Recenzja: Leben CS-1000P

   Dobry znajomy Leben, o którym dawno nie było. To znaczy było, ale nie o nim samym, tylko się przydał w recenzji słuchawek wstęgowych RAAL, nawet specjalnie dla nich go pożyczyłem. Byłoby jednak niegrzecznie też przy okazji nie opisać, tym bardziej, że zasługuje. Bowiem nie pożyczałem go przypadkiem – bo gdzieś się luźny walał – tylko stoczyłem batalię o możność pożyczenia, dystrybutor zajadle się wzbraniał. I też nie dlatego, że mu recenzje niemiłe, ale akurat w odniesieniu do tego CS-1000P są już zbyteczne, po dwóch inauguracyjnych urządzenie się samo sprzedaje. Analogicznie jak wyroby też japońskiego Accuphase, wzmacniacze od Lebena znikają z półek nim na nie trafią – to nie jest żadna bajeczka dla grzecznych audiofili. Dokładnie rzecz ujmując stoi po nie kolejka, producent nie nadąża z realizacją zamówień. Efektem wywołana przeze mnie sytuacja, w której ktoś tego Lebena spragniony musiał się uzbroić w cierpliwość, poczekać na kolejną dostawę. Tymczasem ja, rad nierad, w miejsce najwygodniejszej dla recenzenta sytuacji brania pod lupę sprzętu już ogranego, musiałem wdychać japońskie powietrze z rozpieczętowywanego pudła, a potem – wiecie, wiecie – grzać, godzinami grzać. A grzać jest czym i po co – w środku czereda lamp, w tym cztery duże tetrody KT-120. To bowiem dla Lebena wyrób specjalny – nie kolejny wzmacniacz zintegrowany, tylko końcówka mocy. Ale sławna już, sławna – mająca sławnego poprzednika. Ten zwał się Leben CS-660P i dostarczał energii z czterech lamp EL-34 lub KT-66. Także nie był przeze mnie recenzowany, słuchałem go tylko parę razy w salonie dystrybutora oraz na AVS, gdzie regularnie bywał. Zawsze wypadał świetnie, a mnie z kolei wystarczało, że zaliczyłem opisy dwóch sławnych integr Lebena, modeli CS-300 i CS-600. Tych już nie mogłem darować, bo sławne są nie tylko jako głośnikowe wzmacniacze, ale mają także szczególnie cenione wyjścia słuchawkowe, aczkolwiek nie do końca jest prawdą, że są one całkowicie równe jakościowo odczepom głośnikowym. Dławienie mocy coś odbiera, niemniej te słuchawkowe gniazda to piękny kawał brzmienia. Najlepiej jednak będą miały z nimi słuchawki możliwe do podczepienia w zaciski głośnikowe, niestety bardzo nieliczne, jak AKG K1000 i HiFiMAN HE-6. Do Lebena CS-1000P także można podpiąć słuchawki, co już zasygnalizowałem, właśnie dla nich był pożyczony. Same z siebie są tylko jedne takie – recenzowane z nim wstęgowe RAAL – ale kiedy wejść w posiadanie przejściówki transformatorowej iFi iESL, wówczas podpiąć będzie można każde jedne, każdziutkie, nawet elektrostaty. Przypuszczam, że z rezultatem znakomitym, ale to tylko supozycja, a teraz przejdźmy do konkretów.

Budowa

Czereda lamp.

  Końcówka jest pokaźna i trochę nietypowa. Tę nietypowość prokuruje małe pokrętło z lewej na wąskiej listwie przedniej – 41-krokowy (bardzo małymi kroczkami idący) potencjometr ALPS-100K Blue Velvet, dzięki któremu dostajemy coś w stylu quasi integry, jako że podstawowa funkcja przedwzmacniacza – regulacja wzmocnienia – okazuje się tu obecna. Przednia listwa nie tylko jest wąska, ale do tyłu odchylona i z prawej strony dla symetrii ma kołyskowy włącznik główny w rozmiarze dużej, czarnej pastylki. Akurat pasującej rozmiarowo do też czarnego pokrętełka potencjometru wtrąconego w końcówkę mocy – ma zatem ten nasz Leben po bokach czarne oczka. Pstryknięciem tego z prawej rozżarzamy lampy na blacie przed ścianą obudowy transformatorów, które to lampy trzeba najpierw powyjmować z pudełek i zainstalować, ale nie są numerowane, toteż nie trzeba z tym uważać. Zaraz potem możemy już użyć ulokowanego na prawo od nich indykatora z długą wskazówką, do którego odnosi się sterczące w górę pokrętło wyboru danej lampy mocy i cztery śrubowe (dla każdej oddzielnie) regulatory biasu. Wskazówka zrelacjonuje nam czy dobrze ten bias ustawiono, a że prawie na pewno nie, trzeba będzie kręcić śrubkami. (Śrubokrętu nie ma w komplecie.) Wpierw jednak chwila odczekania, bo dostarczone lampy sterujące ECC88 Electro Harmonix zbierają się pomału – wskazówka będzie  najpierw się huśtać, potem jeszcze przez dłuższą chwilę podrygiwać, co w sumie zajmie przynajmniej kwadrans. Pomału też będą się zbierały ewentualnie użyte zamiast tych Electro Harmonix tak zwane „złote” Tesle, o wiele prędzej ustabilizują prąd podkładu ECC88 Philip SQ. A kiedy użyć najlepszych w historii CCa Simens & Halske „Grey Plate”, wówczas będzie się można przekonać, że nie tylko brzmieniowo są doskonalsze (o duży kęs lepszości), ale też w parę sekund po włączeniu prąd staje dzięki nim jak wryty, wskazówka ani drgnie.

W instrukcji obsługi napisano, dla jakich lamp jaki podkład, bo oprócz dostarczonych KT-120 można używać KT-150, KT-88, KT-77, KT-66, a nawet EL34. Można także sławnych Western Electric 350 B, gdyby naszła kogoś ochota na kwadrę takich lamp po dwa tysiące dolarów za sztukę. Na marginesie dodam, iż dosyć złości mnie sytuacja, kiedy to renomowane dawne marki (jak Tung-Sol czy Gold Lion Osram-Marconi) po wykupie za grosze przez New Sensor Corporation praw do nazw są teraz produkowane na terenie Rosji w dużo gorszym gatunku. To jednak odnosi się do prostowników i małych triod, natomiast duże lampy mocy, jak te tu KT120, to poziom dużo wyższy i nie ma się co ich czepiać. W przypadku KT-120 nie ma co nawet wcale, bo takich lamp jeszcze chwilę temu nie było – one i KT-150 to nowe wynalazki. Odnośnie tego Tung-Sol jeszcze dodam, że firma powstała w New Jersey w 1907 roku, a trochę dziwna nazwa to skrót od wolframowego słońca (tungsten-sol), bo najpierw produkowała żarówki.

Bokami czarne oczka.

Użycie pastylkowego włącznika nie tylko rozświetli lampy i podświetli wskazówkę biasu (którą po wykonanym biasowaniu przełączamy w pozycję zero), ale także rozpali obok włącznika na biało podświetloną winietę z napisem Motion Sound. Odchylany panel i blat z lampami to jedna gruba blacha pokryta lakierem brąz metalik, a eleganckie panele boczne są z grubych płatów orzechowego drewna. Pod spodem cztery nóżki w postaci złotych walców z karbonowymi podkładkami, a z tyłu, za lampami, w jednej komorze z na ten sam kolor polakierowanej blachy dławiki i transformatory wyjściowe oraz po prawej, już poza obudową, w pancerzu pociągniętym lśniącą czernią transformator wejściowy. Odnośnie tych wyjściowych producent ma do zakomunikowania, że to „nowo wynalezione transformatory Orient-core”, a zatem takie z ulepszonym odnośnie kształtu i poddanym laserowej obróbce profilem rdzenia, pochodzące najpewniej od Hashimoto.

Przenieśmy się na tylną stronę. Tam oczywiście gniazdo zasilania i cztery odczepy głośnikowe (chyba od WBT, ale może podobne japońskie), między którymi ładnie wyfrezowany przełącznik impedancji o wartościach 4, 6, 8 i 16 Ω. Prócz tego dwa w metalowych oprawach gniazda wejściowe RCA i metalowy drążek do przełączania trybów „Triode”/„Pentode”, odnośnie którego ważna uwaga, że można go używać jedynie przy wyłączonym zasilaniu. I jeszcze uwaga druga, że tryb pentodowy oznacza moc wyjściową 2 x 100 W; triodowy 2 x 70 W. Prócz tego jest tam z tyłu gwintowany cylinderek z plastiku, wewnątrz którego tkwi bezpiecznik, a cały panel jest identycznie wąski i odchylony jak jego odpowiednik z przodu.

W poczet kompletu lamp oprócz wspomnianych czterech Tung-Sol KT120 i pary ECC88 Electro- Harmoniksa wchodzi para wynalezionych w 1954 przez RCA Victor Co. Inc. podwójnych triod 6CG7/6FQ7, znanych z energizerów Staksa. Tu znowu w wykonaniu Electro Harmoniksa (producent nie ma wyboru, dawne lampy nie są dostępne w ilościach hurtowych) i z przeznaczeniem do prądowego pośrednictwa pomiędzy stopniami wejścia i wyjścia. Wszystkie rosyjskie lampy lądują w gniazdach japońskich, co szczerze mówiąc wolałbym zastąpić sytuacją odwrotną. Japonia produkuje jednak bardzo mało lamp teraz, a szkoda – kiedyś było inaczej. Taka Mazda na przykład…

Lampy mają ochronną klatkę, ale ładniej jej nie używać. Bez niej wzmacniacz wygląda luksusowo i nader efektownie, ale i z nią niezgorzej. Całość waży 23,5 kg i ma 45 centymetrów szerokości, a producent podkreśla, że zgodnie z nowym trendem nacisku na Hi-Res może przenosić pasmo 10 Hz – 150 kHz, a więc bardzo nieczęste u konstrukcji lampowych. Triody w układach single-ended zwykle mają o wiele węższe, ale tu mamy do czynienia z konstrukcją typu push-pull dla trybów trioda/pentoda. (Dokładniej trioda/tetroda). Wnętrze to popis staranności i same dobre komponenty, włączając w to okablowanie i kondensatory Mundorfa.

Potencjometr w końcówce mocy to osobliwa ale przydatna sprawa.

Nowego chowu kompozycję lampową Lebena (debiut 2017) wyceniono na 37 900 PLN, czyli o wiele taniej od niejednych i znacznie drożej od niektórych. U mnie stanęła do porównanie z o wiele tańszą i od dawna nieprodukowaną końcówką hybrydową Crofta – zupełnie przerobioną i z bardzo drogą parą lamp – o wiele droższą niż te wszystkie dostarczane z Lebenem. Wysterowanie obu zapewniał ten sam przedwzmacniacz Twin-Head, a kolumnami były arystokratyczne Zingali.

Odsłuch

Wymiana pary lamp sterujących na lepsze to najłatwiejsza droga poprawy.

  Przeważnie recenzenci unikają kombinacji lampowych, co ma swe dobre i złe strony. Dobre, bo sprawa jest rzetelna – wiadomo co kupujesz. Ale też i niedobre, bo nie wiesz tak do końca, na co to coś jest stać. W przypadku Lebena CS-1000P ta niewiedza byłaby bardzo znaczna; do tego stopnia, że z oryginalnymi lampami sterującymi EH go nie opiszę. Owszem, także z nimi grał dobrze, ale dalekie to było od pełni możliwości. Tak więc recenzje wcześniejsze z lampami oryginal, a ta będzie z parą sterujących Simens & Halske CCa, bo tak mi się podobało.

Zacząłem od trybu pentodowego, który przy pełnym odkręceniu potencjometru Lebena dawał sygnał wymagający maksymalnego dławienia w przedwzmacniaczu. Ten mały potencjometr dobrze jednak się wywiązuje i konieczność jego użycia w przypadku kolumn o wysokiej skuteczności nie będzie oznaczała degradacji brzmieniowej. To naprawdę dobra wiadomość, bo bardzo szkoda by było, zwłaszcza że tryb pentodowy…

Ten tryb oznaczał zrazu sopranowe szaleństwo, ale takie z gatunku życiodajnych. Zaznaczyło się bowiem lekkie górowanie sopranów nad resztą pasma, ale sopranów o walorach artystycznych, że swoiste szaleństwo twórcze. Wiał sopranowy wicher, a wraz z nim ekstremalna szczegółowość, niezwykła przenikliwość, ukazanie najdrobniejszych detali, niezwykła kruchość i misterność bez żadnych oznak osłabienia, bo całe brzmienie mocne. Ogólnie biorąc najwyższy poziom oddawania tego wszystkiego, co się z wybitną szkołą sopranową wiąże, przy jednoczesnym niezapominaniu o pozostałych wartościach. Tak więc równocześnie na drugim skraju bas się pokazał potężny, że aż zgniatały żebra płuca, natomiast pomiędzy ekstatycznymi ekspozycjami skrajów środek o brzmieniu wyrafinowanym i głębokim, ale trochę zdominowany potęgą obu. Coś trzeba było z tym zrobić i już się zabierałem do zaaplikowania przedwzmacniaczowi zasilającego Sulka 9×9 (sam Leben był zasilany Siltechem Triple Crown), lecz wtedy przypomniałem sobie, że głębsze, niższe i pełniejsze brzmienie daje też położenie na transformatorze części zasilającej Twin-Head krążka dociskowego Receptor od Avatar Audio. Trudno ten krążek nazwać biżuterią, bo waży prawie trzy kilogramy, a jeszcze bardziej przez to że działa; to nie jest żadna błyskotka także w sensie przenośnym nieistotności użycia. Zabrałem tego Receptora wzmacniaczowi słuchawkowemu Niimbus Ultimate, który się z żalu rozbeczał, a wówczas system z Lebenem w torze jeszcze pogłębił brzmienie, zgodnie z oczekiwaniami też je obniżył i stracił sopranową dominację. Soprany ciągle szalały, wciąż były ekstremalne, ale już nie dominowały środka, który wypełnił się, zmężniał i wysunął do przodu.

Popatrzcie teraz – taki w sensie finansowym kurdupel, żelazny walec za 380 zł, dał radę doprowadzić do porządku tor za ponad pół miliona…

 

 

 

 

Zyskawszy wyważenie pasma rozsiadłem się głęboko i z pełną satysfakcją chłonąłem brzmieniowe dary. Ogromna scena – rzadko naprawdę kiedy podobnie głęboka – i z zawieszeniem na linii wzroku. Cały pokój wypełniony akustycznym ciśnieniem – nie tak wprawdzie zdumiewającym, jak u szalejącego Gryphona na AVS, ale bardzo a bardzo mocnym, zatem słuchanie całym ciałem. Zarazem, rzecz dosyć osobliwa jak na towarzystwo tego ciśnienia, wszystko działo się z tyłu, plan pierwszy metr za kolumnami, a za nim głębia, głębia. Głębokość w sensie zjawiania się postaci, a nie samego odchodzenia dźwięku, czasami aż na dziesięć metrów, wysokość po sam sufit. Najmniejszej przy tym tendencji do słania dźwiękiem po podłodze, prędzej uciekanie ku górze. I nade wszystko coś, co nazwałbym audiofilizmem ekstremalnym. Bo z jednej strony muzykalność bez zarzutu, podobnie jak głębia i potęga brzmienia; z drugiej niezwykła tego oprawa – szaleńcze wręcz bogactwo. Rokoko, barok, koronkowość – ogólnie biorąc niezwykły brzmieniowy przepych, dalece wyprzedzający to, co zwykliśmy teraz mienić high-endem (czyli brzmieniem bez wad, dającym pełną satysfakcję). Strzępiące się na krawędziach dźwięków i posrebrzające tło soprany, niezwykle rzadko widywana głębokość wejścia w materię brzmienia  –  a wszystko wibrujące, tętniące pełnią ekstatycznego wręcz, tryskającego witalnością życia. Dwa dam tego przykłady na bazie stale używanych nagrań. To „szczeknięcie” u Vangelisa z Song of White (album „Antartica”) było niezwykle rozciągnięte w czasie i wielopiętrowo aż złożone, że w porównaniu przeciętne odtworzenie nawet z dobrego toru to tylko pewien szkic, a nie skończony, pełny obraz. Podobnie stepowanie na płycie koncertowej Pepe Romero (Farrucas, for guitar; „Flamenco” (K2HD CD). Każdorazowo go używam, bo żadne inne nagranie nie generuje tak dokładnego obrazowania relacji basy-sopran. Nie tylko że wyważenie między trzaskiem podkutego buta a głuchością odpowiadającej deski było idealne – ale ta aura rozchodzenia dźwięku i jego złożoność odbić – coś fenomenalnego! Tyle razy tej płyty słuchałem, że mnie zwyczajnie nudzi, a tutaj do niej mnie przykuło i trzech pierwszych utworów wysłuchałem w całości.

Tylny panel też wąski, ale nastawy impedancji szerokie.

Już o tym pisałem w recenzji słuchawek RAAL, gdzie Leben też się popisywał, że do układu pentodowego miałem od zawsze zastrzeżenia względem muzykalności. Owszem, pentoda daje precyzję; owszem, techniczna jej strona – jak szczegółowość, szybki atak, całościowy timing, wieloplanowość i czytelność rysunku – to wszystko pierwsza klasa. Ale melodyjność, płynność, romantyzm i przyrodniczy klimat – tego nie ma za wiele, to w porównaniu z triodą przegrywa. Ale nie u naszego Lebena, a już szczególnie kiedy mu zaordynować wysokiej klasy lampy sterujące. Bo same KT-120 są moim zdaniem bez zarzutu, choć pewnie WE 350B stoją na wyższym poziomie. Te lampy były zresztą w Twin-Head, ale jako chińskie podróbki, które Valve Art kilkanaście lat temu zaczęło produkować, ale szybko przestało. W sumie szkoda, bo chińskie manufaktury raczej zmierzają w drugą stronę, to znaczy zaczynają od prymitywnych naśladownictw i idą ku perfekcyjnym kopiom. Tak dzieje się w przypadku 300B czy 845, ale z 350B tak się nie stało, czego bardzo żałuję. Bo nawet te już na oko tandetne 350B od VA (kształt prymitywny anody momentalnie rozwiewa złudzenia odnośnie bycia wierną kopią) są wprawdzie mniej gęsto brzmiące od dobrych KT-66, ale budują magiczniejszą przestrzeń. Holografia to ich specjalność i z tego powodu ich używam; i z tego też powodu ciekawe byłoby ich użycie w Lebenie CS-1000P. Ale do jego holografii z lampami KT-120 nie można było się przyczepić, naprawdę była świetna. Głębia sceniczna, dystanse między planami, mocny kontakt z poszczególnymi ich frontami – to wszystko bez zarzutu aż po chwilami magiczność. Całą galerię testowych utworów system przeszedł zaliczając same sukcesy – od Piotra Skrzyneckiego czytającego żywym i dojmująco autentycznym głosem „Wyprzedaż teatru”, po rozpisane na pojedynczych śpiewaków i umieszczone w intensywnie obecnych salach wielkie chóry Verdiego. Krótko mówiąc były to same popisy, a określenia: „biologiczny”, „intensywny”, „dojmujący”, „wyjątkowo złożony”, „intrygująco prawdziwy”, „przenikliwy” i „wielowarstwowy”– odpowiadają myślom przechodzącym recenzentowi przez głowę.

Odsłuch cd.

Na AVS 2019 takiego dźwiękowego teatru nie było w żadnej sali. Ja wiem, że skutkiem akustyki, lecz co mnie to obchodzi?

   Zgodnie z poleceniem instrukcji odciąłem zasilanie i przeszedłem na tryb triodowy. Zmieniło się niejedno, chociaż nie zasadniczo. Wiele-niewiele – trudno wyważyć – ale jak dla mnie dużo. W miejsce nacisku na złożoność i wielowarstwowość jako podstaw towarzyszących ogólnej muzykalności, ta muzykalność stała się bardziej eksponowana i samoistna – bardziej sama została na scenie. Zmieniła przy tym jej charakter, bo z żywej, ruchliwej i iskrzącej w ozdobie sopranowych koronek (doskonale widocznych pomimo potężnego basu i należycie wyeksponowanego środka) stała się spokojniejsza i bardziej refleksyjna, a dzięki dłuższym wybrzmieniom tempo muzycznej akcji spadło – może nie aż do melancholii, ale na pewno zwolniło. Tętnienie życia zastąpiła poezja, choć oczywiście szybkie i dynamiczne utwory takimi pozostały. Niemniej zmieniła się interpretacja, a chociaż ta zawdzięczana wykonawcom danej muzyki bywa o wiele bardziej zmienna, to jednak klimat i tu się zmienił, w moim odczuciu na gorsze. Bo wprawdzie lubię melancholie i poetycki nastrój, chociaż lirykę rzadko czytam, to jednak to spowolnienie nie miało w sobie tej złożoności, jaką była muzyczna oprawa w ujęciu pentodowym. Dla mnie samego, jako doświadczenie, było to bardzo ciekawe, bo dotąd triody zawsze wygrywały; tym razem jednak, podobnie jak w przypadku odsłuchów ze słuchawkami RAAL, pentody dostarczyły więcej satysfakcji. Wówczas składałem to na karb większej ich mocy – 100 W na kanał było wymaganym minimum, a 70 W od triody było poniżej potrzeb. Tym razem jednak działo się odwrotnie, bo moc wzmacniacza w trybie „Triode” bardziej pasowała do wielkich ale mających dużą skuteczność kolumn z tubami Omniray. To jednak nie pomogło. Faktem jest, że dźwięki w trybie „Triode” miały lepsze ogniskowanie i główna linia melodyczna mocniej dominowała, nie tracąc siebie pod natłokiem pomniejszych efektów brzmieniowych. A także faktem jest, że lepsze się okazało płynięcie, zwłaszcza w obliczu dłuższych i bardziej melodyjnych wybrzmień. A jednak mimo to mniej byłem pod wrażeniem – pentodowe bogactwo bardziej intrygowało. Jaśniejsze w barwie i żywsze w tempie trafiało w audiofilski punkt bardziej od bursztynowo-miodopłynnej melodyki trybu „Triode”.

Jak zawsze w takich razach opis stwarza wrażenie większych różnic od rzeczywiście zachodzących, dodając nastrój słuchającego do tego, co faktycznie słychać. Ale w końcu muzyki słucha się dla nastroju, więc nie ma w tym żadnego błędu.

Z lotu ptaka. (Choć chyba raczej owada.)

Trzy grzyby w barszcz, to by już było za wiele, toteż systemu z własną końcówką mocy słuchałem porównawczo następnego dnia. Od razu usłyszałem, że gra mniej szalejąco od Lebena w trybie „Pentode”, ale zarazem bardziej ekscytująco niż on w trybie „Triode”. Od obu niższym dźwiękiem i z niższym zawieszeniem sceny, co odebrałem neutralnie, ale z minimalną pochwałą. (Nie znoszę dźwięków ścielących się po podłodze ani uciekających pod sufit, natomiast wolę horyzont nieco poniżej linii wzroku, czyli perspektywę z lekka ptasią od frontalnej czy z lekka żabiej.) Mowa oczywiście o uśrednieniu, bo każde nagranie ma własną linię horyzontu, podobnie jak głośność czy strój dźwięku. Z czego czasami robi się heca, gdy na przykład to samo zremasterowane okazuje się grać jaśniejszym i wyższym, w czym zaraz można wietrzyć katastrofę. Ogólnie biorąc Croft dawał od Lebena brzmienie niższe i ciemniejsze niezależnie od trybu, a jeśli chodzi o klimaty, to melodycznie bliższy był trybu „Triode”, natomiast spontanicznie trybu „Pentode”. W sumie coś fenomenalnego, ale nie będę się chwalił. Napiszę za to o czym innym, o kucharzeniu dźwiękiem. Naszła mnie bowiem chętka na postawienie na tym Crofcie myszy Entreqa, ponieważ sam ich procent widzi je także w tej roli – to nie są wyłącznie dociążniki do obciążania kolumn. Na tych z kolei nie stały, ponieważ Zingali są wierzchem półokrągłe i byłyby tam niestabilne, a spadająca z półtora metra mysz ważąca pięć kilogramów mogłaby uszkodzić kota, na co nie mogłem pozwolić już choćby tylko z szacunku dla kociej rasy, nie wspominając o tym, co na mnie z kolei by spadło pod wpływem gniewu żony. Dwie zatem myszy się nudziły i jedną posadziłem na Crofcie. A wówczas dźwięk się podniósł (zatem podziało się odwrotne niż z Receptorem na Twin-Head) i stało ogólnie trochę tak, jakbym jemu włączył tryb pentodowy. Z dziesięć razy tę mysz kładłem i zabierałem, nie mogąc się zdecydować czy wolę z nią, czy bez. Ostatecznie stanęło na tym, że wolę jednak z myszą, ale postawioną nie z tyłu nad transformatorem, tylko centralnie bliżej lamp. Dlaczego wówczas dźwięk stawał się niższy niż nad tyłem, ale zachowywała się dawka dodatkowego tlenu i dodatkowej sopranowej wibracji, o to mnie nie pytajcie, bo to są cuda-dziwy: krowa zdechła, ogon żywy… W ogóle bym w to nie wierzył, gdybym nie słyszał na własne uszy; a kiedy tak biegałem do myszy i z powrotem, przyszło mi po raz kolejny do głowy, że audiofilizm i sztuka kulinarna to dziedziny pokrewne. U obu dodawanie przypraw ma wymiar zasadniczy, a wszystkie te dociążniki, kable, podstawki antywibracyjne i oczyszczacze prądu, to właśnie audiofilskie przyprawy, dodatek do dań głównych. W przypadku których też nie jest obojętne, czy mięso z ziemniakami, kluskami czy ryżem, albo czy w ogóle mięso, a może danie jarskie? I słodkie czy na kwaśno? A może słodko-kwaśne? Na ciepło czy na zimno? Z sosami czy bez sosów?  – i tak za złudą bez końca.

Podsumowanie

  Nie do końca tego Lebena rozgryzłem, bo zmiana lamp 6CG7/6FQ7 na lepsze też by pewnie coś dała. Niemniej i bez niej, a nawet w stanie zakupowym, końcówka mocy jest autorytatywna, ocierająca się o referencję. Zwłaszcza bogactwo brzmienia i głębia generowanej sceny robią wrażenie. Ale w nie mniejszym stopniu także żywość, ciśnienie akustyczne i przywoływanie wykonawców. W przypadku trybu pentodowego to kąpiel w wannie jacuzzi, a nie moczenie się w zwykłej, gdzie woda nieśpiesznie chlapie. Poddani zostajemy całościowej wibracji o dużym stopniu natężenia i niecodziennej sile oddziaływania. Że aż to chwilami przytłacza, o tyle więcej się dzieje, ale się szybko przyzwyczajamy i potem zwykłe granie wydaje się za spokojne. Z uwagi na przynależność do high-endu nie chce mi się wyliczać podstawowych kryteriów wymagających spełnienia, jak głębia dźwięku, nastrojowe światło, szczegółowość czy melodyjność. Dopowiem tylko, że dla trybu pentodowego ta melodyjność będzie krótsza, bo krótsze są wybrzmienia, ale jest bez zarzutu. Dla triodowego zaś to wysmakowane, długie pociągnięcia – poezja spokojniejszego i bardziej skoncentrowanego na głównych brzmieniach ruchu. Do tego dochodzi wygląd, bo to najładniejszy z Lebenów. Front nie jest płatem cienkiej blachy, tylko wąską i w dodający urody sposób odchyloną do tyłu winietą, nad którą magicznym światłem rozżarzają się lampy, o których na przyjemny dodatek wiemy, że dobrze są zbiasowane. Krokowy potencjometr pozwala na właściwe dostrojenie mocy w przypadku czułych kolumn, a ta jest na tyle duża, że nawet trudne, prądożerne, zostaną dobrze nakarmione. Do czego dochodzą dwa tryby pracy do wyboru oraz szeroki wachlarz możliwych do użycia lamp mocy – co najmniej naście ich rodzajów nie licząc u poszczególnych typów różnych marek, gdzie pośród samych KT-66 czy 6L6 będzie tych marek sporo.  Biasowanie we własnym zakresie zbytecznym czyni dopasowywanie prądu podkładu przez jakiś serwis techniczny, co tylko jeszcze zachęca do własnych poszukiwań optymalnego typu, choć szczerze mówiąc poza dawnymi 350B, o których kwadrę będzie bardzo trudno nawet po zaakceptowaniu szalonych kosztów, dobrze rokują raczej tylko KT-66 vintage od G.E.C. (też drożyzna) lub nowe Shuguang Treasure Carbon. (Dość oczywiste w ramach tej samej szkoły brzmienia są natomiast KT-150, uchodzące za lepsze od KT-120.) Dlatego lepiej skupić się na dwóch parach pozostałych, to się powinno bardziej opłacać. Poza tym wszystkie surowce i podzespoły mamy tu w dobrym gatunku, wykończenie i design luksusowe, duża masa czyni to wszystko stabilnym i imponująco wyglądającym, a marka Leben ma w świecie wysoką renomę i arystokratyczne dla audiofilizmu pochodzenie z Japonii. Cena nie jest dla szukających okazji, ale zarazem kilkanaście razy niższa względem najdroższych takich urządzeń, zatem stosunek jakości do ceny stoi na sensownym poziomie.

 

W punktach

Zalety

  • Wyrafinowane brzmienie nawet z kompletem lamp dostarczonych.
  • Bardzo duży potencjał poprawy w razie zakupu lepszych sterujących.
  • Wysoka klasa mocowych KT-120 Tung-Sol i opcja zakupu uchodzących za jeszcze lepsze Tung-Sol KT-150.
  • Ogromna żywość i detaliczność w trybie pentodowym.
  • Klasyczna poetyka trybu triodowego jako alternatywa.
  • W obu przypadka wysokiej miary muzykalność.
  • Wyjątkowo głęboka i dobrze zrelacjonowana scena.
  • Głębokie brzmienie i nastrojowy klimat o różnych modi nastroju.(Dla Triode elegancki spokój, a dla Pentode ekstatyczne wzmożenie.
  • Zgodnie z obietnicą ogromne rozwarcie pasma.
  • Szalejące soprany, o poskromienie których w trybie pentodowym trzeba będzie się trochę postarać.
  • Realistyczny zakres średni z żywymi postaciami.
  • Potężny bas, też wymagający nad nim zapanowania, albo lubienia pewnej jego addycji.
  • W trybie Pentode nacisk na atak, szybkość i tempo narastanie oraz nieprzeciąganie brzmienia.
  • W trybie Triode te wybrzmienia długie, nastroje bardziej poetyckie.
  • U obu oszczędne pogłosy, mające mały udział w budowaniu klimatu.
  • Ekstremalna detaliczność.
  • Precyzja obrazowania.
  • Zupełna transparencja i czystość medium.
  • To medium całe ożywione, dotykające słuchacza.
  • Dużo tlenu.
  • W Pentode także brzmieniowa piana.
  • Duża moc to nie tylko ona sama, ale także wysokie ciśnienie dźwięku.
  • Sprawdzający się w użyciu krokowy potencjometr.
  • Cztery zakresy impedancji.
  • Sami możemy biasować, więc i stosować różne lampy mocy.
  • Piękny wygląd.
  • Same wysokogatunkowe komponenty.
  • Nowej generacji transformatory wyjściowe.
  • Sensowny stosunek jakości do ceny.
  • Leben – czyli najwyższa renoma.
  • Made in Japan.
  • Stoi po niego kolejka – trudno o lepszą rekomendację.
  • Polska dystrybucja.
  • Dedykowany przedwzmacniacz.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Lampy ECC88 Electro Harmonix koniecznie z czasem do wymiany.
  • Mocno grzeje.
  • Trzeba pamiętać, że przed zmianą trybu należy odciąć zasilanie.

 

Dane techniczne Leben CS 1000P

  • Lampy: 4 x KT120; 2 x 6922/6DJ8(ECC88);  2 x 6CG7/6FQ7
  • Moc wyjściowa trybu „Pentode”: 2 x 100 W.
  • Moc wyjściowa trybu „Triode”: 2 x 70 W.
  • Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 150 kHz. (-3dB)
  • Czułość wejściowa: 0.4 V przy 50 W
  • Impedancja wejściowa: 100 kΩ.
  • Impedancja wyjściowa: 4/6/8/16 Ω (Selectable)
  • Waga: 23.5 kg.
  • Wymiary: 455 x 200 x 335 mm.
  • Wyposażenie: zdejmowalny klatka osłony, komplet lamp, kabel zasilający, instrukcja obsługi, gwarancja.
  • Cena 37 900 PLN

 

System:

  • Źródło: Ayon CD-T II/Ayon Stratos.
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówki mocy: Croft Polestar1, Leben CS1000P.
  • Kolumny: Zingali 3.15 Evo.
  • Interkonekty: Sulek Edia & Sulek 6×9.
  • Kabel głośnikowy: Sulek 6×9.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Acrolink MEXCEL 7N-PC9700, Harmonix X-DC350M2R, Siltech Triple Crown, Sulek 9×9 Power.
  • Listwa: Power Base High End.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Acoustic Revive RIQ-5010, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

9 komentarzy w “Recenzja: Leben CS-1000P

  1. Marcin pisze:

    Chciałbym zapytać, czy próbował Pan podłączyć pod tego Lebena K1000? Czy mógłby Pan opisać jak razem to zagrało?
    Pozdrawiam

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie, do stuwatowego wzmacniacza K1000 nie podłączałem.

      1. Marcin pisze:

        Powodem tego była obawa zbyt dużej mocy wzmacniacza? Czy nie można by było tego Lebena ustawić na minimalny poziom wzmocnienia i spróbować? Pytam, gdyż sam posiadam K1000 i jestem na etapie szukania wzmacniacza zarówno pod K1000 jak i kolumny podłogowe, a w sprawach sprzętu audio dopiero stawiam pierwsze kroki.

        Czy mógłby Pan napisać coś więcej o połączeniu Leben+K1000 lub ewentualnie dlaczego nie chce Pan tego połączenia spróbować?

        Z góry dziękuję i pozdrawiam.

        1. Piotr Ryka pisze:

          Powodem tego było lenistwo. Lebena oczywiście dałoby się przydusić na tyle, by nie zniszczył K1000, ale nie wykonałem próby, bo bardzo jestem zadowolony ze swojego toru i nie czuję potrzeby poszukiwań. Natomiast RAAL grały z niego fantastycznie, tak więc K1000 pewnie też by tak grały. Sprawdzenia nie wykonam, bo właśnie przed chwilą odjechał. Dosłownie godzinę temu.

          1. Miltoniusz pisze:

            Jak pamiętam CS1000 gra przenikliwie, dokładnie – to nie jest miś. K1000 też tak odbieram – przynajmniej dopóki nie podłączę ich do czegoś odpowiedniego (choć chyba WA8 przynajmniej nie jest nieodpowiedni a z nim też ich słuchałem). Tak więc takie połączenie może być kumulacją zalet albo wręcz przeciwnie – zależy co kto lubi. Ale to tylko gdybanie. Sam szukam czegoś do K1000.

          2. Piotr Ryka pisze:

            Takie połączenie będzie w porządku, tylko te sterowniki w Lebenie trzeba na lepsze wymienić. Już złote Tesle będą OK.

  2. Miltoniusz pisze:

    Słuchałem kiedyś. Zrobił wielkie wrażenie. Szkoda że to końcówka mocy.

  3. Marcin pisze:

    Panie Piotrze,

    Świetna recenzja i dzięki niej Leben jest na mojej liście do odsłuchu. Nie rozumiem tylko jednej sprawy. Napisał Pan o premierze urządzenia w 2017 roku, podczas gdy w internecie można znaleźć recenzje (nawet w języku polskim) dokładnie tego samego Lebena datowane na rok 2012. Czy jest to błąd z Pana strony, czy też faktycznie w 2017 wyszła poprawiona wersja wzmacniacza bez zmian w nazwie/symbolu?

    Pozdrawiam,
    Marcin

    1. Piotr Ryka pisze:

      To mój błąd, przepraszam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy