Rasowy wzmacniacz słuchawkowy – głód na te urządzenia ongiś panował, w latach 90-tych niełatwo było zdobyć. Królował Musical Fidelity X-CANS, zwany pieszczotliwie „prosiaczkiem” lub „kobyłką”, w sumie dość trudny do zdobycia i niemający dużej konkurencji. Bo też i w ogóle słuchawkowe wzmacniacze to dosyć świeżej daty sprawa, jeśli nie liczyć zaproponowanych przez Staksa w 1960-tym, które producent zwał energizerami. Te obsługiwały jednak wyłącznie elektrostaty, a legendarne dla dynamicznych, amerykańskie Melosa SHA-1 z 1992 i Moth si2A3 z 1997 nie były w Polsce oferowane, trzeba je było sobie przywieźć. Niewiele lepiej wyglądała sprawa z równie klasycznym brytyjskim Naim Headline z 1998 – wzmacniaczem słuchawkowym w czterech wersjach, proporcjonalnych jakościowo do klasy zewnętrznego zasilacza. Po tego było bliżej.
Jakież to różne od dzisiejszego stanu, gdy przeglądając witryny sprzedażowni internetowych musimy przerzucać strony, oferta na jednej się nie mieści. Samych drogich już multum, a wszystkich całe morze; tworząc listę najlepszych historycznie i aktualnie przekroczyłem liczbę pięćdziesiąt, a przecież nie uwzględniając wszystkich, wyliczyłem same szczytowe. Poza tym od tamtego czasu, a więc dwóch lat minionych, niemało nowych się zjawiło, w tym i nasz tytułowy.
W dopiero co pisanej recenzji słuchawek Austrian Audio The Composer zapowiadałem jego przyjście i nawet go użyłem, a przy okazji wywodziłem rodowód świeżej daty austriackiego producenta od stanowiącego do niedawna filar branży słuchawkowej AKG Acoustics GmbH – filar uległy zawaleniu. Nie ma już AKG, sławnego wiedeńskiego producenta słuchawek i mikrofonów, schedę po nim próbuje przejąć stworzone przez dwudziestu dwóch byłych pracowników, powstałe w 2017 Austrian Audio. Zdolne już oferować dziewięć modeli słuchawek i kilkanaście mikrofonów; w tym też mające podobieństwo do swego antenata, że jeden tylko słuchawkowy wzmacniacz. Bo oprócz profesjonalnego AKG HP4E, opracowanego już po przejęciu przez Harmana, to historyczne AKG stworzyło tylko jeden – dla AKG K1000. Ten był konstrukcją niezbyt drogą, nazywał się po prostu AKG K1000 AMPLIFIER, wyposażony był w zewnętrzny zasilacz i jakościowo był okropny. Niewiele tak nieudanych wzmacniaczy słuchawkowych powstało, a para złożona z tak znakomitych słuchawek i tak złego wzmacniacza to już zupełny ewenement. (Słuchałem, byłem w szoku.) Od razu uspokoję – analogia względem tytułowego nie zachodzi, szkoda byłoby czasu na opisywanie złego wzmacniacza, lecz ten z pewnością taki nie jest.
Niemniej pozostaje pytanie, czy dobry aż na tyle, by spośród ofertowego morza właśnie jego wyłowić i być, mając go, całkowicie spełnionym. Tego nie wiem i za nikogo także tego nie zgadnę, ale mogę powiedzieć, że cena siedem i pół tysiąca jak na szczytowy nie jest wysoka, a wielu jest poza tym, którzy wolą tranzystorowe. Jako że to i mniej zachodu z uważaniem na lampy, też nikt nie będzie truł, że warto je zastąpić lepszymi. I grzał taki będzie mniej, i rozruch też miał szybszy, a w ogóle te lampy to zapyziała sprawa – przecież tranzystory są nowsze i w takim razie nowocześniejsze. (Fakt, lampy z 1904, a tranzystory z 1947, choć ideowo z 1925, praktycznie 1954.) Pingwiny z bajki „Madagaskar” powiedziałyby w odniesieniu do obu, że ryby te nie są świeże, ale wzmacniacze na stosunkowo najnowszych układach scalonych – elitarne to one nie są.
Przejdźmy do rzeczy.
Ciekawostka. Trochę przereklamowana, ale za to z takim historycznym zapleczem, że ciarki to mało powiedziane: https://www.dailymail.co.uk/sciencetech/article-13442131/terrifying-sound-world-mimic-scream-corpses.html
Niezłe. Zastanawiam się nad praktycznym zastosowaniem. Hałaśliwe otoczenie?
Kiedyś miało pomagać duszom umierających wywędrować w zaświaty i budzić grozę u wrogów na polach bitewnych. Trzynastu kawalerzystów Hernana Cortesa jednak się nie przestraszyło i wraz z ośmiuset piechurami roznieśli dwudziestotysięczną aztecką armię.