Recenzja: ERZETICH Charybdis

Brzmienie: Przy komputerze

   Mógłbym teraz napisać, że podczas testowania kabli ten rozdział odbębniłem. Wszelako nie tak prędko. Podkreślić muszę czystość medium, ale nie jego pustkę. Dźwięk wyraźnie niesie się przez coś; i to coś nie ogranicza widoczności, ale w wyczuwalny sposób transportuje energię, tworząc obecność jej pola. Dzięki czemu przekaz staje się o wiele więcej niż samym najwyraźniejszym nawet szkicem, zyskując energetyczną substancję. Nie jest tej substancji aż tyle, co w super energetycznych Ultrasone T7, ale same dźwięki są bliższe, większe i dzięki mniejszemu ich stłoczeniu bardziej czytelne. Lepiej także są natlenione i otoczone promienistą aurą, co daje całościową atmosferę rozległości, popisu i swobody oddechu. Jeżeli dodać do tego, że szczegółowość wyjątkowa, a mimo dostawanego od niej natłoku bitów słucha się bardzo łatwo; a jeszcze uzupełni to tym, że mimo tej łatwości ani trochę nie zalatuje nudą, możemy pogratulować Blazowi Erzetichowi bardzo udanych słuchawek. Słuchawek nie kosztujących aż tyle, co najdroższe z ostatnio powstających dających równą satysfakcję. I to ze swym oryginalnym kablem, który obok tego niezwykle wysilonego u arcydrogich Spirit Torino wydał mi się z oryginalnych najlepszy. Odnośnie tego kabla dodać z kolei należy, że to on daje swoim słuchawkom możliwość tego ponadprzeciętnie głębokiego uwidaczniania przestrzeni i właśnie ową świeżość powietrza, obecność dodatkowego tlenu.

    Jedna jeszcze odnośnie uwaga z gatunku audiofilskich czarów – użycie kabla Tonalium odetkało w Charybdis bas, potem już cały czas obecny z pozostałymi kablami, także z oryginalnym. Czy kwestia to wygrzewania, więc tylko zbieg okoliczności, tego nie wiem i już się nie dowiem. Wiem natomiast, że bas spotężniał, i to w stopniu wyraźnym – w żadnym razie nie można mówić odnośnie Charybdis, że mają deficyty basu. Bas w tych słuchawkach jest normalny, taki sam jak na przykład w pierwszych Utopiach Focala czy u flagowych Meze.

    Na koniec uwaga porównawcza, bardzo zaskakująca. Brzmienie tychże Charybdis okazało się szybsze, żywsze i świeższe, w dodatku także obszerniejsze scenicznie niż te od Ultrasone T7, Susvar i obu flagowców Dana Clarka. W torze komputerowym odebrałem je jako najlepsze, najbardziej skłaniające do słuchania.

Przy odtwarzaczu

   Niska impedancja słuchawek w przypadku współpracy ze wzmacniaczem dedykowanym wysokoimpedancyjnym (dzisiaj takie wzmacniacze na rynku już nie występują) oznacza bardzo niewiele, o ile w ogóle cośkolwiek, ponad to, że z takim ciszej grają. Niemniej dla porządku zaznaczę, że mój ASL Twin-Head to taki właśnie wzmacniacz. I teraz – co wynikło? Jako najważniejsze dwie rzeczy: i) bardzo wysoki poziom ogólny; ii) dobitne w rzadko spotykanym stopniu różnicowanie nagrań.

   Odnośnie kwestii pierwszej w oderwaniu od drugiej, spokojnie można by napisać, że słuchawki (jak należało przypuszczać) jeszcze dobitniej uwydatniły swoje walory brzmieniowe, aczkolwiek w tej lokalizacji ich porównanie do Susvar i Dan Clark (wspomaganych 25-watową końcówką mocy Crofta) już nie wypadło tak korzystnie. Lecz nie dlatego, że one same czymkolwiek rozczarowały, jedynie tamte mocniej się podciągnęły na skutek większej mocy. Co bardzo dużo mówi o tych Dan Clark STEALTH i EXPANSE oraz o HiFiMAN Susvara – pozwala oszacować, że dla nich nawet wzmacniacz tak mocny jak Phasemation (2 x 2,5 W) to mocowo za mało, dopiero ta końcówka tchnęła w nie pełnię życia i wydobyła całe piękno. Tym samym prysła przewaga ERZETICH Charybdis nad nimi jako chodzi o żywość przekazu – wszystkie jakości się  wyrównały. Susvary okazały się nawet jeszcze bardziej wytwornie formować poszczególne brzmienia, ale ich sceny były płytsze; i o tę płytszość gorsza od nich, choć niewątpliwie także tchnąca pięknem, holografia. To samo dotyczyło obu Dan Clark – scena CHARYBDIS była najlepsza. Ale już niekoniecznie, bo w zależności od płyty, równie głębokie od nich brzmienie i elegancja formowania dźwięku.

 

 

 

 

    Tu przechodzimy do kwestii drugiej, do tego ukazywania różnic. Odnośnie którego można powiedzieć, że wszystkie trzy porównywane mniej je uwidaczniały, bardziej podporządkowując nagrania własnemu stylowi, niż uwydatniając ich ewentualne słabości. Przykładowo, znakomicie nagrana płyta studyjna Stana Getza jedynie przy ERZETICH Charybdis okazała się gorsza jakościowo od w specjalnej technologii nagranej płyty pokazowej Ushera, gdy pozostałe słuchawki stawiały te jakości równo. (Oczywiście tak z grubsza, ale chodzi nam o odczucia, a nie wskazania aptekarskiej wagi.)

    Ogólnikowo rzecz ujmując trzeba napisać, że ERZETICH Charybdis bardziej indywidualnie dobierały poszczególnym płytom głębię brzmieniową, stopień czarności tła, poziom melodyjności i ekspozycję szczegółów. Pod tymi względami okazały się lepsze nawet od bardzo analitycznych Dan Clark Audio STEALTH, na uszach nagraniowca w ukazywaniu rzeczy do poprawki spisałyby się jeszcze lepiej. Pytaniem pozostaje, czy taka precyzja oglądu to coś potrzebnego też zwykłemu zjadaczowi muzyki. Cóż, niewątpliwe zależeć to będzie od tego, co podciągniemy pod pojęcie „zwykły zjadacz”. I tu musimy wrócić do słów Blaza Erzeticha o zaawansowanym słuchaczu – o audiofilu czy melomanie (najczęściej to ta sama osoba) mającym swoje preferencje. Bo można woleć styl, jak to się mawia: „ukazujący całą prawdę o nagraniu”; a można woleć skąpanie w pięknie bez tej calutkiej prawdy, za to równiej i zawsze smacznie. Nie, nie chcę przez to powiedzieć, że są nagrania których ERZETICH Charybdis nie zechcą nam ukazać jako skąpanych pięknem, niemniej gdy chodzi o ich datowanie, jakość nagraniowej aparatury i kwalifikacje inżynierów dźwięku, od tych słuchawek o tym wszystkim zyskamy wiedzę pełniejszą. Jako że balansują na samej granicy pomiędzy przede wszystkim pięknem a przede wszystkim analizą. Drugie takie to STEALTH, a Susvary i EXPANSE to jednak głównie akcent na to skąpanie pięknem. Co ciekawe, melodyjności ERZETICH Charybdis nic nie można zarzucić – w ogóle nie zjawiają się chwile, gdy ona cośkolwiek zawodzi. Lecz jednocześnie sektor analityczny też nigdy nie zasypia, datowanie nagrania i jakość zaangażowanego sprzętu nigdy nie będą przykryte kocem melodyjności radosnej. Najmniejsze niedociągnięcia zostaną wychwycone, o ile tylko jakość reszty toru będzie wystarczająca. Co nas natychmiast odsyła do kwestii napędzania – ERZETICH Charybdis mogą się okazać wrażliwsze na tę jakość od innych drogich słuchawek. Ale jedynie mogą, natomiast wcale nie muszą, bo u mnie zarówno przy komputerze, jak i przy odtwarzaczu, Susvary i Dan Clarki z uwagi na swe wielkie chciejstwo mocy się okazały wrażliwsze. Tej mocy ERZETICH Charybdis w porównaniu z nimi potrzebują malutko, pokazały się jako równie łatwe do napędzenia co zwykłe dynamiczne. Przy tym nie kosztują majątku, też kabla nie trzeba im zmieniać, i na dodatek są wygodne. Zbierzmy to w podsumowaniu.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

15 komentarzy w “Recenzja: ERZETICH Charybdis

  1. GRADO__Fan pisze:

    Dzięki za wnikliwą recenzję. Charybdis zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. To jak ktoś miał do czynienia z kolumnami z dużą membraną i ta swoboda. Skala i gradacja dynamiki jakby zupełnie bez wysiłku to to samo słychać i w tych słuchawkach.

    Dla mnie jest kluczowa jest barwa dźwięku. Jeśli w tym aspekcie jest słabo i sztucznie to wszystkie inne wodotryski się szybko nudzą i finalnie nie mają znaczenia. A tutaj jest piękna barwa, która przypomina mi Grado PS1000

  2. GRADO__Fan pisze:

    Jak mowa o PS1000 to nie można nie wspomnieć o protoplaście Grado SR325i. Potem żałowałem, że je sprzedałem 🙂 Na szczęście poszły do kolegi z forum. To już prehistoria 🙂
    A właśnie Charybdis mają wszystkie najlepsze cechy tych aluminiowych modeli Grado tylko idą jeszcze dalej w każdym aspekcie. Całościowo bardziej mnie urzekają niż GS1000 z pierwszej serii, które do tej pory mam. Uważam, że są najlepsze. Potem już tylko podkolorowywali ten dźwięk kosztem realizmu, bo taka była potrzeba od odbiorców.

    Szczerze polecam 🙂
    https://www.gfmod.pl/pl/p/Erzetich-Charybdis-sluchawki-planarne-/415

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Bo Grado zaczynało od aluminiowych. Od legendarnych, mało przez kogo słyszanych Grado HP1000 z 1989 roku, które były oferowane w trzech wersjach: HP1, HP2 i HP3. Słuchawki były z założenia profesjonalne i wg wielu stanowiły niezrównany wzorzec naturalności brzmieniowej.

      1. GRADO__Fan pisze:

        No tak, racja. Choć drewno daje inne walory. Dźwięk jest delikatniejszy, bardziej bogaty w mikrodetalach, ale wyraźnie mniej dociążony. Oba materiały mają swoje zalety 😉

        1. Piotr+Ryka pisze:

          A na mnie, mimo to, piorunujące wrażenie wywarły Grado GS1000 – zarówno te pierwsze, jak i te późniejsze, z grubszym kablem. Jedne i drugie wręcz porażały magią przestrzeni. Tyle że trudno było im dobrać wzmacniacz, a w sumie cały tor.

  3. Alucard pisze:

    Kiedy recenzja jakiś słuchawek? Jest szansa na Fiio FT3 350 ohm albo Ultrasone Signature Master?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Dziś przyjechały Dan Clark Audio Corina. Na miejscu są też Quad ERA-1 i ulepszona wersja Crosszone. A co z twoimi T+A?

      1. Andrew pisze:

        Panie Piotrze. O jakiej ulepszonej wersji Crosszone Pan pisze? Czy może Pan coś więcej napisać w tym temacie, czy na razie tajemnica?

        1. Piotr+Ryka pisze:

          Nie, nie tajemnica. To Crosszone CZ-10 II, które zdaje się nie będą miały innego niż CZ-10 oznakowania, ale wewnętrznie będą zmodyfikowane. Mam te zmodyfikowane i nie, jeszcze ich nie porównywałem.

      2. Alucard pisze:

        Na razie odłożyłem temat na półkę. Są inne sprawy, inne wydatki, a D8000 grają na padach z wersji PRO tak że zmian póki co mi nie trzeba. Mają mniej energii na wyższej średnicy, lepiej podkreślają środkowy i niższy bas, sa delikatniejsze i nie takie na twarz, można na nich grać trochę głośniej. Dość wyraźnie pokonują Pioneery Master 1 na srebrnym kablu, przede wszystkim ogólną okluzją dźwięku i jakością górnej części pasma oraz dolnym obłędnym basem. Pioneery mają jak dla mnie tylko jedną przewagę, grają twardszym i bardziej zaznaczonym środkowym basem jak to dynamiki, ale zawsze wybieram D8000 na poduszkach G ponad Master 1. Będę wracał jeszcze do tego tematu Solitaire 🙂

        1. Alucard pisze:

          Master 1 są mniej wymagające względem toru i nie o moc tylko tu chodzi. D8000 nie jest trudno napędzić, powiedziałbym ze wymagają niezłej inwestycji żeby fajnie zagrać. Dla mnie na pewno odpadają pady oryginalne. Przynajmniej jak się gra z tranzystora. Pioneery są też bardziej jednostajne i bezpieczniejsze dźwiękowo ale ostatnio dokonałem odkrycia, że nawet ze srebrnym kablem 8 żyłowym, ich sopran w porównaniu do Finali jest barwowo szarawy. Dlatego właśnie bezpieczniejszy. Ma to swoje plusy i minusy.

          1. Piotr+Ryka pisze:

            Final D8000 to niewątpliwie fenomenalne słuchawki, a najlepiej pokazują to z gramofonem. Z magnetofonem pewnie też, ale z nim nie słyszałem.

  4. Alucard pisze:

    Chciałem jeszcze tylko napisać że jeśli komuś będzie za dużo sopranu w D8000 albo przełamanie sopranów i średnicy będzie miało za dużo energii, to polecam założyć pady od wersji PRO, czyli poduszki G. Wiem że była mowa tutaj o tym jak one mają za dużo sopranu, ale problem niweluje zmiana padów. Nie wiem czy było to już tu opisywane. Pady G to są TE poduszki do D8000. Układają te słuchawki jak trzeba.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Są jeszcze te papierowe pady od wersji Limited.

  5. Dzień dobry Piotrze, jak zawsze tekst pierwszej klasy! Tak się akurat złożyło, że ateński klient mojego wzmacniacza ST-18 kupił go do recenzowanych właśnie nauszników i przesłał mi od razu taką wiadomość: „….eh bien, jusqu’à présent, votre merveilleux st18 gère le Charybdis avec style, mieux encore que mon Riviera AIC-10💥”. Wygląda na to, że kolejne słuchawki, bardzo się polubiły z moim kilerem i to świeżym z kartonu, po raptem 10 godzinach testowego grzania u mnie przed wysyłką. Pozdrawiam serdecznie, Rafał.
    P.S. Ten rosyjski zwrot świetny.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy