Brzmienie: Po kablu koaksjalnym cd.
Z Sennheiserem HD 800
Flagowe Sennheisery ukazały trochę inny obraz niż flagowiec Beyerdynamica. Dawały więcej informacji o przestrzeni, lokując, jak to one, wszystko bardziej w perspektywie. Ale jeszcze większa różnica zaznaczała się na samej powierzchni dźwięku. Ta była u T1 bardziej elastyczna – i u podłoża, w głębi tego swojego dźwiękowego futra sprężysta – a u HD 800 cała miękka i bez takiej elastyczności. Nie powracała u nich natychmiast do stanu wyjściowego, tylko poddawała się dźwiękom, przez co bardziej była podatna na sygnał i bardziej naturalna, a przy tym też z zaznaczonym meszkiem i jednocześnie wyraźnym pogłosem. Subiektywnie mogę dodać, że przekaz T1 na długich dystansach bardziej mnie angażował, chociaż nie bardzo wiem czemu, bo ten z HD 800 wydawał się prawdziwszy. Ale może właśnie dlatego. Sennheisery grały bardziej jak z życia a Beyerdynamiki bardziej czarowały. Sennheiserowski flagowiec mniej miał połysku prześwitującego spośród cienia i przez to mniej tajemniczości, a więcej chleba naszego powszedniego położonego na środku stołu, aczkolwiek stół ten stał na niewątpliwie pięknie zaaranżowanej scenie. Odgłosy oklasków sali koncertowej były tu lepiej rozpostarte i miały naturalniejszą postać.
Jak już parę razy wspominałem Sennheisery z obecnej produkcji są szybsze od tych z samego jej początku i obficiej częstują niskimi tonami, ale muzyka rockowa pokazała, że T1 wciąż są szybsze i bardziej zwięzłe, a także, co mnie zaskoczyło, lepiej wyciągają wokalizę spomiędzy instrumentów, podczas gdy Sennheisery lepiej pokazywały zarówno całą przestrzeń jak i przestrzenny obraz samych dźwięków – i może dlatego wokaliza pomiędzy tymi większymi i bardziej przestrzennymi instrumentami bardziej była schowana. Odnośnie samego Calyxa, to nie wypadł z Sennheiserami tak magicznie jak z T1, ale ogólna atmosfera obcowania ze świetnym dźwiękiem wciąż była zachowana i tylko trochę zbyt podkreślające swoją obecność wysokie tony psuły znakomity całościowy obraz. Nie było to jednak nic zniechęcającego, tylko na tle prezentacji poprzedniej lekkie przejaskrawienia w samym rewirze wysokich tonów, kompensowane wspomnianą naturalnością i wspaniałym obrazem scenicznym.
Z AKG K812
Wygląda na to, że nowy flagowiec od AKG jest najbardziej z całej trójki wiodących flagowców europejskich zaawansowany technicznie, chociaż przestrzennego obrazu tak dobrze jak HD 800 nie kreślił. Był jednak najszybszy, najbardziej dźwięczny, najbardziej obiektywny i najwyraźniej rysujący. Szybkość miał piorunującą, a w każdym razie tutaj taką ona była, a wokalizę wydobywał najstaranniej i jeszcze nadawał jej najbardziej ludzkiego wyrazu. Znakomicie ukazywał też obraz samych instrumentów, a także najbardziej naturalnie oddawał tonację.
Te słuchawki to niewątpliwy profesjonał, potrafiący z wyjątkową dokładnością odmalowywać muzyczne fakty. Ta faktograficzna dokładność nie przeszkadza zupełnie w muzycznym porywie i graniu na emocjach. Słuchawki AKG miały niewątpliwie najbardziej strzeliste soprany i były najbardziej przejrzyste. Najgłębiej przenikały w materię nagrania i najwięcej u nich ogólnie się działo. Ich styl był przez to najbardziej męczący, dostarczając najwięcej informacji i nie starając się w najmniejszym stopniu o jakieś łagodzenie czy upiększanie. Mimo to wysoka klasa toru pozwalała cieszyć się pośród tego bogactwa muzyką i jednocześnie podziwiać techniczne umiejętności. Tak jak napisałem w ich recenzji, nowy flagowiec AKG to dynamiczna wersja nowych flagowych Staksów SR-009, chociaż nieco łatwiejsza do napędzenia i chętniej ukazująca melodykę.
Względem grających przed chwilą HD 800 największą różnicę sprawiał brak pogłosu i własnego typu oświetlenia, a względem obu niemieckich konkurentów sposób kładzenia faktury. Beyerdynamiki i Sennheisery miały więcej substancji i twardości powierzchni (Beyerdynamiki jak mówiłem miały najwięcej), a AKG grały tak jakby tworzywem ich dźwiękowej materii było tylko powietrze i woda. Wszystko było u nich ciekłe, przejrzyste i przepastnie transparentne; zupełnie przez wszystko można było przenikać i nic nie stawiało oporu. Nie miały też własnego kolorytu, żadnej własnej temperatury oświetlenia. Miały tylko samą przejrzystość, tak jak powietrze i woda. Pozbawione też były własnego ciepła, słodyczy czy jakiegoś zapachu. Pełny obiektywizm i neutralność okazały się u nich wręcz perfekcyjne.
W porównaniu z Beyerdynamicami pojawiały się dużo bardziej ofensywne soprany, a względem HD 800 nieco mniejsza scena. Poza tym oferowały tą własną fakturę i przejrzystość – i na tym koniec. Zero osobowości. Osobowość jako zupełny brak osobowości. Te słuchawki, zupełnie były jak manekin, dopiero nadający się do ubierania i makijażu, co w wydaniu Calyxa i komputerowego źródła podpiętego kablem koaksjalnym nie do końca się jednak udało, ponieważ soprany zbyt były agresywna a substancja dźwiękowa za wiotka. (Cały czas grały tu AKG z kablem oryginalnym, a nie jak w swojej recenzji z lepszym od Forzy.) Brzmiało to oczywiście zjawiskowo i na fantastycznym poziomie, ale Beyerdynamiców słuchało się przyjemniej, zarówno ze względu na ładniej podaną górę jak i większą substancjalność. W mniejszym stopniu tyczyło to HD 800, których sfera sopranowa tylko nieznacznie mniej była ofensywna, ale za to scena podana naturalniej a substancjalność silniej wyrażona.
Niezależnie od indywidualnych preferencji i gustów obraz wykreowany przez wszystkie słuchawki okazał się podobnie zniewalający jakościowo, przyrządzony w trzech różnych smakach, z których w moim odczuciu ten od T1 jako jedyny nie wymagał żadnego przywyknięcia, ale wszystkie trzy po chwili osłuchania sprawiały fantastyczne wrażenie. Zarówno fenomenalna transparentność AKG, jak sceniczna aranżacja oraz naturalność Sennheiserów, czy mistrzowski klimat doprawiony szczyptą tajemniczości u Beyerdynamiców.
Recenzja ta została napisana wcześniej niż AKG K812, toteż wszystkie biorące w niej udział słuchawki były słabiej wygrzane. Różnica polega też na tym, że cały opis nowego flagowca AKG oparto tu na jego kablu oryginalnym, podczas gdy cały z jego recenzji na kablu od Forza Audio. Pewne różnice narzucał też oczywiście zupełnie inny tor.
Piotrze, te korkowe nóżki to Twoja addycja?
Nie, to jest patent producenta. Podobno stojąc na takich nóżkach najlepiej działają te super dokładne zegary.
to nie jest zwykly korek, to korek hiendowy
Możliwe, ale wyglądał na zwyczajny.
To widzę że na forum jest już dwóch Macieji. Mój jest w pierwszy wpis. To pisał ja – Maciej od T70 😉
*Maciejów
Dobrze byłoby się jakoś odróżniać, bo powstaje niejaki bałagan.
Logowanie i rezerwacja ników.
Forum miało być ale słuch o nim zaginął 😉
Wszyscy stęsknieni za forum, a potem nie będzie komu pisać. Ale obiecałem, to będzie. Może nawet niedługo.
Mam pytanie jak Femto wypada przy AR CD9 testowanym zaraz po nim ?
Powiem tak – oba reprezentują jako DAC-ki ten sam bardzo wysoki poziom, ale CD9 grał dość jasnym, bezpośrednim dźwiękiem, a Femto ciemniejszym, bardziej tajemniczym i takim, nazwijmy to, w tej tajemniczości niejednoznacznym.