Recenzja: HiFiMAN HE-R10D

Brzmienie: Przy komputerze

Z dokładnym naśladownictwem kształtu muszli.

   Zacznijmy tradycyjnie od lokacji komputerowej, obsługiwanej przez przetwornik PrimaLuna Evo 100 i wzmacniacz słuchawkowy Phasemation. Gatunkowy pomiędzy nimi interkonekt, gatunkowe podpięcie cyfrowe i gatunkowe kable zasilające podpięte do gatunkowej listwy.

Pierwsze rzuciło się w uszy, że słuchawki grają przyjemnie. W początkowych dniach po przybyciu (jako na pewno wygrzane) produkowały wprawdzie sceniczny bałagan, tak jakby wcześniej używano ich ze sprzętem naprawdę marnym, ale po parunastu godzinach muzykowania się ogarnęły i nie było już z tym kłopotu. I jeszcze jedna sprawa, trochę zaskakująca: ich nieco za jasne brzmienie skorygowało zastąpienie bezpiecznika Synergistic Research Blue we wzmacniaczu bezpiecznikiem Carbon Verictum. To pomogło, tak więc trzeba dbać o drobiazgi chcąc zapewnić optimum, gdyż przejawiają te udawane R10 ciągotę do za jasnego brzmienia, co łatwo daje się z nich wypędzić. (Zapewne gdyby kabel miały lepszy, sam on załatwiłby sprawę, ale kabla nie miałem, bo trudno prosić Tonalium o kabel dla każdych słuchawek mających specyficzne podpięcie.)

Uściślijmy uwagę wstępną – dlaczego grały przyjemnie? Ponieważ po wymianie bezpiecznika już z klimatycznym światłocieniem, nieznaczną dozą ciepła i bliskim pierwszym planem na bazie dużych, lecz nieprzesadnie, źródeł. To wszystko dało miłe obcowanie z dużej bezpośredniości dźwiękiem, który z łatwością mógł stawać się potężny i w jakościowym torze oferował wysoką muzykalność. Odnośnie medium był transparentny, co do postaci brzmień otwarty (żadnego domykania w bąbelki i przesadnych naprężeń), a odnośnie brzmieniowych wnętrz odpowiednio masywny i właśnie nienaprężony. Do tego zadowalająco dźwięczny, wysoce – ale bez nacisku na to – szczegółowy; i taki cały, modnie się wyrażając – „fajny”, które to słowo tu pasuje, mimo że go nie lubię.

Budujące pojemną przestrzeń.

To był naprawdę dobry dźwięk – dobry bez zastanowienia. Nie trzeba się z nim oswajać, ani dochodzić najpierw do jakichś wniosków. – On jest po prostu dobry, od razu się podoba. Ale jego najbardziej wybijającą się cechą nie któraś z wymienionych, a koherentność.

Pasmo akustyczne dynamicznej podróbki R10 wychodzi z niej jako zwarte, spójne i koherentne, co tyczy w szczególności sopranów. Tych nie brak, nie są „opiłowane” (że nowomodnie się wyrażę), ale się nie forsują. Są jak rozmowa z kimś normalnym, kto nie ma wysokiego głosu – i to też jest przyjemne. Nieco inna sytuacja ma miejsce na drugim skraju, bo bas się także w całość składa, ale mocniej wybija. Nie oferuje najniższego zejścia, niemniej w te herce, których sięga, wchodzi z dużym impetem. Efektem mocne „Bum!”, mimo iż wiolonczele, kontrabasy, fortepiany nie osiągają najniższych rejestrów. Jeżeli zatem ktoś te najniższe ma osłuchane, od razu to wyłapie, ale jeżeli nie ma, nie połapie się wcale. W zwykłym, rozrywkowym słuchaniu basu nic a nic nie brakuje, czasami wręcz może się wydać, że jest go aż za dużo. Bo właśnie mocne wejścia i tła basowe chętnie stawiane, w dodatku duże rozmiarowo. Nie jest to zatem bas najwyższego lotu, ale obfity i całkiem dobry. Nie ma tendencji do zlewania, rozmazywania się i przykrywania reszty sobą. Mocno zaznacza swą obecność i czyni to udanie z punktu widzenia przyjemności. Ma wypełnienie i ma kontur, niesie też dużą energię, natomiast nie jest perfekcyjnie zróżnicowany i nie osiąga skrajnie niskich wartości. Rysunek bębnów pokazuje dobry, lecz nie świetny; membrany nie rysują się dość wyraźnie. Paradoksalnie jest to następstwem nie dość intensywnych sopranów, będących zawsze ostrzem ołówka rysującego konturową kreskę. Dość biegle operuje ten ołówek na średnicy i w górze, ale na dole nie chce mu się aż tak pracować, by gratulować mu efektu. W zamian ta łatwa spójność pasma, bo kontur jest kreślony, lecz nie jak brzytwa ostry. Sporo w zamian powietrza i brzmieniowego aromatu, a inną wyróżniającą wartością nadzwyczajna akustyka muszli. (W końcu to te same komory, które wyniosły Sony R10 na akustyczne wyżyny.) Nie, naśladowca dynamiczny nie czerpie z tego całej puli, u niego przestrzeń nie jest tak wybitna. Nie ma aż takich rozmiarów i zwłaszcza takiej holografii, ale i tak jest nadprzeciętna.

Z innym pałąkiem niż oryginał.

Nadprzeciętna swobodą propagacji godną dobrych słuchawek otwartych, brakiem efektu odbicia i brakiem sztucznego pogłosu. Dźwięk się dobrze na przestrzeń rozkłada i przestrzeń ta jest duża. Nie ma natychmiastowego efektu odbicia i powrotnego wpierania w uszy słuchacza – jest poezja swobodnego obszaru. Momentalnie to słychać i to kolejny ważny składnik tej  całościowej przyjemności. A słucha się naprawdę dobrze, bo wszystkie aspekty do siebie pasują i w całość efektownie układają. Może jedynie czasami tego nie do końca dobrego basu towarzyszy muzyce za dużo, ale to już są grymasy, a ogólnie jest bardzo dobrze. Zwłaszcza, że nie brak wyrafinowania i mocnych akcentów emocjonalnych, a koloryt i głębia są całkowicie w porządku. Barwy głosów, ich specyficzność rysowana transjentem, szumność tła i obecność detali, też duża sceneria i potęga, wreszcie odporność na zniekształcenia – to wszystko okazuje się bardzo dobre. Kilka dni spędziłem z tymi słuchawkami na uszach i były to dni udane. Wyważenie pomiędzy ilością bitów potrzebnych do pełnej satysfakcji, a tą rodzącą z czasem zmęczenie, uznać należy za korzystne. Dobrze się słucha i słuchać można długo. Wszystkie gatunki muzyczne się w tym słuchaniu odnajdują i nie pojawia żaden czynnik, który by jakoś drażnił. Za to czynników satysfakcji mamy sporo.

 HiFiMAN HE-R10D w konfrontacji z Ultrasone Tribute 7

I nie takiej jakości dźwiękiem.

Przejdźmy do porównania z Ultrasone. Różnica była natychmiast słyszalna i w oparciu o wiele czynników. Od razu słychać było mocniej uczestniczące we wszystkim i wyżej docierające soprany. Srebrzyste sopranowe smagnięcia chłostały przestrzeń niczym bicze, samym sopranom nadając bardziej strzelistą i wszechobecną postać, a całej muzyce żywszy, bardziej podekscytowany charakter. Dźwięki drobne stawały się wraz z tym drobniejsze i bardziej koronkowe, a duże wyraźniejsze, kreślone wyrazistszymi konturami. Zmianie uległ nie tylko charakter sopranów, ale i reszty pasma. Ludzkie głosy stały się przenikliwsze i dobitniej cyzelowane, a bas lepiej ukazujący membrany i wszelkie inne krawędzie. Cały muzyczny obraz wraz z tym był wyraźniejszy i pozbawiony śladu czegoś, co można by nazywać zobojętnieniem, leniwym rozmarzeniem, czy po prostu relaksem. Taki styl byłby więc za nerwowy i zbyt męczący, gdyby nie chodził w parze z wyraźnie większą głębią brzmienia i wydolnością akustyczną. Każdy dźwięk przy Ultrasone jawił się jako głębszy, a każde tło i cień czarniejsze. I zapanował wraz z tym kontrast między srebrnością sopranową a czernią tła i ciemną głębią dźwięków spoza sopranowego zakresu. Towarzyszyła też temu ogólnie większa szybkość narastania i dłuższe, lepsze jakościowo wybrzmienia; a jeszcze mocniej zaznaczyła zdolność do ekstremalnie niskich zejść basowych, lepsza ogólna kontrola basu i głębsze przenikanie w strukturę harmoniczną. To ostatnie szczególnie ważne, jako wyższe kwalifikacje odnośnie modelowania dźwięków i głębsze w nie przenikanie. Wyraźnie większa ilość warstw tworzących i lepsze każdej z nich widzenie.

Ale miłym dla ucha i ciekawym.

Trudno w tym stanie rzeczy porównywać parametr muzykalności, która u HiFiMAN HE-R10D charakter miała spokojniejszy; u Ultrasone iskrzący i pulsujący. Wraz z tym mniej oczywisty jako melodyjne płynięcie, ale dźwięk tych słuchawek miał lepszą miąższość i wędrował wzdłuż elegantszych krzywych. Cechowała go także większa tajemniczość, ekscytacja oraz dynamizm – ogólnie biorąc w wymiarze samych parametrów jakościowych prezentował wyraźnie wyższy poziom. Ale dla kogoś poszukującego eleganckiego spokoju o także dużym wyrafinowaniu i szczególnych jak na słuchawki zamknięte walorach przestrzennych, HiFiMAN HE-R10D nie stoją na pozycji straconej. Jak już mówiłem – są udane, słucha się ich z naprawdę dużą przyjemnością. A propos jeszcze tej przestrzeni. Ultrasone plan pierwszy stawiały dalej, a to, co za nim, dużo wyraźniej ujmowały w odchodzącą do linii horyzontu perspektywę. Czemu towarzyszyła też dużo lepsza widzialność brzmień dalekich, kreślonych dużo wyraziściej. Przyznajmy jednak, że Ultrasone dysponowały w tym porównaniu zdecydowanie lepszym kablem, toteż nie wiemy, co pokazałyby HiFiMAN HE-R10D mając taki.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

8 komentarzy w “Recenzja: HiFiMAN HE-R10D

  1. miroslaw frackowiak pisze:

    Jak sie maja do modelu tanszeo, ktory opisywales,jesli nie sa podobne brzmieniowo do SonyR10 to moze ta tansza wersja jest lepsza do kupna?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Przecież to jest ta tańsza wersja. Drogą dopiero opiszę. Jest zdecydowanie wyższej jakości.

  2. miroslaw frackowiak pisze:

    pomylilem sie,czytalem recenzje juz wczesniej,ale gdzie indziej w takim razie czekam, jak wypadnie ta droga wersja u Ciebie…

    1. Piotr Ryka pisze:

      Dobrze wypadnie. Ale szczegóły w recenzji. Tak za jakieś dziesięć dni.

  3. Marek S. pisze:

    Wreszcie coś się ruszyło w materii słuchawek, bo w ostatnim czasie niewiele się działo.

    Sporo nowych modeli się ukazało, a w nich Audeze LCD5, Meze Empyrean Lite, czekam na recenzję Hifiman R10P, ponadto mamy dystrybutora ZMF w Polsce.

    Aktualnie mam dość otwartych słuchawek, przez ostatnie lata tylko takowe posiadałem, ze względu na brak odpowiednio jakościowych słuchawek zamkniętych na rynku. No oprócz L5000, ale nie dość, że bardzo drogie to jeszcze niedostępne.
    Empyreany po dwóch latach osłuchały mi się, LCD4z jednak mi nie podeszły do końca, a Heddphone po godzinie urwanie głowy, takie wygodne 😉
    Pokusiłem się o ZMF Verite Closed. Brzmieniowo nie ustępują Meze, grają jak otwarte, jakby nie posiadały komory. Dla mnie strzał w dziesiątkę. I to na razie niewygrzane.
    Mam nadzieję, że uda się Panu przetestować coś ze stajni ZMF.
    I czekam z niecierpliwością na test R10P, szkoda tylko, że również bardzo drogie.

    Pozdrawiam
    Marek

    1. Piotr Ryka pisze:

      Miała być zaraz recenzja R10P, ale najpierw będzie Meze ELITE, bo dziś przyjechały i pobędą tylko prez tydzień. Na razie tyle o nich, że względem Empyrean to przyrost nie tylko cenowy. Odnośnie ZMF – pytałem o nie i nie ma w Polsce pokazowej sztuki, można tylko zamówić.

      1. Marek S. pisze:

        Na headfi piszą, że ta nowa wersja Meze gra lżej, bardziej rozdzielczo.
        Odnośnie ZMF, mógłby się dystrybutor postarać o słuchawki do testu, bo uważam że naprawdę warto je rozważyć szczególnie, gdy komuś zależy na zamkniętych.

        1. Piotr Ryka pisze:

          Lżej – nie, bardziej rozdzielczo – tak. Odnośnie egzemplarzy testowych, trzeba brać pod uwagę, że nie są tanie. Mieć z każdych drogich pokazówkę, to się robią naprawdę duże pieniądze. Kiedy dystrybutorowi na jakiejś marce zależy, to oczywiście promuje, ale jak to jest marka „przy okazji”, to już niekoniecznie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy