Recenzja: Astell & Kern KANN ULTRA

Brzmienie

AudioQuest NightHawk

     Przede wszystkim rzuciła się w uszy dynamika i wyraźność w całkowitej transparentności medium i bez ocieplenia. Zrazu więc pomyślałem, że mocno zaznaczyło się działanie układu Digital Audio Remaster, lecz po sprawdzeniu okazał się on wyłączony. W takim razie to nowe kości Sabre taki mają styl pracy, podając mocno zaznaczające się i wyraziste aż po granice ostrości soprany, dla których, jak sprawdziłem, dołączenie układu DAR było już przesadą. Jak na słuchawki NightHawk soprany te okazały się dużo bardziej niż zwykle u nich pozbawione złagodzenia, zasługujące raczej na miano dobitnych i mocno odcinających się od reszty, z towarzyszeniem także wyrazistego a zarazem imponującego rozmachem basu i całej dynamiki. Wysłuchana w takiej opisowej scenerii sławna „Carmina Burana” zjawiła się jako mocny i potęgowy spektakl, na przemian częstujący łagodnością przyśpiewek i potężnymi zrywami chórów z towarzyszeniem całej orkiestry. Melodyjność i spajanie brzmienia z przestrzenią trochę na tej wyrazistości traciły, ale realizm i wielkość sceny czytelne, a wykonawcy jako żywi ludzie bardzo przekonujący. W przypadku lepiej zrealizowanych a podobnych repertuarowo „Fanfare For The Common Man” zaznaczyła się tych wyrazistych sopranów większa trójwymiarowość, wraz z czym styk muzyka-przestrzeń stał się staranniej obrobiony; w przypadku znakomicie nagranego „Let It Rain” Patrycji Barber pojawiło się też ciepło ludzkiego głosu, i to samo na płycie Melody Gardot. Ale ciągle z towarzyszeniem tej super wyraźności i bardzo dużej dynamiki jako składników wiodących. Z kolei płyta Barber „The Girl In The Other Room” w formacie SACD zabrzmiała łagodniej i melodyjniej – z mocniejszym poszumem melodii i większą miękkością w głosie dzięki bardziej temperowanym sopranom. Ogólnie biorąc jako najwyrazistsze wypadły nagrania w formacie najmniej gęstym, a im gęstsze, tym bardziej śpiewne i lepiej plasujące dźwięki w przestrzeni. I niby to powinno być poczytywane za normalne, ale nienormalna była w tym ta wyraźność najmniej gęstych, ewidentnie podrasowana w całkiem udany sposób.

 

Ultrasone Tribute 7

 

 

 

 

      Przyznać muszę, iż nie tego oczekiwałem przystępując do następnego etapu, przyzwyczajony do znakomitości brzmienia NightHawk ze sprzętem przenośnym i wybredności tych Ultrasone. Tym razem jednak to Ultrasone wykazały się lepszą synergią, bijąc poprzednio słuchane pod każdym względem. Konkretnie większym obszarem sceny z lepszą tej sceny perspektywą i postrzeganiem horyzontu, mocniej też zaangażowanym muzycznie medium, jeszcze potężniej uderzającym basem i przede wszystkim bardziej trójwymiarowymi sopranami, wraz z nimi lepszą melodyjnością i czuciem śpiewu. Bez tak dominującej wyraźności, a zamiast niej bliższą gramofonowej spójnością relacji dźwięku i przestrzeni; ta ostrość kompletnie znikła – dźwięk zmiękł i złagodniał, bardziej też zaczął się mienić, pokazał także aurę i zwiększoną świetlistość. Nie trzeba już było szukać lepszych nagrań, żeby usłyszeć ciepło głosów i naturalny sopran; już z NightHawk grało to jak dobra aparatura stacjonarna, ale jak dla mnie ciut za ostro, a teraz żadnych uwag, mogłem słuchać i słuchać.

 

Dan Clark Audio STEALTH

      Skutkiem powyższego zaczęło mi się zdawać, że między KANN ULTRA a Ultrasone zaszła szczególna synergia, tak więc z innymi słuchawkami już tak dobrze nie będzie. Myliłem się, z czego raz jeszcze wniosek, że nie można wnioskować pochopnie na zasadzie domysłów. Faktem jest, że flagowe planary Dana Clarka nie dysponują aż tak mocarnym basem jak Ultrasone i NightHawk, za to bardzo udanie splotły walory obu poprzednio słuchanych. Medium cokolwiek rozgęściły, ale nie tak do końca, czuło się więc jego udział w tworzeniu brzmienia; wykazywało się pewną plastycznością, a nie zupełnym zanikiem, a jednocześnie wyraźność znowu się powiększyła. Jednocześnie śladu po jakiejkolwiek ostrości, braku melodyjności, przewadze wyraźności nad elegancją przepływu. Tak więc muzyka w całej krasie, a jednocześnie bardzo wyraźna i też na scenie z perspektywą o mocno zaznaczającym się horyzoncie. Trochę to wszystko kosztem dynamiki i potęgi, bo przecież to słuchawki radykalnie trudniejsze do napędzenia, nie przewidziane do sprzętu przenośnego, ale dynamika całkiem w porządku, potęga zaznaczona, drajw jak najbardziej sobą. Jedyna mała skaza to pojawianie się zniekształceń na bardzo wysokich poziomach głośności, ale takich naprawdę wysokich, na których sam nie słucham. Sprawdziłem mimo to taki poziom i głośność „urywająca łeb” powodowała tumult brzmieniowy, jak dla mnie nieakceptowalny. Ale poniżej, przy normalnej bardzo dużej głośności, wszystko było w porządku i jakościowo pierwsza klasa. Równocześnie podtrzymane zostały te składniki jakości, które się pojawiły poprzednio – płyty SACD i tu okazały się lepsze. Tak samo bardziej zapraszające ambience do kreowania całości, tak samo z otoczeniem aury i bardziej analogowo – bardziej zwinnie i miękko.

 

HiFiMAN Susvara

      Z przyczyn których wytłumaczyć nie umiem, wychodzenie potencjometru na poziomy głośności powodujące u STEALTH zniekształcenia, u Susvar ich nie powodowało. Co było zaskoczeniem podwójnym, bo i tu się ich spodziewałem, a wraz z tym także tego, że Susvary do grania na pełny regulator z KANN ULTRA się nie nadadzą, najwyżej do plumkania. Wytłumaczeniem może być najoczywistsze założenie, że Susvary same od siebie są dalsze od zniekształceń, i to całkiem pokaźnie, ale czy tak naprawdę wyłącznie o to chodziło, tego nie umiem zdiagnozować. Faktem natomiast, że z Susvarami można było bez deformacji hałasować na cały regulator i że prócz tego brzmienie oferowały elegantsze. Gładsze, cieplejsze, przyjemniej falujące i przede wszystkim najdoskonalej przywołujące obecność żywej muzyki w kreacji żywych ludzi. Więc nie, to nie była jedynie kwestia smaku i preferencji stylu, ale obiektywnie większa biegłość odtwórcza właściwie pod każdym względem. Jedynie bas u Ultrasone mocniejszy i ogólna większa potęga, ale paleta muzycznych kolorów u Susvar bogatsza i formowanie doskonalsze. Zarazem też duża bliskość tej bogatszej muzyki, co u tych słuchawek wcale nie jest oczywistością. Niejednokrotnie pierwszy plan stawiają właśnie dalej, bardziej dbając o ukazanie całości niż bezpośrednio bliski kontakt. Ale z KANN ULTRA właśnie bliskość i bezpośredniość, skąpane łagodnym światłem, lecz nie złagodzone same w sobie, tylko pomimo tej gładkości i super melodyki okraszone mocą żywego koncertu w trójwymiarowej scenerii. I nie, ta większa moc Ultrasone nie była większa znacznie, tylko jedynie bardzo mało, co za tym idzie najcięższy rock i z Susvarami wgniatał w fotel. I też nie, ten bliski pierwszy plan nie zakłócał predyspozycji do kreowani wielkich scen, o ile tylko takie wchodziły w nagraniową rachubę. Ogólnie było zaś to granie na pełny bieg high-endu, że oczywiście można lepiej, ale to już jest to. Mieszanka poezji i potęgi z towarzyszenie bezpośredniości i ogromu, że w każdą stronę samo złoto, i jak na granie z przenośnego plejera, w dodatku nie któregoś z najdroższych i niemającego na pokładzie lamp, to nie mam żadnych uwag. I to jeszcze mogę dorzucić, że przenikliwość i szczegółowość także na high-endowym poziomie i w kompozycji brzmieniowej Susvar idealnie wplatane w śpiewność.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

11 komentarzy w “Recenzja: Astell & Kern KANN ULTRA

  1. Sławek pisze:

    Susvary, a na zdjęciach Ultrasone Signature Pure. No właśnie – jak ten plikograj zagrał Pure?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Bo Susvary słuchane u mnie, a Ultrasone pozowały u fotografującego, który je sobie zostawił po zrobieniu im zdjęć do recenzji. Dlatego Ultrasone z KANN nie słuchałem, ale zapytałem Karola i podobno bardzo dobra współpraca, zwłaszcza gdy lubi się głęboką analizę. Jednak Karol woli napędzanie tych słuchawek przez CEntrance, jego zdaniem lepsza synergia.

  2. Fon pisze:

    Ciekawe jak dobrze sprzedają się ogólnie Dapy,w modzie ostatnio królują raczej coraz lepsze i mniejsze dongle.
    Nosić taką cegłę to trzeba mieć chyba mocny charakter i zacięcie 🙂

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Co z ciebie za mężczyzna? Na wojnę też pójdziesz z samym donglem?

      1. Fon pisze:

        no chyba trochę przegiąłeś…

  3. Fon pisze:

    Wyśpij się dobrze i zastanów a potem wyciągnij wnioski z tego co napisałeś gentelmenie widać obrażanie to twoje jeszcze jedno hobby…

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Nic nie mam złego na myśli, ale jak facet narzeka, że ma nosić 39 dkg… Jasne, noszenie parunastu gramów jest wygodniejsze, ale z drugiej strony ekwipunek piechura waży 40 kg. A wojna zdaje się zbliżać, chociaż miejmy nadzieję, że jednak nie nadejdzie. Ale najważniejsze w tym wszystkim, że KANN to jednak lepsze brzmienie i całkiem inna siła napędu. Choć oczywiście można go zastąpić smartfonem i CEntrance.

      1. Piotr+Ryka pisze:

        Aha, i z tym wyspaniem i obrażaniem to ty przegiąłeś.

  4. Darth Artorius pisze:

    I Am Warlord…Mam Ultrę i planuje go nosić na spacer ! Wreszcie DAP z dużym ekranem od Astella, na który mnie bo stać. Mam też Alphe (może sprzedam jak dam radę bo to trudne), AK300/380 i AK120 MK1. Mój wzrok kocha Ultrę , uszy zresztą też.

  5. Darth Artorius pisze:

    Przy okazji. Na forum Mp3store jest już user, który połaczyl Ultrę ze wzmacniaczem Astell PA10. Dźwięk, jak pisze, jeszcze lepszy niż z samej Ultry.

    1. Szef pisze:

      Mam oba w salonie i mimo kabla zbalansowanego 4.4mm między nimi (który powienien być w zestawie a go nie ma) nie usłyszałem zalet które oferuje PA10 z słabiej wypadającymi odtwarzaczami jak SR35 czy M11S/ESS. Wniosek jest taki że PA10 nie jest w stanie poprawić brzemienia jeżeli z danego urządzenia jest już fenomenalne za te pieniądze. Podejrzewam też, że w Kannie i PA10 mogą się kryć te same sekcje wzmacniające, ze względu na brzmienie właśnie oraz układ gniazd.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy