (Za sześć bodajże tysięcy.)

Ale jedno dobre wystarczy.

Gramofon nie gra bez wkładki, tak więc i tę dostałem. Aby się dopełniła świetność, wybrano jeszcze kosztowniejszą od ramienia – ZYX Ultimate Omega (19 tys. PLN). I zamontował ją ten sam co zawsze specjalista, mocno się przy tym starając i bardzo system ruchomej podstawy ramienia chwaląc. A kiedy już dobrał kąt, wszystko wyważył i ustawił jak trzeba, to całą rzecz odpalił – ozwały się kolumny Zingali i padła jego opinia: „Kawał dźwięku!”

Cóż, kawał gramofonu, to i nie dziwi kawał dźwięku… I jemu i mnie ten nowo przybywający Alto niemało się spodobał.

 

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

2 komentarzy w “Recenzja: Transrotor Alto

  1. Audiofil777 pisze:

    Piękny test, podzielam większość opinii, szkoda tylko, że nie jest aż tak tanio 😉 Niestety cena wersji podstawowej bez ramienia i wkładki to 5.000 EURO, czyli prawie dwukrotność podanych tutaj 12,5 kPLN 🙁 Z ramieniem, sensowną (ale wciąż tanią) wkładką i dopłatą do zasilacza Konstant Reference, 4 dyszki pękają jak nic.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Wszystko prawda, ale napisałem, że zasilacz z kompletu jest bardzo w porządku, ramię też można kupić 9-calowe i nie jakieś wymyślne, a wkładka Grado za dwa tysiące jest naprawdę super. Z tym wszystkim w dwudziestu tysiącach spokojnie się zmieścimy. Byle tylko Transrotor nie doszedł do wniosku, że body wycenił za tanio. Ale miejmy nadzieję, że danej raz ceny nie złamie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy