Recenzja: Ayon CD-10 II Signature

Odsłuch

Te same złącza i funkcje z tyłu.

   Darujmy sobie start od słuchawek, już się wszystkim przejadły. Kolumny Zingali 3.15 EVO i tak pokażą więcej, bo jeszcze nie wymyślono takich głośników do zakładania na uszy, które by im brzmieniowo dały radę. Słuchawki zostawimy na deser, tylko konsultacyjnie.

By opis nie był jałowy – złożony z samych oderwanych opinii w manierze „mi się zdaje”– do porównania stanął o kilkanaście lat starszy i sporo (nawet wliczając inflację i modyfikacje) tańszy Cairn Soft Fog V2, mający w arsenale zalet wysoce analogową kość Analog Devices AD 1896 (24-Bit/192 kHz), a także szereg modyfikacji indywidualnych w postaci zegara LC-audio, dodatkowego transformatora i wyszłych niestety dawno temu z produkcji (naprawdę szkoda) sławnych kondensatorów Black Gate. Jego waga, wraz z tymi poprawkami, to ponad 10 kg, czyli nie taki znów ułomek. A gdy dołożyć dobry kabel zasilania i postawić na dobrych podstawkach, zaczyna robić się ciekawie tudzież dla konkurencji niebezpiecznie, bo już wg samych technicznych danych dynamika osiąga 120 dB, a S/N 142 dB, czyli parametry wyższe niż w obiekcie recenzji.

Nie na tyle jednakże, by o półtorej przeszło dekady młodszy i kilkanaście udoskonaleń bogatszy Ayon doznał wizerunkowego uszczerbku, niemniej sam przed sobą zmuszony byłem przyznać, że Cairn wypadł znakomicie. Tak przy okazji zauważę, iż dopiero długie lata po nabyciu ukazał mi się jako bardzo łasy na wysokiej jakości kable zasilające (wcześniej takich nie używałem) oraz stawianie na czymś lepszym od własnych nóżek (czego też nie praktykowałem), w związku z czym cała ta często wyśmiewana audiofilska „biżuteria” okazuje się nie być dmuchaniem w kij. Pod obydwoma względami miał w tej mierze staruszek Cairn wygodę, bo zasianie czerpał poprzez nominalnie kilka razy od siebie droższy przewód Sulek 9×9 Power (25 000 PLN) z dodatkowym wsparciem równie nietaniej listwy Power Base Hi End, a oba odtwarzacze stały na stole audiofilskim Rogoz Audio i dodatkowo podstawkach Avatar Audio – wobec czego ta jedynie pomiędzy nimi w otoczeniu zewnętrznym różnica, że Ayon z tej samej listwy brał zasilanie kablem Shunyata Sigma NR – najwyższym w ofercie amerykańskiej firmy i też swoje kosztującym (15 750 PLN).

Przejdźmy nareszcie do sedna sprawy. W czego ramach, zgodnie ze wstępną sugestią, darujemy sobie jałowe peany i ewentualne „widzi mi się” krytyki, zawężając sprawę do opisania różnic między odtwarzaczem testowanym a własnym oceniającego – lubianym przez niego i cenionym za umiejętność dania popalić droższym. (Kilka modeli Accuphase to na pewno pamięta.) I aby stało się przejrzyściej, ujmiemy te różnice w punktach; ażeby zaś sytuacja była jeszcze bardziej klarowna, zauważymy na wstępie, iż wszystkie te wyliczenia to kolejne przewagi Ayona nad Cairnem – żaden z punktów nie odwraca kierunku.

Zatem:

– Od strony czysto technicznej ukazała się przede wszystkim różnica na obszarze sopranów. Te były u Ayona całościowo mocniej obecne, a postaciowo bardziej srebrzyste, bardziej „crisp” i bardziej prawdziwościowo strzeliste; oraz nie tylko silniej akcentowane, ale też bardziej co do charakteru zindywidualizowane – i ogólnie po prostu lepsze: bardziej dobitne, trójwymiarowe, realistyczne i odsłuch wzbogacające przy jednoczesnym braku negatywnych wpływów. (A już szczególnie ich pomocność zaznaczyła się na dalszym etapie w przypadku słuchawek HEDDphone, do czego jeszcze wrócę.)

– Ta wyraźna różnica miała daleko idące konsekwencje, z których pierwszą mocniejsze czucie obecności. Szalenie dla wszelkiej sztuki odtwórczej ważnej, najbardziej chyba nawet ze wszystkiego cenionej. Bo, przykładowo, za co najbardziej się ceni sławny obraz Vermeera „Dziewczyna z perłą”, zwany Moną Lisą północy? (W rzeczywistości to nie perła, tylko cynowy kolczyk w uchu córki artysty.) Owoż nie za co innego jak to, że kiedy się weń wpatrywać, wówczas, mimo iż nie jest fotografią, i nawet specjalnie nie zabiega o jak najprecyzyjniejsze oddanie detali, lepiej od najlepszej nawet fotografii potrafi stwarzać więź personalną pomiędzy widzem a obiektem. U Vermeera ten efekt zostaje osiągnięty dzięki bardzo specjalnym technikom malarskimi (plus oczywiście jego geniusz), a odtwarzacz Ayona personalizuje instrumenty i wykonawców właśnie poprzez precyzję – jest fotograficznie dokładny. To go różniło od Cairna, który swój realizm budował bardziej w stylu Vermeera, to znaczy z bardziej aktywnym uczestnictwem słuchającego. Jego realizm wymagał dłuższej adaptacji, dopiero po chwili w pełni się kształtował, wcześniej dopasowując ze zmysłami. U Ayona tego nie było, uderzał realizmem natychmiast i uderzał nim mocniej. (Bo Cairn to nie Vermeer, on tak dobrze nie umie.)

 

 

 

 

– W ramach owego realizmu podczas słuchania Ayona stawali przed słuchaczem wokaliści i instrumentaliści oraz ich instrumenty w narzucająco realnej formie, a także ożywała na pełną skalę przestrzeń, co było równie cenne. Zawsze ten aspekt uwypuklam, lecz nigdy tego dosyć. Bo bez udziału żywej przestrzeni – odciskającej się dotykowo jako ciśnienia i podciśnienia, tętniącej muzycznymi brzmieniami i towarzyszącymi im szmerami, także pauzami pozornej ciszy, zaburzanej jedynie leciutkim szumem i niemą lecz dojmującą obecnością – bez tego nie ma muzyki odtwarzanej na szczytowym pułapie. Tę stronę inżynierii odtwórczej, tak samo jak personalizację, Ayon realizował na pewno lepiej.

– Co więcej, wychodząc już poza bezpośrednie porównania, pod względem obu tych składników  okazał się tak wyrafinowany, jakby był dużo droższy. Patrząc od strony tych naj-naj droższych odstawał właściwie jedynie plastyką formowanych postaci oraz sposobem umieszczania ich na scenie, już niekoniecznie natomiast architekturą owej sceny. (To zależało od utworu.)

– Doskonale na tle Cairna wypadła też dynamika (zresztą wspomnieniowo również). Głośność była głośniejsza, cichość cichsza, delikatność delikatniejsza, atak bardzie forsowny.

– Wracając jeszcze do plastyki. Co prawda Ayon CD-35 HF Edition i jemu podobni mocarze na pewno potrafią dźwiękowym dłutem operować jeszcze sprawniej – modelować bardziej sferyczne dźwięki, przywołujące autentyczniejszych wykonawców lepiej ulokowanych na scenie (przy czym największa  przewaga właśnie w aspekcie zawieszania dźwięków – ujmowania ich w perspektywę oraz ukazywania ich ekstensji), niemniej to wszystko w ramach różnic subtelnych, z pewnością nie jakichś zasadniczych, toteż śmiało mogę napisać, iż Ayon CD-10 II Signature grał zjawiskowo dobrze i był diablo realistyczny.

– Tym to będzie słuszniejsze, że względem też świetnie spisującego się Cairna wykazał się także lepszą szczegółowością. (Nie w sensie ilościowym, gdyż Cairn wszystko łapał, ale pod względem ekspozycji szczegółów; tak samo wieloaspektowej i trudnej, jak ekspozycja głównych postaci.)

Lampki informującej o poprawności fazy już teraz nie uświadczymy.

– Analogiczna sytuacja w odniesieniu do predyspozycji emocjonalnych. I pod ich względem między odtwarzaczami najdobitniejsza różnica. Ayon był, można rzec, srebrzysto-czarny nie tylko w odniesieniu do wyglądu, ale też i znaczeniu brzmieniowym. Bardziej srebrzyste jego dźwięki rzucane były na tła czarniejsze. Z kolei Cairn, przede wszystkim skutkiem modyfikacji, lecz nie tylko, operował paletą formowaną głównie przez kondensatory Black Gate – bardziej zatem kremowym światłem, miękkimi ale wydatnymi światłocieniami, wybitną substancjonalnością, mniej wyostrzonym i właśnie poprzez to bardzo plastycznym rysunkiem, dłuższymi też i nie tak ekspresyjnymi wybrzmieniami. Wszystkie te różnice były uchwytne, ale w słowach recenzji stają się dużo większe niźli w uszach, jako że chwilami oba odtwarzacze grały niemalże identycznie i bardzo trudno byłoby stwierdzić w ślepym teście, który aktualnie pracuje. Niemniej atmosfera ogólna u każdego odmienna – z Ayonem bardziej żywiołowa, rozedrgana i podekscytowana; z Cairnem łagodniejsza, mniej porywcza, bardziej kładąca nacisk na łagodne przejścia tonalne, wycieniowanie i wysmakowanie barwne z własną manierą niższej temperatury barwowej – barw cieplejszych i nie tak ostro z sobą kontrastujących.

– Te odmienności emocjonalne wzmacniane były tym, że Ayon operował medium całkowicie przejrzystym, a Cairn swym kremowym światłem to medium trochę wypełniał, czyniąc je dotykowo i uczuciowo łagodniejszym. Też przy okazji cieplejszym.

– Ostatnia różnica (aby nad miarę nie przeciągać) w odniesieniu do dykcji. Cairn oferował styl można powiedzieć normalny, tak jakbyś z kimś rozmawiał. O tyle jednak wzbogacony, że w przypadku operowych arii czy innych co szlachetniejszych głosów z całym przydanym im bogactwem – blaskiem, mienieniem się, wibracjami, echami itp. Też przy tym potrafił być ofensywny i krzyczeć przenikliwie, ale na tle jego Ayon styl oferował bardziej sceniczny, wynikające z niego głosy były bardziej aktorskie. Nie w sensie aktorstwa dzisiejszego, gdzie w telewizyjnych sitcomach wszyscy (lub prawie) posługują się językiem ulicznym, tylko aktorstwa klasycznego, kiedy do szkół wybierano ludzi o głosach brzmiących jak najdobitniej i jak najbardziej charakterystycznie. Zgodnie z takim doborem kontury głosów od Ayona były ostrzejsze, a same te głosy trochę głębsze i trochę bardziej gardłowe. Ponownie różnica bardzo mała, lecz ponownie uchwytna.

Doznamy za to wygody braku dociskowego krążka. (A ściślej jego integracji z pokrywą.)

Takie zróżnicowanie stylistyczne musi mieć przełożenie na pasowanie do pozostałych elementów toru. Już to sygnalizowałem odnośnie słuchawek HEDDphone i rzecz od razu rozwinę: styl Ayona pasował do nich lepiej, w większym stopniu zmuszając wyjątkową ich muzykalność do przybierania nie tylko form układnych, ale też bardziej agresywnych postaw. Ich potrzebujące rozbiegowej energii, porywczej dynamiki, wyraźności konturów i całkowicie transparentnego medium przetworniki AMT ożywały wraz z tymi walorami Ayona – wyjątkowa ich spójność, gęstość, melodyka i łagodne, trochę przez chmury światło, nabierały tempa i blasku. Także temperamentu. Co ani trochę nie znaczy, że słuchawki bardziej temperamentne wypadały z Ayonem za ostro. Tu można wtrącić wątek ogólniejszy i w jego ramach zauważyć, że sytuacja pod względem spotykanej kiedyś nagminnie brzmieniowej pikanterii zdecydowanie się poprawiła. Obecne przetworniki cyfrowo-analogowe i wzmacniacze sygnalizują duży postęp, a nie od rzeczy będzie dodać, iż to samo tyczy interkonektów. O wiele zatem łatwiej budować tory brzmieniowo satysfakcjonujące i najnowszy odtwarzacz Ayona też będzie temu sprzyjał. Mimo iż wciąż zachowuje cechy przewodnie swej firmowej szkoły – krystaliczną czystość i wyrazistość – stoją one w jego wydaniu na o wiele wyższym niż kiedyś poziomie, w związku z czym będzie obojętne, czy współpracę podejmie ze wzmacniaczem lampowym, czy którymś tranzystorem, oraz jakie słuchawki albo kolumny zostaną im podpięte. Doskonale spisze się zarówno w towarzystwie samym z siebie bardziej pikantnym, jak i bardziej łagodnym. W obu wypadkach epatował będzie żywiołowością, mocnym poczuciem realizmu i podnoszącym wyraźność ostrym krawędziowaniem – efektownie i jakże potrzebnie rozpraszanym przez trójwymiarowe traktowanie całości i detali. Także mocnymi kontrastami i dużą skalą dynamiczną oraz – bardzo istotne – ożywiającą wszystko dawką energii. Sygnał wychodzący z odtwarzaczy Ayona zawsze tym imponował, ale czasami przechodziło to w zbyt płaską ostrość, co teraz nie ma miejsca. Nie trzeba więc będzie poszukiwać pasującego wzmacniacza przeczesując rynek aż po horyzont lunetą, nada się pierwszy lepszy. (Oczywiście z większym naciskiem na „lepszy” niż na „pierwszy”.) I żeby to jeszcze podkreślić, na sam koniec napiszę, że też ostro konturujące i niesamowicie szczegółowe słuchawki Ultrasone Tribute 7 rewelacyjnie z nim wypadły w konfiguracji symetrycznej z tranzystorowym wzmacniaczem Phasemation, przy czym nie bez znaczenia było to, że okablowanie miały  od Tonalium zamiast firmowej lipy. Trójwymiarowość, orgia szczegółów i niesamowita saturacja plus zjawiskowe echa – tego się słuchało z zapartym tchem, niczym katedralnego chóru.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

8 komentarzy w “Recenzja: Ayon CD-10 II Signature

  1. Pawcio pisze:

    Widzę, że Ayon wraca do zintegrowanego docisku płyty CD z pokrywką. Ładnych parę lat temu firma zrezygnowała z tego rozwiązania bo podobno było awaryjne / problematyczne. Pełno negatywnych opinii tego rozwiązania na starych forach. Mój pierwszy Ayon to był 1 SX więc miał krążek dociskowy i nie było żadnych problemów. Ciekawe czy poprawili stare rozwiązanie, czy też komfort wziął górę nad jakością.
    W treści recenzji nie znalazłem informacji czy tor audio jest zbalansowany czy tylko ma wyjścia xlr, bo to by świadczyło o zmianie koncepcji tego urządzenia.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Kwestia zbalansowania nie jest łatwa do oceny, ponieważ urządzeń symetrycznych od A do Z pomiędzy mającymi wyjścia XLR prawie nie ma. Zdecydowana większość to częściowo symetryczne, a na ile symetryczny jest nowy odtwarzacz Ayona, tego nie podejmuję się ocenić, bo sam producent na ten temat zbytnio się nie rozwodzi. Oczywiście mógłbym poprosić Waldka Łuczkosia albo Jarka Waszczyszyna o rozebranie maszyny na detale i ocenę, ale taka gra nie byłaby chyba warta świeczki. Na pewno duża część toru sygnałowego jest w tym wypadku rozdzielona i stopnie wyjściowe są dwa.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Tak przy okazji: wszystkie odtwarzacze Accuphase mają wyjścia XLR oraz osobne kości przetworników w każdym kanale, a mimo to producent przyznaje, iż dopiero model DP-950/DC-950 jest rzeczywiście symetryczny.

        1. n pisze:

          Jakby był symetryczny to by napięcie nie wynosiło 2.5V. XLR-y są dodane dla wygody. W ich przypadku to ma sens, bo korzyści balansu w DAC są głównie przy współdzielonym zasilaniu. Do tego nie musisz kombinować jak przerobić sygnał na RCA, masz dwa rodzaje gniazd tej samej jakości.

  2. Mariusz pisze:

    A jak się spisuje jako dac?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Tak samo jak cały odtwarzacz. Osobiście lubię przetworniki Ayona – mają muzyczny nerw, nie grają obojętnie, nie da się przy nich nudzić, chyba że z zatkanymi uszami.

  3. jafi pisze:

    Te dłuższe wybrzmienia Cairna z Twojego opisu dają dużo do myślenia…
    W sensie jakości, czy też lepszości.
    Z mojego doświadczenia wybieram prezentację, w którym jeden dźwięk wciąż trwa, gdy inny już się zaczyna.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Ayon stara się być szybki, trójwymiarowy i kontrastowy, Cairn taki bardziej brzmieniowo wysmakowany i spokojniejszy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy