Odsłuch: Przy odtwarzaczu
Zabrawszy cały majdan przeniosłem się pod odtwarzacz, któremu Full Score one podpiąłem via XLR, a ASL Twin-Head via RCA, zyskując możność szybkich porównań. Ciekawie się zrobiło, przede wszystkim skoczyła jakość, już nie wiem który raz udowadniając, że pliki nie dogoniły płyt CD, chociaż niewiele im brakuje. Ale wiele-niewiele umowną rzeczą, dla mnie tym razem było to dużo. Dla mnie i dla wzmacniacza Austrian Audio, który z pewnością grał w tej lokalizacji lepiej. I może zacznę od razu od najwyższej jakości, którą pokazał ze słuchawkami Dan Clark Audio STEALTH, grając z nimi tak dobrze, że niemal zrównał się z Twin-Head. A to niemały wyczyn – nikomu tak do końca się nie udaje; a tu cała różnica sprowadzała się do równiejszej u Full Score przekrojowości pasma i nieznacznie mniejszej żywości oraz nie takiego natchnienia.
– Tak, napisałem „równiejszego”, a wy pomyśleliście „to wszak lepiej”, ale nie w tym wypadku. Owo równiejsze sprowadzało się bowiem do bardziej monotonnej średnicy, takiej o słabszym melodycznym akcencie i nie tak silnym ujmowaniu. Ludzkie głosy, też trochę instrumenty, brzmiały ciut mniej prawdziwie, nie przejawiając takiego wdzięku i tak natchnionego oddechu, ale różnica była nieznaczna – taka do błyskawicznego zapomnienia. Czymś trwałym natomiast było, że brzmiało fantastycznie i szczerze mówiąc takiego brzmieniowego wyczynu po testowanym się nie spodziewałem. Bo owszem, przy komputerze okazał się świetnym wzmacniaczem, ciekawszym nawet średnio biorąc od Phasemation, lecz nie dającym oznak aż takiej jakości, jaka przy odtwarzaczu się zjawiła. A z flagowymi planarami Dana Clarka (fakt, wspomaganymi przez znakomity kabel) brzmienie zjawiło się nie tylko świetne technicznie, ale również na pełny wymiar artystyczne i biologicznie bez zarzutu. Nie było więc zniekształceń, tonalność więcej niż poprawna, pasmo po obu stronach na oścież, tempa i dynamika bez zarzutu, a pośród tego wszystkiego żywi ludzie, wywołujący odruchowe zdumienie stopniem swojego autentyzmu, do czego jeszcze atmosfera prawdziwości muzycznej z pełnym poczuciem uczestnictwa. Ogólnie biorąc nigdy tak tani wzmacniacz słuchawkowy tak dobrze u mnie nie grał, tym bardziej tranzystorowy.
Pozostałe słuchawki nie brzmiały aż tak fantastycznie, niemniej niewiele gorzej, a ich sposoby prezentacji okazały się takie same jak poprzednio przy komputerze. Ponownie tylko Ultrasone E15 wolały nie mieć TTT, raz jeszcze AudioQuest NightHawk dowiodły swej high-endowości (i to takiej bez żadnych ale), a Ultrasone T7 epatowały najmocniejszym kontrastem i najpotężniejszym basem. Przy czym szczególnie brzmienie NightHawk było wyróżniające – jako analogowo płynne, całe z muzycznej tkanki i olśniewające brzmieniowo. Nie aż tak wierne życiowo, jak to od DCA STEALTH, ale też nadzwyczajne, zwłaszcza przez jednolitość wyrazową i siłę budowania nastroju.
Przyznam, że trochę się obawiałem tej finałowej konfrontacji, ale wypadła znakomicie. Mniej więcej dziesięć razy lżejszy i dziesięć razy mniejszy austriacki wzmacniacz tranzystorowy nie pozwolił się zniszczyć dziesięciu łącznie lampom, w tym dwóm wyjściowym triodom 45’ układu single-ended. Żadnego nie było jakościowego progu do wstępowania i zstępowania; spokojnie, choć nie bez pewnych uwag, przechodziło się z jednego na drugi. W przypadku Dan Clark Audio STEALTH było niemal jak równy z równym. Eksponowany przez twórców układ True Transient Technology poprawiał transparentność i wnosił ożywienie, każde poza jednymi słuchawki przestawiając na szybsze tory. To znaczy te jedyne też przestawiał, ale je odbierałem jako wolące mniej podkręcony nastrój, neutralizujący ich techniczność i trochę bezrefleksyjne brzmienie. One bez TTT też ujmująco grały, z TTT zresztą też. Bo kiedy wzmacniacz dobry, to jest dobry i już.
Ciekawostka. Trochę przereklamowana, ale za to z takim historycznym zapleczem, że ciarki to mało powiedziane: https://www.dailymail.co.uk/sciencetech/article-13442131/terrifying-sound-world-mimic-scream-corpses.html
Niezłe. Zastanawiam się nad praktycznym zastosowaniem. Hałaśliwe otoczenie?
Kiedyś miało pomagać duszom umierających wywędrować w zaświaty i budzić grozę u wrogów na polach bitewnych. Trzynastu kawalerzystów Hernana Cortesa jednak się nie przestraszyło i wraz z ośmiuset piechurami roznieśli dwudziestotysięczną aztecką armię.