Recenzja: Schiit Ragnarok

Budowa

Schiit_Ragnarok_HiFiPhilosophy_001

Amerykańskiej audio-sagi ciąg dalszy – Schiit Ragnarok.

   Najnowszy, flagowy wzmacniacz Schiita jest duży, ciężki i zintegrowany. Zarazem dla swego producenta cokolwiek nietypowy, bowiem wprawdzie w znacznym stopniu faktycznie ukierunkowany na słuchawki, ale mający także terminale głośnikowe, jak również moc stu watów, pozwalającą dowolne kolumny, nawet takie wielkości lodówek, napędzać. Zachował jednak zarówno charakterystyczną powierzchowność (o ile nie liczyć rozmiaru), a także symetryczność, która szczytowym wyrobom Schiita zawsze towarzyszyła.

Kiedy zajrzeć do środka, rzucą się w oczy przede wszystkim osobne transformatory sekcji wejściowej i wyjściowej, a także osobne dla każdego obwodu zasilacze sygnału, dbające o poziom energii. W połączeniu z dużymi kondensatorami elektrolitycznymi i tranzystorami MOS-FET rokuje to bardzo dobrze, obiecując dynamikę i wysoką klasę brzmienia. W danych technicznych możemy także przeczytać, że w torze znalazł się obwód Circlotron, będący wynalazkiem samego Schiita, a polegający na użyciu w domenie tranzystorowej beztransformatorowego trybu OTL pozbawionego globalnego sprzężenia zwrotnego, co było rozwiązaniem wypracowanym w latach 50-tych na użytek wzmacniaczy lampowych. Metoda pozwala osiągać wyjątkowo szerokie i równo przebiegające pasmo, ale w przypadku patentu Ciclotron stosuje się wyłącznie do trybu symetrycznego, z czego by wynikało, że w trybie tym wzmacniacz powinien spisywać się lepiej.

Nad wszystkim czuwa w Ragnaroku bardzo wychwalany przez producenta procesor, mający sprawiać, że każda procedura będzie właściwie wykonywana; a jest tych procedur niemało, bowiem zarówno sygnał słuchawkowy jak i głośnikowy, zarówno symetryczny jak i niesymetryczny, i jeszcze do tego trzy zakresy wzmacniania słuchawek – od dokanałowych po planarne – a także automatyczne biasowanie toru w przypadku kolumn.

Tym razem mamy do czynienia z bardzo konkretnym zwierzęciem, ważącym prawie 15 kilogramów.

Tym razem mamy do czynienia z bardzo konkretnym zwierzęciem, ważącym prawie 15 kilogramów.

Odpowiednio do dużych możliwości mikroprocesorowego nadzorcy, wzmacniacz ma z tyłu całą plejadę przyłączy, a konkretnie dwie pary wejść symetrycznych i trzy niesymetrycznych oraz po jednej takich i takich wyjść. Ma też niezbędny u integr komplet podpięć kolumnowych w oparciu o solidne zaciski WBT oraz gniazdo zasilania, a przy nim włącznik. Od przodu też nie ma co narzekać, bo jest tam po jednym gnieździe słuchawkowym symetrycznym (4-pin) i niesymetrycznym (duży jack), a także duże pokrętło cyfrowego, krokowego potencjometru i 5-cio pozycyjny selektor tych pięciu wejść wraz z osobnym, trzyzakresowym regulatorem mocy wzmacniacza słuchawkowego, co w obu przypadkach jest realizowane przez pojedyncze przyciski przeskoków po pętli wyboru, wspomagane przez podświetlające wybór indykatory.

Całość ma tradycyjny dla Schiita wystrój giętego w podłużne, leżące na boku U z pojedynczego płata grubego aluminium, modelujące front, wierzch oraz spód. A na wierzchu zbiór otworów wentylacyjnych, bo wzmacniacz się solidnie rozgrzewa. Ścianki boczne to też tradycyjne u Schiita popielate plastry z tworzywa o wentylacyjnych otworach, a wzmacniacz nie ma pilota, bo regulacja z pilota siły głosu przy cyfrowych potencjometrach to wielka rzadkość.

Wszystko waży 14,5 kilograma i ma gabaryty pełnowymiarowego klocka audio, a polska cena wynosi 9990 PLN, bo do amerykańskich 1700 dolarów trzeba doliczyć VAT, cło, a także koszty dystrybucji, która w Ameryce jest wyłącznie bezpośrednia. W zamian wzmacniacz można wypożyczyć lub posłuchać go w salonie bez zabawy w opłatę zakupową i ewentualne zwroty, jak to jest w USA. Stoi na półkach, a nie jedynie kurier może go przynieść, co ma swoje oczywiste zalety. Spośród nich najważniejszą tą, że się ten Ragnarok powolutku wygrzewa i mowy nie ma, żeby po dwóch tygodniach, a więc przed datą ewentualnego zwrotu, dało się go w pełni wygrzać. Jest pod tym względem wyjątkowo wymagający i miesiąc to absolutne minimum. Tak więc początkowo, podczas pierwszego słuchania, będziecie raczej rozczarowani, a dopiero długo, długo potem można będzie serio rozstrzygać, czy go sobie zostawić, bo gra wystarczająco pięknie, czy może jeszcze lepszego brzmienia poszukiwać.

Stylistyk jednak od lat pozostaje bez zmian - kawał giętego, surowego aluminium może się podobać.

Stylistyka od lat pozostaje bez zmian – kawał giętego, surowego aluminium może się podobać, ale nie musi.

Tego dylematu sam wprawdzie rozstrzygać nie musiałem, bo nie jestem na etapie poszukiwań słuchawkowego wzmacniacza, ale z przyjemnością flagowego Schiita odpowiednio długo powygrzewałem i nie bez satysfakcji mogę go teraz opisać.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

14 komentarzy w “Recenzja: Schiit Ragnarok

  1. Skipper pisze:

    Piękna recenzja. Szkoda, że zdjęcia wzmacniacza trzeba wyszukać w sieci, bo na tych umieszczonych w artykule nie widać przedmiotu opisywanego tylko całe otoczenie towarzyszące… a może się czepiam?

    1. Wiceprezes pisze:

      Każda konstruktywna uwaga jest cenna. Może czas najwyższy pomyśleć o bardziej sterylnych i analitycznych zdjęciach.

    2. Sławek pisze:

      Otóż to. Recenzja fajna, opis nie pozostawia wątpliwości, ale… – zadek Panie Piotrze – zadek trzeba dokładniej sfotografować, bo jeden obraz to więcej niż 1000 słów! Pozdrawiam.

  2. roman pisze:

    zalety -Made in USA 😉

    1. Piotr Ryka pisze:

      A to nie jest zaleta? Chyba lepiej, że robią na miejscu, u siebie.

      1. roman pisze:

        samo w sobie nie,ale w tym sensie co piszesz to może i tak,chciaż niewielka to zaleta

  3. Piotr Ryka pisze:

    Jadę dzisiaj słuchać tego nowego Orfeusza. Oby się tylko któryś z nas wcześniej nie zepsuł.

    1. roman pisze:

      podobno nic nadzwyczajnego

      1. Piotr Ryka pisze:

        Dzisiaj powinien być opis. Może zdążę.

  4. Hechlok pisze:

    Ale „lewacy”? Naprawdę?

    1. Piotr Ryka pisze:

      To którzy? Prawacy?

      1. Hechlok pisze:

        Lewacy to jakieś dziwaczne określenie, które trudno zinterpretować. Myślę, że dla wielu osób dobrze ubrany mężczyzna, który ma słuchawki za 15 tys to lewak 🙂 a tak w ogóle wciśnięcie lewaka do recenzji wzmacniacza to chyba lekka przesada.

        1. Piotr Ryka pisze:

          O lewakach kiedyś napiszę coś obszerniejszego. Samo pojęcie, tak nawiasem, jest dość dobrze określone. Natomiast co do kwestii wciskania, to znacznie gorsze wydaje mi się wciskanie się lewaków w cudze życia, niż wciskanie ich do jakiejś recenzji.

          PS
          Nie należy mylić lewaków z lewusami. To określenia wprawdzie na siebie zachodzące, ale niezupełnie.

  5. Hechlok pisze:

    Zawsze wydawało mi się, że akurat lewacy do życia innych w przeciwieństwie do „prawakow(?)” się nie wtrącają. Proponuję jednak zakończyć ten temat, bo moje doświadczenie w tym zakresie wskazuje, że żadnych sensownych wniosków i tak nie wyciagniemy. Skupmy się lepiej na muzyce.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy