Recenzja: A&ultima SP3000

Brzmienie

I dobrze się je trzyma.

    Tradycyjnie zacznijmy od uwarunkowań; oczywiście z punktu widzenia mnie odpowiadających ustawień z uwzględnieniem różnic i uzasadnień. Poczynając od filtra cyfrowego „Low Dispersion Short Delay”, który najbardziej mi pasował z uwagi na najlepszą humanizację i pewną dozę romantyzmu.

    Najprostszy wybór dotyczył konwersji PCM w DSD, jako że po jej aktywowaniu zapadała relaksująca cisza. (Najpewniej nowy firmware będzie na to lekarstwem.)

    Trudnych wyborów nastręczyło podejście do Equalizera[3] i funkcji mieszania kanałów Crossfeed. Equalizer wprawdzie, zgodnie z wyświetlającym się komunikatem, nie pozwalał zmieniać przypisanych mu przez producenta ustawień, dając wyłącznie możliwość aktywacji bądź nie, ale to i tak był dylemat; przede wszystkim dlatego, że przejście do aktywnego Equalizera oznaczało wyraźny spadek głośności, nie dana zatem była możliwość zasmakowania punktowego przejścia; w każdym przypadku trzeba było wyrównywać poziomy. Co oznaczało fory dla „bez Equalizera”, jako że głośniej w pierwszym odruchu automatycznie znaczy lepiej. Lecz ostatecznie (i raczej prędko) zdecydowałem się na Equalizer, ponieważ też oznaczał małą acz wyczuwalną humanizację oraz dźwięk mniej echowy, prawdziwszy.

    Identycznie z Crossfeed. Też jego aktywacja obniżała głośność; po serii porównawczych przymiarek wniosek, że z Crossfeed dźwięk bardziej miękki i cieplejszy, także i mniej echowy, ale w zredukowanej przestrzeni. Z czego postulat praktyczny, by do muzyki elektronicznej, ewentualnie też symfonicznej, raczej z wyłączonym Crossfeed i może bez Equalizera, a do intymnego wokalu najlepiej z tym i z tym. (Aczkolwiek nowsze oprogramowanie może w tym jeszcze zamieszać, poza tym gusta różne, piszę wyłącznie o swoim.)

   Teraz o różnicach pomiędzy SP3000 a SP2000T, ponieważ te najlepiej mogą oddać charakter i innowacyjność nowszego.

Dwa wyjścia symetryczne i jedno niesymetryczne.

     Z szerokiej perspektywy sprzętowej, wychodząc poza świat odtwarzaczy przenośnych, nasunęła mi się refleksja, że SP3000 to podążanie w kierunku szkoły brzmienia reprezentowanej przez sławną firmę dCS. Gdy ta się pojawiła (na audiofilskim rynku w 1996 roku), okrzyknięto ją rewelacją, jako dostawcę dźwięku o nienotowanej przejrzystości, szczegółowości i wyraźności. Dźwięku zanurzonego w medium o krystalicznej czystości, dotykanego tysiącami czułków leciutkiego poszmeru. Przy cyzelacji krawędzi z mikronową precyzją, nieobecności ocieplenia, gęstości co najwyżej średniej, szybkości ekstremalnej, całościowym popisie bardziej technicznym niż biologicznym. To wszystko jednak w dużym stopniu jako skrótowe i umowne, bowiem słyszałem tory oparte o odtwarzacze dCS grające realizmem biologicznym, a nie muzyką z laboratorium. Niemniej SP3000 to krok kolejny Astella ku biegłości technicznej osiąganej przez dCS – tej miary transparentności i tej miary precyzji. Może tych czułków nie aż tyle, może nie takie techniczne święto, ale tak czysto i wyraźne grającego odtwarzacza przenośnego dotychczas nie mieliśmy. Gdy nie używać Equalizera  i Crossfeed, towarzyszy tej wyjątkowej czystości pogłos, co potęguje rozmiar i bez tego ogromnej sceny, a gdy ich użyć, echa znikają i zyskujemy biologiczność. Tym samym bez użycia we wzmacniaczu alternatywy lampowej różne rodzaje brzmienia – nie aż tak różne jak w SP2000T, ale się mocno różniące. Korzystne to, że chcąc cieszyć się z możliwości odtwórczych SP2000T w trybie lampowym trzeba było sporo odczekać, a SP3000 ze swoich dwóch op-ampów od razu daje (prawie) całą jakość. Medium przy tym ma czystsze, kontury wyraźniejsze, przestrzeń bardziej rozległą, nieboskłon zawieszony wyżej. SP3000 to większy spektakl brzmień dokładniej nakreślonych przy większej dynamice i szybkości. A różnica pomiędzy konsystencjami jest (bardzo umownie rzecz ujmując i pomijając kolory), jak między herbatą a kawą.

 

 

 

 

    Herbata jest przeźroczysta, kawa nie – tak samo medium SP3000 jest transparentną czystością, u SP2000T w trybie lampowym zawiesiną. Nie taką w sensie dosłownym, żeby przeźroczystości żadnej, ale jest to obecność medium „gęsta”, a nie nieobecnie „transparentna”. Co może ulec odwróceniu, bo aktywując w SP3000 Equalizer i Crossfeed otrzymujemy medium gęstsze i brzmienia bardziej biologiczne niż od SP2000T ze wzmacniaczem ustawionym na tryb „OP” (op-amp). Niemniej przy trybie ustawionym na „TUBE” to w SP2000T medium gęstsze, biologizm silniej wyrażony. Też starszy daje mocniejszą współpracę między dźwiękami (koherencję brzmienia), a słabszą separację i słabszą dynamikę. Zaznacza się z kolei u nowego mocniejsza ekspresja sopranów, co można utożsamiać z szerszym pasmem; podobne są natomiast tempo akcji i siła basu – u obu znakomite, dobrze kontrolowane.

   Jest jeszcze jeden czynnik decydujący o postaci brzmienia – chodzi o siłę wzmacniacza. Wzmacniacz  u SP3000 jest cokolwiek mocniejszy; tak akurat na tyle, żeby z jeszcze większą swobodą napędzać bardzo trudne Dan Clark Audio STEALTH. Zważywszy, że te są o wiele trudniejsze od już uchodzących za trudne Sennheiser HD 800, daje to wyobrażenie o skali postępu odnośnie mocy odtwarzaczy przenośnych. Uwolnionych od konieczności wspomagania się podpiętym przenośnym wzmacniaczem, tym samym od dodatkowych kosztów, dodatkowego kabla i dodatkowej objętości. Poza zakresem pełnej swobody pozostają już tylko słuchawki aż tak trudne, że też za trudne dla wielu  stacjonarnych wzmacniaczy. Ale także i one dają się dobrze napędzać – wchodzące praktycznie w rachubę HiFiMAN HE-6 i Susvara mogą grać prosto z SP3000 wysoce zadowalająco.

Topologia powierzchni to tradycyjne skosy.

    Natomiast pozostałe skrajnie trudne, w postaci AKG K1000 i RAAL SR1, są całkiem nieprzenośne i nas tu nie obchodzą. 

    Nie napiszę wszelako, że SP3000 pompuje w dźwięk więcej energii i dzięki temu daje także większą trójwymiarowość. Bo chociaż tak się dzieje, to jest to marginalne; nikt się na tym nie skupi, nawet tego nie zauważy w przyjemnościowym słuchaniu. Astell & Kern SP3000 nie jest przenośnym naśladowcą recenzowanego niedawno nieprzenośnego Questyle CMA Fifteen – jego trójwymiarowość i energetyczność są generalnie bez zarzutu, ale aż tak uwagi nie zwracają. Niemniej zarówno nowszy SP3000, jak trochę starszy SP2000T, dają ogromne zadowolenie odnośnie reprodukcji basu, który nie tylko nisko schodzi i ma strukturę wyraźną, ale także w muzyce wielkoformatowej (elektronicznej, symfonicznej) potrafi zalewać całe sceny, czego sprzęt niższej jakości (włączając stacjonarny) tak dobrze nie potrafi.

[3] Piszę Equalizer i Crossfeed z dużej dla przejrzystości i dlatego, że tak są pisane w menu.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

12 komentarzy w “Recenzja: A&ultima SP3000

  1. Patryk pisze:

    Bardzo dziękuję za recenzje nowego flagowca od A&K. Cieszy, że firma wciąż stara się wprowadzać nowinki do swoich produktów i być wzorem dla innych. Już niedługo będę w stanie sam porównać SP2000 vs SP3000.
    Co do recenzji to rozumiem, że cały czas odnosi się Pan do SP2000T natomiast w tekście podaje Pan SP2000. To są zupełnie różne modele i o różnej klasie (nie tylko cenowej).

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Słuszna uwaga, zaraz poprawię.

  2. Kacper pisze:

    Małe sprostowanie artykułu; SP2000T nigdy nie był flagowcem, był i jest natomiast (do chwili premiery SP3000) – SP2000

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Zależy jak na to patrzyć. SP2000 był okrzyczany jako flagowy, ale co z tego, kiedy w pewnym momencie (co sprawdziłem) nie był dostępny, a najlepszym z dostępnych był SP2000T.

  3. Jacek pisze:

    Fajna recenzja.
    Panie Piotrze ciekawy jestem porównania z ACRO CA1000. Czy miał Pan okazję słuchać tego przenośnego (przynajmniej w pewnym sensie) i zarazem mocnego urządzenia?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Nie, ACRO nie słyszałem.

    2. Marcin pisze:

      Słuchałem ja. ACRO jest fantastyczne. Równie szybkie, posiada crosfeed i poprzez odchylany ekran jest przyjemne w obsłudze. Model 3000 to referencja. Mówi „jak jest”. ACRO jest szczegółowe, dość jasne i niestety nie jest urządzeniem, które bym chciał na swoim biurku podczas dłuższych odsłuchów. Odsłuchy krytyczne. Jeden, może dwa albumy. Nie więcej. Niemniej jednak to wspaniałe urządzenie. Sugerowałbym ciemniejsze słichawki. U mnie wspaniałe z LCD-X. HE1000se już nasycały szczegółem poza moim progiem tolerancji w odsłuchach dłuższych niż 30-45 minut.
      W zależności od posiadanych słuchawek można dokonać wyboru. Trzeba pamiętać, że to są różne budżety. Posiadam SE180 i S3000 to moim zdaniem jego kosmiczna ewolucja.

  4. Kris pisze:

    Chcilabym zapytac jako czytelnik rowniez Pana wczesniejszych recenzji czy odsłuchiwał Pan ultrasone tribute 7 z aksp3k jesli tak to jakie wrażenia ?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Słuchałem. Moim zdaniem do odtwarzacza lepiej pasowały HD 800 i STEALTH, tzn. lepiej potrafił on wyzyskiwać ich walory. Ale z Tribute 7 też grał bardzo dobrze, choć z nimi bardziej przypadł mi do gustu lamowy SP2000T.

  5. Apokathelosis pisze:

    Śmieszne te końcowe zalety na siłę, ale ostatnia wada to szczyt. Najwyraźniej ekoświry nie są grupą docelową dla tego produktu.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Najwyraźniej masz małą wrażliwość na cudzy ból.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy