Recenzja: Struss® Classic

Odsłuch

Wysokiej jakości głośniki w stosunkowo taniej konstrukcji.

  Kolumny stanęły na standach i wziąłem się za ich pozycjonowanie. Względem ocenianych niedawno tak samo podstawkowych (ale wielokrotnie droższych) Litus audio K2 Prestige pokazała się jedna różnica – wolały stać jeszcze dalej od ściany z tyłu. Najlepiej ponad dwa metry, wówczas stawało się magicznie. Natomiast tak samo bez odgięcia, co dla monitorów jeżeli nawet nie jest regułą ścisłą, to z pewnością stanem dość częstym. Na rzecz magii właśnie w tym ustawieniu dźwięk się najbardziej uwalniał od tworzących go membran i wędrując do tyłu produkował najgłębszą i najstaranniej rozpisaną na głosy scenę.

Ta w przypadku  opisywanych Struss® Classic okazała się największym atutem, jako właśnie magiczna. Pierwszy plan sadowiła daleko za linią głośników – gdzieś w okolicach półtorej do dwóch metrów – i niespecjalnie miała ochotę zmierzać z dźwiękiem ku słuchaczowi, jakkolwiek nań nim napierać; natomiast tam, z tyłu, rozgrywał się wielki spektakl. Nieprzesadzający z rozlaniem na boki, niemniej szeroki, przede wszystkim głęboki, a do tego jeszcze wysoki. Nie żeby dźwięk się podrywał i gdzieś w górę uciekał, co to, to ani trochę, ale szczelnie wypełniał cały obszar o wielkiej kubaturze. Dwa odnośnie tego najważniejsze akcenty: spójność i lokalizacja źródeł. Źródła wyjątkowo precyzyjnie były umiejscawiane, z bardzo wyraźnym ich ustawieniem nie tylko na osi prawo-lewo, ale także przód-tył. Ważne odnośnie tego uzupełnienie techniczne: Ta druga oś nie do końca tożsama jest z holografią, ponieważ holografia to zjawisko rozwarstwiania na plany, czyli przejawiające się pod obecność równoczesnego występowania co najmniej dwóch. Dlatego takie pozycjonowanie na głębię nazwałem kiedyś stereofonią wzdłużną, polegającą na tym, że pojedyncze nawet źródła dokładnie informują słuchacza o dystansie do siebie, a nie tylko pozycjonują się na poprzecznej osi stereofonicznego horyzontu. To zjawisko (to wymierzanie głębi) po optymalnym ustawieniu monitorów Struss® Classic było szczególnie dobitne; źródła bardzo wyraźnie manifestowały nie tylko azymut, ale też dystans – różny dystans. Poza tym były kubiczne i prawidłowe. Pomimo zajmowania dużego obszaru nie powiększone, ponieważ zaznaczające też różnice pomiędzy miejscem zaistnienia a ekspresją dźwięku.

Także w odniesieniu do odgrywającego kluczową rolę wysokotonowego.

Inaczej mówiąc, znakomicie było słychać jak dźwięki się rozchodzą, jak dosięgają ścian nie sali odsłuchowej, tylko tej koncertowej, w której zostały nagrane; jak świetnie ją odtwarzają, właściwie też oddając wielkości instrumentów. Do czego dołączał czynnik drugi – spoistość całej sceny. Najmniejszej nawet luki na środku między kanałami, żadnych też pustych obszarów pomiędzy poszczególnymi planami i źródłami. Cała przestrzeń ożywała propagacjami dźwięków, mimo że tak dokładnie co do miejsc powstawania określanych. Żyła też wibrowaniem muzycznego pyłu, bowiem kolumny grały detalicznym dźwiękiem i czułe były na sygnał. Zanim jednak do tego przejdę, muszę raz jeszcze podkreślić ich przestrzenny walor. Tam, w głębi przed słuchaczem, działo się coś imponującego – tworzył się wielki spektakl o niecodziennych walorach topograficzno-muzycznych. Scena zjawiała się tak dobra, że niepodobna było się nudzić nawet podczas słuchania utworów wałkowanych i wałkowanych na użytek niezliczonych recenzji. To niecodzienne misterium przestrzeni czyniło je znów ciekawymi, ukazywało w nowym, lepszym podejściu. Może tylko dlatego, że głośniki stały aż tak daleko od tylnej ściany, ale jaka to w sumie różnica? Ważne, że działo się tak ciekawie – że relacje między źródłami, tych źródeł postać i sposób rozchodzenia się dźwięku umiały intrygować.

Przejdźmy od walorów przestrzennych do samych figur melodycznych. Kolumny okazały się grać szczegółowym dźwiękiem, osiągającym tak wysokiej miary szczegółowość przez podkreślające ją i mocno zaznaczające swą obecność soprany. Nie było to brzmienie pod względem morfologii głównie spójne i głównie melodyjne, tylko głównie trójwymiarowe, głównie rozdzielcze i głównie szczegółowe.

Duży bass-refleks potrafi dmuchnąć.

Odnośnie tych sopranów najważniejsza uwaga – że aktywne, to fakt, ale też niecodziennie trójwymiarowe. To w dużej mierze dzięki nim tak znakomita kształtowała się scena, z tak niecodzienną separacją źródeł. Cienką kreską kreśliły kontury, znaczyły przestrzeń miriadami szumów i drobin, eksponowały szczegóły. Gdyby choć trochę mniej były trójwymiarowe, stałoby się za ostro – ale tak się nigdy nie wydarzyło, nawet przy najtrudniejszych sopranowych testach. Za to cały czas było interesująco. Dużo się działo, działo wyraźnie i działo trójwymiarowo. Nie sposób było się nudzić – zbyt obfity płynął informacyjny strumień odnośnie postaci dźwięków i przede wszystkim ich lokalizacji oraz sposobu rozchodzenia. Magia sceny wygrywa z magią postaci dźwięku, co jednak nie oznacza, że tej ostatniej brak było zalet. Prócz szczegółowości i przede wszystkim trójwymiarowości oferowała dobre spojenie sopranów z resztą pasma (co przy takiej ich aktywności jest trudne), przy czym ta sopranowa aktywność zachodziła także na tony średnie, lekko je podbarwiając. Efektem odmłodzeni wokaliści o świeżych i bardzo wyraźnych głosach, nie pozbawionych jednak przymieszki słodyczy, mienienia się w koloraturach i ogólnego wrażenia naturalności. Nie były to głosy jak z płyty winylowej w przypadku cyfrowych źródeł; ich największym walorem nie była wewnętrzna spoistość na miarę tkanki biologicznej i stan ciekły skupienia, a bardzo dobra dykcja, trójwymiarowość, świeżość i natlenienie. Nie były przy tym ani trochę oschłe, tylko przyjemnie chropawe; wolne też od popadania w sztuczną grasejację czy sybilację. Ślad minimalny sybilacji pojawił się tylko w makabrycznejpod jej względem Sweet Jane (Cowboy Junkies), ale na to trzeba było badawczo zwracać uwagę, bo samo z siebie nie przychodziło. Tym bardziej więc nic nie przeszkadzało, po prostu taki wyrazisty styl. Nieco mocniej zaistniały natomiast zniekształcenia w przypadku maksymalnie nisko schodzącej wiolonczeli na płycie testowej Ushera, ale to był jedyny utwór spośród plejady trudnych, w którym do tego doszło. Obudowy się lekko wzbudziły pasożytniczym rezonansem, ale nie ma się czego wstydzić – to zdarzyło się wcześniej wielu, dużej większości nawet, w tym wielu o wiele droższym. Kto ma tę płytę, może u siebie sprawdzić odnośnie kolumn czy słuchawek – niewiele znajdzie się takich, które test przejdą bezbłędnie. (Utwór nr 8.)

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

1 komentarz w “Recenzja: Struss® Classic

  1. miroslaw frackowiak pisze:

    Swietne sa… potwierdzam, sluchalem te monitory,bylem pod wrazeniem,brac,kupowac i sluchac…cena fantastyczna…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy