Recenzja: Ayon CD-10 II Signature

    Jeszcze żyjemy! Jeszcze żyjemy! – krzyczą odtwarzacze CD, przypominając o sobie w czasach płyt SACD już poszłych w odstawkę i zwykłych krążków CD coraz bardziej ustępujących pod naporem powracających winyli i panoszących się plików. Siła tych wciąż na przekór otoczeniu dychających jeszcze odtwarzaczy to efekt przyzwyczajenia i sentymentów, a w największym stopniu kolekcji płytowych, które niemałym nakładem sił i środków gromadzono latami, z którymi wraz z tym się zżyto, toteż nie wylądują rach-ciach w koszu na śmieci tylko dlatego, że pliki są modniejsze i wygodniejsze. Poza tym pliki odczytywane przez PC czy laptopa skażone są szumem własnym czytnika, co je naraża na bycie gorszymi brzmieniowo od płyt CD czytanych przez odtwarzacz, w którym nie ma magistrali współdzielonej z systemem operacyjnym i kilkoma przynajmniej aktywnymi w tle programami, ani dziadowskiej sekcji zasilania na bazie pipkowatych kondensatorków. Aby się od takiego szumu i tego marniutkiego zasilania uwolnić, trzeba mieć pliki zgromadzone na samodzielnie działającym dysku, w rodzaju zrecenzowanego niedawno I-O-Data Soundgenic, albo w całym specjalnym czytniku plików, co jest sporym lub nawet bardzo dużym wydatkiem, pomnażany kosztami odpowiedniej jakości samych plików źródłowych, które pobiera się z internetowych plikowni łatwiutko, lecz które tanie nie są.

Wybór źródła w tej mocno pogmatwanej obecnie, o wiele bardziej niż kilkanaście lat temu sytuacji, to oczywiście kwestia suwerennych decyzji audiofila, natomiast rolą recenzenta jest uprzytamnianie mu, co może zyskać albo stracić wykładając należną kwotę na to czy tamto urządzenie. Tym urządzeniem w bieżącej recenzji będzie najnowszy odtwarzacz CD od Ayona, którego pośród innych walorów największym wyróżnikiem jest zdolność zamiany zwykłych płyt CD w SACD, dzięki specjalnemu, przez lata opracowywanemu konwerterowi sygnału cyfrowego PCM w DSD. To właśnie dzięki weń wyposażeniu i kondensatorom Mundorf Gold/Silver nasz Ayon CD-10 II nosi przydomek „Signature” i jest droższy od wersji podstawowej (16 900 PLN) o przeszło cztery tysiące, a gdyby jeszcze miał „wyselekcjonowane komponenty ścieżki sygnałowej”, byłby droższy o kolejne cztery dwieście i nosił przydomek „Ultimate”. Tak jednak nie jest, wysupłanie kwoty 21 100 PLN wystarczy. W zamian otrzymamy typowy dla Ayona gruby pancerz z czarnego aluminium, wewnątrz którego gęsto utkana elektronika, w której objęcia można od góry władować płytę i wyjść od tyłu z jej cyfrowym sygnałem zamienionym na analogowy poprzez gniazda RCA i XLR w wariantach „High” i „Low” głośności. A teraz o tym szerzej.

Budowa

Nowy Ayon wygląda tak samo jak poprzednie.

   Odtwarzacze  Ayona rozpoznajemy już z kilkudziesięciu metrów, bo nie ma drugich o tak mocno zaokrąglonych narożach i tak charakterystycznych pokrywach napędu. Nie ma też sensu się nad tym rozwodzić, bo już to parę razy przerabiałem, ale jest sens przypomnienia, że tak masywne obudowy zapewniają sztywniejsze oparcie dla płytowej wirówki i lepszą izolację od zewnętrznych pól magnetycznych. Odtwarzacz waży 13 kilogramów, nie jest więc superciężki, ale też jego masa ma swoją pozytywną wymowę. Część obsługowa to ayonowy standard – siedem podświetlanych czerwienią guziczków pokrywy wierzchniej i podłużny, też czerwono świecący wyświetlacz frontonu, który można przygasić bądź całkowicie zgasić. Z rzeczy nowszych, ale nie całkiem, bo odziedziczonych po droższym CD-35, jest wspomniany konwerter zamieniający PCM w DSD, którego pierwsza wersja spisywała się dobrze, ale miała pewne słabostki (w recenzji tego CD-35 starannie wyliczone), a poprawiona wersja druga stanowi już pozbawiony wad silny atut i przede wszystkim dla niej warto tego CD-10 II Signature wybrać.

Standardem jest też znany od dawna pilot, identyczny lub niemal taki sam jak znane z wielu poprzednich urządzeń marki, których wyróżnikami było bycie aluminiowym, także dość ciężkim i całościowo czarnym, aby kolorystycznie się stapiać. Do układu przycisków na którym można się przyzwyczaić, ale nauki będzie trochę, bo jest tych przycisków sporo, tak więc nie mamy do czynienia z pilotem typu szczątkowego, tylko przeciwnie – należącym do oferujących obsługę funkcji niedostępnych z poziomu obudowy. Też między innymi regulację głośności (tę z obudowy też można), tym przydatniejszą, że u wszystkich odtwarzaczy Ayona jest zrealizowana jak należy, to znaczy wraz ze ściszaniem nie redukuje się też jakość, a jeśli już, to pomijalnie – jakbyś wysokiej klasy potencjometru w przedwzmacniaczu używał. Bo też i sekcja regulacji wzmocnienia jest tutaj wbudowanym przedwzmacniaczem, z potencjometrem na bazie rozbudowanej sekcji regulacji napięcia wyjściowego, a nie jakimś tandetnym dzindzibołkiem z gatunku „aby-żeby”.

Ale od bezpośredniego poprzednika ma mniej o jeden przycisk.

Znanym od dawna standardem są też regulacje przełącznikowe z tyłu, obejmujące na jednym pstryczku wybór wyjściowych gniazd RCA, XLR lub obu jednocześnie przy pewnej redukcji jakości (co rzeczywiście słychać), na drugim wyższe lub niższe na tych gniazdach regulowane napięcie (do maksymalnie 2,2 V dla ustawienia „Low” i 4,4 V dla „High”), a trzecim przełącznikiem włączanie lub dezaktywację samej tej regulacji. Gniazdo dla kabla zasilania, także zgodnie z tradycją, ulokowano na tylnym panelu centralnie i doprawiono zatoczką dla bezpiecznika, nie ma natomiast stosowanej kiedyś lampki ostrzegającej przed nieprawidłową fazą (złą stroną żyły gorącej), ponieważ zabroniła tego, jako czegoś niebezpiecznego (sic!) niepozbierana umysłowo Unia Europejska.

Też zgodnie z tradycją gniazda wyjściowe ulokowano pojedynczo stronami blisko krawędzi bocznych, co znamionuje architekturę wewnętrzną dual mono. Urządzenie dostosowano do wymogów współczesności i ma na tę okoliczność cyfrowe wejścia USB, koaksjalne oraz optyczne, a także pojedyncze cyfrowe wyjście (75 Ω S/PDIF RCA). Też zgodnie z tradycjonalizmem ayońskim podstawki to masywne, aluminiowe walce – jak cała reszta obudowy w dopasowanym, czarnym wykończeniu. I znów w zgodzie z tradycją pozostając, w stopniu wyjściowym znajdujemy rosyjskie triody 6H30, a w zasilaniu niskoszumny transformator R-Core.

Przejdźmy do tego, co odróżnia tradycję od nowatorstwa. Oprócz po raz kolejny w tak stosunkowo niedrogim odtwarzaczu modułu PCM-DSD jest też i samoistne novum, w postaci braku dociskowego krążka. Pokrywa nad napędem ma zastępujący go docisk zintegrowany, nie trzeba więc się martwić o zagubienie ani każdorazowe ściąganie/nakładanie. Rzecz działa bez zarzutu, płyt w napędzie nie słychać, co tym jest korzystniejsze, że z całkowitym brakiem hałasu w napędach odtwarzaczy Ayona nie zawsze było idealnie. Prócz tego mocno akcentuje producent wyjście nie tylko dual mono i nie tylko przez stopień lampowy, ale też w klasie A i układzie single-ended triode, czyli się można domyślać, że cały układ wyjściowy też uległ modyfikacji. Skrócono również jeszcze bardziej (już wcześniej o to dbano) ścieżki na wcześniejszych etapach, zastosowano jeszcze lepsze kondensatory (tym lepsze w wersji „Signature”) i poprawiono stopień zasilania, a układ antywibracyjny pod napędem też został udoskonalony.

Identyczny za to wyświetlacz.

W sumie więc sporo zmian, co powinno być słychać i czego zaraz poszukamy. Jest także jedna zmiana redukcyjna – w przeciwieństwie do wersji pierwotnej, obecna nie czyta stereofonicznych płyt SACD. (Przypomnę, bo prawie wszyscy zdążyli już zapomnieć, że standard SACD był zrazu pomyślany jako wielokanałowy, a najpopularniejsze w późniejszym obrocie płyty dwukanałowe tego typu to forma uwsteczniona.) Nawet tych uwstecznionych wersja druga Ayona CD-10 nie odczyta, co jednak nie jest stratą, ponieważ poprzednia je wprawdzie nominalnie czytała, ale nie potrafiła tego robić z całą techniczną biegłością, więc także w jej przypadku producent zalecał jako lepszy odczyt z warstwy CD skonwertowany do DSD. Od strony wizualnej zmiana ta pociągnęła zniknięcie ósmego przycisku na obudowie (pierwszego z lewej, podpisanego „SACD/CD”), a wewnątrz pewnie modyfikację elektroniki obsługowej, ale o tym ze strony twórców całkowite milczenie. Wszakże gdyby ktoś sobie życzył czegoś więcej o technologii się dowiedzieć, strona firmowa Ayona jest gotowa i oferuje długaśne wyliczenie cech oraz zalet technicznych nowego dzieła firmy, w ramach którego mowa między innymi o całkowitym braku sprzężenia zwrotnego, o niskiej impedancji wyjściowej, czysto lampowej ścieżce sygnału oraz braku buforów. Także o filtrze prądowym na wejściu w zasilaniu i dziesięciostopniowej regulacji napięcia. To wszystko za wspomniane dwadzieścia jeden sto w przypadku wersji „Signature”, a co z tego dla brzmienia?

Odsłuch

Te same złącza i funkcje z tyłu.

   Darujmy sobie start od słuchawek, już się wszystkim przejadły. Kolumny Zingali 3.15 EVO i tak pokażą więcej, bo jeszcze nie wymyślono takich głośników do zakładania na uszy, które by im brzmieniowo dały radę. Słuchawki zostawimy na deser, tylko konsultacyjnie.

By opis nie był jałowy – złożony z samych oderwanych opinii w manierze „mi się zdaje”– do porównania stanął o kilkanaście lat starszy i sporo (nawet wliczając inflację i modyfikacje) tańszy Cairn Soft Fog V2, mający w arsenale zalet wysoce analogową kość Analog Devices AD 1896 (24-Bit/192 kHz), a także szereg modyfikacji indywidualnych w postaci zegara LC-audio, dodatkowego transformatora i wyszłych niestety dawno temu z produkcji (naprawdę szkoda) sławnych kondensatorów Black Gate. Jego waga, wraz z tymi poprawkami, to ponad 10 kg, czyli nie taki znów ułomek. A gdy dołożyć dobry kabel zasilania i postawić na dobrych podstawkach, zaczyna robić się ciekawie tudzież dla konkurencji niebezpiecznie, bo już wg samych technicznych danych dynamika osiąga 120 dB, a S/N 142 dB, czyli parametry wyższe niż w obiekcie recenzji.

Nie na tyle jednakże, by o półtorej przeszło dekady młodszy i kilkanaście udoskonaleń bogatszy Ayon doznał wizerunkowego uszczerbku, niemniej sam przed sobą zmuszony byłem przyznać, że Cairn wypadł znakomicie. Tak przy okazji zauważę, iż dopiero długie lata po nabyciu ukazał mi się jako bardzo łasy na wysokiej jakości kable zasilające (wcześniej takich nie używałem) oraz stawianie na czymś lepszym od własnych nóżek (czego też nie praktykowałem), w związku z czym cała ta często wyśmiewana audiofilska „biżuteria” okazuje się nie być dmuchaniem w kij. Pod obydwoma względami miał w tej mierze staruszek Cairn wygodę, bo zasianie czerpał poprzez nominalnie kilka razy od siebie droższy przewód Sulek 9×9 Power (25 000 PLN) z dodatkowym wsparciem równie nietaniej listwy Power Base Hi End, a oba odtwarzacze stały na stole audiofilskim Rogoz Audio i dodatkowo podstawkach Avatar Audio – wobec czego ta jedynie pomiędzy nimi w otoczeniu zewnętrznym różnica, że Ayon z tej samej listwy brał zasilanie kablem Shunyata Sigma NR – najwyższym w ofercie amerykańskiej firmy i też swoje kosztującym (15 750 PLN).

Przejdźmy nareszcie do sedna sprawy. W czego ramach, zgodnie ze wstępną sugestią, darujemy sobie jałowe peany i ewentualne „widzi mi się” krytyki, zawężając sprawę do opisania różnic między odtwarzaczem testowanym a własnym oceniającego – lubianym przez niego i cenionym za umiejętność dania popalić droższym. (Kilka modeli Accuphase to na pewno pamięta.) I aby stało się przejrzyściej, ujmiemy te różnice w punktach; ażeby zaś sytuacja była jeszcze bardziej klarowna, zauważymy na wstępie, iż wszystkie te wyliczenia to kolejne przewagi Ayona nad Cairnem – żaden z punktów nie odwraca kierunku.

Zatem:

– Od strony czysto technicznej ukazała się przede wszystkim różnica na obszarze sopranów. Te były u Ayona całościowo mocniej obecne, a postaciowo bardziej srebrzyste, bardziej „crisp” i bardziej prawdziwościowo strzeliste; oraz nie tylko silniej akcentowane, ale też bardziej co do charakteru zindywidualizowane – i ogólnie po prostu lepsze: bardziej dobitne, trójwymiarowe, realistyczne i odsłuch wzbogacające przy jednoczesnym braku negatywnych wpływów. (A już szczególnie ich pomocność zaznaczyła się na dalszym etapie w przypadku słuchawek HEDDphone, do czego jeszcze wrócę.)

– Ta wyraźna różnica miała daleko idące konsekwencje, z których pierwszą mocniejsze czucie obecności. Szalenie dla wszelkiej sztuki odtwórczej ważnej, najbardziej chyba nawet ze wszystkiego cenionej. Bo, przykładowo, za co najbardziej się ceni sławny obraz Vermeera „Dziewczyna z perłą”, zwany Moną Lisą północy? (W rzeczywistości to nie perła, tylko cynowy kolczyk w uchu córki artysty.) Owoż nie za co innego jak to, że kiedy się weń wpatrywać, wówczas, mimo iż nie jest fotografią, i nawet specjalnie nie zabiega o jak najprecyzyjniejsze oddanie detali, lepiej od najlepszej nawet fotografii potrafi stwarzać więź personalną pomiędzy widzem a obiektem. U Vermeera ten efekt zostaje osiągnięty dzięki bardzo specjalnym technikom malarskimi (plus oczywiście jego geniusz), a odtwarzacz Ayona personalizuje instrumenty i wykonawców właśnie poprzez precyzję – jest fotograficznie dokładny. To go różniło od Cairna, który swój realizm budował bardziej w stylu Vermeera, to znaczy z bardziej aktywnym uczestnictwem słuchającego. Jego realizm wymagał dłuższej adaptacji, dopiero po chwili w pełni się kształtował, wcześniej dopasowując ze zmysłami. U Ayona tego nie było, uderzał realizmem natychmiast i uderzał nim mocniej. (Bo Cairn to nie Vermeer, on tak dobrze nie umie.)

 

 

 

 

– W ramach owego realizmu podczas słuchania Ayona stawali przed słuchaczem wokaliści i instrumentaliści oraz ich instrumenty w narzucająco realnej formie, a także ożywała na pełną skalę przestrzeń, co było równie cenne. Zawsze ten aspekt uwypuklam, lecz nigdy tego dosyć. Bo bez udziału żywej przestrzeni – odciskającej się dotykowo jako ciśnienia i podciśnienia, tętniącej muzycznymi brzmieniami i towarzyszącymi im szmerami, także pauzami pozornej ciszy, zaburzanej jedynie leciutkim szumem i niemą lecz dojmującą obecnością – bez tego nie ma muzyki odtwarzanej na szczytowym pułapie. Tę stronę inżynierii odtwórczej, tak samo jak personalizację, Ayon realizował na pewno lepiej.

– Co więcej, wychodząc już poza bezpośrednie porównania, pod względem obu tych składników  okazał się tak wyrafinowany, jakby był dużo droższy. Patrząc od strony tych naj-naj droższych odstawał właściwie jedynie plastyką formowanych postaci oraz sposobem umieszczania ich na scenie, już niekoniecznie natomiast architekturą owej sceny. (To zależało od utworu.)

– Doskonale na tle Cairna wypadła też dynamika (zresztą wspomnieniowo również). Głośność była głośniejsza, cichość cichsza, delikatność delikatniejsza, atak bardzie forsowny.

– Wracając jeszcze do plastyki. Co prawda Ayon CD-35 HF Edition i jemu podobni mocarze na pewno potrafią dźwiękowym dłutem operować jeszcze sprawniej – modelować bardziej sferyczne dźwięki, przywołujące autentyczniejszych wykonawców lepiej ulokowanych na scenie (przy czym największa  przewaga właśnie w aspekcie zawieszania dźwięków – ujmowania ich w perspektywę oraz ukazywania ich ekstensji), niemniej to wszystko w ramach różnic subtelnych, z pewnością nie jakichś zasadniczych, toteż śmiało mogę napisać, iż Ayon CD-10 II Signature grał zjawiskowo dobrze i był diablo realistyczny.

– Tym to będzie słuszniejsze, że względem też świetnie spisującego się Cairna wykazał się także lepszą szczegółowością. (Nie w sensie ilościowym, gdyż Cairn wszystko łapał, ale pod względem ekspozycji szczegółów; tak samo wieloaspektowej i trudnej, jak ekspozycja głównych postaci.)

Lampki informującej o poprawności fazy już teraz nie uświadczymy.

– Analogiczna sytuacja w odniesieniu do predyspozycji emocjonalnych. I pod ich względem między odtwarzaczami najdobitniejsza różnica. Ayon był, można rzec, srebrzysto-czarny nie tylko w odniesieniu do wyglądu, ale też i znaczeniu brzmieniowym. Bardziej srebrzyste jego dźwięki rzucane były na tła czarniejsze. Z kolei Cairn, przede wszystkim skutkiem modyfikacji, lecz nie tylko, operował paletą formowaną głównie przez kondensatory Black Gate – bardziej zatem kremowym światłem, miękkimi ale wydatnymi światłocieniami, wybitną substancjonalnością, mniej wyostrzonym i właśnie poprzez to bardzo plastycznym rysunkiem, dłuższymi też i nie tak ekspresyjnymi wybrzmieniami. Wszystkie te różnice były uchwytne, ale w słowach recenzji stają się dużo większe niźli w uszach, jako że chwilami oba odtwarzacze grały niemalże identycznie i bardzo trudno byłoby stwierdzić w ślepym teście, który aktualnie pracuje. Niemniej atmosfera ogólna u każdego odmienna – z Ayonem bardziej żywiołowa, rozedrgana i podekscytowana; z Cairnem łagodniejsza, mniej porywcza, bardziej kładąca nacisk na łagodne przejścia tonalne, wycieniowanie i wysmakowanie barwne z własną manierą niższej temperatury barwowej – barw cieplejszych i nie tak ostro z sobą kontrastujących.

– Te odmienności emocjonalne wzmacniane były tym, że Ayon operował medium całkowicie przejrzystym, a Cairn swym kremowym światłem to medium trochę wypełniał, czyniąc je dotykowo i uczuciowo łagodniejszym. Też przy okazji cieplejszym.

– Ostatnia różnica (aby nad miarę nie przeciągać) w odniesieniu do dykcji. Cairn oferował styl można powiedzieć normalny, tak jakbyś z kimś rozmawiał. O tyle jednak wzbogacony, że w przypadku operowych arii czy innych co szlachetniejszych głosów z całym przydanym im bogactwem – blaskiem, mienieniem się, wibracjami, echami itp. Też przy tym potrafił być ofensywny i krzyczeć przenikliwie, ale na tle jego Ayon styl oferował bardziej sceniczny, wynikające z niego głosy były bardziej aktorskie. Nie w sensie aktorstwa dzisiejszego, gdzie w telewizyjnych sitcomach wszyscy (lub prawie) posługują się językiem ulicznym, tylko aktorstwa klasycznego, kiedy do szkół wybierano ludzi o głosach brzmiących jak najdobitniej i jak najbardziej charakterystycznie. Zgodnie z takim doborem kontury głosów od Ayona były ostrzejsze, a same te głosy trochę głębsze i trochę bardziej gardłowe. Ponownie różnica bardzo mała, lecz ponownie uchwytna.

Doznamy za to wygody braku dociskowego krążka. (A ściślej jego integracji z pokrywą.)

Takie zróżnicowanie stylistyczne musi mieć przełożenie na pasowanie do pozostałych elementów toru. Już to sygnalizowałem odnośnie słuchawek HEDDphone i rzecz od razu rozwinę: styl Ayona pasował do nich lepiej, w większym stopniu zmuszając wyjątkową ich muzykalność do przybierania nie tylko form układnych, ale też bardziej agresywnych postaw. Ich potrzebujące rozbiegowej energii, porywczej dynamiki, wyraźności konturów i całkowicie transparentnego medium przetworniki AMT ożywały wraz z tymi walorami Ayona – wyjątkowa ich spójność, gęstość, melodyka i łagodne, trochę przez chmury światło, nabierały tempa i blasku. Także temperamentu. Co ani trochę nie znaczy, że słuchawki bardziej temperamentne wypadały z Ayonem za ostro. Tu można wtrącić wątek ogólniejszy i w jego ramach zauważyć, że sytuacja pod względem spotykanej kiedyś nagminnie brzmieniowej pikanterii zdecydowanie się poprawiła. Obecne przetworniki cyfrowo-analogowe i wzmacniacze sygnalizują duży postęp, a nie od rzeczy będzie dodać, iż to samo tyczy interkonektów. O wiele zatem łatwiej budować tory brzmieniowo satysfakcjonujące i najnowszy odtwarzacz Ayona też będzie temu sprzyjał. Mimo iż wciąż zachowuje cechy przewodnie swej firmowej szkoły – krystaliczną czystość i wyrazistość – stoją one w jego wydaniu na o wiele wyższym niż kiedyś poziomie, w związku z czym będzie obojętne, czy współpracę podejmie ze wzmacniaczem lampowym, czy którymś tranzystorem, oraz jakie słuchawki albo kolumny zostaną im podpięte. Doskonale spisze się zarówno w towarzystwie samym z siebie bardziej pikantnym, jak i bardziej łagodnym. W obu wypadkach epatował będzie żywiołowością, mocnym poczuciem realizmu i podnoszącym wyraźność ostrym krawędziowaniem – efektownie i jakże potrzebnie rozpraszanym przez trójwymiarowe traktowanie całości i detali. Także mocnymi kontrastami i dużą skalą dynamiczną oraz – bardzo istotne – ożywiającą wszystko dawką energii. Sygnał wychodzący z odtwarzaczy Ayona zawsze tym imponował, ale czasami przechodziło to w zbyt płaską ostrość, co teraz nie ma miejsca. Nie trzeba więc będzie poszukiwać pasującego wzmacniacza przeczesując rynek aż po horyzont lunetą, nada się pierwszy lepszy. (Oczywiście z większym naciskiem na „lepszy” niż na „pierwszy”.) I żeby to jeszcze podkreślić, na sam koniec napiszę, że też ostro konturujące i niesamowicie szczegółowe słuchawki Ultrasone Tribute 7 rewelacyjnie z nim wypadły w konfiguracji symetrycznej z tranzystorowym wzmacniaczem Phasemation, przy czym nie bez znaczenia było to, że okablowanie miały  od Tonalium zamiast firmowej lipy. Trójwymiarowość, orgia szczegółów i niesamowita saturacja plus zjawiskowe echa – tego się słuchało z zapartym tchem, niczym katedralnego chóru.

Podsumowanie

  Od września 1982 (niedługo trzydzieści osiem lat upłynie), punktu na osi czasowej rozpoczynającego dzieje rynkowe odtwarzaczy CD, audiofilski krajobraz nie zmienił się zasadniczo, jednak to się zmieniło, że zdążyły odejść i wrócić urządzenia lampowe oraz gramofony, a jednocześnie czas cały trwała i trwa nadal (nie bez zawirowań odnośnie bitowego słowa i zapisu SACD) ewolucja czytników CD. W dziale archiwizacji obrazu i gromadzenia danych wypartych przez nośniki nowsze, ale wciąż trzymających wysoko gardę na obszarze archiwizacji muzycznej. Szczytowe obecnie formy odczytu takich danych to kaskadowe układy konwerterów D/A oraz konwersja PCM/DSD, przy czym drugi z tych wynalazków ma dużo większe znaczenie niż opracowana wcześniej przez Eda Meitnera konwersja zapisu wielokanałowego SACD do postaci dwukanałowej. Powód banalny – wielokanałowe SACD (5.1) umarły bardzo prędko, niewiele w takim formacie tytułów zdążyło się ukazać, mało kto zdążył nabyć. Trudnością dodatkową fakt, że wyposażony w tę konwersję odtwarzacz EMM Labs kosztuje ponad sto tysięcy, a inną jeszcze przyczyną – że w ramach tej konwersji gra on wprawdzie fenomenalnie (bez przesady najlepiej na świecie), ale zwykłe płyty CD odtwarza dość przeciętnie, do żadnej lepszej postaci ich nie konwertując. To zaś umieją i to jest największym atutem najnowszych odtwarzaczy Ayona, z których recenzowany teraz Ayon CD-10 II Signature jest najtańszy. Skonwertowana tą techniką muzyka ma w sobie (i ma jeszcze mocniej) owo szczególne coś, co akcentowałem już w poprzedzającej tę recenzję ocenie dysku HDL Soundgenic; zachowuje muzycznego ducha, taką muzykę przeżywamy mocniej. Cechę tę można nazywać tchnieniem, dotykiem uczuciowym, wizją – jakkolwiek będziemy nazywali, pozostaje złączeniem realności z czymś nadrealnym, do czego muzyka zawsze dąży. Wszak nie jest zjawiskiem naturalnym, a przecież w naturze mieszka. Więc kiedy słuchać Larghetta Es-dur z 24 Koncertu fortepianowego Mozarta, słychać kapanie kropel i śpiew ptaków, lecz słychać też coś więcej. I owo niepojęte „więcej”, czystą harmonią będące, materializuje się jeszcze wyraźniej w Andante F-major 21 Koncertu.

 

W punktach:

Zalety

  • Za budżet w miarę jeszcze przytomny odtwarzacz high-endowy.
  • I to nie w liberalnie poszerzonym high-endzie, a rzeczywiście elitarnym.
  • Potężny transformator, wyjściowy stopień lampowy i konwersja do DSD składają się na brzmienie zdolne przechować muzycznego ducha.
  • Bo mimo opadnięcia w niższy, nienaturalny świat cyfrowy, zachowuje się jej postać na tyle, że trudno ją odróżnić od rzeczywistej, powodująca podobne emocje.
  • Do czego jest potrzebna płynność oraz poetyka frazy.
  • Trójwymiarowe obrazowanie.
  • Ogromne bogactwo danych.
  • Potęga dynamiczna.
  • Niezredukowana dawka energii.
  • Wyrazistość konturu.
  • Ożywająca w pełni przestrzeń.
  • Kreacja żywych postaci o nieumownej obecności i wielkiej sile wyrazu.
  • Poetyka i magia brzmienia.
  • W tym liryzm i dramatyzm.
  • Poczucie obcowania z niezwykłością.
  • Bycie lepszym od innych.
  • Klasyczna, utrwalona forma urządzeń audio Ayona.
  • W jej ramach masywna obudowa i możliwy do wygaszenia wyświetlacz.
  • Także na ogół niedostępny w przypadku odtwarzaczy innych marek wachlarz ustawień gniazd wyjściowych i jakościowo bezstratna regulacja głośności.
  • Transformator R-Core.
  • Wyjściowy stopień lampowy w klasie A.
  • Dwa filtry cyfrowe do wyboru.
  • Poprawiony – bezgłośny teraz i lepiej resorowany napęd.
  • Uwalniający też użytkownika od zabaw z dociskowym krążkiem.
  • Renoma producenta.
  • Made in Austria.
  • Polski dystrybutor.
  • Trzy wersje urządzenia do wyboru – od standardowej po ultra.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Przyciski najczęściej używane na pilocie mogłyby być trochę większe.
  • A nóżki bardziej efektowne i bardziej antywibracyjne (tak jak w topowym CD-35 HF Edition).

 

Dane techniczne:

  • Odczyt: PCM 768 kHz/32-bit & DSD 256
  • Konfiguracja DAC: W pełni symetryczny / AKM Japonia
  • Dynamika: > 119 dB
  • THD: < 0,001%
  • Stosunek S/N: > 119 dB
  • Poziom wyjścia @1 kHz / 0,775V -0dB Low: 0 – 2.2 V / variable
  • Poziom wyjścia @1 kHz / 0,775V -0dB High: 0 – 4.4V / variable
  • Impedancja wyjściowa Single-Ended-RCA: ~ 300 Ω
  • Impedancja wyjściowa Balanced-XLR: ~ 300 Ω
  • Wyjście cyfrowe: 75 Ω S/PDIF (RCA)
  • Wejście cyfrowe: 75 Ω S/PDIF (RCA), USB – 24/384 kHz & DSD 64x/128x, TosLink
  • Zakres częstotliwości: 20Hz – 40kHz +/- 0.3dB
  • Zniekształcenia harmoniczne @ 1kHz: < 0.001%
  • Pilot zdalnego sterowania: Tak
  • Wyjścia: RCA & XLR
  • Wymiary: 48 x 36 x 12 cm
  • Waga: 13 kg

Cena: 21 100 PLN

 

System:

  • Źródła: Ayon CD-T II Signature, Cairn Soft Fog V2.
  • Wzmacniacz słuchawkowy: ASL Twin-Head Mark II, Phasemation EPA-007-
  • Słuchawki: HEDDphone, Meze Empyrean (kabel Tonalium-Metrum Lab), Sennheiser HD 800 (kabel Tonalium-Metrum Lab), Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium-Metrum Lab) .
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Kolumny: Zingali Client Evo 3.15.
  • Interkonekty: Sulek Audio & Sulek 6×9, Tellurium Q Black Diamond XLR.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Acrolink MEXCEL 7N-PC9500, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Sulek 9×9 Power.
  • Listwa: Power Base High End.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Acoustic Revive RIQ-5010, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

8 komentarzy w “Recenzja: Ayon CD-10 II Signature

  1. Pawcio pisze:

    Widzę, że Ayon wraca do zintegrowanego docisku płyty CD z pokrywką. Ładnych parę lat temu firma zrezygnowała z tego rozwiązania bo podobno było awaryjne / problematyczne. Pełno negatywnych opinii tego rozwiązania na starych forach. Mój pierwszy Ayon to był 1 SX więc miał krążek dociskowy i nie było żadnych problemów. Ciekawe czy poprawili stare rozwiązanie, czy też komfort wziął górę nad jakością.
    W treści recenzji nie znalazłem informacji czy tor audio jest zbalansowany czy tylko ma wyjścia xlr, bo to by świadczyło o zmianie koncepcji tego urządzenia.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Kwestia zbalansowania nie jest łatwa do oceny, ponieważ urządzeń symetrycznych od A do Z pomiędzy mającymi wyjścia XLR prawie nie ma. Zdecydowana większość to częściowo symetryczne, a na ile symetryczny jest nowy odtwarzacz Ayona, tego nie podejmuję się ocenić, bo sam producent na ten temat zbytnio się nie rozwodzi. Oczywiście mógłbym poprosić Waldka Łuczkosia albo Jarka Waszczyszyna o rozebranie maszyny na detale i ocenę, ale taka gra nie byłaby chyba warta świeczki. Na pewno duża część toru sygnałowego jest w tym wypadku rozdzielona i stopnie wyjściowe są dwa.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Tak przy okazji: wszystkie odtwarzacze Accuphase mają wyjścia XLR oraz osobne kości przetworników w każdym kanale, a mimo to producent przyznaje, iż dopiero model DP-950/DC-950 jest rzeczywiście symetryczny.

        1. n pisze:

          Jakby był symetryczny to by napięcie nie wynosiło 2.5V. XLR-y są dodane dla wygody. W ich przypadku to ma sens, bo korzyści balansu w DAC są głównie przy współdzielonym zasilaniu. Do tego nie musisz kombinować jak przerobić sygnał na RCA, masz dwa rodzaje gniazd tej samej jakości.

  2. Mariusz pisze:

    A jak się spisuje jako dac?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Tak samo jak cały odtwarzacz. Osobiście lubię przetworniki Ayona – mają muzyczny nerw, nie grają obojętnie, nie da się przy nich nudzić, chyba że z zatkanymi uszami.

  3. jafi pisze:

    Te dłuższe wybrzmienia Cairna z Twojego opisu dają dużo do myślenia…
    W sensie jakości, czy też lepszości.
    Z mojego doświadczenia wybieram prezentację, w którym jeden dźwięk wciąż trwa, gdy inny już się zaczyna.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Ayon stara się być szybki, trójwymiarowy i kontrastowy, Cairn taki bardziej brzmieniowo wysmakowany i spokojniejszy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy