Recenzja: Neumann NDH-20

Odsłuch cd.: Przy komputerze

Dwa kable.

Podnieśmy jeszcze wyżej poprzeczkę, do poziomu Ultrasone Tribute 7 ze wzmacniaczem Phasemation via przetwornik Ayon Stratos. I znów te Ultrasone przez kabel symetryczny, a biedne Neumann nie.

Pewne rzeczy się nie zmieniają – i chyba w sumie dobrze. Ultrasone, jak zawsze, grały dźwiękiem o dużo wyższym ciśnieniu, z dużo też bliższym pierwszym planem, mocniejszym całościowym muzycznym wirem i gładziej. Tonacyjnie na jednej wysokości, a zatem prawidłowo, ale stylistycznie inaczej. Bo Neumann – jak to one – z tym pierwszym planem dalszym i bardziej w perspektywie. Dzięki czemu z dokładniejszym obrazem rozmieszczenia źródeł dźwięku na scenie, a słabszym osaczaniem tymi dźwiękami słuchacza. Lepiej pokazywały to coś, co specjaliści nazywają architekturą krajobrazu, a słabiej w ten krajobraz wmontowywały słuchacza. Słuchając ich stajesz się bardziej widzem niż uczestnikiem, ale za to widzenie jest perfekcyjnie dokładne, perspektywa rozrysowana niczym z camera obscura. I wiąż dźwięki idealnie są separowane, nic się nie komasuje, nikogo nikt nie zasłania. Bas nie tak potężny, niemniej potężny, i co do tej potęgi bardziej zróżnicowany – całą mocą atakujący rzadziej, ale jak już, to naprawdę potężnie. Inna także razem z tym wszystkim atmosfera – jakby jasnego poranka, a nie gorącego popołudnia. Wszystko świeższe, delikatniejsze, mniej dociążone, mniej dojrzałe. Przejrzyste, choć z wyczuwalnym ciśnieniem medium, chropawe przyjemnie powierzchniowo, pastelowe i jasne (lecz nie za) nad tym światło i pastelowe w jego promieniach barwy. A całościowa atmosfera pewnej tą czystością i świeżością sprawianej niebiańskości, wzmacnianej jeszcze dokładnością rysunku, przyjemnym ciepłem i całościowym uporządkowaniem.

Praktyczniejszy dla zwykłych użytkowników prosty.

Ważna przy tym uwaga techniczna: z Phasemation dźwięki stawały się trójwymiarowe przy impedancji ustawionej na zero, a nie nominalnie dopasowanej średniej, przy której było za płasko – nie figuratywnie a płaskorzeźbą.

Bardzo ładnie precyzja i obfitość szczegółów zaznaczyły się przy szczeknięciu u Vangelisa (Song od White – druga część, ta ciach-ciach); i świetny towarzyszył temu pogłos, naprawdę jakość budujący. W ogóle atmosfera świetna, słuchałem z pełnym zaangażowaniem; tym bardziej, że bas pełnowymiarowy. Ultrasone potrafiły wprawdzie przedstawić utwór bardziej poetycko i jednocześnie katedralnie, niosąc dźwięki dalszymi echami poprzez większe połacie i bardziej misternymi koronkami wysokich tonów oraz mocniejszym do nich kontrastem basu dosadniej różnicować brzmienia, ale to był niemalże ten sam poziom, a techniczne uporządkowanie i ujmująca delikatność u profesjonalnych Neumann komuś mogły podobać się bardziej. Dopiero wielka orkiestra symfoniczna (Berlioz: Symphonie fantastique op.14; Celibidache, MPO, 1986) wykazała jednoznaczną przewagę pięć razy droższych Ultrasone (a licząc kabel siedem razy), dzięki wyraźnie silniejszemu poczuciu obecności na filharmonicznym koncercie, dla którego to poczucia te Ultrasone sobie po raz wtóry sprawiłem, gojąc bolesną ranę braku. Niczego natomiast nie można było zarzucić stronie architektonicznej Neumannów. Czyste, dokładne, perspektywiczne obrazowanie, idealnie rozrysowana scena, idealnie trafione dźwięki. A że nie takie ciśnienie i nie ta ich naturalność w sensie żywego odbioru? Cóż, za to się drogo płaci, a i wówczas rzadko dostaje. I w ogóle co to za porównania? Do słuchawek aż siedem razy droższych i jeszcze do tego wykorzystujących wzmacniacza dual mono?

Tor stacjonarny z odtwarzaczem

Względem mocy napędu nie są wymagające.

Na sam koniec, aby wszystkiego dopilnować, zagrały profesjonalne Neumann ze wzmacniacza lampowego Ayon HA-3, biorącego sygnał od odtwarzacza Cairn. Specjalnie sięgnąłem po Cairna a nie dzielonego Ayona, żeby z budżetem aparatury towarzyszącej nie przesadzić – i dwie rzeczy jako pierwsze się nasunęły: że słuchawkom dźwięk zgęstniał, pociemniał i się nasycił, a odtwarzacz (to już na bazie innych słuchawek) gra lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Bo posłuchałem też porównawczo zwłaszcza Sennheiser HD 800, ale też znów Ultrasone i jeszcze Meze Empyrean.

Zacznijmy od sprawy krótszej, to znaczy odtwarzacza. Moment zastanowienia… no tak, podłączony został do sieci Sulkiem 9×9 – najlepszym znanym mi kablem sieciowym obok Siltecha Triple Crown. Odnośnie zaś słuchawek…

Na pewno teraz recenzowany produkt Neumanna grał najlepiej i jednocześnie inaczej, ale mimo wszystko podobnie. Zachowały się bowiem cechy tym słuchawkom najwyraźniej przynależące: daleki pierwszy plan, całościowe ujmowanie perspektywiczne (na dodatek bardzo staranne), wyjątkowa rozdzielczość i przejrzystość (każdy dźwięk innym nie tłamszony), jak również wyrafinowanie kreski, a wraz z tym pewna delikatność rysunku, a już na pewno zerowa zwalistość. Bo owszem, brzmienia miały teraz większą wagę i lepiej były wypełniane, a na dodatek wykazywały się też głębszą pigmentacją i całościowo były głębsze oraz z pierwiastkiem światłocienia. Ale zarazem poprzez tą cienkość i lekkość kreski na konturach delikatniejsze niż u trzech pozostałych (najmniejsza różnica względem Meze), na co składało się coś jeszcze, co było od tamtych spraw ważniejsze. Otóż wszystkie pozostałe słuchawki (a zatem same asy o audiofilskim rodowodzie, aczkolwiek Ultrasone też rekomendowano kiedyś studiom nagrań), mające na dodatek wszystkie wsparcie ze strony kabli Tonalium-Metrum Lab (cztery tysiące taki), grały dźwiękiem nie tylko lepiej nasyconym, ale przede wszystkim dużo spójniejszym. Do tego stopnia, że o ich przekazie można było mówić jako o jednolitym substancjalnie, podczas gdy w tym od Neumann NDH-20 wyczuwało się granulację. Głęboko, na samym spodzie i taką dla uszu miłą – dającą właśnie lekkość, przejrzystość, inny smak. Lecz – analogicznie jak ze śniegiem – ten podkład substancjalny od Neumann był sypki, a wszystkie od pozostałych cięższe, bardziej zbite i mokre. Co całkiem nie oznacza, że ociężałe – ani trochę.

Pozujemy z dwa przeszło razy droższym konkurentem od bratniej marki.

To było granie w każdym wypadku na high-endowy pełny etat, przy czym najbardziej się skupiłem na brzmieniu Sennheiser HD 800, jako pochodzącym z tej samej stajni. Słuchając ich czułem jednocześnie złość i satysfakcję. Złość, jako że tyle się na ich temat kiedyś rozpisywałem i wszystko to w dużej mierze przestało być aktualne. Kabel na pewno je przeistaczał, ale i same od siebie pokazywały teraz mistrzostwo. Mistrzostwo absolutne. Nie tylko w mierze pięknego i natlenionego brzmienia, ale także czujności na sygnał. Genialnie podkreślały istnienie samej sfery nagrania – szumu taśmy, ścian studia, aranżacji, jakości. Co natomiast należy oddać Neumann, to większą łatwość pracy z nimi. Nie tak komasujące się dźwięki, nie kładące również takiego nacisku na czynnik samej muzyki, umożliwiające łatwiejszą drogą mieć precyzyjny obraz sytuacji. Co nie przeszkadza się w nich zasłuchać, bo muzyka też z nimi pięknie, niemniej HD 800 i pozostali tego piękna i zasłuchania oferowali więcej. Więc aby nie przeciągać sprawy jeszcze tylko dorzucę, że HD 800 ani o milimetr nie były w tyle za droższymi, o czym pisałem już wielokrotnie, odnosząc to również do Beyerdynamic T1. To są słuchawki w równym rzędzie z na przykład HiFiMAN Susvara, potrzebują jedynie lepszego kabla i odpowiedniej jakości toru. Dopiero Sennheiser Orpheus (wszystko jedno stary czy nowy) i AKG K1000 potrafią dać coś więcej.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

12 komentarzy w “Recenzja: Neumann NDH-20

  1. Fon pisze:

    Czy są lepsze od NH

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Ale mniej wymagające.

  2. Piotr Ryka pisze:

    Odniesieniu do NightHawk należy się parę słów więcej. Słuchawki AudioQuesta są trudniejsze, ponieważ z medium bardziej gęstym i bardziej ciśnieniowym. Skutkiem czego dopiero naprawdę wybitny wzmacniacz dysponujący dużą mocą potrafi się przez te zgęstnienia i ciśnienia przebić z całą zawartością informacyjną oraz dać pełną przejrzystość.A wówczas NightHawk stają się równe drogim słuchawkom audiofilskim i kiedy trafisz idealnie z torem nie ustępują najlepszym, o ile tylko ktoś nie szuka forsownych sopranów, bo one takich nie dają. Natomiast u Neumann odwrotnie – są właśnie bardzo przejrzyste, rozdzielcze i separujące dźwięki na pięknie zrobionej scenie. Dlatego łatwo je napędzić i dlatego grają imponująco z byle czego, co dodatkowe ma wsparcie ze strony nisko branej tonacji i chropawości tekstur. Jednakże nawet najlepszy wzmacniacz nie sprawi, by stały się równe audiofilskim tygrysom w rodzaju HD 800; przeciwnie, taki dopiero wzmacniacz wykaże, że tej równości nie ma.

    1. Fon pisze:

      No i wszystko na temat, NH widać dalej dobrze się trzymają, nie myślę się ich pozbywać i faktycznie dobrze napędzane nieustępują tym dużo droższy, ale Neumannów też trzeba będzie posłuchać, swoją drogą szkoda, że kabel jest tylko z jednej muszli.

  3. czerwip pisze:

    Bardzo ciekawy test.Panie Piotrze a czy planuje Pan test Hifimanow Arya?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Może się uda. Ale dystrybutor ze mną nie współpracuje. Obrażony.

  4. Greg pisze:

    Czyli co by najlepiej pasowało do NH tak koło 2000pln.?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Fostex HP-V1 (to sam wzmacniacz) lub iFi xDSD (ma zintegrowany przetwornik). Ale nie mam pełnego przeglądu tego zakresu cenowego.

  5. Alucard pisze:

    Piotrze, pytanie na weekend z grubej rury – GRADO GS3000e, będzie recenzja? Taka petarda nie może przejść bez echa ot tak.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Będzie, ale nie tak zaraz. Dużo sprzętu już zgromadzone, zaległości się piętrzą. a nie chcę pisać recenzji na odwal się – każdemu należy się uwaga i pełne zaangażowanie.

  6. Alucard pisze:

    Jak najbardziej, zgadzam się. Szczególnie następne słuchawki od Johna Grado muszą otrzymać pełne zaangażowanie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy