Recenzja: Next Level Tech (NxLT) Flame

Odsłuch

Co to za ptaszek? – myślicie sobie.

  Kabel został osłuchany w trzech lokalizacjach – dwóch słuchawkowych i kolumnowej. Słuchawkowe to między iFi Pro iCAN a iDSD Signature oraz pomiędzy CD Cayina a Woo Audio WA33 (z obsadą czterech lamp 2A3 Psvane Acme i prostowniczą Raytheon 5U4G w miejsce sprzedażowych średniaków). Dla kolumn zaś to lokalizacja pomiędzy przedwzmacniaczem Accuphase C-2150 a końcówką mocy Accuphase P-4500. W każdym wypadku punktem odniesienia był używany przeze mnie Tellurium Q Black Diamond, a ponieważ we wszystkich trzech podziało się prawie to samo, z jedną tylko, choć istotną, różnicą, to akcentując tę różnicę rzecz sprowadzę do jednej.

 Zacznę tradycyjnie od wniosku, który powinien wprawdzie zaistnieć na końcu, ale jakoś tak z reguły dzieje się w mojej głowie, że od wniosków zaczynam. Wniosek główny jest taki, że recenzowany XLR Next Level Tech (NxLT) Flame od mojego Tellurium okazał się lepszy. Czego się, z ręką na sercu mówiąc, nie spodziewałem, ale co robić – takie życie. Teraz pozostaje wyłuszczyć, w oparciu o jakie właściwości, z wytłuszczeniem najbardziej znaczących. Wytłuszczał będę przy tym kolejnością, a nie tłustym drukiem, tak żeby było ładniej – bo przecież nie piszemy scenariusza reklamowego spotu, tylko coś mającego być recenzją.

– Co rzucało się zaraz w uszy podczas odsłuchu NxLT „Flame”?

Przede wszystkim głębie brzmieniowa i przede wszystkim wyraźność. Zacznijmy od tej głębi. Głębsze brzmienie z reguły okazuje się lepsze, o ile tylko nie towarzyszy mu sztuczny naddatek basu. Takiego naddatku interkonekt Next Level nie przejawił, spokojnie zatem mógł się cieszyć swoim atutem. Ale nie tylko cieszyć. Ponad wszelką wątpliwość także wykazyał, że połączone nim urządzenia same z siebie prezentują wyższy poziom, niż mogłoby się wydawać podczas łączenia ich kablem stanowiącym punkt odniesienia. – I to jest oczywiście najlepsza z rzeczy, jaką możemy zawdzięczać lepszym interkonektom. Głębsze brzmienie i położone na ciemniejsze tło – to momentalnie zwracało uwagę, będąc czynnikiem dużego zadowolenia, oczywiście z punktu widzenia posiadaczy kabla Next Level Tech.

Ano – niezwykły, niezwykły.

Odnośnie wyraźności. Ta z kolei, gdy większa, także okazuje się lepsza, lecz pod warunkiem, że nie towarzyszy jej coś odwrotnego – podbicie sopranowe. Tak jak łatwo powiększyć głębię przesunięciem pasma do dołu, tak też łatwo poprawić wyraźność przesunięciem pasma ku górze. Lecz że jedno i drugie całości brzmienia nie służy, lepiej zaniechać takich ulepszeń, wypadkowa będzie in minus. Na szczęście kabel Next Tech takich sztuk nie wyprawia, a tylko lepiej przenosząc sygnał podaje brzmienie jako głębsze, czystsze, wyraźniejsze i na ciemniejszym tle. Przy czym dźwięki od tła odrywa bardziej – dobrze widać, że tło tłem, nie ma żadnego zlewania.

To odrywanie od tła przenosi nas na obszar kolejnej dużej różnicy pomiędzy Next Level Tech a interkonektem porównywanym. Tellurium Q zdecydowanie bardziej komasował brzmienia, zarówno tło, jaki i otaczające wszystko medium, bardziej zespalał z brzmieniami. W porównaniu z Next Tech, u którego tło było bardziej za dźwiękami, a medium bardziej przejrzyste – istniejące poprzez niemalże samo tylko ciśnienie – całościowy obraz muzyczny Tellurium zjawiał się jako miks brzmieniowy. Co nie musi być uważane za gorsze – taka jednolitość uspójnia, ma więc swoją zaletę – ale mnie bardziej podobał się styl pisania muzyki wyraźniejszą czcionką na bardziej odcinającym się tle i z mniej zachodzącymi na siebie literami oraz większymi międzywyrazowymi odstępami. Co nie znaczy, że muzyka u Next Tech złożona była z brzmień przede wszystkim każących myśleć o ich odseparowaniu. Nie było żadnego wrażenia analizy ani sztuczności, a tylko w porównaniu większa wyraźność, czystsze medium, wyraźniej odcinające się i ciemniejsze tło – i skutkiem tego wszystkiego bardziej klarowna wizja przy na dodatek głębszym brzmieniu.

Odnośnie tej brzmieniowej głębi muszę wyróżnić ważny czynnik, odróżniający miejsca próbowania kabla. Już napisałem, że pojawił się jeden te miejsca różnicujący, a była nim umiejętność oddania wieku wykonawców. Pracujący pomiędzy klockami iFi, XLR Next Level Tech „Flame” powodował lekkie dodanie lat, większą dojrzałość wiekową. Zarazem kompensował to fantastyczną potęgą basową – energia i czystość uderzeń perkusyjnych były imponujące. Pod tym chyba względem Tellurium Q wypadł w porównaniu najsłabiej – niewątpliwie mniej się okazał zdolny do przenoszenia energii, i to cały czas się słyszało. A że pomiędzy klockami iFi słuchałem na początku, zrazu wyniosłem przekonanie, że pewna addycja basu ma miejsce. Nieznaczna, nieprzeszkadzająca, no chyba że komuś bardzo taka większa dojrzałość wokalistów będzie przeszkadzała, lecz jeszcze nie spotkałem audiofila, który by się na to uskarżał.

Srebrzyste łącza Oyaide.

Przeciwnie, takie głębsze i trochę rasowane basem brzmienie zwykle się bardziej podoba. Owo starzenie wokalistów nie jest jednak regułą, ponieważ pomiędzy Cairnem CD a flagowym wzmacniaczem Woo Audio obsadzonym nareszcie porządnymi lampami, żadne starzenie nie wystąpiło. Tam wiek utrafiony został idealnie, a całość prezentacji jeszcze na wyższym poziomie, jako że wszystkie wymienione walory zostały podtrzymane. Ta prawidłowość wiekowa, akurat w tym miejscu, trochę przy tym mnie zaskoczyła, ponieważ mój odtwarzacz posiada jedną cechę sforującą go przed najdroższe – wyjątkowo potężny bas. Na chłopski rozum dać to powinno starzenie jeszcze większe, gdy tymczasem unormowanie. Unormowanie pomimo tego, że pracujący na dziewięciu lampach wzmacniacz także powinien „postarzać”, a tu nie, nic z tych rzeczy. (Ale to push-pull, głównie dlatego.)

Zostawmy audiofilskie zaskoczenia nieprzewidywalnym meandrowaniem dźwięku pomiędzy urządzeniami, wróćmy do zalet kabla.

 Już napisałem, że Next Tech „Flame” potrafi przenosić więcej energii, a to musiało wpływać na dynamikę i potęgę. Już zaznaczyłem też, że siła perkusyjnych uderzeń w jego reprodukcji okazała się większa, ale to trzeba osobno podkreślić, to bardzo rzutuje na brzmienie. Pod względem dynamiki i energetyzacji recenzowany interkonekt okazał się wyjątkowy, toteż z zaciekawieniem będę oczekiwał pojawienia się kabli głośnikowych i zasilających, zapowiedzianych na drugą połowę roku.

 Kolejna dobra rzecz to umiejętność łączenia powierzchniowej gładkości dźwięku z głębokością teksturowania faktur. Jeden i drugi czynnik proponował Next Tech na najwyższym poziomie.

Ze znakowaniem kanałów.

I na tym samym poziomie dźwięczność, na tym też umiejętność odsłaniania harmonii. Skutkiem czego fortepianowe popisy solowe (Cortot, Cziffra, Gould, Gilels) wypadły wręcz  rewelacyjnie. Nie gorzej brzmiały harfy, gitary (z wyjątkową w strunach energią), o perkusjach mówiłem. Ale także małe dzwoneczki popisywały się kunsztem dźwięczności i złożoności harmonicznej.

Na osobny akapit zasługują pogłosy i zasługują sybilacje. Pogłosy były wyraźnie, ale w pełni skomponowane z zasadniczymi dźwiękami, dzięki czemu nie zaistniało rozdarcie na światy pierwszoplanowych dźwięków i za nimi osobnych pogłosów. Sybilacja natomiast w utworach mocno sybilantnych zatrzymywała się na szczęście na samym progu przejścia w męczącą sykliwość.

Pełne rozwarcie pasma to w takiej sytuacji oczywistość, co jednak trzeba też zaznaczyć. Wspomnieć też trzeba o znakomitych predyspozycjach melodycznych, gdyż nie tylko ta powierzchniowa gładkość i nie sama ta dźwięczność, ale też płynność, śpiewność i popisowe wokale przy zjawiskowej personalizacji wykonawców.

Wraz z tematem śpiewności dochodzimy do miejsca, w którym znowu zaznaczył się indywidualizm, ale tym razem samego kabla. Ten przejawiał tendencję do brzmień długo podtrzymywanych i z rysem dostojeństwa, często także nostalgii. Przewód Next Level Tech „Flame” to nie chochlik-iskierka – przeszłą przezeń muzykę cechuje prędzej powaga niż wesołość. Co między innymi znalazło wyraz w pięknie wybrzmiałym „la-la” z kołysanki nuconej przez Ester Ofarim. (Ja wiem, że to nie repertuar dla młodych-gniewnych, ani nie dla wytrawnych audiofilów, ale jak mówi tekst znanej piosenki: „W życiu piękne są tylko chwile.” – I takich chwil, także tych ważnych, recenzent winien używać.

Odnośnie sceny. Ta cała stawała przed oczami tak w brzmieniu kolumnowym, jak w brzmieniu słuchawkowym. Kabel pomagał zatem słuchawkom w wychodzeniu dźwięku za głowę, co okazało się niespodziewanym atutem. Godne przy tym jest podkreślenia doskonałe separowanie źródeł – analogiczne do wyraźności i separacji samych dźwięków. Godny też zaznaczenia zupełny brak złej agresji oraz obecność medium nie poprzez „zupę”, a przeźroczyste, transparentne ciśnienie.

Bywają niezłe ptaszki … Akurat tego dobrze mieć.

Z cech bardziej indywidualnych do podkreślenia także to, że kabel nie ocieplał. – Ani trochę. Zupełna neutralność temperatury, sprzyjająca już zaakcentowanemu nastrojowi powagi i mocy. Co nie oznacza, że radość nie radosna. Ale powaga poważniejsza.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

6 komentarzy w “Recenzja: Next Level Tech (NxLT) Flame

  1. Pawcio pisze:

    W pełni zgadzam się z recenzją. Testowałem ten interkonekt i po dobraniu nowego zasilającego do źródła wrócę do Flame czy lepiej się wpasuje niż Hijiri Million w mój system. U mnie dopiero 3 dnia dźwięk się otworzył i pokazał niesamowity potencjał systemu. To już konkurent topowych TARA, Hijiri, Acrolink za niższą cenę.

  2. Sławek pisze:

    Tyle tylko, że w publikacjach pochwalnych nie uwzględnia się tego, jak wiele przez ręce recenzentów przechodzi kabli nieudanych, którym się recenzji nie pisze.

    No właśnie, jaki to jest procent szacunkowo? Co drugi kabel (lub inny produkt audio) czy co dziesiąty?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Co najmniej co drugi.

      1. Sławek pisze:

        Szokujące…
        No to trzeba uważać. Rozumiem, że te co nie mają recenzji (pozytywnych) są szczególnie podejrzane?

        1. Marcin pisze:

          Witam,

          Dołączam się do pytania. Panie Piotrze, czy mógłby Pan skrobnąć kilka myśli o nieudanych kablach, które przyszły po recenzje, ale jej nie dostały z uwagi na złą jakość? Czy mógłby Pan napisać, czy większość to kable polskie, jakie były ceny oraz czemu były aż tak złe, że recenzji nie dostały? Zdradzi Pan proszę co nie co ku przestrodze narodu :). Oczywiście nie proszę o ujawnianie nazw, chyba że to nie problem.

          Pozdrawiam

        2. Piotr+Ryka pisze:

          Oczywiście, że nie „trzeba uważać” akurat na kable niemające moich pozytywnych recenzji, bo jaką część ryku kabli mogę przetestować? – najwyżej kilka procent. A za recenzje innych recenzentów odpowiedzialności nie biorę. Prócz tego to, że mnie się jakiś kabel nie spodobał, bynajmniej nie oznacza, że nie spodoba się komuś innemu. Mało tego – są firmy, i niemało, których jedne kable mi się podobają, a inne nie podobają. Zdarza się, że jest to niepodobanie i podobanie drastyczne.

          Odnośnie pytania o to, czy kable polskiej produkcji częściej mi się podobają, czy nie podobają. Cóż, nie prowadziłem żadnych statystyk odnośnie kraju pochodzenia, ale nie wydaje mi się, by polskie wyróżniały się in plus czy in minus.

          Gdy zaś chodzi o to, jakie kable przede wszystkim odrzucam – to te, które dają dźwięk za ostry i te, które przesyłają za mało energii. Jedno i drugie jest dla mnie dyskwalifikujące.

          Na koniec przykład. Miałem swego czasu na testach kabel głośnikowy Nordosta za grubo ponad sto tysięcy. (Takich sto tysięcy sprzed ładnych paru lat.) On nie był zły – był straszny. Nie pojmuję, jak ktoś takiego kabla był w stanie używać, a przecież na pewno byli liczni tacy, bo firma jest prosperująca. Równocześnie na AVS spotykałem systemy okablowane Nordostami i grały całkiem w porządku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy