Recenzja: Calyx FEMTO

Calyx_Femto_04 HiFiPhilosophy   Koreańska technologia audio, podobnie jak koreańskie samochody, telewizory i smartfony, zalewa rynek produktami łączącymi jakość z przystępnością cenową.      A właściwie to zalewała. Powtarza się tu bowiem ta samo historia co niegdyś z Japonią, która poczynając od lat 60-tych zaatakowała europejski i amerykański rynek produktami szokującymi zaawansowaniem technicznym i jednocześnie o konkurencyjnych cenach. Dość powiedzieć, że ataku tego nie przetrwała tak potężna firma jak Telefunken, potentat branży elektronicznej, którego wyroby były chlebem powszednim i wyznacznikiem jakości, a od wielu lat recenzji nowych Telefunkenów próżno szukać. Zostały po sławnym producencie stare (a im starsze tym sławniejsze) lampy elektronowe, uzyskujące na rynku wtórnym porażające nieraz ceny. Japońska lawina przetoczyła się przez branże technologiczne ponad pół wieku temu, a pokolenie później ruszyła lawina koreańska. Jak wszystkie lawiny siłę burzącą miała na samym przodzie, a im dalej ku tyłowi, tym bardziej była stateczna i wysycona. Zgodnie z tą regułą pochodzący z 2013 roku koreański przetwornik cyfrowo analogowy Calyx FEMTO nie jest już tanim urządzeniem gotowym łoić skórę droższej i mniej rozwiniętej technologicznie konkurencji, tylko stateczną maszynerią, oferującą szereg zalet, ale nie na zasadzie małych drani kopiących dużych po kostkach, tylko też dużych walących innych po głowie, bo FEMTO sam jest dużym draniem, a buty ma mocno podkute.

W tym miejscu jednak się zagalopowałem i fantazja za daleko mnie poniosła. FEMTO ma bowiem buty właśnie nie podkute, tylko stoi na miękkich, korkowych podstawkach tłumiących wibracje, co jest mu podobno niezwykle potrzebne.

 Budowa

Calyx_Femto_07 HiFiPhilosophy

Calyx FEMTO

   Skoro o podstawkach mowa, weźmy się za budowę naszego FEMTO całościowo i od podstaw. Całość ta jest jak na tego rodzaju przetwornik bycza, aparycją nie ustępując dużym audiofilskim klocom. Nic nie ma z tradycyjnych dla przetworników mniejszych gabarytów, naleśnikowej płaskości czy wędrowania z obudową ku tyłowi. Calyx FEMTO to normalne urządzenie. Ma standardową 43 centymetrową szerokość, wszystkie proporcje typowe dla solidnego odtwarzacza bądź jego części przetwornikowej w przypadku odtwarzaczy dzielonych i bardzo pokaźną wagę przeszło18 kilogramów. Jednocześnie prezentuje się bardzo elegancko. Jego aluminiowe cielsko pokryto lakierem o aksamitnej czerni (może być też wersja srebrzysta) i ozdobiono wielkim oknem wyświetlacza, na którego bursztynowym podświetleniu możemy odczytać aktywne wejście oraz procentowy stopień wzmocnienia sygnału, a kiedy majstrujemy przy ustawieniach, także przez chwilę numer jednego z trzech oferowanych filtrów cyfrowych, inwersję sygnału stereofonicznego (lub jej brak) oraz zamianę miejscami żył gorących na stykach XLR.

Jak więc w bursztynowym kolorze widać, oferuje Femto sporo możliwości regulacyjnych, w tym funkcję przedwzmacniacza, bo skoro potrafi regulować głośność, to właśnie przedwzmacniaczem jest. Gdy jednak używamy go jako przetwornika podpinanego do wzmacniacza mającego własną regulację głośności, należy głośność samego FEMTO ustawić na sto procent, a wówczas wzorem wielu innych podobnych urządzeń ścieżka cyfrowego potencjometru zostanie pominięta, co powinno poprawić w jakimś stopniu jakość sygnału. Wszystkie powyższe regulacje da się przeprowadzić zarówno z panelu przedniego jak i z dołączonego pilota, przy czym trzeba odnotować, że pilot ów jest równie solidny co samo urządzenie i także aluminiowy, a konfiguracja umieszczonych na nim przycisków identyczna jak na panelu przednim. Tu i tu tworzą mozaikę siedmiu srebrnych guziczków, bardzo łatwą do rozszyfrowania i zapamiętania.

Calyx_Femto_08 HiFiPhilosophy

DUŻA rzecz!

FEMTO ma nietypowy lewy bok, bo umieszczono na nim niewielki przycisk włącznika głównego, którego poszukiwanie może spowodować frustrację jeżeli gdzie jest nie przeczytaliśmy w instrukcji, jako że takiej lokalizacji jeszcze nie napotkałem. Z kolei panel tylni oferuje bogactwo przyłączy w postaci podwojonych gniazd Coaxial, AES/EBU i Toslink oraz pojedynczych BNC i USB. Wszystkie mogą przyjmować sygnał o częstotliwości 192 kHz i ślą go do największej dumy koreańskiego smoka – zegara od którego precyzji urządzenie zaczerpnęło nazwę – chronometru pracującego z dokładnością do 500 femtosekund.. W chwili obecnej podobnie dokładne zegary oferują też inni producenci, na przykład amerykańska MSB, ale Calyx FEMTO był pierwszym przetwornikiem pracującym z tak wielką dokładnością. Co warta jest femtosekunda w audio miałem okazję na przykładzie wspomnianego właśnie Master Clocka od MSB na ostatnim Audio Show się przekonać, a ile znaczy ona w przypadku FEMTO, będziemy badać za chwilę, jak się do niego ucho przyłoży. Dodajmy jeszcze, że ściśle biorąc ma on nie jeden a trzy takie zegary – po jednym w każdym z kanałów stereofonicznych i jeszcze osobny przy wejściu USB – które jak należało przypuszczać w tej klasy urządzeniu zaopatrzono w transfer asynchroniczny. Całość toru posiada konstrukcję dual mono, bo w każdym z kanałów pracuje prócz zegara osobny procesor logiczny ESS Technology ES9018 Sabre, będący referencyjnym, 32-bitowym 8-kanałowym DAC-kiem wiodącego amerykańskiego producenta. Wyjścia z FEMTO tradycyjnym sposobem są dwa – RCA i XLR, a całość ceną, technologią i wyglądem rozbudza duże oczekiwania.

Calyx_Femto_09 HiFiPhilosophy

Jakość wykonania  z gatunku tych wielkich

W uzupełnieniu dodajmy, że Calyx FEMTO jest produktem istniejącej od 1999 roku firmy Digital & Analog Co., Ltd, działającej początkowo jako innowator i dostawca podzespołów, a od 2008 roku oferującej także wyroby własne, spośród których recenzowany tu przetwornik jest największą jej chlubą. Jako swe motto koreańska firma wybrała słowa poety Bai Ju Yi, podług których – dźwięki są kwiatem a znaczenia owocem. W tym sensie słowo Calyx należy rozumieć jako kwiat muzyki. Odwołuje się też D & A do drugiego, bardziej merkantylnego sloganu własnego autorstwa: Technologia czyni świat bogatszym.

 Brzmienie: Po kablu koaksjalnym

Calyx_Femto_11 HiFiPhilosophy

Ilość złączy również robi wrażenie

   Nasłuchałem się ostatnimi czasy przetworników cyfrowo analogowych dość sporo i jest o nich mowa w licznych recenzjach, ale wszystkie one poza tym z dzielonego odtwarzacza Accuphase wywodziły się co najwyżej ze średniego przedziału jakościowego patrząc od strony cen, bo na jakość niektórych naprawdę nie można było narzekać. Jest jednak recenzowany tu Calyx FEMTO urządzeniem z trochę innej bajki, pisanej pod słuchacza z grubszym portfelem. Kosztuje te swoje dwadzieścia sześć tysięcy i swymi dwiema szczytowymi kośćmi logicznymi od Sabre się szczyci, a przy tym nie waży jakieś pół kilo czy nawet parę kilogramów, tylko to prawie dwudziestokilowy smok. Smoki, o ile mi wiadomo, zbyt ładnie nie śpiewają, ale wchodzić im w drogę nie jest rzeczą roztropną, tak więc wszystkie te słuchane kiedyś przy komputerze smoczki i smoczęta powinny się mocno pilnować, by od dużego smoka ogonem po łbie nie oberwać.

A jednak się nie upilnowały. Ma ten Calyx nie tylko dużą cenę ale i dużo asów w rękawie oraz grubaśny ogon, by innych od siebie odganiać i samotnie królować. Dość może jednak tych smoczych porównań, weźmy się lepiej za muzykę.

Podpiąłem Calyxa do karty muzycznej Asus Xonar Essence STX bezpośrednio kablem koaksjalnym Tellurium Graphite, a analogowym Tellurium Black Diamond XLR podpiąłem doń wzmacniacz słuchawkowy Phasemation.

– I jazda.

Z Beyerdynamic T1

Calyx_Femto_01 HiFiPhilosophy

Phasemation jest co prawda niewielkim urządzeniem, ale przy FEMTO wygląda wręcz karykaturalnie…

Momentalnie, od pierwszych taktów muzyki branej z You Tube, czuć było, że jest to inny styl i inna jakość. A czuć za sprawą dwóch rzeczy. Przede wszystkim – i to było najważniejsze – czuć było świetną przestrzeń. I to właśnie czuć, bo nie była to tylko taka sobie duża przestrzeń jaką można napotkać w wielu słuchawkach, ale przestrzeń magiczna, żywa, odczuwalna. Doznawało się bezpośrednio jak żyje, pulsuje, oddycha. Dopiero tu, w tej konfrontacji, w tym odniesieniu, można było usłyszeć jak te przestrzenie z innych przetworników są byle jakie i ledwo dychające. Oczywiście przejaskrawiam. Mytek czy Audiolab potrafią budować świetne wrażenia przestrzenne i duży realizm, ale brak im tak rozbudowanej wielopostaciowości, holografii i pulsowania. Nie potrafią nadać takiej plastyczności dźwiękom i nie wydobywają z nich podobnej zwinności oraz płynności ruchu. Nie mają też tej miary separacji i takiej scenicznej współpracy, skutkiem czego nie tworzy się u nich tej miary muzyczna atmosfera; tak bardzo angażująca i budząca taką satysfakcję.

W sumie opisanie tych różnic nie jest rzeczą prostą, podczas gdy samo zjawisko bardzo łatwo rozpoznać i odczuwalne jest ono natychmiast. Dźwiękowa intuicja od razu dochodzi do głosu i podpowiada, że bez wątpienia teraz gra lepiej i mamy to o co chodziło i o co zawsze w słuchaniu muzyki chodzi – magię. Słowo wprawdzie jest wyświechtane i aż głupio tak stale kręcić się koło tej magiczności, ale na targu muzycznych doznań jest ona najbardziej poszukiwanym towarem i jednocześnie nie sposób się nią przejeść. Tą właśnie magiczność prezentacja Calyxa FEMTO niewątpliwie zawierała, i tylko się trochę trzeba postarać od strony słuchawek i źródła aby się odpowiednio mocno ujawniła.

Wspomniana przed chwilą plastyczność była drugą cechą wyróżniającą Calyxa. Trójwymiarowość i staranność modelowania dźwięków miał zdecydowanie lepszą niż wszystko co przy komputerze dotąd słyszałem. Nic może to szczególnego nie jest, bo żadnych przetworników uchodzących za wyjątkowo dobre wcześniej nie badałem, ale kilka uznanych (choć niewątpliwie znacznie tańszych) jednak się przewinęło.

Entreq_Atlantis_&_Konstantin_USB_28 HiFiPhilosophy

Będą musieli się jakoś dogadać – w tym wypadku za mediatora robi Tellurium Q Diamond Black w wersji XLR

Łączyła się z tym trzecia cecha wyróżniająca koreańskiego sztukmistrza – staranność wypowiedzi. Każdy dźwięk, każdy detal był wypowiadany i opowiadany do końca. Nic się nie urywało, nic przedwcześnie nie kończyło. Tego rodzaju staranność nadaje atmosferze odsłuchów spokoju i elegancji w sensie klasy leżącej u podłoża warstwy technicznej, co w połączeniu z plastycznością i przestrzennością wynosi słuchacza na inne poziomy przyjemności odsłuchowej. Krótko mówiąc dźwięk Calyxa był doskonalszy. Miło byłoby, pomyślałem sobie, mieć takiego koreańskiego sztukmistrza na stałe; słuchanie muzyki z komputera miałoby wówczas inny smak i nie byłoby tak szkoda, że nie siedzi się podczas pisania blisko Twin-Heada.

Co do samych T1, to mimo że nie były jeszcze w pełni wygrzane, pojawiła się u nich nareszcie ta holografia, dla której je nabyłem. Muzyczny obraz wciągał głębią a przy tym piękną barwą i wspaniałą grą światłocienia. Bo nieco był właśnie cienisty a poprzez to bardziej tajemniczy i inspirujący. Miał też cudowną grację ruchów, jak u najlepszego tancerza, zwinnie pośród tych cieni przemykając. Trójwymiarowy, tajemniczy i wspaniale się ruszający nie pozwalał oderwać się od słuchania. Bo płynność ruchu, umiejętność przejścia od frazy do frazy, jest dla reprodukcji muzyki tak samo ważna jak dla adepta szkoły baletowej i bez niej wszystko się staje kalekie. Aż nie chciało mi się zmieniać słuchawek, mimo iż jasnym było, że inne także zagrają znakomicie.

Myślę jednak, że cały powyższy opis nie jest taki jak sobie bym życzył. Była bowiem w tym wszystkim jakaś inna nuta, inna dominanta, której nie udało się oddać słowem. Coś, co może należałoby określić jako specyficzną powierzchnię dźwięków, nie mającą sztywnej powłoki tylko jakiś szczególny rodzaj powierzchowności. Szczególny zarówno niezwykłym, całkowicie przeciwstawnym banalności kolorytem, jak i specyfiką samego tworzywa. Te tutaj dźwięki były jak z innej materii; nie tego zwykłego, standardowego brzmienia, tylko coś jak dzikie zwierzęta, na które gdy patrzysz odczuwasz tę dziwność, obcość i tajemniczość. Bezpośrednią obecność innego świata, o którym wiesz i odczuwasz to całym sobą, że do niego nie należysz i nigdy nie będziesz należał.

Calyx_Femto_06 HiFiPhilosophy

Jeszcze tylko rzut okiem na mobilne centrum dowodzenia

Tak grał dzielony Accuphase i tak grał Calyx. Każdy na swój sposób, ale obaj w tym specyficznym stylu przywołującym odczucie pewnej niesamowitości, w jawny sposób stanowiącej przeciwieństwo tego do czego nawykliśmy, co w obcowaniu ze zwykłą aparaturą stało się naszym przyzwyczajeniem.  

 Brzmienie: Po kablu koaksjalnym cd.

Z Sennheiserem HD 800

Calyx_Femto_03 HiFiPhilosophy

Na pierwszy ogień idą Beyerdynamic T1

   Flagowe Sennheisery ukazały trochę inny obraz niż flagowiec Beyerdynamica. Dawały więcej informacji o przestrzeni, lokując, jak to one, wszystko bardziej w perspektywie. Ale jeszcze większa różnica zaznaczała się na samej powierzchni dźwięku. Ta była u T1 bardziej elastyczna – i u podłoża, w głębi tego swojego dźwiękowego futra sprężysta – a u HD 800 cała miękka i bez takiej elastyczności. Nie powracała u nich natychmiast do stanu wyjściowego, tylko poddawała się dźwiękom, przez co bardziej była podatna na sygnał i bardziej naturalna, a przy tym też z zaznaczonym meszkiem i jednocześnie wyraźnym pogłosem. Subiektywnie mogę dodać, że przekaz T1 na długich dystansach bardziej mnie angażował, chociaż nie bardzo wiem czemu, bo ten z HD 800 wydawał się prawdziwszy. Ale może właśnie dlatego. Sennheisery grały bardziej jak z życia a Beyerdynamiki bardziej czarowały. Sennheiserowski flagowiec mniej miał połysku prześwitującego spośród cienia i przez to mniej tajemniczości, a więcej chleba naszego powszedniego położonego na środku stołu, aczkolwiek stół ten stał na niewątpliwie pięknie zaaranżowanej scenie. Odgłosy oklasków sali koncertowej były tu lepiej rozpostarte i miały naturalniejszą postać.

Jak już parę razy wspominałem Sennheisery z obecnej produkcji są szybsze od tych z samego jej początku i obficiej częstują niskimi tonami, ale muzyka rockowa pokazała, że T1 wciąż są szybsze i bardziej zwięzłe, a także, co mnie zaskoczyło, lepiej wyciągają wokalizę spomiędzy instrumentów, podczas gdy Sennheisery lepiej pokazywały zarówno całą przestrzeń jak i przestrzenny obraz samych dźwięków – i może dlatego wokaliza pomiędzy tymi większymi i bardziej przestrzennymi instrumentami bardziej była schowana. Odnośnie samego Calyxa, to nie wypadł z Sennheiserami tak magicznie jak z T1, ale ogólna atmosfera obcowania ze świetnym dźwiękiem wciąż była zachowana i tylko trochę zbyt podkreślające swoją obecność wysokie tony psuły znakomity całościowy obraz. Nie było to jednak nic zniechęcającego, tylko na tle prezentacji poprzedniej lekkie przejaskrawienia w samym rewirze wysokich tonów, kompensowane wspomnianą naturalnością i wspaniałym obrazem scenicznym.

Z AKG K812

Calyx_Femto_05 HiFiPhilosophy

Od razu brzmiało to świetnie, a jak jeszcze dobrać odpowiedni  filtr…

Wygląda na to, że nowy flagowiec od AKG jest najbardziej z całej trójki wiodących flagowców europejskich zaawansowany technicznie, chociaż przestrzennego obrazu tak dobrze jak HD 800 nie kreślił. Był jednak najszybszy, najbardziej dźwięczny, najbardziej obiektywny i najwyraźniej rysujący. Szybkość miał piorunującą, a w każdym razie tutaj taką ona była, a wokalizę wydobywał najstaranniej i jeszcze nadawał jej najbardziej ludzkiego wyrazu. Znakomicie ukazywał też obraz samych instrumentów, a także najbardziej naturalnie oddawał tonację.

Te słuchawki to niewątpliwy profesjonał, potrafiący z wyjątkową dokładnością odmalowywać muzyczne fakty. Ta faktograficzna dokładność nie przeszkadza zupełnie w muzycznym porywie i graniu na emocjach. Słuchawki AKG miały niewątpliwie najbardziej strzeliste soprany i były najbardziej przejrzyste. Najgłębiej przenikały w materię nagrania i najwięcej u nich ogólnie się działo. Ich styl był przez to najbardziej męczący, dostarczając najwięcej informacji i nie starając się w najmniejszym stopniu o jakieś łagodzenie czy upiększanie. Mimo to wysoka klasa toru pozwalała cieszyć się pośród tego bogactwa muzyką i jednocześnie podziwiać techniczne umiejętności. Tak jak napisałem w ich recenzji, nowy flagowiec AKG to dynamiczna wersja nowych flagowych Staksów SR-009, chociaż nieco łatwiejsza do napędzenia i chętniej ukazująca melodykę.

Względem grających przed chwilą HD 800 największą różnicę sprawiał brak pogłosu i własnego typu oświetlenia, a względem obu niemieckich konkurentów sposób kładzenia faktury. Beyerdynamiki i Sennheisery miały więcej substancji i twardości powierzchni (Beyerdynamiki jak mówiłem miały najwięcej), a AKG grały tak jakby tworzywem ich dźwiękowej materii było tylko powietrze i woda. Wszystko było u nich ciekłe, przejrzyste i przepastnie transparentne; zupełnie przez wszystko można było przenikać i nic nie stawiało oporu. Nie miały też własnego kolorytu, żadnej własnej temperatury oświetlenia. Miały tylko samą przejrzystość, tak jak powietrze i woda. Pozbawione też były własnego ciepła, słodyczy czy jakiegoś zapachu. Pełny  obiektywizm i neutralność okazały się u nich wręcz perfekcyjne.

Entreq_Atlantis_&_Konstantin_USB_27 HiFiPhilosophy

Efekt jest doprawdy zdumiewający! Aż nie można się oderwać!

W porównaniu z Beyerdynamicami pojawiały się dużo bardziej ofensywne soprany, a względem HD 800 nieco mniejsza scena. Poza tym oferowały tą własną fakturę i przejrzystość – i na tym koniec. Zero osobowości. Osobowość jako zupełny brak osobowości. Te słuchawki, zupełnie były jak manekin, dopiero nadający się do ubierania i makijażu, co w wydaniu Calyxa i komputerowego źródła podpiętego kablem koaksjalnym nie do końca się jednak udało, ponieważ soprany zbyt były agresywna a substancja dźwiękowa za wiotka. (Cały czas grały tu AKG z kablem oryginalnym, a nie jak w swojej recenzji z lepszym od Forzy.) Brzmiało to oczywiście zjawiskowo i na fantastycznym poziomie, ale Beyerdynamiców słuchało się przyjemniej, zarówno ze względu na ładniej podaną górę jak i większą substancjalność. W mniejszym stopniu tyczyło to HD 800, których sfera sopranowa tylko nieznacznie mniej była ofensywna, ale za to scena podana naturalniej a substancjalność silniej wyrażona.

Niezależnie od indywidualnych preferencji i gustów obraz wykreowany przez wszystkie słuchawki okazał się podobnie zniewalający jakościowo, przyrządzony w trzech różnych smakach, z których w moim odczuciu ten od T1 jako jedyny nie wymagał żadnego przywyknięcia, ale wszystkie trzy po chwili osłuchania sprawiały fantastyczne wrażenie. Zarówno fenomenalna transparentność AKG, jak sceniczna aranżacja oraz naturalność Sennheiserów, czy mistrzowski klimat doprawiony szczyptą tajemniczości u Beyerdynamiców.

 Brzmienie: Po kablu USB

Z Beyerdynamic T1

Entreq_Atlantis_&_Konstantin_USB_26 HiFiPhilosophy

Zachwyty zachwytami, a HD 800 aż się palą do pracy – i nie zawodzą!

   Powtórzyłem poprzednią turę odsłuchową używając innego okablowania, takiego któremu Calyx oferuje mocniejsze wsparcie techniczne. Niestety wykwintny Atlantis USB już był odjechał, a poza tym skoro kabel koaksjalny pochodził od Tellurium, to sprawiedliwiej powinno być użyć też kabla USB od tej firmy. Pełnej sprawiedliwości jednakże nie udało się ustanowić, ponieważ kabel koaksjalny należał do wyższej serii Graphite, a USB do najniższej Blue, dzieliły je zatem dwa jakościowe poziomy. Nie potrafię powiedzieć, bo nie miałem okazji tego sprawdzać, jak te poziomy się względem siebie odnoszą w przypadku kabli koaksjalnych, ani jak w przypadku kabli USB od Tellurium. Wiem tylko, że między kablami Konstantin a Atlantis od Entreqa różnica była duża. Na tyle duża, że Atlantis był w stanie pokonać koaksjalne Tellurium Graphite, czego ani Konstantinowi USB, ani Tellurium USB się nie udało. Porównałem te dwa USB-eki (jedna litera a jaka różnica) tylko na słuchawkach T1 i oferowały brzmienie bardzo podobne, ale przekaz od Tellurium miał odrobinę więcej tajemniczości. Bardziej cieniował i czarował, a Konstantin grał bardziej prostodusznie. Zostawiłem zatem Tellurium, zarówno z uwagi na wspomnianą sprawiedliwość i trzymanie się jednej marki, jak i ową tajemniczość. Ważne w tym wszystkim tak naprawdę było jednak to, że niezależnie od typu złącza sam kabel potrafił decydować o wyższej jakości przekazu na złączu USB bądź koaksjalnym. Oczywiście nie na każdym USB, tylko takim jak tu, wspieranym super dokładnym zegarem i transferem asynchronicznym.

Przejdźmy do konkretów. Pamiętnego Atlantisa odłożymy w poczet wspomnień, bo sobie bezdusznie odjechał i przez to go nie będziemy lubili ani uwzględniali, a odnośnie porównania kabli USB i koaksjalnego od Tellurium, to nie można powiedzieć żeby koaksjalny miał jednoznaczną przewagę. Jego głównym atutem w przypadku flagowych słuchawek Beyerdynamica było stwarzanie ciekawszej atmosfery. Wiele się o tej atmosferze wcześniej naopowiadałem i nie ma sensu tego powtarzać. Kabel USB takiej atmosfery nie stwarzał i basta. Było jednak w zamian coś innego: było lepsze uporządkowanie sceny i lepsze ukazanie perspektywy. Oklaski nie pojawiały się jako ściana tylko szeroki plener, a źródła lepiej były wyizolowane i zlokalizowane. Wszystkie dźwięki staranniej zostały poseparowane, troszkę były drobniejsze i jednocześnie mniej atakujące. Ogólnie było spokojniej, bardziej „ty tu a ty tam” i niestety także mniej klimatycznie. Brak kooperacji i nakładania się źródeł nieco zakłócał radość słuchania. Niemniej klimat dość wyraźnie się zaznaczał i poziom ogólny był bardzo wysoki. To, że po kablu koaksjalnym mnie akurat słuchało się nieco przyjemniej nie znaczy, że komuś innemu ta obecna prezentacja bardziej by nie odpowiadała. Jednocześnie złość lekka brała, że ten diabelnie drogi Atlantis potrafił grać o tyle aż lepiej, w związku z czym jego wyższość nad złączem koaksjalnym raczej nie należała do kwestii mogących stanowić przedmiot debaty.

Calyx_Femto_02 HiFiPhilosophy

I nie mogło być inaczej, gdyż FEMTO jest WIELKIE!

W przypadku słuchawek T1 zachowana została na złączu USB obsługiwanym przez kabel Tellurium dobra szybkość, ale żywiołowość i porywczość uległy osłabieniu. A spokojniejszy charakter to nie jest coś co do tych słuchawek pasuje. Różnica nie była duża, ale wyczuwalna. Z kablem USB grało to schludniej a wokaliza wyraźniej wychodziła z tła, podczas gdy po koaksjalnym bardziej było dziko i koherentnie, z mocniejszymi akcentami i większym wzajemnym przenikaniem. Mnie ten żywioł podobał się bardziej, ale co kto woli.

 

Z Sennheiserami HD 800

Co nie pasuje jednym, innym może pasować. Na flagowych Sennheiserach nie odczułem specjalnych różnic pomiędzy prezentacją kabla koaksjalnego a USB. Te słuchawki i tak grają zawsze porządnie w sensie scenicznym, a szybkość od T1 mają nieco mniejszą. Nie zauważyłem by spowolniły i stały się mniej porządne. Raczej wszystko było analogiczne, włącznie ze znakomitą przestrzennością samego dźwięku, któremu widoczna u T1 i tu się powtarzająca większa separacja źródeł musiała iść w sukurs. Jakoś szczególnie ta wzmożona separacja się wprawdzie nie zaznaczała, ale gdzieś u spodu przecież tkwiła i na niektórych utworach zdawała się pojawiać. Co innego za to wszędzie się przejawiało, mianowicie lepsza prezentacja wysokich tonów. O ile lekkie ich powściągnięcie u doskonałych w tym rewirze T1 skutkowało raczej pewnym nieznacznym zubożeniem, to u zbyt wysforowanych sopranowo z kablem koaksjalnym HD 800 okazało się to zbawienne. Elegancja sopranów stała się większa, pięknie korespondując z całościowym porządkiem i przestrzennością. Tak więc ogólnie biorąc T1 zagrały z USB nieco słabiej, ale HD 800 odebrałem tym razem jako ciekawsze. Równie szybkie i przestrzenne, ale sopranowo bardziej niż poprzednio eleganckie i całościowo bardziej przez to ujmujące. Zatem na razie między kablami różnego typu zapanował remis i szalę przeważyć miały flagowe AKG, o ile zechciałyby któryś wskazać. Dodam jeszcze, że na kablu USB Sennheisery podobały mi się bardziej od Beyerdynamiców i to dosyć wyraźnie. Wręcz można powiedzieć, że HD 800 wypadły tu rewelacyjnie, ale to samo można powiedzieć o T1 z kablem koaksjalnym.

 

Z AKG K812

Entreq_Atlantis_&_Konstantin_USB_25 HiFiPhilosophy

Jednakże wielkość bywa problematyczna…

Pod dyktando transferu USB słuchawki AKG też przeszły dość ciekawe przeobrażenie, bo to one okazały się mieć teraz więcej pogłosu i lepiej od HD 800 ukazywały wnętrza. Całościowy właściwy sobie  styl zachowały przy tym w bardzo dużym stopniu, aczkolwiek przybyło ich brzmieniom masy. Nie był ów dźwięk już tak przeźroczysty i niematerialny jak przedtem; można się było o niego oprzeć. Ciekawa rzecz, pomimo tej wciąż jednak obecnej przejrzystości brzmienie fortepianu okazało się zachwycające, jednoznacznie zaświadczając o wielkim muzycznym talencie nowego flagowca i nieobecności u niego przechyłu na stronę analityczną. Także w tym wypadku zaszła jednocześnie korzystna przemiana na polu sopranów, które przestały być tak agresywne i męczące. Wręcz przeciwnie, okazały się teraz pięknie wyeksponowane i estetycznie magnetyzujące. Poprawiły się też mocniejszy bas, co w sposób oczywisty korespondowało z przyrostem masy. Siła grzmotu stała się teraz większa, a więc i radość z rokowego repertuaru narosła, choć nie można powiedzieć by poprzednio jakoś za blado to grało, a jednocześnie wracała pamięć rockowych popisów Atlantisa, które były naprawdę przednie. A wszystko to w tradycyjnym dla nowych AKG stylu obiektywizmu i perfekcyjnej analizy, możliwej do uczynienia w pewien sposób specyficzną jedynie za sprawą toru. Jednocześnie muzyka rockowa miała właśnie u nich najbardziej porywczy charakter i nie zaistniała sytuacja analogiczna z T1, bo nic nie zostało spowolnione, a dźwięki wspaniale nawzajem się wspierały i zazębiały. Można powiedzieć – pełny rockowy szturm, aczkolwiek z Atlantisem grało to jeszcze lepiej.

Podsumowanie

Femto-1   Sumując same słuchawki nie mogę powiedzieć czy wolałbym w konfiguracji z kablem USB od Tellurium prezentację HD 800 czy K812. Obie bardzo mi odpowiadały, chociaż ta z Sennheiserów była w odbiorze łatwiejsza. T1 straciły natomiast swoje poprzednie atuty a wraz z nimi pozycję lidera, zdecydowanie woląc połączenie koaksjalne. Jednak i one najlepiej grały za pośrednictwem USB, tyle że Atlantisa.

Tak więc sumując z kolei same kable prosta arytmetyka podpowiada, że dwa to więcej niż jeden, a że dwie pary słuchawek z kablem USB zyskały a jedna straciła, sumarycznie wypadł on lepiej od koaksjalnego, choć tylko nieznacznie i tylko w relatywnym ujęciu. Można przy tym żałować, że nie zaistniała możliwość porównania kabli koaksjalnych i USB klasy Entreq Atlantis albo Tellurium Black Diamond, ale w życiu nic nie jest idealne i takie gratki się bardzo rzadko zdarzają.

Pora na koniec wystawić ocenę głównemu bohaterowi recenzji, przetwornikowi Calix FEMTO. Z pewnością był to najlepszy przetwornik jaki stał u mnie obok komputera. Jednocześnie trudno ferować definitywne oceny, o ile dokładnie był lepszy. Takie odczucie zawsze jest subiektywne gdy chodzi o stopniowanie pomiędzy dobrym, czy nawet bardzo dobrym, a jeszcze lepszym. Pamiętam jak rozpływałem się w pochwałach nad przestrzennością Audiolaba i jak fantastycznie grał Mytek z monitorami Svedy. Od tamtych prezentacji dzieliły Calixa Femto właściwie tylko dwie rzeczy: bardziej odczuwalna nuta tajemniczości i odrobinę lepsze wykończenie dźwięków. Można zatem śmiało powiedzieć, że pięć czy osiem razy więcej pieniędzy przeznaczonych na DAC, który w dodatku nie posiada nawet wyjścia słuchawkowego, to zbytek łaski w sensie jakościowym i zwyczajna rozrzutność w ekonomicznym. A jednak kiedy słucham teraz tego samego Phasemation i tych samych T1 napędzanych też bardzo zacnym DAC-kiem NuForce’a, analogicznym jakościowo z tamtymi od Myteka i Audiolaba, odczuwam brak bardzo bolesny. Też to gra znakomicie, także prosi by słuchać a nie odstręcza, ale jeszcze wczoraj całkiem inaczej jednak to grało i w moim przypadku różnica okazuje się bolesna. Niby nieduża, a jednak duża. Cały się w niej mieszczę i każdym zakamarkiem duszy odczuwam tęsknotę. Boli, cholera – boli.

 

W punktach:

Zalety

  • Wspaniała atmosfera muzyczna.
  • Magia i tajemniczość w pełnym rozwinięciu.
  • Od pierwszych taktów rozpoznawalny high-end.
  • W efekcie święto dla audiofila i melomana.
  • Poza wysoką jakością brak narzucania własnego stylu.
  • Jeden z najdokładniejszych, taktujący w femtosekundach zegar na świecie.
  • 192 kHz na wszystkich wejściach.
  • Potężne wsparcie dla przyłącza USB.
  • Równie dobre efekty brzmieniowe na wejściu koaksjalnym.
  • Symetryczne dual mono.
  • Super kości logiczne od Sabre.
  • Trzy filtry cyfrowe.
  • Znakomity wygląd.
  • Ładne podświetlenie wyświetlacza.
  • Perfekcyjne wykonanie.
  • Budząca szacunek masywność.
  • Łatwa obsługa.
  • Ergonomiczny i elegancki pilot.
  • Made in Korea.
  • Polski dystrybutor.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Kawał kloca, niełatwy do ustawienia obok komputera.
  • Brak sekcji słuchawkowego wzmacniacza.

 Sprzęt do testu dostarczyła firma:

Sklep_GFmod

Dane techniczne:

  • Wejścia: 2 x Coaxial / 2 x Optical / 2 x AES-EBU / BNC / USB Sampling Rate 44.1kHz ~ 192kHz
  • Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 32 kHz na wyjściu XLR i 20 Hz – 38 kHz na RCA
  • THD: 0.0003% @ 1kHz
  • Stosunek szumu do sygnału: 130 dB na wyjściu XLR i 124 dB na RCA
  • Separacja kanałów: 144 dB.
  • Dynamika: 130 dB.
  • Napięcie na wyjściu XLR: 6.8 V.
  • Napięcie na wyjściu RCA: 2 V.
  • Wymiary: 430 x 102 x 403.8 mm.
  • Waga: 18.5 kg.
  • Cena: 26 000 PLN.

 

System:

  • Źródło: PC z chipsetem Intel Z77.
  • Słuchawki: AKG K812 (z kablem oryginalnym), Beyerdynamic T1, Sennheiser HD 800.
  • Wzmacniacz słuchawkowy: Phasemation EPA-007.
  • Interkonekt analogowy: Tellurium Q Diamond Black XLR.
  • Kabel koaksjalny: Tellurium Graphite.
  • Kable USB: Entreq Atlantis (retrospektywnie), Entreq Konstantin, Tellurium Q Blue.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

13 komentarzy w “Recenzja: Calyx FEMTO

  1. Piotr Ryka pisze:

    Recenzja ta została napisana wcześniej niż AKG K812, toteż wszystkie biorące w niej udział słuchawki były słabiej wygrzane. Różnica polega też na tym, że cały opis nowego flagowca AKG oparto tu na jego kablu oryginalnym, podczas gdy cały z jego recenzji na kablu od Forza Audio. Pewne różnice narzucał też oczywiście zupełnie inny tor.

  2. Maciej pisze:

    Piotrze, te korkowe nóżki to Twoja addycja?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie, to jest patent producenta. Podobno stojąc na takich nóżkach najlepiej działają te super dokładne zegary.

  3. Maciej pisze:

    to nie jest zwykly korek, to korek hiendowy

    1. Piotr Ryka pisze:

      Możliwe, ale wyglądał na zwyczajny.

      1. Maciej pisze:

        To widzę że na forum jest już dwóch Macieji. Mój jest w pierwszy wpis. To pisał ja – Maciej od T70 😉

        1. Maciej pisze:

          *Maciejów

  4. Piotr Ryka pisze:

    Dobrze byłoby się jakoś odróżniać, bo powstaje niejaki bałagan.

  5. Przemek pisze:

    Logowanie i rezerwacja ników.

  6. sebna pisze:

    Forum miało być ale słuch o nim zaginął 😉

  7. Piotr Ryka pisze:

    Wszyscy stęsknieni za forum, a potem nie będzie komu pisać. Ale obiecałem, to będzie. Może nawet niedługo.

  8. Icek pisze:

    Mam pytanie jak Femto wypada przy AR CD9 testowanym zaraz po nim ?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Powiem tak – oba reprezentują jako DAC-ki ten sam bardzo wysoki poziom, ale CD9 grał dość jasnym, bezpośrednim dźwiękiem, a Femto ciemniejszym, bardziej tajemniczym i takim, nazwijmy to, w tej tajemniczości niejednoznacznym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy