Recenzja: Next Level Tech (NxLT) Flame

Technologia i jej korzenie   

Pancerne opakowanie, w sam raz na interkonekt z wysokiej półki.

   Głównym korzeniem wiedzy, zasilającym stronę techniczną Next Level Tech, było obeznanie z drogą rozwojową innych firm produkujących audiofilskie kable; rozeznanie dalece głębsza od nawet sporej znajomość meandrów i zawiłości z tym związanych. Albowiem nie zawsze tak to ładnie wygląda, jak na internetowym papierze i w firmowych folderach; nie zawsze prawdą to, co tam prezentują. Zawiłe wywody o wszechstronnej doskonałości użytych technik i surowców niejednokrotnie blagą, niejeden z dumą używany termin określający jakość i naturę surowca to tak naprawdę łgarstwo. Ale zostawmy innych, zostańmy przy tym, że niezależnie od prawdy materialnej i od jej naginania, generalnie rzecz biorąc markowe interkonekty i przewody innych rodzajów spisują się w sensie poszukiwania audiofilskiego dźwięku wyraźnie lepiej od najtańszych z marketu.   

Zawężając optykę do recenzowanego „Flame” raz jeszcze trzeba podkreślić, że jest to najwyższy w ofercie Next Level Tech typ łącznika, poniżej którego modele „Water”, „Air” i „Wind”. Również podkreślić należy, że w powiązaniu z byciem tym najwyższym, w jego wnętrzu znalazły się doskonalsze przewody i w doskonalszy sposób zaizolowane. Część wiedzy o tym to, rzecz jasna, tajemnica wytwórcy, ale możemy zdradzić tyle, że zasadnicza część przewodu to miedź o czystości 7N w splocie 26 nitek; miedź pochodząca z japońskiej huty o przeznaczeniu stricte przemysłowym – używana jako przewodnik w bardzo zaawansowanych i potrzebujących przesyłu ogromnych energii procesach technologicznych z zaangażowaniem potężnych maszyn. Miedź ta nigdy wcześniej nie znalazła zastosowania w audiofilskich przewodach, a zdobycie jej było bardzo trudne. W interkonektach Next Level Tech pracuje ona wewnątrz oplotu z vintage miedzi cynowanej oraz w drugim oplocie z jeszcze innej miedzi. Przy czym ten drugi ekran może mieć wyprowadzenie zewnętrzne, w postaci wąsów do podłączania ze sztucznym uziemieniem, co nas obarczy dodatkową kwotą 150 złotych (ale bez koniecznego też uziemienia).

Który spoczywa wewnątrz.

Gotowy kabel jest poddawany wygrzewaniu w drobiazgowo opracowanym procesie trwającym 72 godziny, ale zanim do tego dojdzie, trzeba go oczywiście uzbroić w zakończenia wtykowe. W przypadku najwyższego „Flame” są to wtyki Oyaide FOCUS 1, a więc jedne z najlepszych, a sposób ich montowania to osobna, skomplikowana historia. Nie są bowiem łączone wprost do zasadniczych przewodów miedzianych, tylko poprzez 2,5 centymetrowe przejściówki z najwyższej czystości srebra, pozyskiwanego w Holandii. Mało tego, samo łączenie to skomplikowany proces spawania z nakładaniem warstw srebra i złota; a wszystko to dzieje się w dokładnie określonych temperaturach, przy czym mieszanka lutowa także jest w najwyższym gatunku. (Długo wyszukiwana i pozyskiwana z ogromnym trudem, bowiem niełatwo wyrwać producentowi potrzebne w tym wypadku stosunkowo niewielkie ilości.)

Kable są kierunkowe, oznaczone strzałkami (oczywiście nie te XLR, które kierunkują się same) i wymagają na finalnym etapie u posiadacza nie tylko tradycyjnego wygrzania, ale także kilkudniowego ułożenia się w torze, w którym mają pracować. Dlatego dźwięk powinien być oceniony nie od razu i nie gdziekolwiek, tylko powiedzmy po dwóch tygodniach w miejscu pracy finalnej. Jeżeli się nie spodoba, można dokonać zwrotu.

Od strony wzrokowej i palpacyjnej przewody „Flame” są średnio grube i dość giętkie, ale nie są lejące. Powleczone czarnym, lśniącym oplotem o bardzo wyraźnej fakturze splotu, chropawej pod palcami i w górnej warstwie gładkiej. Jest to zatem faktura analogiczna do typu faktur brzmieniowych które lubię, tzn. chropawych na głębokość i jednocześnie powiedzeniowo gładkich. Wtyki Oyaide FOCUS 1 są masywne, srebrzyste i z rzadko spotykanym zapięciem – rolę tradycyjnych u XLR-owych spustów zwalniających pełnią grawerowane siateczką pierścienie oznaczone rubinowymi lub szafirowymi oczkami, których to oczek nie należy naciskać, tylko ciągnąć za cały pierścień do tyłu. W kablową dłużnię po obu stronach wtyki przechodzą poprzez gumowane koszuli z czerwonym albo niebieskim logiem firmy, a na gniazdach osadzają się wyjątkowo ciasno, maksymalizując powierzchnię i siłę styku.

Zapinanie walizki bardzo solidne, sam interkonekt także zapina się bardzo mocno.

Kablowy komplet przychodzi do użytkownika w pancernie usztywnionej aluminiowej walizce, opatrzonej na wieku czarnym napisem NEXT LEVEL TRCH. z wkomponowanym firmowym znakiem siedzącego ptaka z profilu. Logo to jest powtórzone w wariancie srebrnym na wieku czarnego pudełka, w którym przychodzi walizka. Kable są numerowane.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

6 komentarzy w “Recenzja: Next Level Tech (NxLT) Flame

  1. Pawcio pisze:

    W pełni zgadzam się z recenzją. Testowałem ten interkonekt i po dobraniu nowego zasilającego do źródła wrócę do Flame czy lepiej się wpasuje niż Hijiri Million w mój system. U mnie dopiero 3 dnia dźwięk się otworzył i pokazał niesamowity potencjał systemu. To już konkurent topowych TARA, Hijiri, Acrolink za niższą cenę.

  2. Sławek pisze:

    Tyle tylko, że w publikacjach pochwalnych nie uwzględnia się tego, jak wiele przez ręce recenzentów przechodzi kabli nieudanych, którym się recenzji nie pisze.

    No właśnie, jaki to jest procent szacunkowo? Co drugi kabel (lub inny produkt audio) czy co dziesiąty?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Co najmniej co drugi.

      1. Sławek pisze:

        Szokujące…
        No to trzeba uważać. Rozumiem, że te co nie mają recenzji (pozytywnych) są szczególnie podejrzane?

        1. Marcin pisze:

          Witam,

          Dołączam się do pytania. Panie Piotrze, czy mógłby Pan skrobnąć kilka myśli o nieudanych kablach, które przyszły po recenzje, ale jej nie dostały z uwagi na złą jakość? Czy mógłby Pan napisać, czy większość to kable polskie, jakie były ceny oraz czemu były aż tak złe, że recenzji nie dostały? Zdradzi Pan proszę co nie co ku przestrodze narodu :). Oczywiście nie proszę o ujawnianie nazw, chyba że to nie problem.

          Pozdrawiam

        2. Piotr+Ryka pisze:

          Oczywiście, że nie „trzeba uważać” akurat na kable niemające moich pozytywnych recenzji, bo jaką część ryku kabli mogę przetestować? – najwyżej kilka procent. A za recenzje innych recenzentów odpowiedzialności nie biorę. Prócz tego to, że mnie się jakiś kabel nie spodobał, bynajmniej nie oznacza, że nie spodoba się komuś innemu. Mało tego – są firmy, i niemało, których jedne kable mi się podobają, a inne nie podobają. Zdarza się, że jest to niepodobanie i podobanie drastyczne.

          Odnośnie pytania o to, czy kable polskiej produkcji częściej mi się podobają, czy nie podobają. Cóż, nie prowadziłem żadnych statystyk odnośnie kraju pochodzenia, ale nie wydaje mi się, by polskie wyróżniały się in plus czy in minus.

          Gdy zaś chodzi o to, jakie kable przede wszystkim odrzucam – to te, które dają dźwięk za ostry i te, które przesyłają za mało energii. Jedno i drugie jest dla mnie dyskwalifikujące.

          Na koniec przykład. Miałem swego czasu na testach kabel głośnikowy Nordosta za grubo ponad sto tysięcy. (Takich sto tysięcy sprzed ładnych paru lat.) On nie był zły – był straszny. Nie pojmuję, jak ktoś takiego kabla był w stanie używać, a przecież na pewno byli liczni tacy, bo firma jest prosperująca. Równocześnie na AVS spotykałem systemy okablowane Nordostami i grały całkiem w porządku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy