Recenzja: Ayon Spitfire

Odsłuch

Wysterowaniem sygnału tego monstrum zajmują lampy 12AU7 oraz 6H30.

Wysterowaniem sygnału tego monstrum zajmują lampy 12AU7 oraz 6H30.

   Wzmacniacz przyjechał w stanie dziewiczym, a na wygrzanie poświęciłem mu dwa tygodnie, tak więc za efekty dłuższego procesu grzewczego nie odpowiadam. Bardzo możliwe, a nawet pewne, że grał będzie potem jeszcze lepiej, ale tego już inni zaznają. Ze spraw oprzyrządowania odsłuchu jest tylko jedna rzecz bardziej szczególna, mianowicie użyty został przewód głośnikowy Harmonixa o widełkowych zakończeniach, ponieważ nietypowe banany Sulka nie chciały się dobrze zafiksować w głośnikowych stykach nie mających nawierconych otworów w trzpieniach śrubowych. Poza tym było normalnie, to znaczy sygnał od SACD Accuphase po kablu XLR od Tellurium Q Black Diamond i głośniki Reference 3A.

Odnośnie tego co najważniejsze. Wzmacniacz zagrał wyjątkowo wypośrodkowanym dźwiękiem, bez śladu lampowego manieryzmu. Oferował naturalne, biologiczne ciepło, z temperaturą 36,6º, a więc bez żadnego rozgorączkowania. A podobne jak temperatura były faktura i forma dźwięku, z tym, że tu już pojawiały się cechy indywidualne, stanowiące wyznacznik.Spośród nich charakterystyczna dla lamp gładkość dotyczyła samego tylko płynięcia; można powiedzieć – gracji poruszania, natomiast same dźwięki miały mocno zaznaczoną chropawość tekstur i indywidualizm. Wszelkie mniejsze czy większe chrypki, skłonności do grasejowania, a także wszelka naturalna pikantność, oschłość itp. – to wszystko nie było wygładzane ani owiewane czarem ciepła czy słodyczy, tylko ukazywało się naturalnie, realistycznie, bez żadnych upiększeń. Ale równocześnie czar był, tyle że brany właśnie z tej naturalnej swobody wypowiedzi, a także z doskonałej realizacji wybrzmień, jak również ze głębi oddechu i ogólnego rozmachu prezentacji.

Przepatrzmy to po kolei. Dźwięk tworzył jednolity, spójny spektakl, tak jakby świetnie zgrany zespół odgrywał dopracowany scenariusz, a jednocześnie poszczególne brzmienia, tak jak poszczególne role, jawiły się z bardzo silnym wyrazem własnym. Tak więc pod tym względem bardzo wysoka nota, jeżeli brać za wyznacznik realizm. Bo nie całościowa jakaś własna pomysłowość na styl, czy jakaś aura – w sensie przyciemnienie, dosłodzenie, podgrzanie – tylko muzyka w realistycznej, naturalnie zindywidualizowanej formie.

Wzmacnianiem natomiast zajmują się potężnie wyglądające AA62B.

Wzmacnianiem natomiast zajmują się potężnie wyglądające AA62B.

Takie realistyczne podejście może się jednak realizować na różnych poziomach jakościowych, a ten tutaj miał za zdecydowany atut elegancję, żywość i głębię brzmienia. Trzeba jednak zaznaczyć, że pisząc „głębię” nie mam na myśli zwyczajnie pogłębionego grania, czyli takiego dla efektu schodzącego niżej niż trzeba, tylko takie mające dużą pojemność w sensie czysto przestrzennym, a przy tym znakomitą przejrzystość oraz swobodę oddechu, przy jednoczesnym braku zjawiska dopompowywania. Nie wyczuwało się ani trochę jakiegoś spienienia czy musowania; dźwięki miały spokojne powierzchnie i spokojną strukturę wewnętrzną, natomiast ich obszerność, czystość i artykulacyjna staranność wyraźnie się narzucały, tworząc wartość dodaną. Tak więc nie był to realizm taki sobie, przeciętny, zwyczajny, tylko mający swój urok i swą dawkę piękna. Takiego nie branego ze szczególnych aromatów i specyficznych esencji – z jakiejś dołożonej poetyki, strojności i innych brzmieniowych czarów – tylko ze swobody i elegancji tego co naturalne. Bez pozłotek, bez pudrów, bez rzucania sztucznego światła, bez wyciągania na plan pierwszy jakiejś ornamentyki. Bez też dodawanej głosom słodyczy i wygładzenia. Także bez przydawania wszystkiemu basu i powściągania sopranów.

Jak zwykle u Ayona wysokie tony okazały się ekspansywne, strzeliste, srebrzyste, wibrujące. Na każdym kroku obecne, ani trochę nie wycofane. Ale zarazem ukazane tak dobrze, że zero z nimi problemów. Przeciwnie – wyraźnym były atutem. Wszystko dzięki nim skrzyło się i ożywało, a w całym paśmie panowała ogólna równowaga, niczego nie cofająca i niczego nie forsująca. Wszystkiego dużo i wszystkiego po równo. Z sopranami mającymi swoje błyski, trzaśnięcia i misterne dzwonienia. Ze średnicą o naturalnym wyrazie – bardzo dobrze ukazującą wiek wykonawców i ich indywidualizm głosowy – a przy tym w sposób świeży, przejrzysty i dźwięczny, bez śladu osładzania czy jakiejś lepkości. Poniżej tego obszerny i oddziałujący przede wszystkim przestrzennie przedział basowy, o konturach wyraźnych i dużej donośności, a bez akcentu na super masywność i bez ociężałości. Bardziej nośny niż przysadzisty, ale wyraźnie obecny a nie tylko obecność jakimś dmuchaniem udający.

Ayon_Spitfire_013_HiFiPhilosophy Ayon_Spitfire_015_HiFiPhilosophy Ayon_Spitfire_018_HiFiPhilosophy Ayon_Spitfire_017_HiFiPhilosophy

 

 

 

 

Przy tej okazji  pewna ciekawostka, jako że sam ten bas nie był zgęszczony, ale na przykład oklaski wypadały właśnie gęsto, z bardzo solidnym dociążeniem klaśnięcia i jednocześnie świetnym rozbiciem na dłonie. Nie takie tylko trzaskające, jakby ktoś miął celofan, ale mające dużo do powiedzenia o przestrzeni swojego dziania i cielesności rąk. Aż mnie to zaskoczyło, bo się spodziewałem, że te wyraziste, wszędobylskie soprany wezmą górę, a tymczasem ani trochę nie zdominowały niższego pasma.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

3 komentarzy w “Recenzja: Ayon Spitfire

  1. ductus pisze:

    Piotrze, bardzo chętnie czytam Twoje recenzje. Wiele metafor, poezji, a przy tym całkiem realistyczne, znakomite obserwacje – określając dźwięk. Jakże trudno jest opisać, co się słyszy, jakże dobrze i łatwo trafiasz w punkt robiąc to. Akurat tu o Ayonie powiedziałeś coś, co i ja tak czuję, słuchając mojego Crossfire III na tej samej lampie AA62B. Szkopda, że to nie zgrało się z wysłaniem LST HBZ, bo wydaje mi się, miałbyś co posłuchać czy z 009, czy też z lambdą signature. Ale co się odwlecze, to…

    1. Piotr Ryka pisze:

      Na dniach mają przyjechać monobloki Ayona, tak więc byłaby szczególna okazja. Może dasz radę? A gdyby nie, to Ayona mam zawsze pod ręką.

      1. ductus pisze:

        To obecnie kłopot, bo nie mam na razie swojego HBZ. Na zasadzie – szewc bez butów chodzi. Ale plany są.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy