Recenzja: Shelter 201 MM

Brzmienie

Muzyka spod igły.

   Umyślnie omijałem koszty, więc Avid był obsługiwany przez własnej firmy przedwzmacniacz, który producent anonsuje jako pozwalający zasmakować „prawdziwego brzmienia Avida” po najniższych kosztach. Czy ponad cztery tysiące to faktycznie niedużo za przystawkę wzmacniacza, na to można mieć różny pogląd, lecz poza sporem to, że były tu testowane takie przystawki za przeszło sto tysięcy. Podtrzymując taniochę Avid pałucził kabel zasilający też z niedrogich i interkonekt niespecjalnie, choć sumarycznie tor był drogi. Rozmawiamy jednakże o taniości źródeł, i tutaj bez wątpienia taniość doszła do skutku. Natomiast co z jakością? 

Już wcześniej napisałem, że gramofony potrafią wychodzić zwycięsko, albo przynajmniej obronną ręką, z konfrontacji z wielokroć nieraz droższymi źródłami cyfrowymi – i prędzej to reguła niż wyjątek. Ale regule trzeba pomóc, a granic potanienia szukać. W takich poszukiwaniach wkładka Sheltera  wytyczyła granicę taniości na rubieży 890 PLN, jako bezproblemowo zdolną wytrzymać każdy cyfrowy atak. Park maszynowy gramofonu (tzn. on sam, ramię, wkładka i przedwzmacniacz) nie był tu wprawdzie tak przeraźliwie tani, jak w przypadku mającego to wszystko zdecydowanie taniej Sony PS-HX500, ale też dźwięk był wyższej jakości – zadowalający pod każdym względem i wolny od utwardzeń.

Tę kwestię też parę razy poruszyłem w innych recenzjach, ale wciąż pozostaje aktualna i się na pewno nie zmieni. Chodzi o fakt, że recenzent w obliczu dźwięku dobrze zestrojonego gramofonu włożonego w tor zdolny podtrzymać jego walory, staje jako bezbronny, bo nie ma się do czego przyczepić – w tej całości brak dziury. Na upartego można zauważać, że dźwięk cyfrowy bywa nierzadko bardziej dramatyczny, bowiem cyfrowa jego nieprzyjazność zawsze jakoś się dystansuje, tworząc barierę obcości i nieprzyjaźni pomiędzy nim a słuchaczem. Taka egzystencjalna granica, że tak to filozoficznie określę, zjawia się zawsze, chociaż przeważnie, niemal za każdym razem, zostaje niezauważona. Słuchając dobrego dźwięku cyfrowego ulegamy przeróżnym fascynacjom, w tym tej, która podpowiada: „to właśnie to – urzeczywistniony realizm”. Głowę niejednokrotnie dałbyś, ulegając cyfrowym czarom, że to jest najprawdziwsza prawda muzyczna, nic nie zostało zafałszowane. I ośmielę się twierdzić, że dwa są najważniejsze czynniki, które za to odpowiadają. Jeden jest wolny od krytyki – to umiejętność cyfrowego przenikania w głębokie warstwy nagrań. Podkreślania jej strukturalnych cech, wydobywania szczegółów, finezyjnego mnożenia brzmieniowych odcieni w cieniu ogólnej cyfrowości. Wciąż wprawdzie pozostanie aktualna uwaga o niemożności prawidłowego w świecie cyfrowym odtwarzania wysokich tonów, ale poczuciu złożoności to nie przeszkadza, ono w przypadku dobrych źródeł cyfrowych będzie wręcz dojmujące. Druga przesłanka fascynacji jest jednak bardziej wątpliwa – wynika z tego, że świat muzyki cyfrowej jest właśnie nieprawdziwy. Nieprawdziwy, lecz niemal jak prawdziwy, a między prawdziwością analogową a jej cyfrowym naśladowaniem zjawia się nieubłagany i zwykle nieuświadamiany wyłom różności istotowej. (Następny akapit można pominąć, stanowi czystą dygresję.)   

Rozmiar u wkładek nie ma znaczenia.

Musiałbym spisać grubą księgę, chcąc dokładnie wyłożyć zawiłość zagadnienia analogowy-cyfrowy. Bo  przecież rzeczywistość jest kwantowa, a matematyczny jej opis możliwy. Co więcej – właśnie ten opis dosięga najgłębszej istoty, a analogowe opowieści narracyjne o kształtach, dźwiękach i kolorach mogą się ciągnąć w nieskończoność i niczego ważnego nie dotknąć. Lecz muzyka to matematyka inna, matematyka nieabstrakcyjna. Jej symbolami są analogowe dźwięki, a nie cyfrowe nagości. Sęk w tym, że ta analogowość jest równie ważna jak matematyka zawarta w samej kompozycji. Gramofon pozwala analogowość doznawać wprost (lub prawie); odtwarzacze cyfrowe opierają się zaś na bardzo skomplikowanej, głębokiej transformacji. Przy czym nie całkiem bez sensu będzie powiedzieć, że są uproszczonym naśladownictwem cyfrowości pierwotnej (kwantowej), pomiędzy którą a nim jest wcześniejsze, analogowe, naśladownictwo doskonalsze, stworzone przez naturę. Zatem muzyka cyfrowa to pochodna pochodnej, lecz bez analogii do świata matematycznych funkcji. Tam nie dzieją się uproszczenia, tylko głębiej odsłaniamy procesy, tu natomiast modelujemy. Model pierwotny to Wszechświat, model analogowy – jego obraz w biologicznym podmiocie; cyfrowy model w odniesieniu do muzyki, to pewien fragment Uniwersum zakodowany w bardzo skomplikowanych, lecz mimo to dziesiątki rzędów wielkości prostszych od oryginału cyfrowych przybliżeniach fal dźwiękowych. Prawdziwa natura tych fal nie jest analogowa a cyfrowa[1] – falują biliony bilionów pojedynczych molekuł. Nasze zmysły to wygładzają do pozornej gładkości, cyfrowy zapis znów to marszczy na swój o wiele prostszy od oryginału sposób.  

Cały ten passus, jak zaznaczyłem, można sobie darować, ważne jest tylko to, że cyfrowe naśladownictwo jest gorsze od analogowego i w poznającym podmiocie, czyli słuchaczu, wywołuje uwiadomione albo nie poczucie większej czy mniejszej obcości. Ta obcość, gdy nieuświadomiona, albo gdy o jej sztuczności zapomnimy, wywołuje zaciekawienie, o ile tylko nie jest tak zgrubna, że aż odstręczająca. Staje się owa wnoszona przez cyfry obcość dodatkowym czynnikiem uwagi i może powodować przyjemność, gdyż tę potrafią dawać najróżniejsze stany odrealnienia[2]. Dlatego może się zdarzyć, że w pierwszym odruchu ktoś przywykły do percypowania muzyki za pośrednictwem źródeł cyfrowych tę od nawet dobrego analogowego uzna za uproszczoną.  To swoisty komizm sytuacyjny, lecz w tym wypadku nie należy go krytykować, bo przecież w muzyce chodzi głównie o to, żeby sprawiała przyjemność. A nigdzie nie jest powiedziane, że realizm muzyczny w postaci bycia na koncercie musi być najprzyjemniejszy. Muzyka cyfrowo przetworzona do postaci plikowej ma smaczek odrealniającej obcości, a on się może podobać. Niemniej stanowi zarazem wyłom, przez który można wlać krytykę. Można się do woli rozwodzić nad nieprawdziwością tego czy tamtego po przetworzeniu cyfrowym. W przypadku dobrych gramofonów nie będzie takiej szczeliny, a w każdym razie dużo trudniej będzie znaleźć powód do jakiejkolwiek krytyki. Brak wyobcowania w następstwie denaturalizacji – to gramofonów jest siłą, choć oczywiście i gramofonowy zapis to nie muzyka par excellence.

Za daleko zabrnąłem w dygresje, a chciałem tylko powiedzieć, że muzyka spod wkładki Shelter 201 MM będzie wydawać się prawdziwsza niż ta z najlepszych źródeł cyfrowych. Mało tego – ona się bardzo niewiele różni od tej z drogich wkładek zakładanych na drogie ramiona kosztownych gramofonów. Pod względem samej analogowości – tzn. giętkości, płynności, melodyjności, stopnia różnicowania dźwięków – różnić się będzie tak mało, że to nieomal pomijalne. Wyczuwalna różnica będzie się odnosiła do stopnia energetyczności, który i tak będzie wyższy niż u najlepszych źródeł cyfrowych. Wyraźniejsza tyczyła będzie zaś tego, co mocną stroną cyfrowości. Najlepsze wkładki potrafią lepiej niż recenzowana odsłaniać strukturę harmoniczną, co wcale nie jest tożsame z detalicznością czy separacją. Ilość zwracających uwagę szczegółów i sposób ich plasowania w całości, to w Shelter 201 MM okazuje się bez zarzutu, a już zwłaszcza ten całościowy obraz. Smak poszczególnych dźwięków i cała kompozycja smakowa to powód do najwyższych pochwał.

„Tańcowała igła z nitką,   Igła – pięknie, nitka – brzydko …”                          Ach nie, to inna bajka. 

Pogrążamy się w świecie dźwiękowym, w analogowej magii doskonałej harmonii całkowicie pozbawionej cyfrowego wyłomu, jej postaciowej inności. Przyzwyczajony do cyfrowych źródeł słuchacz zrazu poczuje się więc niepewnie na nieznanym sobie terenie, ale smaczność i energetyczność gramofonowego przekazu zaraz każą mu o tym zapomnieć. A Shelter 201 MM to wkładka wystarczająco dobra, by zaraz tak się stało. Jedynie coś, co możemy nazwać rozrzutem czy rozwarstwieniem harmonicznym – zdolność wnikania w strukturę dźwięku – ma słabszą niż najlepsze wkładki. Buduje zatem nieco prostszy obraz, lecz i tak bardziej złożony poprzez złożoność samej barwy i dawkę odnośnej energii, niż da nawet dobre źródło cyfrowe. Postawiony w obliczu tego recenzent pozbawiony zostanie oręża tradycyjnych narzekań, bowiem narzekać nie ma na co.    

Na zakończenie jedna uwaga. Trzeba poruszyć temat całościowego wyważenia. Chodzi o relację pomiędzy wierzchnią warstwą melodyjną, a głębszą harmoniczną. To stale powracający temat odnośnie każdego sprzętu i obu domen odtwórczych. To wyważenie wkładka Shelter 201 MM posiada aż tak dobre, że u słuchającego nie pojawia się temat.

To prawda, że przy analitycznym oglądzie, zwłaszcza gdy ma się odniesienia, okaże się, że warstwa melodyczna dominuje nad strukturalną, ale: po pierwsze – jeżeli coś ma dominować, to ona; po drugie – ta dominacja właśnie dobrze się chowa, nie naruszając ani trochę przyjemności słuchania. Co bynajmniej nie jest banalne, bo słuchałem wkładek za kilkadziesiąt tysięcy, u których melodyjność też dominowała, lecz właśnie w sposób irytujący, gdyż jej przewaga była za duża. Z miejsca stawało się przez to nudno, a z Shelter 201 MM nigdy się nudno nie robi. Przeciwnie, prawdziwą dominantą jest fascynacja oraz szacunek do tego, jak wiele za tak niewiele.

[1] Dualizm korpuskularno-falowy pozostaje zagadnieniem niewyjaśnionym i tu też go nie wyjaśnimy.

[2] Kino, alkohol, narkotyki, marzenia, poezja, sny – żeby wymienić parę.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

28 komentarzy w “Recenzja: Shelter 201 MM

  1. Sławek pisze:

    Też taką wkładkę brałem pod uwagę, zakupiłem jednak wkładkę Ortofon 2M Black, o której swego czasu napisał Pan, że to fantastyzna wkładka.
    Więc pytanie – czy Shelter gra lepiej niż ten Ortofon, czy może tylko inaczej?
    2M Black ma szlif igły nude shibata, zalecany nacisk 1,5 grama więc powinien mniej zużywać płyty.
    2M Black pracuje w gramofonie Pro-ject X2

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Ortofon 2M Black jest lepszy. Większy budżet nie poszedł na marne.

      1. Sławek pisze:

        Dziękuję za odpowiedź. Bardzo mnie to cieszy, zresztą ten dźwięk jest świetny – oczywiście pod warunkiem, że płyta jest dobrze nagrana i wytłoczona.

  2. Marecki pisze:

    Dobra wkładka, dobra recenzja.
    Co jeszcze w analogowym zanadrzu?
    Gramofony, przedwzmacniacze, wkładki na horyzoncie?
    Pozdrawiam

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Na miejscu nie, ale wybieram się popertraktować do kilku dystrybutorów.

      1. Marecki pisze:

        Świetnie, to niech to będzie na razie tajemnicą 🙃
        A jak tam sprawy z iFi?

      2. Marecki pisze:

        Ponawiam pytanie 🙂
        Jak tam sprawy z iFi?
        Chodzi konkretnie o serie Signature Pro i Signature Zen.
        Będzie w planach?
        Może warto byłoby robić zapowiedzi – przynajmniej raz na jakiś czas.

        Pozdrawiam

        1. Piotr+Ryka pisze:

          Po Nowym Roku mam się spotkać z dystrybutorem, wtedy się poustala.

  3. Przemek pisze:

    Czy Pana zdaniem problem z odtwarzaniem wysokich tonów występuje też w nagraniach zarejestrowanych cyfrowo i wydanych na winylu?Czy może to zjawisko jest ograniczane przez sam fakt mechanicznego odtwarzania muzyki? Jakie są Pana odczucia?. Pozdrawiam

    1. Piotr+Ryka pisze:

      To nie jest kwestia odczuć, to fizyka. Cyfrowe próbkowanie jakości CD i pochodnych (nadpróbkowujących) musi zniekształcać górę pasma, i to drastycznie. Odnosi się to także do cyfrowo zrealizowanych taśm matek płyt winylowych. Kiedyś kazano uważać za najlepsze nagrania w technologii DDD (cyfrowe samo nagranie, cyfrowa jego obróbka, cyfrowa sama płyta), kiedy faktycznie najlepsze są nagrania AAA. Dzisiaj powstaje takich niewiele (są dużo droższe), przed 1982 były wyłącznie takie.
      https://hifiphilosophy.com/relacja-krakowski-wieczor-audiofilski-z-firma-mediam/

  4. Przemek pisze:

    Zastanawiajace jest dlaczego Ci najwieksi artysci,zarabiajacy ogromne pieniadze, niewazne jaki gatunek muzyki uprawiajacy,przeważnie nie wydają muzyki w domenie analogowej?. Przecież są jeszcze studia nagraniowe ( takze w Polsce, chociażby OBUH), które wydają płyty AAA i to artystów którzy nie zaliczają sie do tych najbardziej rozpoznawalnych. Zatem koszt produkcji nie jest tu problemem. Cena takiej płyty, wychodzacej w nakladzie 300-500szt nie jest wyższa od tych dostepnych u duzych dystrybutorów.

  5. Przemek pisze:

    Może nie ma już sensu bawić sie w analog, skoro cyfra pozwala rejestrować nagrania z odpowiednio wysoką jakością? Przecież nie może tu tylko wyłacznie chodzić o korzyści z łatwiejszej studyjnej obróbki i niższy koszt produkcji….taķą mam przynajmniej nadzieję.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Rozmawiałem kiedyś z właścicielem studia. Mówił, że daje wybór cyfra/analog i tłumaczy, że jakość analogowa wyższa. Nikt prawie nie zwraca uwagi, pytają tylko, co tańsze.

      1. Marecki pisze:

        No to smutne ☀️👁️
        I Muzyków trzeba edukować – nie tylko z zakresu techniki i technologii, ale przede wszystkim Spraw „Praw” Egzystencjalnych☀️👁️Duchowych
        – tak, żeby wiedzieli po co grają 😉👈🙃

        1. Piotr+Ryka pisze:

          Kiedy słyszę, jak nagraniowo została skopana pożegnalna płyta Leonarda Cohena, to szczerze mówiąc odchodzi mi ochota na edukowanie kogokolwiek.

          1. Marecki pisze:

            Nie wątpię i się nie dziwię.
            Pożegnalnej płyty nie słuchałem, ale wierzę na słowo.
            A co do edukacji, to i tak, siłą rzeczy robisz kawał dobrej roboty.
            Nic nie przechodzi bez echa ✍️🙏

            Ubuntu Piotrze 👆👁️☀️

  6. Kacper pisze:

    Szanowny Panie,

    niestety zdaje się, że dopuszcza się Pan szerzenia niewystarczająco ugruntowanych informacji, twierdząc, że odtwarzanie muzyki w domenie cyfrowej jest mniej doskonale od odtwarzania dźwięku z płyt analogowych ( w jakimkolwiek zakresie częstotliwości). Wszelkie udokumentowane naukowo wnioski, bazujące na pomiarach i wynikach badań z dziedzin elektrotechniki i akustyki, zdają się temu przeczyć.
    Fakt, że nigdy za sprawą komponentów high fidelity nie uda się odtworzyć muzyki nawet z 99% dokładnością, nic w poruszonym przeze mnie temacie nie zmienia.
    Do tego, by prezentowane przez Pana tezy, skomentować tu jako czysto subiektywne, niepoparte odpowiednimi dowodzeniami naukowymi, skłoniło mnie zjawisko drożyzny, niespotykanej od co najmniej dekady, na rynku płyt winylowych i zapewne też na rynku akcesoriów potrzebnych do zajmowania się tym pasjonującym sposobem odtwarzania muzyki w wysokiej jakości.

    Z poważaniem,
    KK

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Odpowiem na razie najkrócej: gdyby tak było, jak Pan pisze, po co tworzono by format SACD i po co gęste pliki? I do czego miałyby służyć kaskady przesuniętych fazowo układów scalonych konwersji D/A w przetwornikach?

      1. Kacper pisze:

        Z tego co powszechnie wiadomo, gęste formaty są tworzone głównie, jako reedycje zawierające inne masteringi niż te dostępne w formacie redbook. Istnieje dyskusja co do tego, czy gęstsze pliki nie są lepsze do kodowania i odtwarzania nagrań dźwięku zrealizowanych w domenie cyfrowej, od początku w formacie Hi-resolution – chodzi tu głównie o bezstratne przetwarzanie szerszego zakresu częstotliwości. 16 bitowy format reedbook został zaprojektowany, by nie wykazywał stratności przy kodowaniu i odtwarzaniu dźwięków w zakresie 20-20 KHz.
        Natomiast co do budowy i funkcjonowania przetworników d/a, to jest ona dla nas bez znaczenia w temacie naszej dyskusji. O ile przetwornik nie generuje wysokiego poziomu mierzalnych zniekształceń w słyszalnym przez nas paśmie akustycznym, o tyle będzie lepszym źródłem dźwięku niż gramofon, który wprowadzi do muzyki wyższe poziomy zniekształceń.
        Czas chyba pogodzić się z faktem, że współczesne wydania muzyki są przeważnie złe i nie nadają się do słuchania ich przy wiernym odtworzeniu ich jakości.
        Tym, co tłumaczy, że winyl brzmi lepiej od cd, jest różnica w masteringu między wydaniem cyfrowym, a analogowym, lub subiektywne preferencje słuchacza.

        1. Piotr+Ryka pisze:

          To może zaczniemy od tego: jaka część zawartości informacyjnej płyty CD to wg Pana wiedzy algorytmy korekcji błędów? – tzn. takie hocki-klocki do łatania informacyjnej pustki.

        2. Piotr+Ryka pisze:

          I jeszcze drugie pytanko: jaki wg Pana jest zakres częstotliwości fal akustycznych wpływający na odbiór muzyki?

        3. Piotr+Ryka pisze:

          I trzecie: jaki jest ten zakres w odniesieniu do formatu SACD i dlaczego?

          1. Kacper pisze:

            Może jednak będziemy odnosili się do tematu dyskusji? Zdawało mi się, że rozmawiamy o potencjalnej wyższości płyty winylowej nad plikiem cyfrowym w dokladniejszym przetwarzaniu sygnału dźwiękowego. Dziękuję za możliwość wypowiedzi na stronie, ale może zostałem źle zrozumiany, bo nie zależy mi na przekonywaniu przekonanych.
            Sam z radością nauczyłbym sę czegoś nowego, choćby tego, jaka pozycja naukowa, lub chodźby ankieta, czy badanie case study skłania kogoś do twierdzenia, że na winylu mamy do czynienia z zapisem bardziej „neutralnej” treści dźwiękowej.

          2. Piotr+Ryka pisze:

            Może zanim pójdziemy dalej, zechce Pan łaskawie poświęcić odrobinę czasu na zapoznanie się z odpowiedziami na postawione przeze mnie pytania (wystarczy przejrzeć Internet), ponieważ zawierają natychmiastowe odpowiedzi odnośnie kwestii, który sposób przetwarzania sygnału jest lepszy. A prośba o wskazanie odnośnej pracy naukowej przypomina stwierdzenie w rodzaju: uwierzę, że świat będę lepiej widział dwojgiem oczu niż jednym, jeżeli pokażecie mi pracę naukową, w której tego dowiedziono.

          3. Kacper pisze:

            Dziękuje za dyskusję i życzę Panu błogosławionych i wesołych Świąt Bożego Narodzenia.
            Polecam zapoznanie się w dogodnym czasie się z łatwo dostępnymi informacjami nt. jakości odtwarzania wysokich częstotliwości zapisanych na winylu.
            Ktoś odwalił już za nas kawał roboty;
            http://zrozumiecaudio.blogspot.com/2016/05/winyl.html?m=1

          4. Piotr+Ryka pisze:

            A nie było uczciwiej zacząć od powiedzenia: Napisałem artykuł, proszę się z nim zapoznać i do niego ustosunkować.

            Zapis na winylu ma swoje ułomności, ale przynajmniej nie wypełnia luk wymysłami.

  7. Kacper pisze:

    Uczciwiej by nie było, gdyż artykuł nie jest mojego autorstwa.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      W takim razie przepraszam za fałszywą sugestię, ale wciąż zapytuję: po co takie podchody i czy zapoznał się Pan z ułomnościami zapisu cyfrowego? Bo główna teza artykułu, wg której wszystkie bolączki płyt winylowych zostawiamy za sobą przechodząc na zapis CD, jest fałszywa. To zapis cyfrowy ma więcej ułomności, w tym bardziej zasadniczych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy