Recenzja: Boenicke W11 Standard

Budowa

Boenicke W11.

   Ponownie się powtórzę, przypominając własne słowa z niewielką odnośnie opisywanego modelu aktualizacją, bo w odniesieniu do cech i zalet obudów od Boenicke nic nie uległo zmianie.

Jak wg Svena buduje się kolumny głośnikowe zdolne zapraszać na koncerty – obdarowywać żywą muzyką? Wygląda na to, że buduje z wielu głośników w różnych kierunkach ustawionych i osadzonych w obudowie całościowo drewnianej. Finalnie zaś tak zawiesza, żeby to wszystko razem „pływało”.

Przepatrzmy rzecz po kolei, zaczynając od obudowy, która w przypadku produktów Boenicke wydaje się najważniejsza. Recenzenci piszą o niej pod dyktat hasła o „litym drewnie” – i jest to o tyle słuszne, że do budowania kolumn Sven nie używa innych materiałów niż drzewo. Wychodzi przy tym z założenia, że nic jak ono pod względem surowcowym nie jest równie bliskie muzyce, chociaż słuchacze trąbek czy kornetów mogliby mieć pewne anse. Tak czy inaczej drewno z muzyką ma mnóstwo punktów wspólnych i wiele wspólnych spektakularnych dokonań, w tym przede wszystkim pudła rezonansowe, obudowom kolumn pokrewne. Zdaniem Svena płyty MFD, ani nawet obudowy aluminiowe, nie dają takiego pola popisu dla brzmienia, przy czym sklejka też konstrukcyjnych. Metal można wprawdzie odlewać w dowolnie skomplikowane formy, ale nie pracuje tak dobrze na rzecz akustyki – tak ciekawie i różnorodnie – a sklejka w ogóle się nie równa, umożliwiając jedynie proste konstrukcje. W związku z czym kolumny Boenicke to w każdym wypadku dwie pasujące do siebie jak ulał połówki drewnianych kształtek przypominających labirynty, po zespoleniu zamykających ten labirynt w kanały transmisji dźwięku. Wyjątkowo dużo tam zawijasów, pogrubień, zwężeń i pułapek akustycznych, a pośród tego głośniki, ale dokończmy sprawę drewna. Otóż nie jest ono tak całkiem lite, na kształt pojedynczego fosztu, tylko poskładane z drewnianych fragmentów w klaster, w którym cyfrowe obrabiarki CMC z milimetrową precyzją rzeźbią labiryntowe kanały i wyloty głośników.

W wersji Standard, ale stojącej na Swing Base.

Tak więc to wprawdzie samo drewno, ale w sensie dosłownym nie lite, a scalone. Widać to bardzo wyraźnie na górnej powierzchni zewnętrznej, niczym mozaika podłogowa poskładanej z osobnych klepek. Wszakże – i to jest bardzo ważne – powierzchnie boczne i fronton są ładnie spasowane i już z niewielkiej odległości wydają się jednolite. W tym miejscu istotny dodatek: kolumny nie tylko są drewniane, ale z jednego gatunku drzewa. Nie jest więc tak, że pod spodem świerk czy sosna, a tylko z wierzchu szlachetny fornir, ale jak dąb – to dąb, a jak orzech – to orzech. Cztery rodzaje drzewnego surowca wchodzą tutaj w rachubę – oprócz wymienionych także wiśnia i jesion, przy czym wg Boenicke poszczególne gatunki nie dają różnic brzmieniowych, co wydaje się dziwne. W takich skrzypcach, na przykład, nie jest to obojętne, ale widać obudowy Boenicke na tyle są neutralne – do tego aż stopnia nierezonansowe – że faktycznie tak jest i pozostaje wierzyć na słowo, albo w razie możności sprawdzić. Nie znaczy to, że różnic wcale nie ma – są różnice cenowe. Jesion i wiśnia wyznaczają cenowy standard, za dębinę dopłacimy dziewięćset złotych, a za najbardziej ekskluzywny i jednocześnie najciemniejszej barwy amerykański orzech tysiąc siedemset. Recenzowany egzemplarz wykonany został z jesionu, czyli drewna najjaśniejszego, niemal białego. A w takim razie modna w ostatnich latach biel – tylko z lekka kremowa, ładnie ukazująca fakturę słojów. Brak forniru oznacza zarazem konieczność wykończenia całkowicie we własnym zakresie i jest to wykończenie perfekcyjne – gładziutkie, równiuteńkie i z delikatnym połyskiem. Ocenie podlegała wersja standard, ale zażyczyłem sobie dodatek w postaci zawieszenia Swing Base (dopłata 6900 PLN), pomy recenzji modelu W8 i przy jej okazji sprawdzenia, po którym – mówiąc bez ogródek – bez tego udoskonalenia nie chciało mi się słuchać.

Przykuwa uwagę drewniana membrana.

Kolumny występują w trzech wersjach: Standard, SE i SE+; dalece różnych cenowo i wyposażeniowo. Dokładne wyliczenie odmienności widnieje w technicznych danych; chodzi w nich przede wszystkim o dodanie filtrów kwantowych Bybee, modułów dopasowujących Steina i lepszych kondensatorów, podczas gdy same głośniki pozostają bez zmian, tyle że większy średniotonowy zyskuje nakładki Harmonix Tuning Base.

Odnośnie tych głośników, to łącznie w każdej kolumnie cztery: nietypowo umieszczony na tylnej ściance u góry tweeter Monacor DT-25N z jedwabną kopułką i magnesami neodymowymi; na ściance bocznej przystosowany do dużych wychyleń woofer ø 25 cm wyposażony w płaską membranę z włókna węglowego o strukturze plastra miodu (filtracja pierwszego rzędu, wentylowany szczelinowym tylnym bass-refleksem); na froncie u góry robiony na zamówienie szerokopasmowy ø 7,5 cm z równoległym rezonatorem elektromechanicznym (filtracja górnoprzepustowa pierwszego rzędu); poniżej niego tak samo wykonywany na specjalne zamówienie głośnik nisko-średniotonowy ø 15 cm o nietypowo drewnianej membranie (filtr dolnoprzepustowy pierwszego rzędu, brak filtra górnoprzepustowego, korektor fazy z drewna jesionu). Wszystkie wpisane w tę labiryntową obudowę, całą drewnianą, w razie uiszczenia dodatkowej opłaty zawieszoną z tyłu na cięgłach, z przodu położoną na łożyskowanej kulce, dzięki czemu całość zyskuje wyjątkowo dobrą izolację od wytwarzanych przez siebie wibracji podłoża. Wewnątrz prócz labiryntu oczywiście zwrotnica, o której dowiadujemy się jedynie, że głośnik basowy strojono na 27 Hz, a jej elementy będą tym doskonalsze gatunkowo i tym obfitsze ilościowo, im wyższy wybierzemy wariant.

Z drewnianym rezonatorem.

Istotnym uzupełnieniem umieszona poniżej zacisków (pojedyncze WBT Next Gen) sekcja czterech zwór autotransformatora, umożliwiających cztery do wyboru poziomy strojenia basu z odstępami co 2,5 dB (-1; 0; +1; +2). Całość waży  25 kg/szt., ma wymiary 1050 x 161 x 390 mm, impedancję nominalną 6 Ω i skuteczność 89 dB. Wersja Standard (jako jedyna nie oferująca bez dopłaty Swing Base) wyceniona została na 39 900 PLN; czyli można rzec – po szwajcarsku. Ale weźmy też pod uwagę, że tańsze W8 sam oceniłem wysoko, tyle że w odniesieniu do jakości brzmienia.

Wyglądają te W11 (jak wszystkie zresztą Boenicke) stylowo i natychmiast rozpoznawalnie, miejsca zajmą niewiele, drewno ozdobi każde wnętrze, a ich unikalny „swing” robi na pierwszy raz go widzących wrażenie. Pozostaje ocena muzyczna.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

2 komentarzy w “Recenzja: Boenicke W11 Standard

  1. Alucard pisze:

    Nigdy mnie kolumny nie interesowaly za bardzo, mialem tylko podstawowe podlogowe Kody z jakims wzmacniaczem Pioneera. Ale brzmi zdecydowanie jak cos, co chcialbym miec. Napieranie dzwieku na sluchacza skumulowane w poteznej energii to jest cos czego zawsze chcialem. Poki co szukalem tego w sluchawkach. Maja to co poniektore modele z wyzszej polki zachowujac przy tym inne walory dzwieku wysokiej proby. Co do samych kolumn to zawsze rozroznialem ladne lub brzydkie jesli idzie o wyglad. Pierwszy raz w zyciu widze kolumny ktore sa ohydne i stylowe jednoczesnie. Oryginalny sprzet 😉

    1. Piotr Ryka pisze:

      Ohydne to one nie są. Jak dla mnie ustawne i sympatyczne. Nietuzinkowe oczywiście też. Podobna kumulacja energii w słuchawkach Ultrasone E7, E9 i T7, aczkolwiek temu ostatniemu wcieleniu koniecznie należy wymienić kabel. (Technicznie łatwe, ekonomicznie słone.)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy