Recenzja: Neumann NDH-20

Poszukiwania genialnych słuchawek za budżet genialnie mały od lat nie ustają. Nie rzadziej niż co pół roku przez Internet przebiega iskra – że oto wreszcie są! Nowa w temacie albo od dawna znana firma wypuściła taki model, że wszystkie te drogaśne flagowce mogą iść na pobocze się czochrać, nikt już na nie spojrzy. Z odkrywcami tej wstrząsającej wieści różnie bywa: raz jakiś audiofil wrzuca nowinę na forum, kiedy indziej jakiś redaktor napisze proroczą recenzję w porywie entuzjazmu, niejednokrotnie sam producent wali marketingowym młotem. Więc najpierw rewolucja, a potem najczęściej rozczarowanie. Zwykle nie dramatyczne – słuchawki okazują się niezłe – ale żeby z ich powodu wszystkie szczytowe elektrostaty, planary i dynamiki miały popełniać samobójstwo, to oczywiście nic z tych rzeczy. Tym niemniej zdarza się (nieczęsto), że jakieś słuchawki umiarkowanie kosztujące faktycznie mogą wykazać się cechami przeniesionymi żywcem ze szczytów hierarchii; wymieńmy choćby zamierzchłe elektrostaty Stax SR-404 Signature, mające wyjątkowo długi rodowód planarne Fostex T60RP, czy dynamiczne AudioQuest NightHawk, które producentowi tak się udały, że cenę uznawszy za zbyt niską gwałtownie ich zaprzestał.

Całkiem niedawno, zgodnie z tą półroczną regułą, mieliśmy do czynienia z następnym z serii nie aż niewypałów, ale pół-tylko-wybuchów, jakim okazały się HiFiMAN Sundara. Słuchawki dobre, ale na pewno nie przełomowe i na dodatek wymagające do bycia naprawdę dobrymi zastąpienia oryginalnego kabla lepszym. (Co niemalże jest regułą, więc nie ma się co czepiać.) Znacznie ciekawsze pod tym względem okazały się klasyczne Sennheiser HD 600 w jubileuszowej edycji HD 660 S, a także droższe, ale nie bardzo drogie, Kennerton Vali. (Przeszłe całkiem bez echa.) Ciekawszymi były też kiedyś Meze 99 Classic, Final Sonorous VI, jak również OPPO PM-2.

Wyliczam z pamięci, mieszając ceny i daty, ale cała ta obchodząca nas tutaj historia z genialnymi a niezbyt drogimi słuchawkami rozgrywa się w przedziale od kilkuset do kilku tysięcy złotych i tyczy zwłaszcza okresu po 2000 roku. Na którym to obszarze odnajdujemy przykłady takich asów, jak obecne Beyerdynamic T1, Sennheiser HD 800 i AKG K812, i gdzie mieliśmy onegdaj dawne Grado RS-1 i GS1000. Obecnie zaś w tego zagadnienia ramach stajemy przed potencjalnie kolejną sensacją: pierwszymi słuchawkami od bardzo zasłużonej firmy Neumann, znanej dotąd z produkcji najwyższej klasy mikrofonów. Już sam fakt, że ktoś taki jak Neumann zabrał się za słuchawki, to sama w sobie sensacja, toteż na pierwsze sensacyjne doniesienia i entuzjastyczne recenzje nie trzeba było długo czekać. Studzi natomiast ten entuzjazm fakt, że wzrost popularności słuchawek zobligował w ostatnich latach wiele firm nimi wcześniej się nie parających do zabrania się za nie, co nie przełożyło się dotąd na żadną nadzwyczajną sensację – no, może jedne NightHawk były taką. Ciekawych propozycji pojawiło się wiele, do wyścigu dołączali na różnych etapach Harman Kardon, Klipsch, AudioQuest, Acoustic Research, Denon, Focal, Furutech i inni – ale genialnych słuchawek za stosunkowo skromne pieniądze jak nie było, tak nie ma. Bo przypomnijmy założenia – to mają być słuchawki do góra pięciu-sześciu tysięcy, zdolne brzmieniowo zakasać te kosztujące dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści… O zakasaniu mowy nie ma, natomiast gdyby iść miało o dorównanie, to GS1000 (te pierwsze), T1, HD 800, K812, NightHawk, Pandora VI, Vali i T60RP są albo były blisko, niektóre nawet tuż-tuż. Trzeba im jednak wszystkim wymienić kable na lepsze, co ceny dźwiga o minimum trzy tysiące – i już okazja się zmniejsza.

O firmie i produkcie

Zamaszyste pudełko…

Zostawmy ten rys historyczny, tylekroć już przywoływany, i zogniskujmy uwagę na konkretnym przedmiocie. Jak wszystkie te kwestie wyglądają w odniesieniu do debiutu słuchawkowego Neumanna – podejrzewanych o bycie znakomitymi Neumann NDH-20?

Zacznijmy od samego producenta. Przedsiębiorstwo Georg Neumann GmbH zostało założone w 1928 w Berlinie przez wynalazcę i pioniera przemysłu fonograficznego, od razu zyskując sławę poprzez to, że jako pierwsze wypuściło do sprzedaży otwartej produkt zwący się mikrofonem. Konkretnie model CMV 3, czyli popularną „butelkę Neumanna”. To poprzez ten trzykilogramowy, czterdziestocentymetrowy, przypominający kształtem pokaźną butlę alkoholu mikrofon alkoholizował swymi promilami szaleństwa wiecowy krzykacz Adolf Hitler niemieckie masy, dające ochoczo wiarę wywodom bruneta, że nie ma to jak blondyni…. Po znanych tego konsekwencjach w 1949 wyprodukowało przedsiębiorstwo Georga Neumanna, wciąż mające siedzibę w liżącym jeszcze rany Berlinie, pierwszy w historii mikrofon pojemnościowy ze wzmacniaczem lampowym – Neumann U 47; poprzez który dwadzieścia lat potem długowłosi Beatlesi torować będą drogę kolejnej włochatej rewolucji, tym razem już nie przede wszystkim krótko strzyżonych blondynów, a bardziej różnobarwnych i kudłatych dzieci kwiatów. Rewolucji trwającej z różnymi meandrami do dzisiaj, podobnie jak do dziś trwa sam mikrofon. (Legendarny Neumann U 47, znany też jako Telefunken U 47, ponieważ to Telefunken był jego pierwszym dystrybutorem, wciąż stosowany jest przez liczne studia nagraniowe, a jego cena to teraz kilkanaście tysięcy euro.) Sławnym następcą U 47 stał się podobnie popularny  i bardzo zbliżony konstrukcyjnie Neumann U 67, natomiast w 1973 zjawia się kolejny produkt-legenda – zespolony mikrofon omnikierunkowy Neumann 80 KU – czyli wcielona przez Kumera Neumanna w życie dawna idea (1925) sztucznej głowy „Dummy Head”; w tym wypadku na bazie nie tylko kształtu, ale też specjalnego tworzywa imitującego konsystencję ludzkiego ciała. Oprócz całej plejady mikrofonów berliński Neumann zasypywał też rynek sukcesywnie licznymi monitorami studyjnymi, a pierwszą nagrywarkę (wyrzynarkę płyt) zaoferował jeszcze w 1930-tym. Nie było natomiast w tej profesjonalnej stawce żadnych słuchawek, a przecież to słuchawkom sławetną Dummy Head dedykowano. Nie było aż do 2019. I jeszcze na koniec uwaga, że w 1991 Neuman połączył się z Sennheiser Electronic GmbH & Co. KG.

…w pudełku profesjonał.

Ostatnia wiadomość wyjaśnia jednocześnie dwie rzeczy: dlaczego w ogóle słuchawki od Neumann GmbH oraz dlaczego takie. Pierwszą może nie tak do końca, bo wszak Sennheiser sam produkuje ogromny wachlarz słuchawek i marka zależna Neumann niekoniecznie musiała się w to mieszać, ale najwyraźniej uznano, że warto popróbować. Odnośnie natomiast wzornictwa, to są te Neumann NDH-20 niewątpliwie wariacją na temat Sennheiser HD 630VB z 2015, od których wzięły całą powierzchowność. Pod jej względem odróżnia je jedynie srebrzyste, a nie ciemne, wypełnienie centralnych części pokryw zewnętrznych i pomarańczowa, a nie czerwona, gąbka nad przetwornikami od wewnątrz. Uważniej się przypatrując także brak u nowych Neumannów obrotowej regulacji siły basu na tych centralnych pokrywach oraz że miejsce logo Sennheisera na pałąku zajęło logo Neumanna.  Funkcyjnie i wzorniczo mamy jednak niemalże to samo, to znaczy cały korpus i pałąk metalowe na bazie lotniczego aluminium plus stal sprężynowa wewnątrz pałąka i pianka z pamięcią kształtu we wnętrzu nauszników, pokrytych wyjątkowo miłym i chłodnym w dotyku ni to welurem, ni to gąbką. Nie są te nauszniki szczególnie duże, ale uszy zdolne pomieścić, a pałąk dobrze ukształtowano i wymoszczono – nic nie czuć go na głowie. Muszle łączą się z chwytakami jednopunktowo, a drugi moment swobody to obrotowość tych chwytaków przy wejściu do pałąka, co razem daje możliwość ruchu we wszystkich trzech płaszczyznach. W połączeniu z bardzo dobrą regulacją skokową długości pałąka (że aż przyjemnie używać) oferuje to pełny komfort. Nie aż poziomu Staksa Omegi II, gdzie jest on najlepszy ze wszystkich, ale ogólnie dobry. Bez kabla ważą Neumann 388 g, czyli średnio, a kabel mają podpinany jednostronnie i nietypowo, bo do prawej a nie lewej muszli. W dużym, sztywnym pudełku opakowania znajdujemy nawet dwa kable: jeden prosty długości 3,0 m i drugi bardziej profesjonalny, z długą pośrodku skrętką. Łączówka z muszlą to micro-jack z półobrotową fiksacją, a z drugiej strony jack 3,5 mm i w komplecie złocona przejściówka na 6,35 mm, też z fiksującym gwintowaniem.

Dokładna różnica odnośnie samych przetworników pomiędzy Sennheiser HD 630VB a Neumann NHD-20 nie jest przedmiotem producenckich wynurzeń, dowiadujemy się natomiast, że w przypadku nowych Neumann membrana ma średnicę 38 mm i napędzają ją magnesy neodymowe. Też tego, że wykonano ją z Duofolu, czyli jest obustronnie tłoczona w specjalny wzór trójwymiarowy (prawdopodobnie na bazie karbonowego kompozytu) – wzór mający za zadanie maksymalną redukcję pasożytniczych rezonansów.

Wygodny.

Co do tego, że przetworniki u obu tak podobnych z zewnątrz muszą być choć częściowo różne, to jasnym staje się przy porównaniu pasma przenoszenia i impedancji. U HD 630VB te wartości to 10 Hz – 42 kHz i 23 Ω, podczas gdy u NDH-20 to odpowiednio 5 Hz – 30 kHz i 150 Ω. Cokolwiek inne jest też przeznaczenie, aczkolwiek trochę się pokrywa. Sennheiser HD 630VB to przede wszystkim słuchawki audiofilskie i rozrywkowe, a Neumann NHD-20 przede wszystkim do profesjonalnego masteringu nagrań, ale przy okazji także dla audiofili i nawet użytkowników aparatury przenośnej – choćby i samych smartfonów. Wytwórca gwarantuje bowiem dobre brzmienie nawet w przypadku całkowitego braku specjalistycznego wzmacniacza, kupować można pod smartfony w ciemno. Przy impedancji aż 150 Ω nieco to zaskakuje, ale rzecz zaraz się sprawdzi. Przy skuteczności aż 114 dB nie powinno być z tym jednak problemu, a kolejne sprawy techniczne to moc maksymalna sygnału w piku 1 W; ciągła zaś 0,2 W. Plus THD nie wyższe niż 0,1% i dobra izolacja od otoczenia, oszacowana na aż minus 34 decybele. Te dwie ostatnie rzeczy głównie z uwagi na funkcję prymarną bycia narzędziem w studiu nagrań – i temu też podporządkowana cała prezentacja muzyczna. O czym już za momencik, a teraz jeszcze cena.

Słuchawki wyceniono na  2149 PLN, czyli o całe 40 złotych mniej niż początkowo Sennheiser HD 630VB, oferowane obecnie za tysiąc sześćset. Co w razie gdyby faktyczny miał to być fenomen brzmieniowy, byłoby oczywiście ekstra.

Brzmienie

Połyskliwy.

Tak sobie myślę, że im zrobiłem krzywdę; bo jest unfair brać się za opis czegoś poprzez ogląd szukający sensacji. Ale zostałem sprowokowany. Ktoś podający się za profesjonalnego muzyka, w dodatku jeszcze solistę, rąbnął w Internecie pean pochwalny, a że inne recenzje też w tym tonie, to zaraz wielkie oczekiwania. Niemniej uczciwie należy przyznać, że zapalczywie chwalący zawsze też podkreślają, iż są to słuchawki profesjonalne, to znaczy przedstawiające muzykę jaką jest, a nie jakiej byśmy chcieli-oczekiwali. Więc taką bez fajerwerków, za to bardzo uczciwą. Z tym jednak pozostaję w niezgodzie, bo wprawdzie żaden ze mnie solista i żaden w ogóle muzyk, ale muzyki żywej liznąłem sporo i zdanie mam przeciwne. To znaczy sądzę, że najlepszym nawet słuchawkom audiofilskim daleko do muzyki żywej, a nie na odwrót – że one przyjemnościowo przed nią. Dlatego pozwolę sobie wątpić w autentyczność solisty–recenzenta z amazon.com, choć może nie mam racji.

Odtwarzacz przenośny

Zostawmy to i do roboty. Poczynając od urządzeń przenośnych, a ściślej od odtwarzacza Astell&Kern SP2000, bo niby czemu nie?… I najpierw o samych słuchawkach Neumanna, a potem dwa porównania.

Sprawiedliwość wcześniej recenzującym należy oddać – jeżeli słuchawki mogą być uczciwe, to te uczciwe są. To znaczy wyważone, dokładne i wyraźne. A przy tym melodyjne i dźwięczne. Lecz jednocześnie nie popadające w słodką ani ciepłą przesadę. Temperaturę mają w sam raz, to znaczy nie jest gorąco, ale przed chłodem też zabezpieczenie. Spokojnie można sobie wyobrażać obecność na koncercie; może nie aż duszną atmosferę klubową, raczej estradę na stadionie. Ale to w przypadku faktycznie plenerowego występu grupy Queen, a już u śpiewającej w koncertowej sali Amy Winehouse atmosfera bardziej gorąca – adekwatna. I doskonale przy tym było słychać, że płyta tej ostatniej o wiele lepszej jakości, doskonalej przywołująca obecność. W tej mierze okazało się być pierwszorzędnie, bo znakomicie dokładna artykulacja nie gubiła melodyjności i nie traciła muzycznego porywu, a przy tym zaznaczone było u idealnie przejrzystego medium pewne jego ciśnienie, chociaż o wiele słabiej niż u Ultrasone Tribute 7. (Nie ma co się obruszać, jak one żadne nie potrafią.) Linia basowa perkusyjnego akompaniamentu też dobrze się zaznaczała, dając dużo więcej niż samo marginalne tło wokalu. Amy zdecydowanie jednak wiodąca – bardzo dokładnie zlokalizowana na trójwymiarowej scenie i bardzo sobą obecna. Indywidualizm jej głosu bez zarzutu, timing też idealny, podobnie sustain. A przy tym pełna oprawa brzmieniowa: zmiany artykulacji, chrypka, dynamika pokrzykiwań, obecność publiczności.

Że bas może być jeszcze większego kalibru, udowodniło zaraz potem Dead Can Dance, ostatecznie utwierdzając mnie w przekonaniu, że słuchawki bardzo precyzyjnie nie tylko operują barwą oraz teksturą dźwięku, ale też dynamiką i dystansem.

I z bardzo dobrą regulacją.

Nagrania koncertowe budowały atmosferę poprzez reprodukcję faktycznego rozmiaru widowiska, w tym dystansu do sceny (dokładnie wymierzonej wszerz, wzdłuż i w pionie), podczas kiedy studyjne Anna Jopek i Diana Krall ze swymi mikrofonami były tuż-tuż – niemalże w głowie. Ale właśnie nie w głowie, tylko przed słuchaczem, przed twarzą. Aczkolwiek chórek towarzyszący madame Jopek za bardzo był rozrzucony, ale zrzućmy to na nagranie, zapewne nie wykonane w technice Dummy Head.

Jeszcze potężniejszy bas zjawił się w nagraniach Morcheeba – więc można o nim orzec, że całkiem jest w porządku. Przestrzenny, rozdzielczy, z odpowiednim wgnieceniem, bardzo jak wszystko dokładny. Pod względem tej dokładności prawdziwy profesjonalizm – dźwięki ładnie współgrały, ale jednocześnie bardzo też dbały, by jedne nie przysłaniały drugich ani poprzez zawadę przestrzenną, ani przekrzykiwanie. Całkiem przy tym nie było technicznie – przeciwnie: zjawiło się muzyczne rozmarzenie, nastrojowość, luz naprzemiennie z porywczością. Miałem do czynienia z muzyką samą, a nie ze zbiorem dźwięków. Tym bardziej, że operowanie pogłosem też okazało się perfekcyjne – jeżeli już się zjawiał, to tylko by wzbogacać i upiększać. Brak także osuszenia, choć niespecjalnie mokro.

Nie pojawiła się ani razu przewaga szczegółów nad melodyką, choć te szczegóły w mocnej ekspozycji. Dźwięk pozbawiony był pogłębiania, minimalnie nawet cofnięty, co jednak nie przeszkadzało – ewentualnie w kontrabasie. Słuchawki nie były skłonne wsysać słuchacza pogłębionym, mokrym i zagęszczonym brzmieniem, bo nie są audiofilskie. Zachowywały profesjonalne umiarkowanie, ale w jednoznacznie muzycznym stylu. Tworzyły muzyczną przestrzeń i w niej muzyczną atmosferę na zasadzie precyzji i umiaru, czyli właśnie uczciwie. Test zwykłej mowy ukazał jednak pewne niedostatki w przywoływaniu dosłowności – nie dałoby się wzbudzić wątpliwości, czy za kotarą żywy człowiek. Ale nie było też żadnego czymś czegoś podbarwiania; sama tylko rzetelna relacja o proporcjach wyjętych z życia, mimo iż reprodukcja na poziomie pozwalającym w każdym przypadku odróżniać prawdę materialną od nagraniowej fikcji. Ale ta fikcja ładna, dokładna, bogata, tchnąca zaangażowaną muzyką – można się było zasłuchać nawet będąc wykarmionym jakością audiofilem. Temat z Inception Zimmera miał uchwycony nastrój i świetną precyzję wszystkiego. Bez audiofilskiej (że tak nazwę) zapalczywości, ale przestrzennie, z rozmachem, przejrzyście i przede wszystkim z duszą. Dobre granie, nawet wykwintne – restauracja z trzema gwiazdkami. Przy czym styl zawsze jednakowy, zawsze przede wszystkim dbający o proporcje i brzmieniowa uczciwość, a wraz z tym świetne różnicowanie i analiza nagrań, o co od założeń chodziło – wygoda pracy realizatora dźwięku to w tych słuchawkach priorytet. I w ramach tej uczciwości oraz wygody także różnicowanie głębi brzmienia – w przypadku dobrych nagrań kontrabas okazał się jednak zupełnie prawidłowy. A z Blue Mans Group perkusja tak grzmociła, że można było siąść z wrażenia.

I jeszcze porównania. Od grających z wyjścia symetrycznego przez kabel ALO Audio AK T5p by Beyerdynamic studyjne Neumann poprzez swój niesymetryczny zagrały i prawdziwiej, i ciekawiej. Instrumenty i głosy zabrzmiały z nich i autentyczniej, i precyzyjniej, zarówno w odniesieniu do uchwycenia tonacji jak i kreślenia kształtów. Co nie mniej ważne, lepiej też plasowały się w przestrzeni, dając lepszy wgląd w postać sceny i lepsze samych siebie na niej pozycjonowanie. Lepszy u Neumann był także wgląd w indywidualizm brzmieniowy i głębsza analiza przy zachowaniu należytej muzykalności. A lepiej uchwycona tonacja nie tylko oferowała większą prawdziwość, ale też i przyjemność. Mocniejsze poczucie spełnienia, a przy okazji lepszą ochronę przed krzykliwością i innymi zniekształceniami. Tak więc ze słuchawkami profesjonalnymi Neumanna za skromne dwa tysiące przy sprzęcie przenośnym żartów nie ma – dedykowane mu droższe słuchawki audiofilskie zostały pobite nawet mając do dyspozycji lepsze wyjście i lepszy kabel.

Oraz logiem budzącym dreszcze.

Dużo groźniejszym przeciwnikiem okazały się prawie pięć razy droższe MrSpeakers ETHER 2 (także grające z symetrycznego wyjścia). Również od nich produkt Neumanna lepiej potrafił uchwycić tonację i lepiej plasował brzmienia w przestrzeni, jak również lepiej panował (między innymi dzięki temu lepszemu plasowaniu) nad wysokimi tonami, natomiast nie grał tak wilgotno, biologicznie, zapamiętale. Krócej nieco podtrzymywał wybrzmienia, mniej je trochę pogłębiał i bardziej dbał o wyraźnie obrazowanie poprzez nieprzysłanianie jednych drugimi, a mniej o całościową postać brzmienia. Które to brzmienie całościowo było równorzędnej jakości; u MrSpeakers bardziej gładkie, bardziej też z impresjonistyczną wokół dźwięków aurą i wyższą nieco tonacją, co niekoniecznie przekładało się na lepszy wokal i poprawniejsze soprany, tym niemniej u planarów było bardziej biologicznie, spoiście, płynnie i wilgotno. Natomiast u Neumann z mocniejszym (dużo) rozdziałem między brzmieniami a przestrzenią, bardziej (w przyjemny sposób) chropawo, niżej tonalnie, bardziej rozdzielczo, analitycznie (w dobrym sensie), konturowo tudzież kubicznie. Bardziej męsko niźli kobieco, bardziej logicznie niż spontanicznie, bardziej inżynieryjnie niż artystycznie. I bardzo mi się to podobało, naprawdę super słuchawki. Dla SP2000 świetny partner i pełna odporność na sopranowe słabości nagrań  przy ani trochę nie wycofanych sopranach.

Przez chwilę słuchałem też ze smartfona i, że tak powiem, no problem. Bez trudu napędzanie, dźwięk analogowy, bogaty, ciekawy. Faktycznie pod telefon można kupować w ciemno, nie będzie rozczarowania.

 

Odsłuch cd.: Przy komputerze

Dwa kable.

Podnieśmy jeszcze wyżej poprzeczkę, do poziomu Ultrasone Tribute 7 ze wzmacniaczem Phasemation via przetwornik Ayon Stratos. I znów te Ultrasone przez kabel symetryczny, a biedne Neumann nie.

Pewne rzeczy się nie zmieniają – i chyba w sumie dobrze. Ultrasone, jak zawsze, grały dźwiękiem o dużo wyższym ciśnieniu, z dużo też bliższym pierwszym planem, mocniejszym całościowym muzycznym wirem i gładziej. Tonacyjnie na jednej wysokości, a zatem prawidłowo, ale stylistycznie inaczej. Bo Neumann – jak to one – z tym pierwszym planem dalszym i bardziej w perspektywie. Dzięki czemu z dokładniejszym obrazem rozmieszczenia źródeł dźwięku na scenie, a słabszym osaczaniem tymi dźwiękami słuchacza. Lepiej pokazywały to coś, co specjaliści nazywają architekturą krajobrazu, a słabiej w ten krajobraz wmontowywały słuchacza. Słuchając ich stajesz się bardziej widzem niż uczestnikiem, ale za to widzenie jest perfekcyjnie dokładne, perspektywa rozrysowana niczym z camera obscura. I wiąż dźwięki idealnie są separowane, nic się nie komasuje, nikogo nikt nie zasłania. Bas nie tak potężny, niemniej potężny, i co do tej potęgi bardziej zróżnicowany – całą mocą atakujący rzadziej, ale jak już, to naprawdę potężnie. Inna także razem z tym wszystkim atmosfera – jakby jasnego poranka, a nie gorącego popołudnia. Wszystko świeższe, delikatniejsze, mniej dociążone, mniej dojrzałe. Przejrzyste, choć z wyczuwalnym ciśnieniem medium, chropawe przyjemnie powierzchniowo, pastelowe i jasne (lecz nie za) nad tym światło i pastelowe w jego promieniach barwy. A całościowa atmosfera pewnej tą czystością i świeżością sprawianej niebiańskości, wzmacnianej jeszcze dokładnością rysunku, przyjemnym ciepłem i całościowym uporządkowaniem.

Praktyczniejszy dla zwykłych użytkowników prosty.

Ważna przy tym uwaga techniczna: z Phasemation dźwięki stawały się trójwymiarowe przy impedancji ustawionej na zero, a nie nominalnie dopasowanej średniej, przy której było za płasko – nie figuratywnie a płaskorzeźbą.

Bardzo ładnie precyzja i obfitość szczegółów zaznaczyły się przy szczeknięciu u Vangelisa (Song od White – druga część, ta ciach-ciach); i świetny towarzyszył temu pogłos, naprawdę jakość budujący. W ogóle atmosfera świetna, słuchałem z pełnym zaangażowaniem; tym bardziej, że bas pełnowymiarowy. Ultrasone potrafiły wprawdzie przedstawić utwór bardziej poetycko i jednocześnie katedralnie, niosąc dźwięki dalszymi echami poprzez większe połacie i bardziej misternymi koronkami wysokich tonów oraz mocniejszym do nich kontrastem basu dosadniej różnicować brzmienia, ale to był niemalże ten sam poziom, a techniczne uporządkowanie i ujmująca delikatność u profesjonalnych Neumann komuś mogły podobać się bardziej. Dopiero wielka orkiestra symfoniczna (Berlioz: Symphonie fantastique op.14; Celibidache, MPO, 1986) wykazała jednoznaczną przewagę pięć razy droższych Ultrasone (a licząc kabel siedem razy), dzięki wyraźnie silniejszemu poczuciu obecności na filharmonicznym koncercie, dla którego to poczucia te Ultrasone sobie po raz wtóry sprawiłem, gojąc bolesną ranę braku. Niczego natomiast nie można było zarzucić stronie architektonicznej Neumannów. Czyste, dokładne, perspektywiczne obrazowanie, idealnie rozrysowana scena, idealnie trafione dźwięki. A że nie takie ciśnienie i nie ta ich naturalność w sensie żywego odbioru? Cóż, za to się drogo płaci, a i wówczas rzadko dostaje. I w ogóle co to za porównania? Do słuchawek aż siedem razy droższych i jeszcze do tego wykorzystujących wzmacniacza dual mono?

Tor stacjonarny z odtwarzaczem

Względem mocy napędu nie są wymagające.

Na sam koniec, aby wszystkiego dopilnować, zagrały profesjonalne Neumann ze wzmacniacza lampowego Ayon HA-3, biorącego sygnał od odtwarzacza Cairn. Specjalnie sięgnąłem po Cairna a nie dzielonego Ayona, żeby z budżetem aparatury towarzyszącej nie przesadzić – i dwie rzeczy jako pierwsze się nasunęły: że słuchawkom dźwięk zgęstniał, pociemniał i się nasycił, a odtwarzacz (to już na bazie innych słuchawek) gra lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Bo posłuchałem też porównawczo zwłaszcza Sennheiser HD 800, ale też znów Ultrasone i jeszcze Meze Empyrean.

Zacznijmy od sprawy krótszej, to znaczy odtwarzacza. Moment zastanowienia… no tak, podłączony został do sieci Sulkiem 9×9 – najlepszym znanym mi kablem sieciowym obok Siltecha Triple Crown. Odnośnie zaś słuchawek…

Na pewno teraz recenzowany produkt Neumanna grał najlepiej i jednocześnie inaczej, ale mimo wszystko podobnie. Zachowały się bowiem cechy tym słuchawkom najwyraźniej przynależące: daleki pierwszy plan, całościowe ujmowanie perspektywiczne (na dodatek bardzo staranne), wyjątkowa rozdzielczość i przejrzystość (każdy dźwięk innym nie tłamszony), jak również wyrafinowanie kreski, a wraz z tym pewna delikatność rysunku, a już na pewno zerowa zwalistość. Bo owszem, brzmienia miały teraz większą wagę i lepiej były wypełniane, a na dodatek wykazywały się też głębszą pigmentacją i całościowo były głębsze oraz z pierwiastkiem światłocienia. Ale zarazem poprzez tą cienkość i lekkość kreski na konturach delikatniejsze niż u trzech pozostałych (najmniejsza różnica względem Meze), na co składało się coś jeszcze, co było od tamtych spraw ważniejsze. Otóż wszystkie pozostałe słuchawki (a zatem same asy o audiofilskim rodowodzie, aczkolwiek Ultrasone też rekomendowano kiedyś studiom nagrań), mające na dodatek wszystkie wsparcie ze strony kabli Tonalium-Metrum Lab (cztery tysiące taki), grały dźwiękiem nie tylko lepiej nasyconym, ale przede wszystkim dużo spójniejszym. Do tego stopnia, że o ich przekazie można było mówić jako o jednolitym substancjalnie, podczas gdy w tym od Neumann NDH-20 wyczuwało się granulację. Głęboko, na samym spodzie i taką dla uszu miłą – dającą właśnie lekkość, przejrzystość, inny smak. Lecz – analogicznie jak ze śniegiem – ten podkład substancjalny od Neumann był sypki, a wszystkie od pozostałych cięższe, bardziej zbite i mokre. Co całkiem nie oznacza, że ociężałe – ani trochę.

Pozujemy z dwa przeszło razy droższym konkurentem od bratniej marki.

To było granie w każdym wypadku na high-endowy pełny etat, przy czym najbardziej się skupiłem na brzmieniu Sennheiser HD 800, jako pochodzącym z tej samej stajni. Słuchając ich czułem jednocześnie złość i satysfakcję. Złość, jako że tyle się na ich temat kiedyś rozpisywałem i wszystko to w dużej mierze przestało być aktualne. Kabel na pewno je przeistaczał, ale i same od siebie pokazywały teraz mistrzostwo. Mistrzostwo absolutne. Nie tylko w mierze pięknego i natlenionego brzmienia, ale także czujności na sygnał. Genialnie podkreślały istnienie samej sfery nagrania – szumu taśmy, ścian studia, aranżacji, jakości. Co natomiast należy oddać Neumann, to większą łatwość pracy z nimi. Nie tak komasujące się dźwięki, nie kładące również takiego nacisku na czynnik samej muzyki, umożliwiające łatwiejszą drogą mieć precyzyjny obraz sytuacji. Co nie przeszkadza się w nich zasłuchać, bo muzyka też z nimi pięknie, niemniej HD 800 i pozostali tego piękna i zasłuchania oferowali więcej. Więc aby nie przeciągać sprawy jeszcze tylko dorzucę, że HD 800 ani o milimetr nie były w tyle za droższymi, o czym pisałem już wielokrotnie, odnosząc to również do Beyerdynamic T1. To są słuchawki w równym rzędzie z na przykład HiFiMAN Susvara, potrzebują jedynie lepszego kabla i odpowiedniej jakości toru. Dopiero Sennheiser Orpheus (wszystko jedno stary czy nowy) i AKG K1000 potrafią dać coś więcej.

Podsumowując

Profesjonalny Neumann na pewno nie dał plamy – dał znakomite słuchawki. W dodatku słuchawki zmienne. To znaczy mające pewne cechy trwałe, ale różnie się obrazujące w zależności od towarzystwa. Przy odtwarzaczu przenośnym zdolne udanie współzawodniczyć z drogimi słuchawkami o audiofilskim stricte przeznaczeniu, szczególnie w odniesieniu do fantastycznego uchwytywania wysokości dźwięków i przy okazji znakomitego panowania nad rewirem sopranowym. Krzykliwość, histeryczność, piski, wizgi, sykliwość – tego w Neumann NDH-20 nie ma. A to u innych bywa. I to drażni. Kolejne pozytywy to przejrzystość, mistrzowska separacja, przyjemnie chropawe faktury i bardzo dobry poziom naturalności całego brzmienia, skutkujący też oczywiście realnością. Przywoływanie wykonawców, poczucie bycia „tam”, uczestnictwo w koncercie – to wszystko dane samo z siebie. Mniej jedynie wrażenia osaczenia muzyką, bo ta jest zawsze w perspektywie. Za to obrazowanie sceny to popis sztuki mierniczej; fachowi geodeci nie wymierzyliby lepiej. Ciśnienie towarzyszy temu średnie, ale bas może być potężny, potężny nawet bardzo. Podobnie jak soprany niczego jednak nie przykrywa. Nie ma jego odjęcia i nie ma też dodania, a cały obraz muzyki jest wyjątkowo przejrzysty, o co przecież chodziło.

Wszystkie te pozytywy zachowane zostały w torze biorącym sygnał z komputera i tam wypadły relatywnie najkorzystniej. Przy pewnych takiego toru mankamentach oraz wzmacniaczu tranzystorowym słuchawki audiofilskie z górnych półek nie wykazały swojej wyższości. Potrafiły brzmieć spójniej i potężniej, ale przejrzystość i chropawość profesjonalnych Neumannów dotrzymywała temu pola. Dopiero tor stacjonarny z odtwarzaczem CD i lampowym wzmacniaczem – pomimo iż to tutaj Neumann NDH-20 zagrały w sumie najlepiej – pokazał wyższość muzycznych umiejętności na przykład Sennheiser HD 800 doposażonych w super kabel. Wyższość tak wielostronną i jednoznaczną, że nie ma z nią dyskusji. Tak więc owocne poszukiwania słuchawek względnie tanich lepszych od bardzo drogich odkładamy na inną okazję; to wciąż wypatrywanie Latającego Holendra za Przylądkiem Dobrej Nadziei. Natomiast jak za dwa tysiące, profesjonalne Neumann są wielofunkcyjne i super.

W punktach

Zalety

  • Wyjątkowa trafność brzmieniowa.
  • Na bazie doskonałego doboru wysokości dźwięków i pełnej nad tymi dźwiękami kontroli.
  • Szczególnie rewir sopranowy dobrze na tym wychodzi, bo nie ma żadnego powściągania, a jednocześnie żadnej agresji.
  • Bas duży, mocny, rozdzielczy i bardzo dobrze różnicowany odnośnie mocy i postaci.
  • Przyjemnie naturalne, „drapiące” ludzkie głosy o bardzo dobrej indywidualizacji.
  • Bardzo trafne operowanie także pogłosem.
  • Wyjątkowej jakości obrazowanie sceny.
  • Pierwszy plan zawsze daleki i znakomity całościowy przegląd.
  • Idealnie powymierzane dystanse.
  • Bardzo dobre dobranie wielkości źródeł i świetnie uchwycona perspektywa.
  • Jasne, lecz pozbawione jaskrawości światło.
  • Dobrze nasycone, pastelowe kolory.
  • Teksturowanie głębokie, powierzchnie dźwięków w miły sposób chropawe, nigdy śliskie.
  • Mocne poczucie naturalności i realizmu.
  • W tym oczywiście przywołania wykonawców.
  • W ramach tej wyjątkowej sceny też wyjątkowo dobra separacja dźwięków, które jedne drugich nie przysłaniają.
  • Bez równoczesnej utraty brzmieniowej spójności – muzyka, jako całościowa forma, na tym nie traci.
  • W efekcie wszechstronność brzmieniowa. (I do masteringu, i do normalnego słuchania.)
  • Membrana z Duofolu faktycznie chroni przed zniekształceniami.
  • Wygodne.
  • Niezbyt ciężkie.
  • Łatwe do napędzania. (Uwaga, przeważnie wolą niską impedancję od średniej.)
  • Przyjemne w dotyku pady o wypełnieniu pamięciową pianką.
  • Bardzo dobra izolacja od otoczenia.
  • Precyzyjne regulatory ułożenia na głowie.
  • Dwa kable.
  • Sławny producent.
  • Polska dystrybucja.

Wady i zastrzeżenia

  • W torach najwyższej klasy, szczególnie lampowych, wychodzi na jaw pewien niedostatek spójności brzmienia, melodyjności i dźwięczności.
  • Nigdy nie grają gęsto, lepko ani gorąco, więc jeśli ktoś tego oczekuje…
  • Dla melomanów w zbliżonej cenie lepsze prawdopodobnie będą Sennheiser HD 660S.

Dane techniczne Neumann NDH-20:

  • Słuchawki wokółuszne, dynamiczne, zamknięte.
  • Przetworniki z membraną Duofol ø38 mm, napędzane przez magnesy neodymowe.
  • Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 30 kHz.
  • Impedancja:  150 Ω.
  • Czułość: 114 dB.
  • THD: ≤ 0,1 %.
  • Izolacja od otoczenia: -34 dB.
  • Waga: 388 g.
  • Maksymalna moc sygnału wejściowego: pik 1000 mW; ciągła 200 mW.
  • Dwa kable: skręcany 1,5 m i prosty 3,0 m; zakończone wytykami 3,5 mm plus przejściówka na 6,35 mm.
  • Cena: 2149 PLN

 

System:

  • Źródła: Astell&Kern A&ultima SP2000, PC, Cairn Soft Fog V2.
  • Przetwornik: Ayon Stratos.
  • Przedwzmacniacz:  Dayens Ecstasy IVsc.
  • Wzmacniacze słuchawkowe: Ayon HA-3, Phasemation EPA-007.
  • Słuchawki: Astell&Kern AK T5P 2ND, Meze Empyrean (kabel Tonalium-Metrum Lab), MrSpeakers ETHER 2, Neumann NDH-20, Sennheiser HD 800 (kabel Tonalium-Metrum Lab), Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium-Metrum Lab).
  • Interkonekty: Siltech Empress Crown, Sulek Audio & Sulek 6×9.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Acrolink MEXCEL 7N-PC9700, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Sulek 9×9 Power.
  • Listwy: Power Base High End, Sulek.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Acoustic Revive RIQ-5010, Divine Acoustics KEPLER, Solid Texh „Disc of Silence”.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

12 komentarzy w “Recenzja: Neumann NDH-20

  1. Fon pisze:

    Czy są lepsze od NH

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Ale mniej wymagające.

  2. Piotr Ryka pisze:

    Odniesieniu do NightHawk należy się parę słów więcej. Słuchawki AudioQuesta są trudniejsze, ponieważ z medium bardziej gęstym i bardziej ciśnieniowym. Skutkiem czego dopiero naprawdę wybitny wzmacniacz dysponujący dużą mocą potrafi się przez te zgęstnienia i ciśnienia przebić z całą zawartością informacyjną oraz dać pełną przejrzystość.A wówczas NightHawk stają się równe drogim słuchawkom audiofilskim i kiedy trafisz idealnie z torem nie ustępują najlepszym, o ile tylko ktoś nie szuka forsownych sopranów, bo one takich nie dają. Natomiast u Neumann odwrotnie – są właśnie bardzo przejrzyste, rozdzielcze i separujące dźwięki na pięknie zrobionej scenie. Dlatego łatwo je napędzić i dlatego grają imponująco z byle czego, co dodatkowe ma wsparcie ze strony nisko branej tonacji i chropawości tekstur. Jednakże nawet najlepszy wzmacniacz nie sprawi, by stały się równe audiofilskim tygrysom w rodzaju HD 800; przeciwnie, taki dopiero wzmacniacz wykaże, że tej równości nie ma.

    1. Fon pisze:

      No i wszystko na temat, NH widać dalej dobrze się trzymają, nie myślę się ich pozbywać i faktycznie dobrze napędzane nieustępują tym dużo droższy, ale Neumannów też trzeba będzie posłuchać, swoją drogą szkoda, że kabel jest tylko z jednej muszli.

  3. czerwip pisze:

    Bardzo ciekawy test.Panie Piotrze a czy planuje Pan test Hifimanow Arya?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Może się uda. Ale dystrybutor ze mną nie współpracuje. Obrażony.

  4. Greg pisze:

    Czyli co by najlepiej pasowało do NH tak koło 2000pln.?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Fostex HP-V1 (to sam wzmacniacz) lub iFi xDSD (ma zintegrowany przetwornik). Ale nie mam pełnego przeglądu tego zakresu cenowego.

  5. Alucard pisze:

    Piotrze, pytanie na weekend z grubej rury – GRADO GS3000e, będzie recenzja? Taka petarda nie może przejść bez echa ot tak.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Będzie, ale nie tak zaraz. Dużo sprzętu już zgromadzone, zaległości się piętrzą. a nie chcę pisać recenzji na odwal się – każdemu należy się uwaga i pełne zaangażowanie.

  6. Alucard pisze:

    Jak najbardziej, zgadzam się. Szczególnie następne słuchawki od Johna Grado muszą otrzymać pełne zaangażowanie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy