Rasowy wzmacniacz słuchawkowy – głód na te urządzenia ongiś panował, w latach 90-tych niełatwo było zdobyć. Królował Musical Fidelity X-CANS, zwany pieszczotliwie „prosiaczkiem” lub „kobyłką”, w sumie dość trudny do zdobycia i niemający dużej konkurencji. Bo też i w ogóle słuchawkowe wzmacniacze to dosyć świeżej daty sprawa, jeśli nie liczyć zaproponowanych przez Staksa w 1960-tym, które producent zwał energizerami. Te obsługiwały jednak wyłącznie elektrostaty, a legendarne dla dynamicznych, amerykańskie Melosa SHA-1 z 1992 i Moth si2A3 z 1997 nie były w Polsce oferowane, trzeba je było sobie przywieźć. Niewiele lepiej wyglądała sprawa z równie klasycznym brytyjskim Naim Headline z 1998 – wzmacniaczem słuchawkowym w czterech wersjach, proporcjonalnych jakościowo do klasy zewnętrznego zasilacza. Po tego było bliżej.
Jakież to różne od dzisiejszego stanu, gdy przeglądając witryny sprzedażowni internetowych musimy przerzucać strony, oferta na jednej się nie mieści. Samych drogich już multum, a wszystkich całe morze; tworząc listę najlepszych historycznie i aktualnie przekroczyłem liczbę pięćdziesiąt, a przecież nie uwzględniając wszystkich, wyliczyłem same szczytowe. Poza tym od tamtego czasu, a więc dwóch lat minionych, niemało nowych się zjawiło, w tym i nasz tytułowy.
W dopiero co pisanej recenzji słuchawek Austrian Audio The Composer zapowiadałem jego przyjście i nawet go użyłem, a przy okazji wywodziłem rodowód świeżej daty austriackiego producenta od stanowiącego do niedawna filar branży słuchawkowej AKG Acoustics GmbH – filar uległy zawaleniu. Nie ma już AKG, sławnego wiedeńskiego producenta słuchawek i mikrofonów, schedę po nim próbuje przejąć stworzone przez dwudziestu dwóch byłych pracowników, powstałe w 2017 Austrian Audio. Zdolne już oferować dziewięć modeli słuchawek i kilkanaście mikrofonów; w tym też mające podobieństwo do swego antenata, że jeden tylko słuchawkowy wzmacniacz. Bo oprócz profesjonalnego AKG HP4E, opracowanego już po przejęciu przez Harmana, to historyczne AKG stworzyło tylko jeden – dla AKG K1000. Ten był konstrukcją niezbyt drogą, nazywał się po prostu AKG K1000 AMPLIFIER, wyposażony był w zewnętrzny zasilacz i jakościowo był okropny. Niewiele tak nieudanych wzmacniaczy słuchawkowych powstało, a para złożona z tak znakomitych słuchawek i tak złego wzmacniacza to już zupełny ewenement. (Słuchałem, byłem w szoku.) Od razu uspokoję – analogia względem tytułowego nie zachodzi, szkoda byłoby czasu na opisywanie złego wzmacniacza, lecz ten z pewnością taki nie jest.
Niemniej pozostaje pytanie, czy dobry aż na tyle, by spośród ofertowego morza właśnie jego wyłowić i być, mając go, całkowicie spełnionym. Tego nie wiem i za nikogo także tego nie zgadnę, ale mogę powiedzieć, że cena siedem i pół tysiąca jak na szczytowy nie jest wysoka, a wielu jest poza tym, którzy wolą tranzystorowe. Jako że to i mniej zachodu z uważaniem na lampy, też nikt nie będzie truł, że warto je zastąpić lepszymi. I grzał taki będzie mniej, i rozruch też miał szybszy, a w ogóle te lampy to zapyziała sprawa – przecież tranzystory są nowsze i w takim razie nowocześniejsze. (Fakt, lampy z 1904, a tranzystory z 1947, choć ideowo z 1925, praktycznie 1954.) Pingwiny z bajki „Madagaskar” powiedziałyby w odniesieniu do obu, że ryby te nie są świeże, ale wzmacniacze na stosunkowo najnowszych układach scalonych – elitarne to one nie są.
Przejdźmy do rzeczy.
Wygląd, użyteczność, konstrukcja
Wzmacniacz wielkość ma średnią (265 x 220 x 65 mm) i waży 2,8 kg. A powierzchowność krągławą, mocno zaokrągloną na bokach. Tak bardzo, że po prawej duże koło potencjometru dokładnie się wpisuje, a z lewej dwa kółeczka przycisków też ładnie komponują. Pierwszy to normalne włączenie, sygnalizowane czerwonym światełkiem; drugi, sygnalizując takim samym, uruchamia układ True Transient Technology (TTT) „oferujący zastrzeżoną przez Austrian Audio technologię, pozwalającą na dostarczenie najbardziej oszałamiających transjentów, takich jak uderzenia bębna basowego czy delikatne szarpnięcia strun o niezaburzonych szczegółach.” Przy czym dla słabszych jakościowo nagrań pada też ostrzeżenie, iż niekoniecznie będzie lepiej – słabości ich mogą zostać obnażone; wystarczy wówczas nie używać – cóż może być prostszego? (Na cóż pod lupą oglądać zmarszczki, lepiej się trzymać na dystans.)
Powiedzieć, że krągłości dla twórców Full Score one stały się idée fixe byłoby przesadą, skoro panele przedni i tylny od zaokrąglonego tułowia odcięto niczym nożem, ale za okrągłymi przyciskami znowu zjawiają się krągłości, a ściślej gniazdo 4-pin, które można przysłonić podłużną i rzecz jasna zaokrągloną zasuwką. Analogicznie jak sam tułów po obu stronach półokrągłą i z okrągłym wklęśnięciem na palec suwającego.
Na prawo od zasuwki już prawie potencjometr, ale wcześniej dwa, jedno nad drugim, gniazda na duży jack. Nie ma więc gniazda Pentaconn – kabel z taką końcówką dołączony do słuchawek Composer wyłącznie dla sprzętu przenośnego albo innych wzmacniaczy. Pod spodem cztery okrągłe nóżki z płaskich, gumowych podkładek, na wierzchu wytłoczony duży i obrysowo też okrągły emblemat marki ze stylizowanym A.
Z tyłu za wiele się nie dzieje – dostajemy po jednym komplecie wejść RCA i XLR oraz gniazdo prądowe pozbawione szufladki na szybką zmianę bezpiecznika.
Całość skąpana w satynowej czerni i nieodmiennie metalowa, czym producent się szczyci, akcentując odcięcie od zewnętrznych pól magnetycznych. Nie ma obsługi pilotem, ale duże koło potencjometru porusza się statecznie, muszę jednak wyrządzić mu krzywdę i wytknąć, że cienka kreska znacznika położenia jest słabiutko widoczna, a jej minimalne wgłębienie ledwie daje się wyczuć. Przy wątłym oświetleniu (a najczęściej tak słucham) nie jest to idealne dla lubiącego wiedzieć, ale w zamian nie psuje widoku jaskrawym akcentem. Dwa czerwone światełka też nam go nie zepsują, świecąc bardzo łagodnie, tak więc od strony estetycznej jest więcej niż w porządku, od użytkowej trochę gorzej. Zwłaszcza wymiana bezpiecznika będzie śrubową gimnastyką nie należącą do najszybszych, ale np. Accuphase też nas czymś takim raczy. Poza tym, może nigdy się nie przepali? Audiofile nie są wszelako wolni od kombinowania przy bezpiecznikach w poszukiwaniu lepszego brzmienia – tu ta zabawa będzie dłuższa.
Obleciawszy od zewnątrz pora zajrzeć do środka. Tam z lewej sekcja zasilania w oparciu o jedno niewielkie, utopione w niebieskim plastiku trafo, plus dwa średnie kondensatory. Tłumaczy to, dlaczego moc nie jest specjalnie duża, niemniej na samej granicy wystarczania dla trudnych przecież Dan Clark Audio STEALTH. (Susvary to już za wiele.) Nie ma więc co narzekać na deficyty mocy, wszak Susvary rzadkim ekstremum. Ale mniejszy gabarytowo Phasemation siły ma znacznie więcej i z Susvarami sobie radzi. Nie moc była jednak tym, czego najbardziej poszukiwano, a precyzja, nieobecność zniekształceń, transparentność oraz finezja.
Na rzecz tego w prawej połówce skomplikowany obwód montażu powierzchniowego, o którym twórcy piszą, że jest w pełni ich dziełem. Wyróżnia go nie tylko autorski obwód TTT, ale też szerokopasmowy, symetryczny układ wzmocnienia napięciowego z kaskadowym stopniem wejściowym oraz zwrotnym sprzężeniem, gwarantującym radykalną redukcję zniekształceń. Na wylocie otrzymujemy zaś komplementarny, potrójny dla trzech gniazd układ wtórnika emiterowego, a więc wzmocnienia prądowego na tranzystorach bipolarnych, coś zatem jakby drugi wzmacniacz.
Dzięki temu wszystkiemu Full Score one okazuje się wyjątkowy pod względem znikomości THD i szerokości akustycznego pasma, wspólnie ze słuchawkami The Composer tworząc mistrzowski tandem idealnego dźwięku.
Uzupełnijmy opis techniczny potencjometrem Alps Blue i bardzo małym poborem prądu, wraz ze stosunkowo dużą siłą wzmocnienia oznaczającym wysoką sprawność. Wzmacniacz niemal się nie rozgrzewa i nie wstydzi być w klasie B, z dumą podkreślając modelowe posługiwanie się takim wzmocnieniem i zawdzięczane mu niskie zniekształcenia potęgujące wierność odtwórczą.
Całość nie narzuca się swym widokiem, poza tym ładna i zgrabna, łatwa także do przenoszenia i ustawiania; też zgodnie z panującą modą zużywająca mało prądu, co się przyjemnie odzwierciedli w rachunkach za energię i przy okazji, jakże słusznie, nie spopieli planety.
Słowo o opakowaniu. Wzmacniacz otrzymujemy w dużym, płaskawym pudle z grubego kartonu, zapobiegawczo zabezpieczonym przed przypadkowym otwarciem i na tle czarnym ozdobionym zdjęciem czarnego wzmacniacza, co jest graficznie niełatwe. Nie ma żadnych ekstra dodatków, jeśli nie liczyć vouchera na oprogramowanie, oprócz którego instrukcja i standardowy kabel zasilania.
Odsłuch: Przy komputerze
Tradycyjnie zacząłem od komputera i przetwornika, a dokładniej od dwóch. Startowo Auralica Vega G2.2, który miał testować tor symetryczny, by potem Phasemation sprawdził alternatywę.
Zacząłem od słuchawek wzmacniaczowi dedykowanych, z którymi ma tworzyć parę na wzór elektrostatycznych kompletów; być zatem czymś nadprzeciętnym, takim nadprzeciętnym naprawdę. Jak już w recenzji słuchawek pisałem, ta nadprzeciętność oznacza kunsztowne rzeźbienie dźwięku zjawiającego się w krystalicznie czystym medium; w brzmieniowym świecie kreowanym przez tę parę nie umknie słuchaczowi żaden aspekt, niuans, szczegół, niedociągnięcie. Co w nagraniu niedoskonałe, zostanie wypatrzone i wyciągnięte przed szereg, włącznie z rzadko akcentowaną w takim stopniu nierównowagą kanałów i niedoskonałościami melodyki.
Ogólnie biorąc nie jest to więc wzmacniacz (tym bardziej z tymi słuchawkami) starający się ciepło-gęsto-słodkawym i spowijająco mrocznym brzmieniem kamuflować niedociągnięcia, mimo iż nasycenie i czarne tła to składowe jego repertuaru. Gęstości także nie brak, również basowego tąpnięcia, niemniej ta gęstość zależeć będzie od sytości samego nagrania, ponieważ duet słuchawkowo-wzmacniaczowy od Austrian Audio to profesjonalny czytnik jakości, pomyślany jako narzędzie inżynierów dźwięku szlifujących nagrania i remastery. Co nie stoi w sprzeczności z przyjemnościowym słuchaniem, wszelako pod warunkiem słuchacza gotowego znosić nagraniowe usterki bez prób upiększania, w zamian dostającego realizm. Sam z takim podchodzeniem nie miewam problemów; lubię podejście analityczne tak samo jak artystyczne. Jedno bez drugiego nie może zresztą istnieć, o ile dąży się do perfekcji. Malarstwo może sobie bazować na upraszczaniu aż po abstrakcję, ale reprodukcje muzyczne powinny jak najlepiej łączyć idealne odwzorowanie klatki obrazowej z ilością ramek na sekundę, oznaczającą płynność. Rozdzielczość i mnożniki czasowe są wspólne dla filmowego obrazu, gier komputerowych i odtwarzania muzyki, choć częstotliwość muzycznych próbek w cyfrowym odwzorowaniu dźwięku nie ma aż tak mocnego przełożenia na zmysły – słuch jest bardziej tolerancyjny od wzroku i się nie będzie zacinał, a w każdym razie nie tak prędko. Lecz w idealnym odwzorowywaniu klatki czai się pułapka artyzmu, ponieważ niedopowiedzenia bywają lepsze od wyciskania wszystkiego na siłę, w sytuacji kiedy to „wszystko” nie może być perfekcyjnie. W praktyce będzie tak zawsze, bo przecież ilość mikrofonów miewa ograniczenia, a nagrań typu Decca tree niemalże się już nie robi. I co w tej sytuacji będzie lepsze – cisnąć aż do oporu, czy zdać się na niedopowiedzenia?
Powyższe napisałem, aby móc teraz powiedzieć, że zestaw słuchawki-wzmacniacz od Austrian Audio przy włączonym układzie TTT bardziej dba o rozdzielczość nagrań niż zapewnieniem im antyaliasingu i płynności poprzez ucieczkę w artystyczne ujęcia. Oczywiście wzmacniacz ani słuchawki nie dysponują narzędziami mogącymi wprost w to ingerować interwencją cyfrową, takim czymś rozporządza wyłącznie przetwornik. Niemniej odtwórczy styl jednego i drugich może faktyczny stan łagodzić lub podostrzać. Oba wyroby Austrian Audio nazbyt dobre są jakościowo, by same od siebie coś psuły, a dodatkowo głębią dźwięku i brakiem ograniczeń basowych sytuację łagodzą, niemniej nie są to narzędzia odtwórcze nastawione na łagodzenie, tylko ukazywanie stanu rzeczy. Dlatego ich twórcy zaznaczają, że układ TTT powinien być aktywowany wyłącznie przy dobrych nagraniach, bowiem jakość ich uwypukli, tak samo jak niedostatki złych.
Gdyby na tym poprzestać, gdyby rzecz do tego się sprowadzała, moja rola mogłaby się ograniczyć do potwierdzenia tego stanu. Okazało się to jednak nie aż tak proste, gdyż być może istnieją nagrania tak doskonałe, lecz sam takimi nie dysponuję. Mam za to sporo takich, które twierdzą o sobie „Jakość ma nadzwyczajna” – a mimo to w przypadku ich oraz wszystkich innych włączenie układu TTT przy przetworniku Auralica oznaczało zwiększenie precyzji konturów kosztem nie samej melodyki, ale też głębi sceny. Nie głębi samego brzmienia, która pozostawała nietknięta, tylko głębi scenicznej, i to w sensie podwójnym. Zarówno w odniesieniu do czucia nagiej głębi, jak i artystycznego współgrania zjawiających się w niej obiektów. Krótko mówiąc: bez aktywacji TTT obraz nie był tak płasko wyraźny, tylko głębszy, bardziej trójwymiarowy i przede wszystkim lepiej zespolony w sensie artystycznego wyrazu. Bardziej plastyczny, koherentny i z melodyjniejszym przepływem, mniej natomiast skupiony na renderowaniu krawędzi celem maksymalnej ich cyzelacji. Obrazowania były więc komplementarne, ale użycie obu naraz nie było możliwe, wobec czego muszę napisać, że bez TTT przy przetworniku Auralica słuchało mi się lepiej, choć nie neguję jego użyteczności w poszczególnych przypadkach bądź profesjonalnych zastosowaniach.
O różnicach pomiędzy słuchawkami Austrian Audio The Composer a Dan Clark Audio STEALTH i HiFiMAN Susvara[1] odnośnie zestawienia z tym przetwornikiem (ale nie samym tym wzmacniaczem) pisałem już w recenzji słuchawek, dlatego tylko dodam, że dokooptowane Ultrasone Edition 15, zastępujące niemożliwe do użycia z Full Score one Susvary, okazały się do The Composer tak zbliżone, że aż mnie to rozśmieszyło. Odmienności postanowiłem więc szukać przy przetworniku Phasemation, lecz nic z tego nie wyszło, bo ktoś na te The Composer czekał, nie chciałem mu uprzykrzać życia. Wybyły więc dedykowane, zostały różne inne i alternatywny przetwornik. Relacjonował będę skrótowo, bo w kolejce jeszcze odtwarzacz, a już dużo się napisało.
Przetwornik Phasemation do wzmacniacza Full Score one okazał się pasować lepiej, zwłaszcza dzięki wyposażeniu w procesor K2, wpływ którego miał się okazać zbawienny. Wraz z jego aktywacją[2] muzyka dostawała drygu na wszystkich bez wyjątku płaszczyznach: gęstniała i zwiększała powab na równi z siłą życiową. Słuchało się przyjemniej i odnosiło wrażenie, że stało się prawdziwiej, zwłaszcza mniej sucho i technicznie. Tak w każdym razie było przy Ultrasone E15 i w odniesieniu do nich (a potem kolejnych) należy zauważyć, że aktywacja TTT powodowała minimalne podniesienie tonacji, wraz z czym pojaśnienie dźwięku. W przypadku dawnych flagowych Ultrasone nie miało to pozytywnego wpływu, ale…
Sięgnąłem po Dan Clark Audio STEALTH, a one same z siebie okazały się wyższe tonalnie, trochę także brzmieniowo świeższe, lecz nie jaśniejsze – prędzej odwrotnie. Na nie wpływ TTT przy aktywowanym K2 był ledwie wyczuwalny, niemniej bezdyskusyjnie pozytywny, jako zwiększona wyraźność nie tylko nie okupiona stratą czegoś, a z równoczesnym wzrostem melodyjności i brzmieniowej głębi. Także intensyfikacją żywości (bez TTT dźwięk przygasał) – w obliczu czego po raz pierwszy układ okazał się pomocny, i wcale to nie zależało od jakości nagrań. Ogólnie brzmiało z nim świeżej i generalnie świetnie, oferując brzmienie zarówno żywsze, jak plastyczniejsze.
Zaciekawiony nie przejawiającym jednoznaczności obrotem sprawy (raz z TTT lepiej, raz gorzej) postanowiłem sięgnąć po AudioQuest NightHawk[3], których cienistej gęstości też TTT się przysłużyło, nie tyle oddziałując banalnym rozjaśnieniem, co wzrostem przezierności i ożywczej świeżości, jako świetnymi antidota na ćmę drugiego planu.
Ogólnie wzmacniacz do tych słuchawek okazał się rewelacyjnie pasować zarówno z TTT jak bez; przy dezaktywowanym zjawiała się muzyka bardziej nastrojowa, znaczona nutą nostalgii rodzącej się wraz z powściąganiem werwy i przygaszaniem światła.
Wobec niemożności użycia Susvar sięgnąłem jeszcze po Ultrasone Tribute7, posługujące się zdecydowanie najmocniejszym kontrastem między koronkową delikatnością sopranów a zgniatającą masywnością basu. Ten właśnie kontrast układ TTT z dobrym skutkiem złagodził, a ściślej unormował, ujmując basowości cech przesady i dominacji nad resztą. Wraz z czym najdawniejsze flagowe Ultrasone[4] zagrały już nie gorzej od dużo droższych STEALTH, co zwykle nie ma miejsca. Zaszło przy tym to samo, co w odniesieniu do NightHawk, a więc basowe mroki zostały rozproszone mocniejszym oświetleniem, lecz w żadnym razie za jaskrawym. Snop światła (że umownie tak nazwę) rzucany przez TTT oznaczał lepszą widoczność i skumulowanie energii na witalności muzycznej bez znamion pejoratywu – jakiejś jaskrawości czy sykliwości. Najmocniej przy tym okazał się działać na AudioQuest NightHawk, jedynie w ich przypadku oznaczając tak mocną ingerencję w nastrój.
[1] Pisanie nazw słuchawek coraz bardziej mnie irytuje tym arystokratyczno-tytularnym wydłużaniem.
[2] Może pracować albo nie, ale dla trybu pracy częstotliwość wejściowa nie może być wyższa od 48 kHz.
[3] A nie mówiłem, że nazwy słuchawek to słowne dziwolągi.
[4] Ściślej ich jubileuszowa replika.
Odsłuch: Przy odtwarzaczu
Zabrawszy cały majdan przeniosłem się pod odtwarzacz, któremu Full Score one podpiąłem via XLR, a ASL Twin-Head via RCA, zyskując możność szybkich porównań. Ciekawie się zrobiło, przede wszystkim skoczyła jakość, już nie wiem który raz udowadniając, że pliki nie dogoniły płyt CD, chociaż niewiele im brakuje. Ale wiele-niewiele umowną rzeczą, dla mnie tym razem było to dużo. Dla mnie i dla wzmacniacza Austrian Audio, który z pewnością grał w tej lokalizacji lepiej. I może zacznę od razu od najwyższej jakości, którą pokazał ze słuchawkami Dan Clark Audio STEALTH, grając z nimi tak dobrze, że niemal zrównał się z Twin-Head. A to niemały wyczyn – nikomu tak do końca się nie udaje; a tu cała różnica sprowadzała się do równiejszej u Full Score przekrojowości pasma i nieznacznie mniejszej żywości oraz nie takiego natchnienia.
– Tak, napisałem „równiejszego”, a wy pomyśleliście „to wszak lepiej”, ale nie w tym wypadku. Owo równiejsze sprowadzało się bowiem do bardziej monotonnej średnicy, takiej o słabszym melodycznym akcencie i nie tak silnym ujmowaniu. Ludzkie głosy, też trochę instrumenty, brzmiały ciut mniej prawdziwie, nie przejawiając takiego wdzięku i tak natchnionego oddechu, ale różnica była nieznaczna – taka do błyskawicznego zapomnienia. Czymś trwałym natomiast było, że brzmiało fantastycznie i szczerze mówiąc takiego brzmieniowego wyczynu po testowanym się nie spodziewałem. Bo owszem, przy komputerze okazał się świetnym wzmacniaczem, ciekawszym nawet średnio biorąc od Phasemation, lecz nie dającym oznak aż takiej jakości, jaka przy odtwarzaczu się zjawiła. A z flagowymi planarami Dana Clarka (fakt, wspomaganymi przez znakomity kabel) brzmienie zjawiło się nie tylko świetne technicznie, ale również na pełny wymiar artystyczne i biologicznie bez zarzutu. Nie było więc zniekształceń, tonalność więcej niż poprawna, pasmo po obu stronach na oścież, tempa i dynamika bez zarzutu, a pośród tego wszystkiego żywi ludzie, wywołujący odruchowe zdumienie stopniem swojego autentyzmu, do czego jeszcze atmosfera prawdziwości muzycznej z pełnym poczuciem uczestnictwa. Ogólnie biorąc nigdy tak tani wzmacniacz słuchawkowy tak dobrze u mnie nie grał, tym bardziej tranzystorowy.
Pozostałe słuchawki nie brzmiały aż tak fantastycznie, niemniej niewiele gorzej, a ich sposoby prezentacji okazały się takie same jak poprzednio przy komputerze. Ponownie tylko Ultrasone E15 wolały nie mieć TTT, raz jeszcze AudioQuest NightHawk dowiodły swej high-endowości (i to takiej bez żadnych ale), a Ultrasone T7 epatowały najmocniejszym kontrastem i najpotężniejszym basem. Przy czym szczególnie brzmienie NightHawk było wyróżniające – jako analogowo płynne, całe z muzycznej tkanki i olśniewające brzmieniowo. Nie aż tak wierne życiowo, jak to od DCA STEALTH, ale też nadzwyczajne, zwłaszcza przez jednolitość wyrazową i siłę budowania nastroju.
Przyznam, że trochę się obawiałem tej finałowej konfrontacji, ale wypadła znakomicie. Mniej więcej dziesięć razy lżejszy i dziesięć razy mniejszy austriacki wzmacniacz tranzystorowy nie pozwolił się zniszczyć dziesięciu łącznie lampom, w tym dwóm wyjściowym triodom 45’ układu single-ended. Żadnego nie było jakościowego progu do wstępowania i zstępowania; spokojnie, choć nie bez pewnych uwag, przechodziło się z jednego na drugi. W przypadku Dan Clark Audio STEALTH było niemal jak równy z równym. Eksponowany przez twórców układ True Transient Technology poprawiał transparentność i wnosił ożywienie, każde poza jednymi słuchawki przestawiając na szybsze tory. To znaczy te jedyne też przestawiał, ale je odbierałem jako wolące mniej podkręcony nastrój, neutralizujący ich techniczność i trochę bezrefleksyjne brzmienie. One bez TTT też ujmująco grały, z TTT zresztą też. Bo kiedy wzmacniacz dobry, to jest dobry i już.
Podsumowanie
Szkoda, że w finałowej konfrontacji nie mogły uczestniczyć słuchawki wzmacniaczowi przeznaczone, ale tak to już w życiu bywa, że zawsze coś nie do końca. Gdybym odgadł, że stanie się tak ciekawie, na pewno bym ich nie odesłał, ale po fakcie próżne żale. Pytaniem pozostaje, czy dorównałyby STEALTH, ale sądzę, że tak. Z Twin-Head grały przecież lepiej, to czemu by nie miały?
Trzeba w takim razie napisać, że zestaw flagowy Austrian Audio to bardzo udana para, mając zarazem na uwadze, iż równocześnie bardzo wrażliwa na jakość podawanego sygnału. W sumie tak miało być, skoro to zestaw profesjonalny, narzędzie inżynierów dźwięku. Ale nie przesadzajmy z tym profesjonalizmem, żeby ktoś nie pomyślał, że to aparatura diagnostyczna. To też, ale kiedy analiza bierze pod lupę artyzm, wówczas radość słuchania zjawia się niezmącona, na tym to wszak polega.
Konfrontacja z maksimum jakości lampowej niezbicie wykazała, że tranzystorami wyłaniany produkt muzyczny wzmacniacza Full Score one jest najwyższej jakości. Posiada też on wunderwaffe, w postaci układu TTT, ma spory zapas mocy, żadnych nie wnosi zniekształceń własnych i dostał świetne dedykowane słuchawki. Relatywnie nie jest też drogi i dobrze się prezentuje, a obwód ma w pełni symetryczny, tak więc użytek ze złączy XLR nie zostanie zaprzepaszczony, niezależnie od tego, że złącza RCA wcale nie okazują się gorsze. Albo inaczej – dla złącza RCA, by dorównało jakością, potrzebny będzie lepszy interkonekt.
Mnie pozostaje rekomendacja, chętnie bym sam poużywał. Zarazem, patrzcie jaki pech – akurat pierwsze wzięte słuchawki okazały się jedynymi, którym TTT się nie przydał.
W punktach
Zalety
- Znakomitej jakości tranzystorowy wzmacniacz słuchawkowy.
- Skierowany zarówno do profesjonalnych dźwiękowców, jak i normalnych użytkowników.
- Wyjątkowo precyzyjny brzmieniowo.
- Głęboko nagrania drążący.
- Mocno je w efekcie różnicujący pod kątem jakości dźwięku.
- Tym bodaj przyzwoitej jakości potrafiący przydawać czaru.
- Nie wnoszący własnych zniekształceń.
- Nie narzucający własnego stylu.
- Właściwie dobierający tonalność.
- Z bardzo szeroko rozwartym pasmem.
- Nadzwyczaj szczegółowy.
- Potrafiący oddawać walory jakościowe niemal na równi z najlepszymi wzmacniaczami lampowymi.
- Chętnie współpracujący z każdymi dobrymi słuchawkami.
- Z mocą pozwalającą napędzać nawet niektóre klasyczne planary.
- Wyposażony w unikalny, sobie tylko właściwy układ True Transient Technology (TTT).
- Potrafiący ożywiać i oświetlać muzykę.
- Symetryczna konstrukcja.
- Ładny i zgrabny wygląd w stylistyce quasi profesjonalnej.
- Trzy wyjścia słuchawkowe.
- Wejścia RCA i XLR.
- Pobiera mało prądu i słabo się rozgrzewa.
- Co przy dość dużej mocy oznacza wysoką sprawność.
- Otrzymał dedykowane słuchawki znakomitej jakości, z którymi tworzy świetną parę.
- Bardzo dobry stosunek jakości do ceny.
- Dziedzictwo AKG.
- Made in Österreich.
- Polska dystrybucja.
- Ryka approved.
Wady i zastrzeżenia
- Nie dla lubiących czary-mary na rzecz sztucznego upiększania.
- Mocolubnych słuchawek, w rodzaju HiFiMAN Susvara czy Abyss 1266, nie da rady napędzić.
- Dobitniej niż ma to miejsce zazwyczaj ukaże nierównowagę stereofoniczną kanałów. (O ile ta ma miejsce, ale czasami miewa.)
- Symetryczne gniazdo Pentaconn byłoby pożyteczniejsze od drugiego na duży jack.
- Gdybym to ja konstruował, wzmocniłbym sekcję zasilania.
- Kreska znacznika na potencjometrze jest za słabo widoczna.
- Być może powinna być za dopłatą możliwość wymiany potencjometru na wyższy jakościowo.
Dane techniczne:
- Wejścia: 2 x XLR, 2 x RCA, równolegle
- Impedancja wejściowa: 100 kΩ
- Zalecane obciążenie: 10 Ω – 600 Ω, maks. 150 nF
- Maks. napięcie wyjściowe, 5 Hz – 20 kHz: 19 dBV, 9 Vrms przy 0,01% THD
- SINAD @ 1 kHz, szerokość pasma 22 kHz, 10 Ω: 86 dB przy 50 mVrms / 107 dB przy 3Vrms
- Maks. szybkość narastania: 200 V/µs
- Zalecane napięcie wejściowe: 0 dBV, 1 Vrms
- Wyjścia: 2 x gniazdo jack 6,35 mm, 1 x XLR 4-pin
- THD + N @ 1 kHz, szerokość pasma 22 kHz: 0,0005%, @ 10 Ω, 1,0 W
- Szum własny: EIN = 136 dB(A) / 1,5 µVrms(A)
- Pasmo mocy (-3 dB): 5 Hz – 2 MHz
- Czas narastania: 0,25 µs, TTT włączone
- Wymiary: 265 x 220 x 65 mm
- Waga: 2,8 kg
Cena: 7499 PLN
System:
- Źródła: PC (pliki dyskowe, YouTube, TIDAL), Cairn Soft Fog V2.
- Przetworniki: Audio Reveal Hercules, Auralic Vega G2.2, Phasemation HD-7A K2.
- Wzmacniacze słuchawkowe: ASL Twin-Head Mark III, Austrian Audio Full Score one, Phasemation EPA-007.
- Słuchawki: AudioQuest NightHawk (kabel FAW), Austrian Audio The Composer, Dan Clark Audio STEALTH (kabel Tonalium), Ultrasone Edition 15, Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium – Metrum Lab).
- Kabel koaksjalny: Hijiri HDG-R Million.
- Interkonekty: Sulek 6×9 RCA, Sulek Red RCA, Next Level Tech Flame RCA, Tellurium Q Black Diamond XLR.
- Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, GFmod, Sulek 9×9 Power.
- Listwa: Sulek Edia.
- Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H.
- Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Solid Tech „Disc of Silence.
Ciekawostka. Trochę przereklamowana, ale za to z takim historycznym zapleczem, że ciarki to mało powiedziane: https://www.dailymail.co.uk/sciencetech/article-13442131/terrifying-sound-world-mimic-scream-corpses.html
Niezłe. Zastanawiam się nad praktycznym zastosowaniem. Hałaśliwe otoczenie?
Kiedyś miało pomagać duszom umierających wywędrować w zaświaty i budzić grozę u wrogów na polach bitewnych. Trzynastu kawalerzystów Hernana Cortesa jednak się nie przestraszyło i wraz z ośmiuset piechurami roznieśli dwudziestotysięczną aztecką armię.