Recenzja: Cayin C9

Brzmienie

Przodzik coś jednak ma ze złota.

   Istotą sprawy jest odpowiedź na pytanie: co zyskujemy podpinając recenzowany wzmacniacz do naszego źródełka dźwięku? Takie użyte zostaną dwa – firmowy odtwarzacz N8, któremu wzmacniacz jest dedykowany (zdjęcia na stronie producenta rozwiewają tu wszelkie wątpliwości) oraz standardowo przeze mnie używany Astell & Kern AK380. Oba wyraźnie droższe od C9, więc nie ma mowy o niedopasowaniu poprzez użycie tandety.  Zacznijmy od produktu firmowego.

Z Cayin N8 

W przypadku głośno nagranych plików można mieć wątpliwości, czy jakikolwiek zewnętrzny wzmacniacz temu odtwarzaczowi jest potrzebny. Mało tego, nawet w przypadku cichych też rodzą się wątpliwości, bo bardzo trudne prądowo i jakościowo niełatwe do zaspokojenia HEDDphone napędzał pięknie solo, w razie potrzeby głośno. Niemniej „Eroica” Beethovena, zgodnie z regułą cichszych nagrań u muzyki poważnej, balansowała na granicy pomiędzy głośnym a bardzo głośnym graniem przy potencjometrze ustawionym prawie na 100, gdzie u Cayina sto to maksimum, a nie, jak u Astella, jedynie dwie trzecie. Dla mnie to było dostatecznie głośno, ale umówmy się, że dla niektórych nie dość. Dla nich ta dodatkowa moc, dla wszystkich natomiastzmiana brzmienia, jako że ono też się zmienia.

Ta zmiana okazała się uniwersalna, analogiczna u wszystkich słuchawek. Zacznijmy jednak od ustawień. Tryb tranzystorowy jest minimalnie płytszy brzmieniowo od lampowego i mniej trójwymiarowy. To samo dzieje się też podczas przechodzenia z trybu A do AB – dlatego skupimy się na zmianach niesionych przez tryb A w ustawieniu lampowym. (W końcu nie po to wydaliśmy prawie dziewięć tysięcy, jako dodatek do piętnastu wyłożonych na przenośny odtwarzacz, żeby sobie czegoś żałować.)

Za złotem stoi symetria.

Posłuchawszy przez chwilę Cayina N8 w trybie symetrycznym, czyli u niego tranzystorowym, podłączyłem mu symetrycznie C9 w ustawieniu lampowym i trybie A. Co zaszło, jakie zmiany? Dosyć dużo tego będzie. Przede wszystkim wyraźności nabierają brzmieniowe krawędzie i wzmaga się szum tła. A jak ten szum się wzmaga, znaczy, że szczegółowość większa. Nie, żeby tych szczegółów z samym N8 brakowało – mnie nie brakowało ich wcale – ale jak ktoś zabiega o mocniejszy akcent na nie i ich dobitną wyraźność, to z C9 się uwyraźnią.

Kolejna sprawa zasadnicza – z samym N8 muzyka jest spokojniejsza i bardziej analogowa, nie tylko dzięki oblejszym krawędziom, także na bazie braku echa. Łatwa przez to w słuchaniu i miła – miła naturalnością braną z życia, taką bez podkręcanej akustyki. Co wraz z użyciem C9 znika, zjawiają się pogłosy. Wchodzimy w przestrzeń akustycznie aktywną, czuć odbicia, mamy echowość. Też tła się stają ciemniejsze, wibracje i chropawości mocniejsze, wokale przestają być tak ciepłe i całe granie „unpugged” – śpiew niesie się pod krzyżowym sklepieniem i idzie przez mikrofon, a instrumenty też do prądu. (Jasne, że nie orkiestra symfoniczna, ale u niej też wyraźniejsze kontury i mocniejsze pogłosy.)

Wszystko staje się nie takie już przyjacielsko-sympatyczne i przede wszystkim analogowe – muzyczny świat nabiera dostojeństwa, przenosząc się do miejsc nie będących akustycznie zbliżonymi do zwyczajnego otoczenia. – Wyraźnieje, podwaja się echami i obniża temperaturę, a obnażanie harmoniczne staje się teraz ważniejsze od melodyki prostej.

Ładowanie przez USB Type-C.

To może się podobać, ale podobać bardziej od brzmienia N8 solo nie musi, gdyż takie brzmienie jest mniej swojskie i nie przyswaja się go ot tak, tylko wymaga skupienia. Już nie popłynie mimo uszu, gdybyś na taki styl  miał ochotę, zajęty własnymi myślami – automatycznie ściąga uwagę słuchającego swoją niecodziennością. Jasne bowiem, że kiedy wchodzisz do katedry czy koncertowej sali, nie czujesz się tam u siebie, bo w takich miejscach nie mieszkasz. Uszy stają na baczność, wzrok się badawczo wytęża, układ współczulny ordynuje adrenalinę – to już nie relaks, to czuwanie. Ogólnie biorąc muzyka płynąca z N8 posiada cechy pobudzające i łagodzące zarazem, czasami głównie łagodzące. Ta po podpięciu C9 będzie zaś tylko pobudzająca. Smutniejsza w razie smutku, poważniejsza w razie powagi, podkręcająca pogłosami i szelestami nawet nastrój jazzowej ballady.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

2 komentarzy w “Recenzja: Cayin C9

  1. Szapierion pisze:

    Wzmacniacz za 9K? Od firmy, która od lat klepie to samo kiepskie oprogramowanie w swoich odtwarzaczach i nie reaguje na krytykę od użytkowników? Raczej nie.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Chiny mają wystarczająco wielki i wystarczająco zwyżkujący rynek wewnętrzny, by się nie musieć oglądać na cudze dąsy. Tak to niestety zaczyna wyglądać. Sam wzmacniacz jest w porządku, choć większy gabarytowo ale tylko nieznacznie droższy przenośny od Woo Audio brzmieniowo jest lepszy. Inne przykłady z chińskiego obszaru przemysłowego są równocześnie dowodem umiejętności robienia rzeczy konkurencyjnych cenowo. Bardzo nawet. Nie ma co jednak na Cayinie wieszać psów – ich odtwarzacz przenośny jest naprawdę dobry, a wcale nie droższy od podobnych konkurencyjnych. Na dniach będzie recenzja.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy