Recenzja: ERZETICH Charybdis

    No i proszę – oto znaleźliśmy się, my smakosze najlepszych słuchawek, pomiędzy Scyllą produktów innych firm a Charybdą od ERZETICH Audio. Dwie w takim razie rzeczy do wyjaśnienia, skoro o trzeciej już wiemy. Wiemy już mianowicie, w następstwie licznych przykładów, że nastały nam czasy sypania się coraz droższych słuchawek jakoby groszku z przechylonej misy. Dopiero co taki groszek gruchnął, że aż dwanaście tysięcy euro się wzbiło, a takich z wyskokiem na kilka tysięcy to wręcz zatrzęsienie. Dołącza do tego mrowia nowy flagowiec Blaza Erzeticha, a wobec tego dwie rzeczy pozostają do ustalenia: Primo – kto to jest Blaz? Secundo – dlaczego jego nowe słuchawki dostały nazwę Charybda?

   Tego drugiego nie wiem, a nazwa to osobliwa. Bowiem Charybda to potwór, który najpierw był piękną nimfą, ale się wmotał w intrygę. Pomagała ta morska nimfa władcy mórz Posejdonowi w jego utarczce z bratem, olimpijskim Zeusem, a w taki razie źle wybrała stronę, i to się dla niej źle skończyło. Zeus nie dość że się okazał mocniejszy, co było z góry do przewidzenia, to jeszcze na dodatek mściwy – rozstrzygnąwszy spór po swej myśli zaszłą mu za skórę piękną Charybdę przemienił w wielgachny pęcherz z płetwami i mordą chciwą wody. Piła tą mordą biedna Charybda bez żadnego umiaru, od czego powstawały na morskiej toni groźne wiry wciągające w otchłań żeglarzy.

     Czy nowe słuchawki Erzeticha też nas pociągną w otchłań – tę muzycznego szaleństwa – to się dopiero okaże, pierwej wyjaśnię rzecz ostatnią, przypomnę kto to Blaz Erzetich.

    O ERZRTICH Audio – firmie ze Słowenii – pisywałem już kiedyś recenzując tańsze od nich słuchawki Mania i najdroższe poprzednio Phobos. Przypomnę zatem, że pojawiła się w 2012 roku, a jej założyciel, Blaz Erzetich, to jednocześnie inżynier elektronik i koncertujący muzyk; prócz tego także grafik, designer, fotograf i ilustrator – zatem człowiek-orkiestra. Należąca do niego firma skoncentrowała się na słuchawkowej odnodze audio, startując od słuchawkowych wzmacniaczy, których w ofercie ma obecnie aż sześć. Poczynając od kosztującego pięćset euro Bacillusa, po flagowego Scylla za sześć tychże euro tysięcy. – I teraz to już wiemy, o jakie miejsce pomiędzy Scyllą a Charybdą od początku chodziło.

   Polska dystrybucja tą Scyllą jeszcze nie dysponuje, muszę zatem znaleźć innego potwora do napędzania mitologicznych słuchawek Charybdis rodem z dostatniej i spokojnej Słowenii. Nic to nie będzie nowego, stara wiara raz jeszcze przypomni o sobie, a słuchawki będą czwartymi z rzędu, w którym stając jedne po drugich nowe-drogie otrzymywały ocenę. – Jak się spiszą na tle już ocenionych Dan Clark Audio EXYPANSE, ZMF Atrium i Spirit Torino Valkyria? – Pora się za to zabrać.

Co i w czym

    Flagowe nowego zaciągu słuchawki Blaza Erzeticha otrzymujemy w aluminiowej walizce, i to takiej ze sporszych. We wnętrzu wypełnionym profilem z popielatej pianki znajdujemy same słuchawki, alternatywne dla założonych im głębokich płytsze pady, osobno zwinięty w precel kabel symetryczny (4-pin) z przejściówką na duży jack oraz czarny welurowy pokrowiec z przypinanym szerokim paskiem do zakładania na ramię. Prócz tego certyfikat autentyczności, także dwuletnią gwarancję i materiały opisowe.

    Słuchawki odznaczają się dwoma mocnymi wyróżnikami – muszle mają charakterystyczny dla nauszników Erzeticha ośmiokątny kształt i wyfrezowano je w na srebrno anodyzowanym finalnie aluminium, dzięki czemu nowo zaistniałe planarne Charybdis nie pozwolą się pomylić z innymi.

    Zewnętrzne powierzchnie muszli, też w charakterystycznym dla firmy stylu, otrzymały kształt płaski, a dużą ich, ośmiokątem obiegniętą płaszczyznę z szerokim bocznym rantem znaczy poszerzony krzyż grecki (czyli równoramienny) z ułożonych poziomo szczelin. Słuchawki są więc otwarte i nie ukrywają swojej nazwy ani swojego pochodzenia: nad górnym ramieniem krzyża widnieje napis ERZETICH i przedłużające go logo firmy, pod dolnym naniesiono wypukłym drukiem nazwę CHARYBDIS.

   Po drugiej stronie muszli trafiamy na niespotykanie miękkie (naprawdę!) pady w obszyciu z syntetycznej skóry, bardzo miłej w dotyku, których wyraźnie głębsza i z szerszym obiegiem wersja została zamontowana fabrycznie, podczas gdy płytsza i węższa czeka zapasową alternatywą. Czeka też na podpięcie nietypowo mocowany kabel – nietypowo, bo z każdej muszli (tak samo było w Phobos) zwisa kilkucentymetrowy odcinek zamontowanego na stałe, na końcu którego dynda najbardziej spopularyzowana zapinka, przyłącze mini-XLR. (Nietypowy sposób mocowania to, jak tłumaczą, konsekwencja bardzo dużego przetwornika, obok którego nie znalazło się już dość miejsca dla przyłącza.) Odcinek kabla wychodzący z muszli i ten przychodzący za zapinką są rodzajowo identyczne: sztywne, w bladoróżowej izolacji, sprężyste oraz cienkie. W postaci tej dobiegają do łączówki w kształcie karbonowej tulejki, za którą wchodzą w czarny, lśniący oplot ze śliskiego, choć uwidoczniającego splot tworzywa. Kabel wygląda na srebrny, czego jednakże nie wyszczególniono, ale już kiedyś ustaliłem, że jest z posrebrzanej miedzi. Ma na pewno niską pojemność, choć o tym też nie wspomniano, czytamy za to, że słuchawki są skierowane do zaawansowanych graczy, przez co sam zrozumiałem, że nie będą grać w stylu umilania, tylko ukażą muzyczną prawdę bez oszukańczych złagodzeń. W szczególności dzięki takiemu okablowaniu nie natkniemy się na cofnięte soprany – ale to na razie domysły, tym się zajmiemy w stosownym czasie.   

     Kabel łączy muszle od dołu, od góry zaś zwieńcza je pałąk w spopularyzowanym przez Grado stylu. Z kanciastych, dzięki czemu pasujących do muszli wideł chwytaków sterczą do góry proste pręty prowadnic, zaciskająco przewleczone przez regulacyjne metalowe obejmy, będące jednocześnie końcówkami pałąka właściwego, który jest kombinacją szerokiej, płaskiej karbonowej kształtki z podwieszoną ażurową opaską z gumy, nieznacznie w tej sytuacji elastyczną. Sumą dobra wygoda, pomimo że słuchawki należą do tych cięższych – wyszczególniona waga opiewa na pokaźne aż 740 gramów.

 

 

 

 

    Na niej oraz na 43-omowej impedancji i cenie trzech tysięcy euro wyszczególnienia liczbowe się kończą; nie znajdziemy danych liczbowych odnośnie pasma przenoszenia, tak samo cisza o skuteczności. Dowiadujemy się jedynie, że słuchawki zostały fabrycznie wygrzane na dystansie dwunastu godzin i że dedykowane im przez producenta wzmacniacze to tranzystorowa Scylla lub lampowa Medousa. Możemy też przeczytać, że samo ich powstanie to efekt zaistnienia nowego wzoru przetworników planarnych, którym zdecydowano się dać aluminiowe oprawy, jako szczególnie sztywne, mało rezonujące i lekkie. Efektem ma być przeżywanie muzyki w całym spektrum emocjonalnym na bazie przekazu wolnego od zniekształceń, aczkolwiek nie pozbawionego pewnego indywidualizmu. Na czym ten indywidualizm polega, o tym nie pada jedno słowo, mowa jedynie o wspomnianym już dojrzałym brzmieniu dla doświadczonych melomanów i o szczególnej muzykalności.

    Co do mnie, to odebrałem słuchawki od strony wizualnej jako kolejne po Abyss czy dawniejszych Audeze prezentujące styl surowy, industrialny lub rustykalny, w ramach koncepcji planarnej. O niczym to nie przesądza, bo właśnie owe Abyss i Audeze walczyły i wciąż walczą jak równe z równymi z wyrafinowanymi estetycznie i biegłymi technicznie konstrukcjami w rodzaju HiFiMAN Susvara czy Dan Clark Audio ESPANSE, tak więc surowy klimat wzorniczy i prostota formy technicznej (przynajmniej w sensie opisu) niczego jeszcze nie przesądzają. Inny ważny czynnik – wygoda – okazał się zdumiewająco dobry; słuchawki nie wyglądają na tak wygodne, jakimi w rzeczywistości są. Zwłaszcza te ich kanciaste muszle wzbudzają podejrzliwość, ale kiedy dotkniemy padów, przekonując się o ich miękkości, zakładamy już dużo spokojniej i się nie rozczarowujemy. Duży ciężar zupełnie znika, tak znakomicie leżą na głowie, pozostają do rozstrzygania same kwestie brzmieniowe.

    Ale zanim, jedna uwaga, gdyż trudno nie zwrócić uwagi na kontrast między długimi, drobiazgowymi opisami technicznymi odnośnie Susvar, Spirit Torino czy obu planarnych flagowców Clarka, a skąpstwem informacyjnym odnośnie tych Charybdis, czy wcześniej flagowych Phobos. Z czego i o jakiej średnicy użyto membran, od kogo sekcje magnetyczne, dlaczego ten a nie inny układ magnesów i jakie to magnesy? Domyślam się, że neodymowe, skoro Alnico są niedostępne od dawna, po wyczerpaniu jedynego na świecie je dającego złoża rudy (te prawdziwe Alnico); ktoś zmierzył, że membrany w Phobos mają średnicę ø105 mm, czyli ich rozmiar budził respekt, a te tu mniejsze nie są i też prawdopodobnie napylone zostały tytanem. Wygląda także na to, że magnesy Erzetich instaluje dwustronnie i w nowych Charybdis prawdopodobnie znalazły się mocniejsze, a już na pewno ułożone w taki sposób, że dające membranom większą swobodę wypływu dźwięku. Na pewno też, odnośnie muszli, aluminium zastąpiło starzone drewno i układ szczelin w maskownicach zewnętrznych przeistoczył się z poziomo-pionowego rozsianego po całej powierzchni na skupiony centralnie i wyłącznie poziomy. Kabel pozostał najwyraźniej ten sam, bardzo zmieniła się natomiast cena. Z ponad ośmiu tysięcy złotych skoczyła na ponad czternaście, od siebie dorzucając ładną sumkę do wzrostowego trendu. Nikt więc już nie zarzuci nowym flagowcom Charybdis (podobnie jak nowym Utopiom Focala), że na tle innych najlepszych są wyjątkowo tanie. Mimo to od czołówki najdroższych wciąż dzielą je tysiące grube, można w tym wietrzyć okazję. Ale pytanie – czy słusznie?

Brzmienie

   Rozstrzygający to rozdział o brzmieniu musimy zacząć od kwestii okablowania, ta bowiem może być kluczowa. Dysponując trzema własnymi kablami tego typu mogłem dokonać szerokiego porównania, które zaczniemy od jakości przewodu oryginalnego.

 Kabel oryginalny

    Podpięcie go do wzmacniacza Phasemation, czerpiącego sygnał z plików dyskowych i internetowych via tejże firmy przetwornik, konwerter M2Tech i koaksjalny Hijiri, potwierdziło sugestię o niskiej pojemności. Przy okazji okazało się też, że nowe flagowe ERZETICH bardzo łatwo napędzić; nic ich nie łączy z problemami w napędzaniu planarów. Co otwiera na rozcież drogę do sprzętu przenośnego, ale najpierw o kablach.

    Oryginalny okazał się być świetnej jakości i, jak to zwykle, z sygnaturą własną, odnośnie której odnotuję spostrzeżenia wiodące. Przede wszystkim ten kabel neutralizuje pogłosy, dzięki czemu zyskujemy coś, co nazwałbym „prostą naturalnością”. Co musiałem uznać za rzecz niewątpliwie cenną, w połączeniu z nieprzysłanianą pogłosami bardzo dobrą indywidualizacją głosów, dającą dużą radość ze słuchania. Ale nie tylko w połączeniu z tym. Kabel okazał się znakomicie dopieszczać soprany, więc albo jego srebro jest w wysokim gatunku, albo to nie jest srebro, być może posrebrzana miedź? (Dywagacja przed przypomnieniem sobie, że to faktycznie przewód z posrebrzanej miedzi.) Tak czy owak soprany pokazały się jako wybitne i bardziej od basu wpływające na całość formy brzmieniowej, a przede wszystkim jako całkowicie wyzbyte z ostrości i krzykliwości, prezentujące nieodmiennie najwyższą kulturę.

    Wysoka kultura wysokich tonów to niewątpliwie cecha tego kabla; cecha także oddziałująca na tony średnie. Te nie są bowiem dociążane basem, zachowując oryginalną lotność, a lotność ta efektownie miesza się z natlenieniem i bardzo dobrym łączeniem się dźwięków z przestrzenią. W przestrzeń tą, niewątpliwie szeroką i głęboką, dźwięki kładą się znakomicie; i znakomitość tę się natychmiast wyczuwa, a na dodatek jest ona dopełniana bardzo dobrym widzeniem dalekich planów. Słuchawki ERZETICH Charybdis generują głęboką przestrzeń i penetrują ją eleganckimi brzmieniami, sięgającymi głębiej niż ma to miejsce u niemal każdych konkurencji. Elegancja, otwartość, swoboda i natlenienie dźwięku podziwianie tej głębi jeszcze wzmaga.

Tonalium

   Przejście na Tonalium było przejściem na brzmienie cięższe, ciemniejsze, niższe i z wyczuwalnym pogłosem. Także z dłuższymi wybrzmieniami oraz bardziej trójwymiarowe, a przede wszystkim budujące całościowo odmienną atmosferę. Już nie lekkości i przezierności przy neutralności emocjonalnej (to znaczy nie obojętności, a braku preferencji dla smutku czy radości). To powstające przy Tonalium brzmienie było niżej sunące, nie pozbawione przymieszki mroku i duszoszczypatielne odnośnie smutku – że po rosyjsku rzecz opiszę, ale wybaczcie, nie ma nierosyjskiego zwrotu tak dobrze to oddającego.  

Luna Cables

   Kanadyjski przewód dał powrót do lżejszego brzmienia i krótszych wybrzmień, także przez siebie dawanego lekkiego ocieplenia i wraz z nim szczypty optymizmu. Również nacisku na średnicę w miejsce eksponowania sopranów lub pogłosów. Tych ostatnich znów zero i brak tak głębokiego przenikania w przestrzeń, natomiast własny nacisk na średnicę, realizowany poprzez mocniejszą wibrację głosów, nie samą ich mocną ekspozycję. Ogólnie rzecz ujmując brzmienie takie najbardziej zwyczajne, prostoduszne, kumpelskie. Rzecz oczywista ta zwyczajność jako przejaw wysokiego odtwórczego poziomu, bo zdążyliśmy zorientować się w trakcie, że te słuchawki zawsze z takim.

Sulek

   Najdroższy kabel, jedyny niesymetryczny, swoim utrwalonym zwyczajem ukazał wieloraką perfekcję. Pogłosy znów uobecnił, ale oszczędniej od Tonalium, przywołał też długie i romantyczne wybrzmienia, a całość ulokował w bliskiej neutralności temperaturze z lekkim przechyłem w stronę ciepła. Ale ciepła w wymiarze emocjonalnym równoważonego przez ten romantyzm i pogłosy, unikającego wpadania w banalny, bezrefleksyjny optymizm.

    Pasmo dał również wypośrodkowane, lecz dzięki wypełnieniu, melodyjności i perfekcyjnej potoczystości w złączeniu z długimi wybrzmieniami całość zmierzała do muzycznego wzmożenia, wzmagania muzyce smaku. Więc jeśli lubisz obiektywizm i muzykę organizowaną na wypośrodkowany sposób, to najudańszy byłby Sulek, ale nie w odniesieniu do przestrzeni. Tę najciekawiej komponował kabel oryginalny, natomiast mnie, lubiącemu atmosferę bardziej mroczną, najbardziej odpowiadało Tonalium.

 

 

 

 

    Tyle odnośnie kabli, ale nie ich przecież jedynie. Wraz z tym badaniem dowiedzieliśmy się przecież dużo i o samych słuchawkach. Podepnijmy im teraz kabel oryginalny, bo nim jedynie, przynajmniej początkowo, nabywca będzie dysponował, i weźmy się za sprzęt przenośny.

Z A&futura SE180

   Brzmienie z odtwarzaczem przenośnym trochę mnie zaskoczyło, ale jedynie w pierwszej chwili. Z kablem oryginalnym zagrało jak przy komputerze z Tonalium, lecz przypomniałem sobie, że odtwarzacze Astella mają ten sam rys powłóczystej zadumy, a kabel Erzeticha tylko to pokazywał. Na wszelki wypadek zamieniłem go na Tonalium, ciekaw ewentualnej różnicy – i okazało się, że z Tonalium jest niemal identycznie, tyle że nieco chłodniej, co odebrałem jako negatyw. W sumie więc super – słuchawki z własnym kablem brzmiały lepiej niż z drogim dokupionym, cóż za korzystna oszczędność! Zapewne z weselszymi z natury odtwarzaczami Cayina nie byłoby już tak korzystnie, ale że ich pod ręką nie miałem, pozostało to tylko domysłem. Tak czy tak grało super – przy czym stylistycznie i emocjonalnie, jak to się mawia, środkiem drogi. Słuchawki pokazywały dokładnie jaką naturę ma podpięty odtwarzacz, niczego mu od siebie nie dodając. Poza oczywiście świetnym poziomem odtwórczym bez żadnych własnych przypraw – żadnego faworyzowania któregoś fragmentu pasma, chłodzenia ani ocieplania, dodawania lub odrzucania pogłosów. Jak po szynach to brzmienie jechało w stylistyce samego odtwarzacza i ma się rozumieć pod dyktando poszczególnych utworów, ale i tak na pewno ciekawi jesteście jak w tym wszystkim odnajdywał się bas, jak soprany, jak ludzkie głosy.
    Kiedy tak, to zacząć muszę od pochwalenia konstruktora – nic nie przesadził twierdząc, że muzykalność będzie atutem. Te wszystkie zwyczajowe opisy giętkości, płynności, elegancji frazy czy braku naprężenia odnosiły się do tej prezentacji w całej pełni. Ale to nie był jedyny wiodący atut. Drugim, nieco trudniejszym do wyłapania bez bezpośrednich porównań, bardzo wysoce wykształcona umiejętność analizy brzmieniowej. Bo rys zewnętrzny melodyjności się niewątpliwie zaznaczał, ale jako nadbudowany nad złożonością brzmieniową, która była nie mniejsza. Przykładowo struny gitary pokazywały dużo więcej niż podstawowe brzmienie, a ani trochę do tego się nie mieszało jakieś ich sztuczne podostrzanie zawyżonym strojem. Strój naturalny, bliski nawet temu niższemu, uważanemu za milszy dla ucha (A = 432 Hz), a mimo to ukazanie bogatej struktury, a nie jej zamazywanie zgęszczeniem. To samo w odniesieniu do składów orkiestrowych – doskonałe rozróżnianie instrumentów i widzenie na głębię, a nie sama zbita masa pierwszego planu. Ta bez przesady popisowa rozdzielczość miała swe cenne przełożenie na obraz brzmieniowy bębnów, wyjątkowo efektowny dzięki zewnętrznej precyzji obrysu oraz wewnętrznej trójwymiarowości. A że energia tłoczona w przekaz przez nowe flagowe Erzetich też należała do popisowych, całokształt tego smak miał pierwszorzędny. I jak przewidywałem – żadnego wycofania sopranów, a jednocześnie nawet najtrudniejsze sopranowe partie łatwostrawne, całkiem wyzbyte z sykliwości. Jedyne, czego w tych Charybdis nie znajdziesz, to podbarwiania basem. Tego też nie ma ani trochę – bas jest czysty, wyraźny, energetyczny i naturalny. Bębny i ostry rock wypadają wzorcowo, ale bez dodawania basowej przewałki; kto jej szuka, niech sobie sprawi jakąś słuchawkową chałę w typie słuchawek JBL.

    Pardon, poniosło mnie. Tak, owszem – Ultrasone T7 to inna liga potęgi basu, ale to są słuchawki wyjątkowe – nurzające nas w basie pomimo zachowywania najwyższej jakości odtwórczej. Nie ma drugich takich, choć jest kilka podobnych (T+A Solitaire P, Spirit Torino Valkyria, AudioQuest NightHawk). ERTZETICH Charybdis podobniejsze są zaś do Dan Clark Audio STEALTH, też są przede wszystkim super rozdzielcze i tym głównie uwodzące. A dobra to szkoła uwodzenia.

Brzmienie: Przy komputerze

   Mógłbym teraz napisać, że podczas testowania kabli ten rozdział odbębniłem. Wszelako nie tak prędko. Podkreślić muszę czystość medium, ale nie jego pustkę. Dźwięk wyraźnie niesie się przez coś; i to coś nie ogranicza widoczności, ale w wyczuwalny sposób transportuje energię, tworząc obecność jej pola. Dzięki czemu przekaz staje się o wiele więcej niż samym najwyraźniejszym nawet szkicem, zyskując energetyczną substancję. Nie jest tej substancji aż tyle, co w super energetycznych Ultrasone T7, ale same dźwięki są bliższe, większe i dzięki mniejszemu ich stłoczeniu bardziej czytelne. Lepiej także są natlenione i otoczone promienistą aurą, co daje całościową atmosferę rozległości, popisu i swobody oddechu. Jeżeli dodać do tego, że szczegółowość wyjątkowa, a mimo dostawanego od niej natłoku bitów słucha się bardzo łatwo; a jeszcze uzupełni to tym, że mimo tej łatwości ani trochę nie zalatuje nudą, możemy pogratulować Blazowi Erzetichowi bardzo udanych słuchawek. Słuchawek nie kosztujących aż tyle, co najdroższe z ostatnio powstających dających równą satysfakcję. I to ze swym oryginalnym kablem, który obok tego niezwykle wysilonego u arcydrogich Spirit Torino wydał mi się z oryginalnych najlepszy. Odnośnie tego kabla dodać z kolei należy, że to on daje swoim słuchawkom możliwość tego ponadprzeciętnie głębokiego uwidaczniania przestrzeni i właśnie ową świeżość powietrza, obecność dodatkowego tlenu.

    Jedna jeszcze odnośnie uwaga z gatunku audiofilskich czarów – użycie kabla Tonalium odetkało w Charybdis bas, potem już cały czas obecny z pozostałymi kablami, także z oryginalnym. Czy kwestia to wygrzewania, więc tylko zbieg okoliczności, tego nie wiem i już się nie dowiem. Wiem natomiast, że bas spotężniał, i to w stopniu wyraźnym – w żadnym razie nie można mówić odnośnie Charybdis, że mają deficyty basu. Bas w tych słuchawkach jest normalny, taki sam jak na przykład w pierwszych Utopiach Focala czy u flagowych Meze.

    Na koniec uwaga porównawcza, bardzo zaskakująca. Brzmienie tychże Charybdis okazało się szybsze, żywsze i świeższe, w dodatku także obszerniejsze scenicznie niż te od Ultrasone T7, Susvar i obu flagowców Dana Clarka. W torze komputerowym odebrałem je jako najlepsze, najbardziej skłaniające do słuchania.

Przy odtwarzaczu

   Niska impedancja słuchawek w przypadku współpracy ze wzmacniaczem dedykowanym wysokoimpedancyjnym (dzisiaj takie wzmacniacze na rynku już nie występują) oznacza bardzo niewiele, o ile w ogóle cośkolwiek, ponad to, że z takim ciszej grają. Niemniej dla porządku zaznaczę, że mój ASL Twin-Head to taki właśnie wzmacniacz. I teraz – co wynikło? Jako najważniejsze dwie rzeczy: i) bardzo wysoki poziom ogólny; ii) dobitne w rzadko spotykanym stopniu różnicowanie nagrań.

   Odnośnie kwestii pierwszej w oderwaniu od drugiej, spokojnie można by napisać, że słuchawki (jak należało przypuszczać) jeszcze dobitniej uwydatniły swoje walory brzmieniowe, aczkolwiek w tej lokalizacji ich porównanie do Susvar i Dan Clark (wspomaganych 25-watową końcówką mocy Crofta) już nie wypadło tak korzystnie. Lecz nie dlatego, że one same czymkolwiek rozczarowały, jedynie tamte mocniej się podciągnęły na skutek większej mocy. Co bardzo dużo mówi o tych Dan Clark STEALTH i EXPANSE oraz o HiFiMAN Susvara – pozwala oszacować, że dla nich nawet wzmacniacz tak mocny jak Phasemation (2 x 2,5 W) to mocowo za mało, dopiero ta końcówka tchnęła w nie pełnię życia i wydobyła całe piękno. Tym samym prysła przewaga ERZETICH Charybdis nad nimi jako chodzi o żywość przekazu – wszystkie jakości się  wyrównały. Susvary okazały się nawet jeszcze bardziej wytwornie formować poszczególne brzmienia, ale ich sceny były płytsze; i o tę płytszość gorsza od nich, choć niewątpliwie także tchnąca pięknem, holografia. To samo dotyczyło obu Dan Clark – scena CHARYBDIS była najlepsza. Ale już niekoniecznie, bo w zależności od płyty, równie głębokie od nich brzmienie i elegancja formowania dźwięku.

 

 

 

 

    Tu przechodzimy do kwestii drugiej, do tego ukazywania różnic. Odnośnie którego można powiedzieć, że wszystkie trzy porównywane mniej je uwidaczniały, bardziej podporządkowując nagrania własnemu stylowi, niż uwydatniając ich ewentualne słabości. Przykładowo, znakomicie nagrana płyta studyjna Stana Getza jedynie przy ERZETICH Charybdis okazała się gorsza jakościowo od w specjalnej technologii nagranej płyty pokazowej Ushera, gdy pozostałe słuchawki stawiały te jakości równo. (Oczywiście tak z grubsza, ale chodzi nam o odczucia, a nie wskazania aptekarskiej wagi.)

    Ogólnikowo rzecz ujmując trzeba napisać, że ERZETICH Charybdis bardziej indywidualnie dobierały poszczególnym płytom głębię brzmieniową, stopień czarności tła, poziom melodyjności i ekspozycję szczegółów. Pod tymi względami okazały się lepsze nawet od bardzo analitycznych Dan Clark Audio STEALTH, na uszach nagraniowca w ukazywaniu rzeczy do poprawki spisałyby się jeszcze lepiej. Pytaniem pozostaje, czy taka precyzja oglądu to coś potrzebnego też zwykłemu zjadaczowi muzyki. Cóż, niewątpliwe zależeć to będzie od tego, co podciągniemy pod pojęcie „zwykły zjadacz”. I tu musimy wrócić do słów Blaza Erzeticha o zaawansowanym słuchaczu – o audiofilu czy melomanie (najczęściej to ta sama osoba) mającym swoje preferencje. Bo można woleć styl, jak to się mawia: „ukazujący całą prawdę o nagraniu”; a można woleć skąpanie w pięknie bez tej calutkiej prawdy, za to równiej i zawsze smacznie. Nie, nie chcę przez to powiedzieć, że są nagrania których ERZETICH Charybdis nie zechcą nam ukazać jako skąpanych pięknem, niemniej gdy chodzi o ich datowanie, jakość nagraniowej aparatury i kwalifikacje inżynierów dźwięku, od tych słuchawek o tym wszystkim zyskamy wiedzę pełniejszą. Jako że balansują na samej granicy pomiędzy przede wszystkim pięknem a przede wszystkim analizą. Drugie takie to STEALTH, a Susvary i EXPANSE to jednak głównie akcent na to skąpanie pięknem. Co ciekawe, melodyjności ERZETICH Charybdis nic nie można zarzucić – w ogóle nie zjawiają się chwile, gdy ona cośkolwiek zawodzi. Lecz jednocześnie sektor analityczny też nigdy nie zasypia, datowanie nagrania i jakość zaangażowanego sprzętu nigdy nie będą przykryte kocem melodyjności radosnej. Najmniejsze niedociągnięcia zostaną wychwycone, o ile tylko jakość reszty toru będzie wystarczająca. Co nas natychmiast odsyła do kwestii napędzania – ERZETICH Charybdis mogą się okazać wrażliwsze na tę jakość od innych drogich słuchawek. Ale jedynie mogą, natomiast wcale nie muszą, bo u mnie zarówno przy komputerze, jak i przy odtwarzaczu, Susvary i Dan Clarki z uwagi na swe wielkie chciejstwo mocy się okazały wrażliwsze. Tej mocy ERZETICH Charybdis w porównaniu z nimi potrzebują malutko, pokazały się jako równie łatwe do napędzenia co zwykłe dynamiczne. Przy tym nie kosztują majątku, też kabla nie trzeba im zmieniać, i na dodatek są wygodne. Zbierzmy to w podsumowaniu.

Podsumowanie

    Wiem – może powstać wrażenie, że jedne po drugich chwalone w podsumowaniach słuchawki to efekt uprzejmości recenzenta względem dostarczyciela przedmiotu, a może nawet coś gorszego. Lecz nie, nie tędy droga, te obawy zbyteczne. Tym przynajmniej możemy się cieszyć, że jedne po drugich drogie słuchawki wraz ze swą ciężką dostępnością chociaż jakość oferują wysoką. Ceny flagowych prują do góry jakby to był wyścig z czasem o ucieczkę w dostatecznie wysoki rejon – i już kilkanaście tysięcy to mało, już kilkadziesiąt z dwójką czy trójką z przodu robi się nie dość wielkie. Elektrostatyczne zestawy przeskakują przez sto tysięcy, a innym też to chodzi po głowie – i tak dynamicznym Spirit Torino Valkyria z dedykowanym wzmacniaczem Sigfrid też tę barierę udało się złamać.

    Zrecenzowanym teraz ERZETICH Charybdis również dano wzmacniacz dedykowany, ale pomimo bycia flagowymi, i przede wszystkim ekskluzywnymi, zdołały wyhamować na kwocie trzech tysięcy euro, plus – w razie zażyczenia kompletu – sześciu dodatkowych za tranzystorowy Scylla lub trzech i pół za lampowy Medousa.

    Pozostając przy cenie samych słuchawek, wdrapujemy się wraz z nią na sam szczyt jakościowy taniej niż korzystając z usług innych producentów, choć to zawsze problematyczne, bo do zawodów stają min. Grado GS3000x, Meze Elite czy liczna rodzinka szczytowych ZMF. Lecz pomijając nierozstrzygalne spory wokół tego, które z nich są najlepsze, niezależnie także od własnych moich na ten temat uwag, lądujemy w dziale słuchawek o jakości szczytowej, a jeszcze nie piekielnie drogich. Trzy tysiące euro to dużo, lecz o przeszło połowę mniej niż za Stax SR-X9000 czy Abyss 1266, nie wspominając o szaleńczej szarży cenowej Spirit Torino Valkyria. A jakość to naprawdę szczytowa, pozwalająca zaznać szczęścia. Brzmienie, rzecz oczywista, jak zawsze z własnym smakiem – mające własne asy i własne preferencje – ale gdy z tymi nam pod drodze (na przykład z deszyfracją jakości nagrań), wówczas trafiamy w samo sedno.

   ERZETICH Charybdis to zgodnie z anonsem twórców słuchawki dla zawodowców i wyrobionych słuchaczy; nie dla tych, co to lubią złagodzenia, tylko ceniących prawdziwe smaki. Nie przymilają się, nie podkolorowują, brzmieniową kawę kładą na ladę. Ale zarazem – bardzo ważne! – także nie podostrzają. Są jak najdalsze od piłowania szczegółami w następstwie sopranowej przesady; jakość ich formy melodycznej nie zostawia nic do życzenia, a formowanie dźwięków to w ich wydaniu mistrzowski popis. Więc jeśli czymś uderzą, to prawdą o nagraniu, a to nie jest ich wina, że krąży wiele kiepskich nagrań.

 

W punktach

Zalety

  • Kolejne z coraz liczniejszych elitarnej jakości.
  • Jak każde z nich mające własny styl.
  • A w jego ramach przede wszystkim nacisk kładziony na realizm.
  • I w ramach tego realizmu też prawdę o nagraniu.
  • Wszystko to jednak osiągane w kryteriach maksymalnej obiektywności.
  • Zatem nie ma zniekształceń ani od strony łagodzenia, ani od strony przesady.
  • Najważniejsze w tym to, że sama melodyjność pozostaje nie tknięta.
  • Jeszcze ważniejsze to, że angażują w muzykę.
  • Co głównie dzięki temu, że mimo bardzo wysokich analitycznych zdolności, melodyczny przepływ też stoi na najwyższym poziomie.
  • Można powiedzieć, że równowaga pomiędzy żywiołowością a analizą jest w tych słuchawkach idealna.
  • Perfekcyjnie panują nad pogłosami.
  • Wyjątkowa jak na planarne (i to o tak dużych membranach) łatwość napędzania, skutkująca także przy przeciętnych mocowo słuchawkowych wzmacniaczach pełnym oddaniem dynamiki i żywości.
  • Tym samym nadają się też do sprzętu przenośnego.
  • Zdolność do generowania ogromniej przestrzeni.
  • I umiejętność badawczego penetrowania tej przestrzeni, dokładnego obrazowania ukazujących się w niej form.
  • Rzadko spotykana plastyczność brzmienia, w sensie ukazywania głównie cech toru, a nie własnych.
  • Analogicznie w odniesieniu do nagrań, jakości i cechy których obrazują mistrzowsko.
  • Wszystkie jakości poszczególne na high-endowym poziomie: barwa, transparentność, rozdzielczość, głębokość brzmienia, rozwarcie pasma, szczegółowość, śpiewność, indywidualizacja głosów, energia, drajw, ciśnienia, podtrzymania, przenikanie w harmonię – itd.
  • Nadają się bardzo dobrze do każdego rodzaju muzyki.
  • Wyrównane emocjonalnie. (Same od siebie nie są ani wesołe, ani smutne.)
  • Mimo dużego ciężaru wygodne.
  • Znakomitej jakości kabel.
  • Alternatywne pady.
  • Ekologiczne.
  • Opakowaniem aluminiowa walizka, w której znajdziemy elegancki welurowy worek podróżny z paskiem do powieszenia na ramieniu.
  • Drogie, ale jak na tę jakość i tak tańsze od analogicznych konkurencji.
  • Renomowany wytwórca.
  • Polska dystrybucja.
  • Ryka approved.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Ich surowy, z przemysłowych i skandynawskich wzorców czerpiący wygląd, nie każdemu będzie odpowiadał.
  • Lubiący, żeby zawsze było milutko, powinni poszukać innych.
  • Spirit Torino Valkyria są brzmieniowo obfitsze i potężniejsze, Stax SR-X9000 bardziej intymne, Susvary bardziej dopieszczające brzmienia, T+A Solitaire P taktują i obrazują jeszcze dokładniej.

 

Dane techniczne:

  • Słuchawki wokółuszne, otwarte, planarne.
  • Membrany ø105 mm, napylane tytanem (?)
  • Impedancja: 43 Ω.
  • Waga: 740 g.
  • Muszle: aluminiowe, frezowane CNC.
  • Opaska nagłowna z włókna węglowego.
  • Kabel: przewody z posrebrzanej miedzi, odpinany, symetryczny z dołączoną przejściówką na duży jack.
  • Wygrzewanie fabryczne: 12 godzin.
  • Certyfikat ekologiczności: tak. (Brak surowców odzwierzęcych.)
  • Opakowanie: aluminiowa walizka.
  • Charakter: Szeroki, gładki, szczegółowy i bardzo kontrolowany
  • Sugerowane wzmacniacze: ERZETICH Medousa albo ERZETICH Scylla.

Cena: 14 500 PLN

System:

  • Źródła: Astell & Kern A&futura SE180, PC, Cairn Soft Fog V2 (solo i z przetwornikiem PrimaLuna EVO 100).
  • Wzmacniacze słuchawkowe: ASL Twin-Head Mark III, Phasemation EPA-007.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Słuchawki: AKG K1000 (kabel Entreq Olympus), Audio-Technica ATH-L5000, Dan Clark Audio STEALTH i EXPANSE (kable VIVO Cables i Tonalium), HiFiMAN Susvara (kabel Tonalium – Metrum Lab), Spirit Torino Valkyria, T+A Solitaire P (kabel Entreq Olympus), Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium – Metrum Lab).
  • Interkonekty: Next Level Tech (NxLT) Flame, Siltech Triple Crown, Sulek 6×9, Tara Labs Air 1, Tellurium Q Black Diamond XLR.
  • Listwa: Sulek Edia.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjonery masy: Entreq Minimus, Entreq Olympus, QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

15 komentarzy w “Recenzja: ERZETICH Charybdis

  1. GRADO__Fan pisze:

    Dzięki za wnikliwą recenzję. Charybdis zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. To jak ktoś miał do czynienia z kolumnami z dużą membraną i ta swoboda. Skala i gradacja dynamiki jakby zupełnie bez wysiłku to to samo słychać i w tych słuchawkach.

    Dla mnie jest kluczowa jest barwa dźwięku. Jeśli w tym aspekcie jest słabo i sztucznie to wszystkie inne wodotryski się szybko nudzą i finalnie nie mają znaczenia. A tutaj jest piękna barwa, która przypomina mi Grado PS1000

  2. GRADO__Fan pisze:

    Jak mowa o PS1000 to nie można nie wspomnieć o protoplaście Grado SR325i. Potem żałowałem, że je sprzedałem 🙂 Na szczęście poszły do kolegi z forum. To już prehistoria 🙂
    A właśnie Charybdis mają wszystkie najlepsze cechy tych aluminiowych modeli Grado tylko idą jeszcze dalej w każdym aspekcie. Całościowo bardziej mnie urzekają niż GS1000 z pierwszej serii, które do tej pory mam. Uważam, że są najlepsze. Potem już tylko podkolorowywali ten dźwięk kosztem realizmu, bo taka była potrzeba od odbiorców.

    Szczerze polecam 🙂
    https://www.gfmod.pl/pl/p/Erzetich-Charybdis-sluchawki-planarne-/415

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Bo Grado zaczynało od aluminiowych. Od legendarnych, mało przez kogo słyszanych Grado HP1000 z 1989 roku, które były oferowane w trzech wersjach: HP1, HP2 i HP3. Słuchawki były z założenia profesjonalne i wg wielu stanowiły niezrównany wzorzec naturalności brzmieniowej.

      1. GRADO__Fan pisze:

        No tak, racja. Choć drewno daje inne walory. Dźwięk jest delikatniejszy, bardziej bogaty w mikrodetalach, ale wyraźnie mniej dociążony. Oba materiały mają swoje zalety 😉

        1. Piotr+Ryka pisze:

          A na mnie, mimo to, piorunujące wrażenie wywarły Grado GS1000 – zarówno te pierwsze, jak i te późniejsze, z grubszym kablem. Jedne i drugie wręcz porażały magią przestrzeni. Tyle że trudno było im dobrać wzmacniacz, a w sumie cały tor.

  3. Alucard pisze:

    Kiedy recenzja jakiś słuchawek? Jest szansa na Fiio FT3 350 ohm albo Ultrasone Signature Master?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Dziś przyjechały Dan Clark Audio Corina. Na miejscu są też Quad ERA-1 i ulepszona wersja Crosszone. A co z twoimi T+A?

      1. Andrew pisze:

        Panie Piotrze. O jakiej ulepszonej wersji Crosszone Pan pisze? Czy może Pan coś więcej napisać w tym temacie, czy na razie tajemnica?

        1. Piotr+Ryka pisze:

          Nie, nie tajemnica. To Crosszone CZ-10 II, które zdaje się nie będą miały innego niż CZ-10 oznakowania, ale wewnętrznie będą zmodyfikowane. Mam te zmodyfikowane i nie, jeszcze ich nie porównywałem.

      2. Alucard pisze:

        Na razie odłożyłem temat na półkę. Są inne sprawy, inne wydatki, a D8000 grają na padach z wersji PRO tak że zmian póki co mi nie trzeba. Mają mniej energii na wyższej średnicy, lepiej podkreślają środkowy i niższy bas, sa delikatniejsze i nie takie na twarz, można na nich grać trochę głośniej. Dość wyraźnie pokonują Pioneery Master 1 na srebrnym kablu, przede wszystkim ogólną okluzją dźwięku i jakością górnej części pasma oraz dolnym obłędnym basem. Pioneery mają jak dla mnie tylko jedną przewagę, grają twardszym i bardziej zaznaczonym środkowym basem jak to dynamiki, ale zawsze wybieram D8000 na poduszkach G ponad Master 1. Będę wracał jeszcze do tego tematu Solitaire 🙂

        1. Alucard pisze:

          Master 1 są mniej wymagające względem toru i nie o moc tylko tu chodzi. D8000 nie jest trudno napędzić, powiedziałbym ze wymagają niezłej inwestycji żeby fajnie zagrać. Dla mnie na pewno odpadają pady oryginalne. Przynajmniej jak się gra z tranzystora. Pioneery są też bardziej jednostajne i bezpieczniejsze dźwiękowo ale ostatnio dokonałem odkrycia, że nawet ze srebrnym kablem 8 żyłowym, ich sopran w porównaniu do Finali jest barwowo szarawy. Dlatego właśnie bezpieczniejszy. Ma to swoje plusy i minusy.

          1. Piotr+Ryka pisze:

            Final D8000 to niewątpliwie fenomenalne słuchawki, a najlepiej pokazują to z gramofonem. Z magnetofonem pewnie też, ale z nim nie słyszałem.

  4. Alucard pisze:

    Chciałem jeszcze tylko napisać że jeśli komuś będzie za dużo sopranu w D8000 albo przełamanie sopranów i średnicy będzie miało za dużo energii, to polecam założyć pady od wersji PRO, czyli poduszki G. Wiem że była mowa tutaj o tym jak one mają za dużo sopranu, ale problem niweluje zmiana padów. Nie wiem czy było to już tu opisywane. Pady G to są TE poduszki do D8000. Układają te słuchawki jak trzeba.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Są jeszcze te papierowe pady od wersji Limited.

  5. Dzień dobry Piotrze, jak zawsze tekst pierwszej klasy! Tak się akurat złożyło, że ateński klient mojego wzmacniacza ST-18 kupił go do recenzowanych właśnie nauszników i przesłał mi od razu taką wiadomość: „….eh bien, jusqu’à présent, votre merveilleux st18 gère le Charybdis avec style, mieux encore que mon Riviera AIC-10💥”. Wygląda na to, że kolejne słuchawki, bardzo się polubiły z moim kilerem i to świeżym z kartonu, po raptem 10 godzinach testowego grzania u mnie przed wysyłką. Pozdrawiam serdecznie, Rafał.
    P.S. Ten rosyjski zwrot świetny.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy