Recenzja: Ayon Spitfire

Odsłuch cd.

I jak brzmieniowo wypada ten lampowy gigant?

I jak brzmieniowo wypada ten lampowy gigant?

   Gdybym musiał wymienić określenie najbardziej do tego dźwięku przystające, to powiedziałbym, że wykazywał przede wszystkim obiektywizm i naturalizm. Ale także wyjątkową temu towarzyszącą przejrzystość, na scenie szerokiej i głębokiej, w sensie lokacji źródeł całej za głośnikami.

A zatem pierwszy plan dość daleko i daleko od siebie źródła, z wyjątkowo precyzyjną ich lokalizacją; taką na centymetry. Z dość też wyraźnym rozbiciem na stereofoniczne kanały, a więc w stylu bardziej wyosobnienia niż kooperacji, ale z zaznaczającą się ekspansją dźwięku od źródeł, a więc tym czymś, co nazywam promieniowaniem. Nie jakimś wyraźnym, ale wyczuwalnym i mającym swój udział w spektaklu. Udział jak najbardziej pozytywny, bowiem ożywczy i kooperujący, tak by równoważyć statyczność tej lokalizacji źródeł i ich szczególną separację. A w efekcie żywi, wchodzący z nami w kontakt wykonawcy, z tym że odniosłem wrażenie, iż sama postać dźwięku robiła większe wrażenie i bardziej przykuwała uwagę niż przywołania obecności. To wszystko sumarycznie działało nie poprzez brane z codzienności, bezrefleksyjne: „my tu, a wy tam”, tylko tak bardziej ze smakiem, w pewnej dźwiękowej przykuwającej uwagę opowieści. Że nie bierzesz tego zwyczajnie, jak kogoś mijanego na ulicy, tylko że się trzeba zatrzymać i przyjrzeć, bo jest na co popatrzyć. Mówiąc krótko: ten dźwięk robił wrażenie, a jego stylistyka była dalece nieprzeciętna. Nie zatem: „Gra to sobie i nie ma się czego czepiać”, tylko: „No-no, jest czego posłuchać”. Oczywiście można woleć granie o podwyższonej sztucznie temperaturze, działającej jak swoista rozgorączkowana podnieta, a także takie z własnym a nie realistycznym klimatem – z własnymi esencjami i bardziej osłodzone – natomiast ten wzmacniacz jest dla chcących żeby było prawdziwie, przejrzyście i z rozmachem.

Ayon_Spitfire_019_HiFiPhilosophy

Nadzwyczajnie dobrze, a realizm to jego drugie imię?

Bo właśnie rozmach. To obok przejrzystości i zobiektywizowanej naturalności trzecia rzecz najważniejsza. Dźwięki są duże, mocne i szybkie, a potencji wzmacniaczowi ani przez moment nie brak. Ma swobodę i rozmach; czuć, że te jego wielkie lampy są naprawdę potężne. Że to są sporty na świeżym powietrzu, a nie duszna, zasiedziała atmosfera klubowa. A w efekcie robi się widowisko, i to takie z tych naprawdę angażujących. Rzeczywistość muzyczna otacza i nie zostawia miejsca na ucieczkę. Raz – poprzez naturalność; dwa – poprzez efektowność. Prawdziwe i w tej prawdziwości zindywidualizowane dźwięki odgrywają dynamiczny, precyzyjnie wyreżyserowany spektakl z rozmachem i swobodą. A pośród tego spektaklu zwraca także uwagę, że dźwięki nie tylko bardzo dokładnie się lokalizują i w wyczuwalny sposób podążają w stronę słuchającego, ale też to, że ich wzajemne relacje na scenie odznaczają się elegancją, czego nie spotyka się często. Bo już samo zwrócenie na to uwagi jest ewenementem, jako że przeważnie tego się nie dostrzega – przede wszystkim dlatego, że tego nie ma. A tu, wraz z tą wyjątkowo staranną separacją, coś takiego się pojawiało i też przykuwało uwagę.

O trzech jeszcze rzeczach chciałbym powiedzieć. O tym, że fortepian okazał się perlisty i bardzo dźwięczny, a także o pogłosach i całościowym klimacie emocjonalnym. Co do tych pierwszych, to odznaczały się rzadką urodą. System ich ani trochę nie dodawał, ale potrafił ukazywać w bardzo rozbudowanej formie. Tak więc była to jednocześnie lekcja sortowania pogłosów w nagraniach pod kątem ilościowy, a niezależnie od ilości były one jednym z największych atutów, nie tworząc wcale klimatu jakiejś nadmiernej tajemniczości i odległego wtórowania, tylko pozwalając się podziwiać poprzez wyraźnie, dobrze oświetlone obrazowanie. Wraz z samymi brzmieniami podstawowymi ukazywały szczególną urodę i chciało się ich doznawać.

Do tego rzadko się zdarza, by integra operowała tak zwartym basem i ogromną przestrzenią! Wyjątkowy wzmacniacz!

Do tego rzadko się zdarza, by integra operowała tak zwartym basem i ogromną przestrzenią! Wyjątkowy wzmacniacz!

Już pojawiło się słowo „klimat”, tak więc jeszcze o tych klimatach. Jak każda naprawdę wysokiej klasy aparatura, wzmacniacz Ayon Spitfire potrafi wiernie odwzorowywać nastroje nagrań. Pisałem niedawno, że udawało się to także niedrogim głośnikom AudioSolutions na bazie całościowego ciepła i optymizmu jako klimatu własnego, natomiast Ayon Spitfire wychodzi od realizmu, przejrzystości i bardzo szeroko rozciągniętego pasma, co daje mu naturalną predyspozycję do odtwarzania klimatów smutniejszych bądź uczuciowo neutralnych, a nieco utrudnia względem systemów cieplejszych i słodszych obrazowanie radości. Lecz nic takiego się nie pokazało i naturalizm zawierający w sobie naturalną temperaturę bezproblemowo wystarczył, by podgrzewane radością klimaty także przekazywać.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

3 komentarzy w “Recenzja: Ayon Spitfire

  1. ductus pisze:

    Piotrze, bardzo chętnie czytam Twoje recenzje. Wiele metafor, poezji, a przy tym całkiem realistyczne, znakomite obserwacje – określając dźwięk. Jakże trudno jest opisać, co się słyszy, jakże dobrze i łatwo trafiasz w punkt robiąc to. Akurat tu o Ayonie powiedziałeś coś, co i ja tak czuję, słuchając mojego Crossfire III na tej samej lampie AA62B. Szkopda, że to nie zgrało się z wysłaniem LST HBZ, bo wydaje mi się, miałbyś co posłuchać czy z 009, czy też z lambdą signature. Ale co się odwlecze, to…

    1. Piotr Ryka pisze:

      Na dniach mają przyjechać monobloki Ayona, tak więc byłaby szczególna okazja. Może dasz radę? A gdyby nie, to Ayona mam zawsze pod ręką.

      1. ductus pisze:

        To obecnie kłopot, bo nie mam na razie swojego HBZ. Na zasadzie – szewc bez butów chodzi. Ale plany są.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy