Recenzja: Transrotor Alto

   Gramofony to dźwięk spod igły. A igła i pod nią rowek, to sprawa wyjątkowa. To bowiem pierwszy i jednocześnie wciąż najdoskonalszy (sic!) sposób zapisu dźwięku z uwzględnieniem jego późniejszego odtworzenia. Od tego zaczynał Thomas Alva Edison w 1877 i na tym dziś też kończy się jakość. Wcześniej obrazowano jedynie dźwięki w postaci linii na papierze – nie po to by móc je powtórnie usłyszeć, a tylko „zobaczyć” ich wizualizację. (Édouard-Léon Scott de Martinville, rok 1860). Jeszcze wcześniej zapisu nie było wcale, samo jedynie odtwarzanie melodyjek zestrojonych metodą prób i błędów dzięki obrotowym cylindrom (na korbkę lub napęd wodny) z wystającymi kołkami pobudzającymi dzwoneczki, dzwony, struny itp. Czego najstarszy znany przykład pochodzi wg Wikipedii z Bagdadu i datuje się na dziewiąty wiek n.e. A co później przerodziło się w popularne różnej wielkości pozytywki, zarówno stawiane przez dzieci na szafkach nocnych, by kołysały do snu, jak i noszone przez dżentelmenów w kieszonkach dla zabawiania dam.  A teraz ulicami suną wytatuowane damy w trampkach i potarganych dżinsach, każda ze smartfonem przed nosem albo w kieszeni i słuchawkami-pchełkami w uszach, że strach pomyśleć, co tam z tych pchełek… Wolność, równość, niezależność i prawa kobiet ponoć  reprezentują, ale jedynie do momentu, gdy szef w korporacyjnym biurze…

W biologii rzecz przebiega podobnie, to znaczy bardzo stare rozwiązania też długo się utrzymują. Na przykład mitochondria przyroda „wynalazła” setki milionów lat temu i wciąż pozostają w użyciu, a my nie wiemy nawet, jak dokładnie działają. (Prawdopodobnie to wcześniej żyjące samodzielnie bakterie, inkorporowane do wnętrz komórek organizmów wielokomórkowych, by im służyły za agregaty energotwórcze.) Lecz mimo naszego przykładu z gramofonem w sferze techniki nieczęsto się zdarza, by jakiś inaugurujący sprawę mechanizm nie został gruntownie przemodelowany w toku usprawnień, choć koło jest innym tego kontrprzykładem. Wbrew panującej tendencji igła i rowek zjawiły się jednak na samiutkim początku i dotąd się ostały; nie wymyślono nic lepszego. Równorzędnej jakości jest tylko zapis magnetofonowy, którego pierwociny (zapis na przewijanym drucie) to rok 1898 i duński wynalazca Valdemar Poulsen, a metalowa taśma – nazywana dla ostrości krawędzi „ruchomą żyletką” – to dopiero rok 1930 i niemiecki inżynier Ludwig Blattner. (Że gramofony wynalazł Edison, to wiedza rozpowszechniona, ale że magnetofony Blattner, a telewizor zdolny pokazać zarys ludzkiej twarzy Kenjiro Takayanagi, tego nikt prawie nie wie.)

Porzućmy zalatujący smrodkiem dydaktycznym wątek historyczno-techniczny i przejdźmy do tytułowego konkretu. Odnośnie samej firmy Transrotor, której produkty na tych łamach gościły już parokrotnie, przypomnę jedynie, że w kontrze do angielskiego Linna od samego początku, czyli wczesnych lat 70-tych, oferowała gramofony o innym wyglądzie – nie prostokątnej ramy i w niej talerza z ramieniem, a talerzy samostojących o bardzo grubych obwodach z na lustro wypolerowanego aluminium, często łączonych z grubymi płytami akrylowymi mniej czy bardziej szczątkowej ramy. Co całościowo – wraz ze stojącym osobno silnikiem – dawało efekt zdecydowanie bardziej modernistyczny, zamaszysty, przyciągający spojrzenia. Tej szkole wzorniczej Transrotor pozostaje wierny, a ich najnowsze dzieło – recenzowany model Alto – jest tego kolejnym dowodem.

Technika, wygląd, użyteczność

Alto, czyli wysoki.

 Gramofony tę własność użytkową przejawiają, że ogólnie biorąc jedne od drugich mniej się jakościowo różnią aniżeli wzmacniacze, odtwarzacze CD, nawet kable. Przesadzam oczywiście i niejeden się żachnie, że sensu w takiej opinii nie ma, co wsparcie też otrzymuje od największego u tych gramofonów zróżnicowania wyglądu. Ale bądźmy uczciwi – świetnie grający gramofon nie jest tak trudnym wyzwaniem ekonomicznym ani poszukiwawczym, jak choćby świetny interkonekt; aczkolwiek firma Luna Cable zadała nie tak dawno (i na dodatek w mojej recenzji) kłam takiemu stwierdzeniu. Więc może powiem inaczej: wyszukanie dobrego gramofonu w sensie samego „body”, nie wymaga aż tak uporczywych starań i takich pieniędzy, jak to często w audiofilizmie bywa. Albowiem to tylko kręciołek oraz tacka pod płytę, który to kręciołek może faktycznie kręcić się stabilniej i równiej dzięki lepszemu silnikowi oraz lepszemu łożyskowaniu, a także może być odporniejszy na drgania cudze i własne dzięki masywności oraz resorującemu zawieszeniu, ale już niespecjalnie drogie kręciołki dobrze sobie z tym radzą. Poza tym przechwytywanie drgań może częściowo przejąć audiofilski stolik albo platforma, a odpowiednio stabilne talerze nie muszą być wcale drogie (natomiast powinny być odlewane). Podobnie równo chodzące silniczki DC to też nie jakaś wielka filozofia techniczna ani finansowa, chociaż gramofon dla równiejszego rozkładu napędu może mieć tych silniczków kila – i wówczas robi się drożej.

Talerz też może być, ale nie musi, strasznie ciężki i można dołożyć silniczkowi/silniczkom rozbudowany transformator separujący oraz – zmierzając już ku szaleństwu – wyważać całą konstrukcję spodnim talerzem kręcącym się w drugą stronę lub żyroskopem. Ba, może gramofon być nawet poduszkowcem lub maszyną antygrawitacyjną z lewitującym talerzem – wyobraźnia konstruktorów może i ma granice, ale sięgać potrafi daleko. Tym niemniej sumarycznie nie musi być strasznie drogo, by płyta ładnie się kręciła dając ładną muzykę. Gorzej natomiast z tej płyty odczytem, czyli ramieniem i wkładką. Dobre ramię zawsze jest albo dosyć, albo już całkiem drogie – i dobra wkładka zwykle też. Odnośnie wkładki, może nas ewentualnie poratować Grado, którego wkładka Signature 2 za nieco ponad dwa tysiące daje wyborne brzmienie, ale naprawdę dobre ramię powinno być długie i z odpowiedniego surowca, a takich w taniości brak. Dwunastocalowe SME to dobrze ponad dziesięć tysięcy i tego się nie przeskoczy; ewentualnie kupując cały uzbrojony gramofon można mieć takie ramię taniej. Dołącza do tego kwestia bardziej estetyczna niż techniczna:  dwunastocalowe ramię z odpowiednim mocowaniem daje kawał ramienia, toteż by się to dobrze prezentowało, powinno znaleźć się na odpowiednio pokaźnym chassis, body, korpusie, plincie – jak sobie tam chcecie tę część talerzowo-napędową nazwać.

Z osobnym silnikiem i odchylanym ramieniem.

W tym miejscu docieramy do sedna wartości użytkowej nowego Transrotora – Alto prezentuje się pod względem rozmiaru i powierzchowności rewelacyjnie, jakby kosztował multum kasy, czyli miał alto cenę. Potężne body, całe z polerowanego na lustrzany połysk aluminium i wolnostojący duży silnik, też całym w aluminiowym pancerzu, to prawdziwa uczta dla oczu i coś idealnie pasującego do referencyjnego ramienia SME. Łożysko oczywiście wewnątrz olejowe i sprzęgło TMD (olej oczywiście w komplecie), a zalanie tego łożyska to nie żadna tam sztuka – w instrukcji wszystko opisano – ale najlepiej zlecić sprawę dystrybutorowi, który zaleje gratis. W ogóle zlecić montaż całości, na pewno gratis złożą. W instrukcji też napisano, jak daleko stawiać silnik od krawędzi talerza, która, jak często u Transrotorów bywa, jest równocześnie krawędzią gramofonu. Wszelako nie tak całkiem, gdyż poza talerz wystają trzy okrągłe, bardzo masywne i też lśniące aluminiowym połyskiem walce podstawy; która to sama podstawa ma dokładnie analogiczny obwód jak wirujący nad nią talerz, ale oddziela ją od niego kilkucentymetrowy prześwit, co bardzo ładnie wygląda, przydając lekkości i skomplikowania potężnym kształtom całości. W prześwit wchodzi (po to on jest) pasek napędu, dla którego przeznaczono na szczęście jedną szczelinę, co nam litościwie oznajmia, że regulacji obrotów 33/45 dokonywać będziemy automatycznie – przełącznikiem na osobno stojącym w dowolnej już odległości czarnym pudełku zasilacza. Dowolnej jak dowolnej, ale srebrny kabel łączący zasilacz z silnikiem ma ponad metr długości, a sam zasilacz z włącznikiem i regulacją obrotów nie ma własnego kabla sieciowego mocowanego na stałe, tylko sieciowe gniazdo trójbolcowe. Tak więc dobrej jakości kabel zasilający będzie musiał się znaleźć, następny do gramofonowego pre…

Poczet rozlicznych tych przysmaków zwieńcza sprawa bodajże najważniejsza – mocowanie ramienia, tak samo jak wolnostojący zasilacz dające swobodę dystansu do talerza. Na dodatek także regulowany względem niego kąt oraz regulowaną wysokość. W odróżnieniu od swoich starszych konstrukcji Transrotor wprowadził bowiem zawieszenie ruchome, to znaczy do podstawy pod talerzem jest przytwierdzona na sztywno dwoma króćcami spodnia część zawieszenia, a do niej od góry ruchoma w pionie i obrotowa w poziomie górna, ta z gniazdem do osadzenia. Ruchomość w pionie zapewniają jej cztery fiksowane śrubowo pionowe wysięgniki, a obrotowość kątową duży centralny sworzeń. Efektem ramię półobrotowym ruchem można do talerza zbliżać lub je odeń oddalać, co pozwala idealnie dostroić się do każdego ramienia.

Na bocznych obrotnicach można zawiesić trzy ramiona.

Także góra-dół je windować, dobierając właściwą wysokość, która może mieć różne optima nawet w zależności od grubości kładzionej płyty. (Akurat to wolałbym regulować odpowiednią pod płytę matą, ale czy są takie maty wyrównujące dla płyt o cienkim przekroju, tego, przyznam się, nie wiem.) Inżynierowie Transrotora zapewniają natomiast, że regulacji wysokości można dokonać nawet w trakcie odczytu, czego nie testowałem w obawie o uszkodzenie wkładki.

Tak czy siak dzięki tym dwóm momentom swobody (kątowo-dystansowemu i pionowemu) możemy idealnie dobrać kąt płyta-ramię w zależności od długości ramienia, a także wyskalować wysokość wkładki nad płytą, by igła idealnie pruła rowek. W dodatku świetnie to wygląda – skomplikowany mechanizm zawieszenia, cały w lustrzanym blasku, jest niewątpliwie wzbogaceniem i ozdobą. Łącznie z 12-kilogramowym talerzem nowy Transrotor waży aż 33 kilogramy, więc raz jeszcze wyrażę zdziwienie, że dają go za jedynie dwanaście tysięcy. (Osobno przyjdzie niestety płacić za ramię i za wkładkę.)

Ostatni składnik aluminiowego cyrku do czytania winylu, to masywny docisk płyty z logo Transrotora na wierzchu, odnośnie którego jednego mam techniczną uwagę. Waży dużo, dokładnie 45 dkg, ale musiałby z dziesięć razy tyle, by spełnić swą użytkową a nie zdobniczą funkcję, czyli wypłaszczać płytę. A starczyłby gwint wewnętrzny i drugi na bolcu talerza, by płyty stawały się płaskie i ramię się nie huśtało. Czy to by poprawiło brzmienie, należałoby przetestować, ale przynajmniej lepiej by wyglądało, bo huśtające się ramię za paręnaście tysięcy wygląda trochę głupio.

Z samym ramieniem od strony zakupowej sprawa wygląda, jak już mówiłem, gorzej, bo to czternaście tysięcy pięćset; ale przynajmniej to najlepsze z oferowanych jest od SME i ma dwanaście cali. Oczywiście może być inne – krótsze, tańsze, dowolne – wszak mocowanie z regulacją. Ale takie nie wyglądałoby aż tak rewelacyjnie, jak to flagowe SME (flagowe jedno z paru). Pasujące idealnie wzorniczo, bo też srebrne i też z rozbudowanym zawieszeniem własnym, które w regulowaną podstawę Alto wpisuje się jak ulał. To ramię daje sam Transrotor, ale może dać inne – dziewięciocalowe a nie dwunasto- i nie tylko od SME, ale także od Jelco. Gramofon można też kupić bez ramienia i sprawić sobie jakiekolwiek, a można też nie kupować go z podstawowym modułem zasilacza Studio – dobierać coś lepszego. Można też nabyć transformator separujący Ortofona, który dużo poprawia. (Za sześć bodajże tysięcy.)

Ale jedno dobre wystarczy.

Gramofon nie gra bez wkładki, tak więc i tę dostałem. Aby się dopełniła świetność, wybrano jeszcze kosztowniejszą od ramienia – ZYX Ultimate Omega (19 tys. PLN). I zamontował ją ten sam co zawsze specjalista, mocno się przy tym starając i bardzo system ruchomej podstawy ramienia chwaląc. A kiedy już dobrał kąt, wszystko wyważył i ustawił jak trzeba, to całą rzecz odpalił – ozwały się kolumny Zingali i padła jego opinia: „Kawał dźwięku!”

Cóż, kawał gramofonu, to i nie dziwi kawał dźwięku… I jemu i mnie ten nowo przybywający Alto niemało się spodobał.

 

Brzmienie

Byle też miało dobrą wkładkę.

 Debiutujący gramofon Transrotora nie tylko znakomicie wygląda. Już jako źródło dla toru Alto-Octave-Dayens-Ayon ze słuchawkami Final D8000 przeniósł mnie, i to nieumownie, do koncertowego świata. Założeniem wieczoru było – ten tor na rozgrzewkę, a potem lepsze rzeczy. Ale te lepsze nie nastały, z kretesem w tym utknąłem. Skala dynamiki i realizmu tak przekroczyła oczekiwania, że nie zmusiłem się do burzenia. Ciekawość, co wraz z następną płytą, przemogła chęć sprawdzenia, co wraz z następnym torem. Między innymi dlatego, że jedną z pierwszych była Hope Hugha Masekeli, a wówczas przypomniałem sobie popisy Nautilusa na AVS i dawny u nich odsłuch, podczas którego z topowego gramofonu Transrotora (Turbilon FMD), poprzez przedwzmacniacz gramofonowy Phasemation i wielkie monobloki Avantgarde (chociaż o bardzo małej mocy) grały ich półaktywne kolumny tubowe Mezzo. A jeszcze to wszystko stało wcześniej przez dwie doby pod prądem, dla maksymalizacji. Tuby grały, rzecz jasna, lepiej od słuchawek – realizmem i dynamiką większą. Niemniej nawiązanie okazało się ewidentne – skoki głośności i trafność dźwięku od razu przywołały wspomnienia. Moment w którym pytamy o jakość w ogóle się nie zjawił; z punktu było wiadome, że gra oszałamiająco.

Jedyne pytanie padło zatem o dobór słuchawek, i z trzech porównywanych (jeszcze Ultrasone T7 i Meze Empyrean) do lampowego Ayona najlepiej pasowały Final. Zagrały ze swoim topowym srebrnym kablem jeszcze lepiej niż w czasach recenzji, precz przeganiając podejrzenia o łagodzenie czy upiększanie. Realizm, energia oraz głębokość brzmienia dające najgłębszą satysfakcję; walenie w bębny, instrumenty dęte, wokale i wokalizy – wszystko działało na ich korzyść. A jeszcze lepiej się stało po przejściu ze standardowego zasilacza Konstant Studio na referencyjny Konstant M3 Reference. To nie był skok dramatyczny, niemniej realizm się podniósł, czyli ze standardowym już super, ale może być jeszcze lepiej. Zasłuchałem się w długie pociągnięcia i zrywy trąbki Milesa Daviesa, w rockowe szały Led Zeppelin (ileż to temu lat…), w gitary z „Piątkowej nocy”… A potem „Dziadek do orzechów” pod batutą Reinera i koncert skrzypcowy Szymanowskiego (Wiłkomirska, Rowicki-1955). Brzmiało wszystko tak dobrze, że lepiej już nie musi – mógłbym zostać z tym torem do końca audiofilskiego świata. Ale realizm ma swoją cenę, a Alto Transrotora to gramofon realistyczny. W dodatku z realistycznym natężeniem, przynajmniej z tym ramieniem i tą wkładką. Żadnego maskowania słabości, upiększania, mruczenia. Realistyczne wzmożenie, dokładna relacja nie tylko o muzyce jako zjawisku rzeczywistym, ale też o jakości płyt. Bez taryfy ulgowej – ta Masekeli (nowe wydanie, 2017) piorunująco prawdziwa, a przykładowo Getz/Gilbero  ani w wydaniu oryginalnym sprzed dekad (1963), ani w nowej edycji (180g/45ob. 2011) daleka od zachwytu.

Tak wielkie komplikacje by jeździć igłą po rowku.

Pojęcia nie mam, jak to się stało, ale sam przed sobą musiałem przyznać, że czteropłytowe wydanie CD (też rekomendowane jako powstałe z matczynych analogów) oferuje jakość wyższą. Większy realizm na bazie lepszej przejrzystości, wyższej szczegółowości i mocniejszego uczestnictwa, co można tłumaczyć jedynie różnymi kopiami tych taśm matek i z niewiadomych powodów w luksusowym wydaniu  winylowym z 2011 Universal użył gorszych niż PolyGram w luksusowym CD z 1989. W tym miejscu jeszcze uwaga, że płyty oryginalna z 1963 i nowa z 2011 mają odwrotne stereofonie, co także mnie zdumiało. Zadzwoniłem do znajomego studia nagrań i zapytałem kierownika, skąd brać się mogą takie króliczki. „Wiesz, w studiu mamy piętnaście kilometrów okablowania, ktoś gdzieś tam źle u nich spiął i wyszło jak wyszło. Ale sam zawsze możesz przełożyć …”  Pewnie, mogę. Nawet jestem zmuszony, bo w tej nowej wokal prowadzący Gilberto z lewej, co bardzo mnie drażniło, szczególnie na słuchawkach, u których kanały słabiej się przenikają, więc inaczej buduje scena. Ale że ktoś puścił w świat takiego boabola, to aż nie do wiary… Poza tym  wokal najprzyjemniejszy jest w centrum, a jeśli już go spychać, to lepiej w prawą stronę. Tak mam, spytałem żony, też tak woli. Ciekawe jak u innych.

Sprawa jakości płyt to temat rzeka, ale teraz o gramofonie. Już na podstawie pierwszego odsłuchu mogłem stwierdzić, że nowy Alto to realizm. W innym cokolwiek stylu niż popisują się magnetofony, gdyż nacisk idzie na zróżnicowanie dźwięków, a nie przede wszystkim koherencję. Która skądinąd znakomitą rzeczą, ale żywa muzyka, zwłaszcza gdy stoisz na scenie, to świat dźwięków żyjących każdy osobnym życiem, nie pozbieranych przede wszystkim w całość. Także tych dźwięków wysokiej energii – więc jeśli tylko płyta daje, od Alto z ramieniem SME i wkładką ZYX Ultimate Omega dostaniemy kolaż brzmieniowy maksymalnie realistyczny i zdynamizowany, a nie jakąś zuniformizowaną wersję całości – spłaszczoną, widzianą z dali, wypadkową. Bardzo rad byłem słuchawkom Finala, że to potrafiły oddać – też między innymi dzięki temu, że dźwięk mają całkowicie otwarty, zgoła niesłuchawkowy. (Istnieją oczywiście super wersje nagrań na taśmach, tak samo super realistyczne, ale piszę o magnetofonach i taśmach przeciętnych, a nie nagraniach po paręset dolarów za taśmę dla jakiejś, powiedzmy, Nagry.)

Zasilacz podstawowy jest bardzo dobrej jakości.

Drugi odsłuch miał miejsce dnia następnego i etapami przełączeń doszedł do stanu Alto-Octave-ASL-Croft-AKG K1000. Po drodze był między innymi Dayens z Croftem, do którego najlepiej w sensie realizmu pasowały Meze Empyrean, ponieważ Croft dawał dźwięk ciemniejszy i głębszy niż Ayon HA-3 – więc za głęboki i za ciemny dla Final D8000 by był z tego czysty realizm (choć było z nimi bardzo przyjemnie). Ale nie to przede wszystkim chciałem powiedzieć. Przede wszystkim chciałem odszczekać wygłoszone poprzednio stwierdzenie, że z Dayens, HA-3 i Final D8000 mógłbym egzystować do końca swego audiofilskiego świata. W sumie to mógłbym, grał ów zestaw naprawdę rewelacyjnie, oczywiście jako biorca sygnału od Alto. Tym niemniej… Własny tor, bo tak powinienem nazwać ten z AKG, ASL i Croftem, dał przede wszystkim jedną rzecz, której poprzedni nie miał – dał popisową holografię. I to holografię podwójną, bo za holograficzny obraz możemy też uznać przestrzeń własną głosów i instrumentów. O ile się rozrosła i ile stała doskonalsza, to mi powiedziało już pierwsze uderzenie w bęben na początku utworu „Train”. Zyskał ten bęben zdecydowanie większą, ale też bardziej złożoną objętość, wzbogaconą o niesłyszalne poprzednio odbicia wewnętrzne, dłuższy sustain i więcej składowych brzmienia.

Nie chcę zbytnio się rozpisywać, więc tylko zwrócę uwagę, że nie sami tylko audiofile gonią za lepszym sprzętem. Ta sama siła gna muzyków – i nawet ci najbardziej znani (a więc dosyć zamożni, by całkowicie się spełniać) też nieustannie poszukują; przykładowo David Oistrakh przesiadł się z jednych skrzypiec Stradivariusa na inne. Ale to są wyżyny, a dużo niżej trwa walka o lepszą gitarę, werbel, saksofon… I właśnie bęben od AKG K1000 (z kablem Entreqa) należał do tych już z samych szczytów, od bardzo drogiego zestawu perkusyjnego. Zaoferował o tyle więcej o tyle lepszych drgań, że aż się zastanawiałem, skąd tyle jeszcze możliwe. Powiecie: to jak swego toru słuchasz? Ano tak, że nie słucham. Zajęty słuchaniem rzeczy recenzowanych nie mam na niego czasu, i z grubsza biorąc dla tych recenzowanych dobrze, że swojego tak sporadycznie słucham. Natomiast dla Transrotora Alto bardzo dobrze, że właśnie posłuchałem, ponieważ mógł wykazać, jak znakomitym jest źródłem. Rzućmy ten bęben (mimo iż zachwycający, niemalże jak prawdziwy) i przejdźmy do innej płyty, więc tylko jeszcze dopowiem, że na tej Masekeli innymi rzeczami dużo lepszymi z AKG były holograficznie obrazowana widowni i sferyczne dłonie klaszczących.

Silnik od razu najlepszy.

Ta inna płyta to znów Getz/Gilberto, tak poprzednio skrytykowana. Ta w nowej edycji na 45 obrotów, co zmusiło wydawcę do przeniesienia na dwa krążki. Z poprzednim torem „muliła”, ten teraz zmiótł to ze stołu. Rozświetliła się, rozbłysła; te same utwory zabrzmiały lepiej niż z czteropłytowego zestawu CD. Powiecie, że zwariowałem, tak wcześniej krytykując, a teraz znowu chwaląc. Faktycznie mógłbym poprawić tekst wcześniejszy, udając niewzruszonego mędrca, lecz tego właśnie nie chcę. Chcę pokazać, na ile dobre potrafi zmieniać się w lepsze, a ktoś nawet osłuchany może mylić. Zmieniać w tak dobre, tak prawdziwe, do tego stopnia zdumiewające, że nie sposób się znudzić,  najwyżej po paru godzinach zmęczyć. (Jeśli jakiś audiofil twierdzi, że każdym torem można się znudzić, to znaczy, że nigdy nie miał wystarczająco dobrego.) Już ten poprzedni był dość dobry, aby przy dobrych płytach nigdy nie mógł, a ten teraz nawet przy słabszych rozczarowanie i nudę zmiatał, za każdym razem pokazując, jak muzyka pięknym zjawiskiem. Szczególnie sfera sopranowa nabrała blasku, a także w całej brzmieniowej strudze pojawiło się więcej życia. Więcej relacji między brzmieniami, więcej relacji przestrzennych, całe nowe brzmieniowe wątki. A także coś, czego nie umiem dobrze nazwać i z konieczności nazwę tchnieniem. Więcej oddechu, większa różnorodność faktur, lepsze czucie przestrzeni, zdecydowanie mocniejsza holografia. A wracając jeszcze do tego stopniowego zmieniania toru, to na etapie Dayenasa z Croftem dołożyłem do słuchawkowych porównań MrSpeakers ETHER 2 i Sennheiser HD 800. Które okazały się od trzech wcześniej porównywanych jakością ani trochę nie odstawać. Odstawały natomiast dawne HiFiMAN HE-6, i to dosyć wyraźne. Różnica pomiędzy nimi a tą stawką była podobna do tej, jak między nią a K1000.

Na ostatnim etapie wkroczyły do akcji wielkie Zingali 3.15, ich magie i ciśnienia. Ciśnienia wgniatające w fotel i zdolne poruszać ściany (dosłownie), przy jednoczesnej maestrii w ukazywaniu spraw najdrobniejszych. Dzięki czemu skrzypce Ruggiero Ricciego, Salvatore Accardo i Mischy Elmana obrazowały się mistrzowsko, trudno się było oderwać, słuchałem do późnej nocy. Względem poprzednich były to przede wszystkim większe spektakle o bardziej oddalonych pierwszych planach i lepiej rozrysowanych scenach. Nie dające poczucia bycia pomiędzy muzykami, a uczestnictwo z sali. Zdolność różnicowania płyt została w pełni zachowana, wyraźnie było słychać, że przykładowo Getz/Gilberto z 1963 ma dźwięk cieplejszy i bardziej miękki niż nowa, luksusowa edycja.  Podciąganie słabszych było przy tym wyraźne i – co tu dużo mówić – miłe. Natomiast odnośnie tych najlepszych, to najtrudniejsze zawsze trąbki i saksofony bardzo już bliskie były ideału prawdziwych instrumentów, niemal jak one bogate brzmieniowo, dynamiczne i z architekturą brzmieniowego wnętrza.

Ramię kwestią wyboru, ale możemy nabyć dowolne.

Dynamika, tempa, rzeźba, czucie przestrzeni – to wszystko na poziomie jaki mieć zawsze by się chciało, toteż chciwie popatrywałem nie tylko na wielkie kolumny, ale też wielkie cielsko i długie ramię gramofonu. Banałem będzie przypomnienie, że tylko analogowe źródła mogą w takim stopniu nasycać muzykę energią i tylko w ich wydaniu wysokie tony nie są symulacją, całkowicie niemalże sztuczną. (Przy ponad dziesięciu tysiącach herców rysowanie postrzępionej fali dźwiękowej na bazie dwóch czy trzech autentycznie zmierzonych punktów – co się uczenie nazywa „filtracją” – jest w rzeczywistości oszustwem na miarę kiepskich kurtyn teatralnych.) A niezależnie od tego, że owe cyfrowe symulacje mogą się okazać skuteczne i dobrze nas oszukiwać (w końcu to słuch a nie wzrok), jest na pewno przyjemniej słuchać muzyki ze świadomością, iż to jej prawdziwe, zgodnościowe naśladownictwo – niczego cyfrowym trickiem tutaj nie ujmowano i nie tapetowano. Toteż z przyjemnością, nie bacząc na zamieszanie z nieszczęsną Getz/Gilberto, podziwiałem goszcząc u siebie Ellę Fitzgerald, Louisa Armstronga, Cesárię Évorę, Nat King Cola, Marię Callas, Leonarda Cohena, Glenna Goulda, Światosława Richtera, Mścisława Rostropowicza…

Podsumowanie

 Gramofon nie musi być piękny, ale jak jest, to nic nie szkodzi. Piękno to wprawdzie słowo, które od czasów Platona nabrało szczególnej wagi, toteż operować należy nim ostrożnie i oszczędnie. W imię tych reguł powiem, że nowy Transrotor Alto może nie jest aż piękny, ale na pewno wygląd ma fascynujący, budzący żądzę posiadania. Wykonany na dodatek mistrzowsko, a brak złotych ozdobników ustrzegł go przed zbędnym przepychem. Odpowiednio doposażony i ulokowany w odpowiednim torze gra pięknie – tu nie ma co mu skąpić. Jest to także kwestia spełnienia, bo jeśli audiofilizm ma dążyć ku czemuś z sensem, to jest tym czymś piękno brzmienia. W dodatku cena za to niewygórowana: z tańszym ramieniem i wkładką także doznamy piękna, a budżet inwestycyjny skurczy się do dwudziestu tysięcy. W czym niemała zasługa tego, że najtańszy, dawany razem z gramofonem zasilacz Konstant Studio jest bardzo dobrej jakości i tak samo jak topowy Konstant Reference ma regulację obrotów. Zaletą jest też silnik, od razu ten z najlepszych, choć tu znów trzeba zauważyć, że nie od parady w najlepszych konstrukcjach jest po parę, ponieważ przy jednym zjawia się pulsowanie w granicach 0,17%. (Zmierzyłem.) Konia co prawda z rzędem temu, kto takie coś usłyszy, ale zawsze przyjemniej mieć świadomość, że tego pulsowania nie ma.

Może niepotrzebnie o tym wspominam, ale w końcu od czego są recenzje, jak nie od uświadamiania. Referencyjne gramofony z wieloma silnikami kosztują za sam talerz z napędem od pięćdziesięciu tysięcy w górę, takie uformowały się realia. Nie powiem, że są niepotrzebne, bo przykładowo ekstremalnie drogi (466 tys. PLN bez ramienia) Audio Note Kondo GINGA grał na AVS 2012 zachwycająco, choć z drugiej strony brnięcie w ważący ponad trzysta kilogramów TechDas AIR FORCE ZERO ($300 000) wydaje się przerostem formy nad treścią. Lecz jeśli można mieć prywatny odrzutowiec, to czemu nie gramofon wielkości samca brunatnego niedźwiedzia?

Do muzycznego piękna na bazie efektownego wyglądu i zaawansowanej techniki wystarczy jednak w zupełności nowy Transrotor Alto, który rekomenduję. Przyjemny w używaniu, przyjemny w oglądaniu, najprzyjemniejszy w słuchaniu i znośny w kupowaniu, jak mało który artefakt tłumaczy audiofilizm.

W punktach

Zalety

  • Czar analogu.
  • I jego wciąż niezagrożona przewaga technologiczna.
  • Wraz z tym brzmienie bardziej spójne i mniej zniekształcone.
  • Ale w przypadku tego akurat gramofonu całkowicie skupione na realizmie a nie upiększaniu.
  • Dlatego nieskompensowana dynamika.
  • Pietyzm jak chodzi o szczegóły.
  • Idealne trzymanie tempa.
  • Piorunujące narastanie.
  • Prawdziwość na poziomie niedostępnym najlepszym nawet źródłom cyfrowym.
  • Brak ograniczeń jakościowych.
  • Zatem wraz z poprawianiem toru ciągle wyraźnie naprzód.
  • Co tyczy także zastępowania torów już high-endowych jeszcze lepszymi.
  • Realistyczna magia w sensie zupełnie nieumownym.
  • Potęga i złożoność basu, podobnie jak rozpostarcie sopranów, ze szczytów audiofilskiej hierarchii.
  • Podobnie jak autentyzm głosów i czucie obecności przestrzeni.
  • Już w przypadku przyzwoitego sprzętowego towarzystwa nie ma zejścia na poziom narzucających się pytań o jakość.
  • Efektowny wygląd w stylu „kupa pieniędzy”.
  • A wcale Alto nie jest drogi.
  • Można zainstalować trzy ramiona.
  • Każde poprzez dopasowującą obrotnicę, dającą świetne rezultaty.
  • Bo regulacja kąta, długości i wysokości.
  • W dodatku bardzo łatwa, mimo iż na oko skomplikowana, co tylko jeszcze wzmaga walory estetyczne.
  • Mistrzostwo wykonania.
  • Całość w lustrzanym aluminium.
  • Wysokiej klasy silnik i dobry zasilacz w komplecie.
  • Łożysko olejowo-magnetyczne TMD (Transrotor Magnet Drive).
  • W efekcie miękki start i miękkie hamowanie przy mniejszych drganiach własnych.
  • Duża masa talerza, bardzo duża całości.
  • Plinta idealnie spasowana wzorniczo z talerzem to jeden z lepszych pomysłów Transrotora.
  • Sławny, niemal pomnikowy producent.
  • Made in Germany.
  • Rozbudowana polska dystrybucja.
  • Ryka approved.

Wady i zastrzeżenia.

  • Centralny docisk bez mocowania śrubowego nie spełnia swego zadania.

Dane techniczne Transrotor Alto:

  • Korpus (plinta): lite aluminium, wys. 50 mm (bez nóżek).
  • Talerz: toczony, lite aluminium wys. 60 mm, waga ok. 12 kg.
  • Wysokość płyty nad podłożem: 158 mm.
  • Hydrodynamiczne łożysko obrotowe ze sprzęgłem magnetycznym (TMD).
  • Zasilacz: Konstant Studio (z regulacją obrotów i przełącznikiem 33/45).
  • Zasilacz opcjonalny: Konstant Reference.
  • Wysięgnik ramienia z regulacją kąta, odległości i wysokości.
  • Możliwość montażu do trzech ramion. (Dodatkowy wysięgnik ok. 4000 PLN.)
  • Docisk: krążek aluminiowy o wadze 450 gramów – nieprzykręcany.
  • Waga łączna: 33 kg.
  • Cena wersji podstawowej bez ramienia i wkładki: 12,5 tys. PLN

System:

  • Źródło: Transrotor Alto.
  • Ramię: SME 5012 (14 500 PLN).
  • Wkładka: ZYX Ultimate OMEGA (19 000 PLN).
  • Interkonekt gramofonowy: Vovox DIN-RCA IC phono (4890 PLN).
  • Zasilacze: Konstant Studio (na wyposażeniu), Konstant Reference 3M (7700 PLN).
  • Przedwzmacniacz gramofonowy: Octave Phono.
  • Przedwzmacniacze: ASL Twin-Head Mark III, Dayens Ectasy IV sc.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Wzmacniacz słuchawkowy: Ayon HA-3.
  • Słuchawki: Final D800 (kabel Silver C093), HiFiMAN HE-6, Meze Empyrean (kabel Tonalium-Metrum Lab), MrSpeakers ETHER 2, Sennheiser HD 800 (kabel Tonalium-Metrum Lab), Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium-Metrum Lab).
  • Kolumny: Zingali Client Evo 3.15
  • Interkonekty: Siltech Empress Crown, Sulek Audio & Sulek 6×9.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Acrolink MEXCEL 7N-PC9700, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Sulek 9×9 Power.
  • Listwa: Power Base High End.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Acoustic Revive RIQ-5010, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

2 komentarzy w “Recenzja: Transrotor Alto

  1. Audiofil777 pisze:

    Piękny test, podzielam większość opinii, szkoda tylko, że nie jest aż tak tanio 😉 Niestety cena wersji podstawowej bez ramienia i wkładki to 5.000 EURO, czyli prawie dwukrotność podanych tutaj 12,5 kPLN 🙁 Z ramieniem, sensowną (ale wciąż tanią) wkładką i dopłatą do zasilacza Konstant Reference, 4 dyszki pękają jak nic.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Wszystko prawda, ale napisałem, że zasilacz z kompletu jest bardzo w porządku, ramię też można kupić 9-calowe i nie jakieś wymyślne, a wkładka Grado za dwa tysiące jest naprawdę super. Z tym wszystkim w dwudziestu tysiącach spokojnie się zmieścimy. Byle tylko Transrotor nie doszedł do wniosku, że body wycenił za tanio. Ale miejmy nadzieję, że danej raz ceny nie złamie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy