Recenzja: HiFiMAN HE-R10D

Brzmienie: Przy odtwarzaczu

Pady są świetne jakościowo.

Przenieśmy sprawę pod odtwarzacz. Tu pewne cechy się powtórzyły, ale niektóre zagadnienia przybrały inny obrót. Powtórzyły się jota w jotę kwestie związane z pasmem akustycznym, to znaczy Ultrasone oferowały szersze i tak samo jak przedtem głębiej przenikały w strukturę nagrań. Nie tylko w ich architekturę harmoniczną, ale też w naturalizm brzmieniowy, na przykład znacznie lepiej radząc sobie z melodyką i złożonością wokali albo dźwięcznością fortepianu. A jakby tego było mało, oferowały bardziej transparentne medium, z głębszym zdecydowanie docieraniem do linii horyzontu i dużo wyraźniejszą wizją dali. Co by może jeszcze tak dużo nie znaczyło – to można przy zaangażowanym słuchaniu zlekceważyć – ale nie sposób było tak postąpić w przypadku holografii. Oferowana przez Ultrasone okazała się dojmująco lepsza, a to już nie przelewki.

„No i pozamiatane” – orzekniesz czytelniku, i sam bym tak  to widział czytając cudzą recenzję. Jednakże tak nie było. Miały bowiem recenzowane słuchawki w odtwórczym wachlarzu przymiotów pewne istotne walory, o których można nie być przekonanym, iż istotnymi były, ale takimi się okazały. Dwie z tego sprawy kluczowe – pierwsza tycząca scenerii. W tej kwestii też nic się nie zmieniło, tzn. bliski pierwszy plan, duże źródła i słabsze układanie w perspektywę. Ale w zamian objętość. Przekaz sceniczny otrzymywany od HiFiMAN HE-R10D był zdecydowanie bardziej objętościowy; muzyka w ich wydaniu działa się w scenografii wprawdzie obszarowo skromniejszej, ale za to o wiele wyższej. Dźwięk macający granice wracał u nich o wiele prędzej, a jeszcze częściej zaraz się gubił w mroku za pierwszym planem. Tymczasem dźwięk u Ultrasonów propagował zgodnie z malarskimi regułami perspektywy ku odległej, zwężającej się dali i w transparencji trwał aż do samego horyzontu. Ten z HiFiMAN HE-R10D był zatem niemal jego przeciwieństwem – trafiał na ścianę mroku zaraz za pierwszym planem i w jej nie-transparencji znikał.

Kabel już tylko przyzwoity.

Wydawać by się mogło, że tak musi być gorzej, że nawet nie ma o czym mówić. – Tymczasem wcale nie. Na przykład cała płyta z koncertami Jean-Baptiste Lully᾽ego wypadła w tej konwencji lepiej. Wręcz mało powiedziane – wypadła dużo lepiej. Stała za tym też druga cecha pozornie wymuszająca gorszość: powściągnięte soprany. Już nie, jak w przykomputerowym graniu, takie tylko mniej ofensywne, ale na tle konkurencyjnych jawnie stłamszone – pozbawione ćwierkania, dzwonienia. Nie srebrne tylko bure, ściśnięte w jakiś gałgan. Wszakże i to okazało się pomocne, gdyż dzięki temu orkiestrowa muzyka zagrana w wielkim pomieszczeniu stawała się spójniejsza i jednolitsza wyrazowo. Gdyby Ultrasone były tak dobre, jak potrafią być AKG K1000, albo przewijające się tu jako wzorzec prawdziwe Sony MDR-R10, potrafiłyby tę przewagę tak wkomponować w całość, że faktycznie pozamiatane. Ale nie potrafiły. Zanadto ich soprany pracowały na własny użytek, też nazbyt ujmowanie scenerii w perspektywę spłaszczało filar nieba. Efektem brak odpowiedniego powiązania strzelistości z przestrzenią – wyższe sklepienie u HiFiMAN-ów przy braku nawet sopranowej strzelistości dawało lepszy efekt.

Gdyby tak działo się za każdym razem, recenzowane HE-R10D okazałyby się lepsze od dwa razy droższych Ultrasone. Ale tak się przeważnie nie działo. Zdecydowana większość nagrań wypadała na korzyść droższych. Wypadała wyraźnie. Wokale, fortepiany, jazz, bębnienia, rockowe darcia, trąbki, koloratury, zaśpiewy, dzwonki, zwykła mowa – to wszystko miały o wiele lepsze. HiFiMAN HE-R10D odgryzały się tylko w muzyce symfonicznej, elektronicznej i filmowej, a także (czemu niemało się zdziwiłem) wspaniale ukazały efekty stepowania w rozchodzeniu na przestrzeń.

Budowanie dużej kubaturowo scenerii w powiązaniu z mocnymi dźwiękami, to ich największy atut, to robią po mistrzowsku. Może nie całkiem realistycznie – gdyż i deficyt sopranów, i basu najniższego nie ma (mimo że basu obfitość) – ale w odczuciu słuchającego zjawia się wielka satysfakcja, gdy dźwięk o takiej postaci łączy się z taką formą przestrzeni.

 

 

 

 

Ogólnie zatem w tej lokacji niejednoznaczna sprawa: tu bęcki, a tam sukces. Niemniej i teraz, z najwyższej klasy torem, rysowała się zasadnicza cecha – słucha się tych słuchawek i łatwo i przyjemnie. Prócz tego oferują ów niecodzienny walor przestrzenny; bo chociaż przestrzeń znana mi z pierwowzoru, u nich ma postać zredukowaną, to jednak zachowuje walor niespotykanej prawie objętości, mocno działający na wyobraźnię. Nie ma natomiast śladu po przeogromnych połaciach i arcymistrzowskiej, niezrównanej holografii. (Lepszej niż w Sennheiserze Orfeuszu i AKG K1000.) O wyrafinowaniu i melodyjności oryginału też nie ma nawet co marzyć, ale wielka kubatura pomieszczeń, w których roztacza się muzyka, i bardzo łatwa strawność wszystkiego popierana obfitym basem, pozwala tym HiFiMAN HE-R10D bronić się całkiem skutecznie przy takiej, a nie innej cenie.

Z odtwarzaczem przenośnym

Mogą stać się bezprzewodowe, ale za dodatkową opłatą.

Na koniec szczypta uwag o pracy z odtwarzaczem przenośnym. Astell & Kern A&futura SE180 odczytywany przez HiFiMAN HE-R10D podawał dźwięk też łatwy i jednocześnie ciekawy.

To rzadkie połączenie, gdyż łatwość zwykle rychło i nieuchronnie przechodzi w nudę. Tak się nie działo – brzmienie było wystarczająco osobliwe, by cały czas podtrzymywać zaangażowanie w toczącą się intrygę. Czerpiące dużo z realizmu, lecz nie realistyczne. Ubarwione specyficznie objętościowym pogłosem oraz rzadko spotykanym balansem pomiędzy dobrą muzykalnością, a brakiem ocieplenia. W efekcie każdy znany utwór jawił się w inscenizacji nowej, inscenizacji właśnie ciekawej. Przyjemne słuchanie, niecodzienna obfitość przestrzenna, duże źródła, sporo bezpośredniości i brak zniekształceń. Brzmienie niewątpliwie „zrobione”, ale zrobione udanie. Niemała satysfakcja.

 

 

 

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

8 komentarzy w “Recenzja: HiFiMAN HE-R10D

  1. miroslaw frackowiak pisze:

    Jak sie maja do modelu tanszeo, ktory opisywales,jesli nie sa podobne brzmieniowo do SonyR10 to moze ta tansza wersja jest lepsza do kupna?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Przecież to jest ta tańsza wersja. Drogą dopiero opiszę. Jest zdecydowanie wyższej jakości.

  2. miroslaw frackowiak pisze:

    pomylilem sie,czytalem recenzje juz wczesniej,ale gdzie indziej w takim razie czekam, jak wypadnie ta droga wersja u Ciebie…

    1. Piotr Ryka pisze:

      Dobrze wypadnie. Ale szczegóły w recenzji. Tak za jakieś dziesięć dni.

  3. Marek S. pisze:

    Wreszcie coś się ruszyło w materii słuchawek, bo w ostatnim czasie niewiele się działo.

    Sporo nowych modeli się ukazało, a w nich Audeze LCD5, Meze Empyrean Lite, czekam na recenzję Hifiman R10P, ponadto mamy dystrybutora ZMF w Polsce.

    Aktualnie mam dość otwartych słuchawek, przez ostatnie lata tylko takowe posiadałem, ze względu na brak odpowiednio jakościowych słuchawek zamkniętych na rynku. No oprócz L5000, ale nie dość, że bardzo drogie to jeszcze niedostępne.
    Empyreany po dwóch latach osłuchały mi się, LCD4z jednak mi nie podeszły do końca, a Heddphone po godzinie urwanie głowy, takie wygodne 😉
    Pokusiłem się o ZMF Verite Closed. Brzmieniowo nie ustępują Meze, grają jak otwarte, jakby nie posiadały komory. Dla mnie strzał w dziesiątkę. I to na razie niewygrzane.
    Mam nadzieję, że uda się Panu przetestować coś ze stajni ZMF.
    I czekam z niecierpliwością na test R10P, szkoda tylko, że również bardzo drogie.

    Pozdrawiam
    Marek

    1. Piotr Ryka pisze:

      Miała być zaraz recenzja R10P, ale najpierw będzie Meze ELITE, bo dziś przyjechały i pobędą tylko prez tydzień. Na razie tyle o nich, że względem Empyrean to przyrost nie tylko cenowy. Odnośnie ZMF – pytałem o nie i nie ma w Polsce pokazowej sztuki, można tylko zamówić.

      1. Marek S. pisze:

        Na headfi piszą, że ta nowa wersja Meze gra lżej, bardziej rozdzielczo.
        Odnośnie ZMF, mógłby się dystrybutor postarać o słuchawki do testu, bo uważam że naprawdę warto je rozważyć szczególnie, gdy komuś zależy na zamkniętych.

        1. Piotr Ryka pisze:

          Lżej – nie, bardziej rozdzielczo – tak. Odnośnie egzemplarzy testowych, trzeba brać pod uwagę, że nie są tanie. Mieć z każdych drogich pokazówkę, to się robią naprawdę duże pieniądze. Kiedy dystrybutorowi na jakiejś marce zależy, to oczywiście promuje, ale jak to jest marka „przy okazji”, to już niekoniecznie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy