Recenzja: Astell & Kern KANN ULTRA

      Życie sobie przemija – wciąż zmiany i powroty, nierzadko katastrofy. O katastrofach nie będę pisał, to nie kronika wypadków, ale napiszę o zmianach. Ogólnie biorąc żyjemy w dobie powszechnej miniaturyzacji, która z osobliwą przekorą zmienia się w powiększanie. Przykładowo grubość telewizorów i monitorów zmniejszono radykalnie, ale powierzchnie się rozrosły. Odnośnie telefonów komórkowych, to nawet nie ma o czym mówić – po wstępnym zmniejszeniu do pikusi utopionych w dłoniach spęczniały do rozmiarów stolnic. Podobnie audiofilskie koty, poczciwe dachowe mruczki, nie zmieniły się w miniaturki, tylko w niemałej części zastąpione zostały przez dwa razy większe Ragdole, Maine Coon i Norweskie Leśne. Jeszcze radykalniejsze powiększenie w ramach ogólnej miniaturyzacji zaliczyły karty graficzne, niegdyś wielkości plastra boczku, obecnie sporych pudeł. Ale nie wszystko co ma zmaleć przekornie się rozrasta, np. szkolna podstawa programowa ulec ma faktycznemu zmniejszeniu, ażeby więcej było czasu na granie i rozsyłanie selfie.

      Ta miniaturyzacja wiedzy z pewnością da efekty, ale my dziś nie o tym. Leży przede mną uwidoczniony w tytule przenośny grajek Astell & Kern KANN ULTRA, który zgodnie z tym „ULTRA” o tyle jest większy i cięższy od niegdysiejszego AK100, że nawet mafijna rodzina smartfonów mogłaby być z niego dumna. Miniaturyzacja więc podzespołów na rzecz całościowego powiększania, ażeby użyteczność rosła. Żeby ten ze zminiaturyzowanym umysłem absolwent zredukowanych programowo szkół mógł się posłużyć wielką AI, skoro nie będzie dysponował własną. Sztuczna inteligencja wszelako to dopiero melodia przyszłości, na razie jeszcze nas nie wyparła, dopiero trochę wspiera. Natomiast duże grajki przenośne od pewnego czasu są faktem. W sumie to od początku były, tylko ten AK100 mikry taki; już w jego czasach (2013) Colorfly, HiFiMAN i pozostali mieli znaczne rozmiary wspierane słuszną wagą. No ale nie aż taką jak tytułowego KANN ULTRA, ani jak jego protoplasty KANN bez ULTRA, którego (jak ten czas leci) recenzowałem siedem lat temu. A po drodze był jeszcze słusznej postury KANN CUBE, opisywany pięć lat temu – i z obu nich, jak się należy domyślać, nasz teraźniejszy ULTRA dla siebie rozwiązania czerpał. Podobieństwa wyglądu narzucają się same, ale miejmy nadzieję, iż to i owo ulepszono. Cena natomiast, wbrew ogólnoświatowym trendom, nie uległa poważnej zmianie; zamiast też maksymalnie urosnąć, wciąż buja w okolicach ośmiu tysięcy, wzorem maestro Felliniego 8 i ½ wskazując. Jednocześnie producent zapewnia, że jest to grajek high-endowy, tyle że nie nazywa go „grajkiem”, a odtwarzaczem przenośnym. No fakt, wędrowni grajkowie niemal do ostatniego wymarli, kto dziś jeszcze pamięta chociażby tego popularnego kiedyś cygańskiego karła, wędrującego z kapelą po krakowskim Rynku i przyległych ulicach, co pięknie grał na skrzypcach trzymanych jak wiolonczela? Teraz wędrowne kapele ci co chcą mają własne – źródło dźwięku w kieszeni, bezprzewodowe słuchawki w uszach. U co śmielszych i wybredniejszych tym źródłem nie jest smartfon, a słuchawki mają przewodowe, z takich lepsza muzyka. I to w tych wybredniejszych wycelowano tytułowego ULTRA, żeby im przysposabiał odpowiedniej jakości granie w domu i poza domem.

      Przypomnieniowo na koniec wstępu słowo o producencie. Astell & Kern to zaistniała w 2013 marka należąca do założonej w 1999 przez siedmiu byłych dyrektorów Samsunga seulskiej firmy Dreamus (pierwotnie ReignCom), do której należą także marki iRiver, FLO, Yurion i Funcake Entertainment Services. Samo Dreamus z kolei jest zależne od SK Telecom Co., Ltd. – największego południowokoreańskiego dostawcy telefonii komórkowej, zarazem jednego z filarów czebolu SK Group – międzynarodowego koncernu zatrudniającego 70 tys. pracowników.

Wygląd, technologia, użycie

    Odtwarzacz jest pokaźny, sporo ważący i kanciasty. W obrysie ma 82,4 x 141,1 przy grubości 24,4 mm i wadze 390 g. Centralą obsługową jak zwykle dzisiaj ekran dotykowy, tutaj w standardzie HD (1080 x 1920 pp) przy przekątnej ponad pięć cali, a bazą korpus z aluminium w kolorze „astro szary”. Ekran jest oczywiście kolorowy i odpowiednio uwrażliwiony na operowanie dotykiem, a korpus tradycyjnie dla Astell & Kern graniasty z ostrymi narożami. Na rzecz wygody trzymania zwężający się ku spodowi, na rzecz obsługowej wygody wkomponowano weń u góry z prawej spore i ząbkowane kółko potencjometru. Ten potencjometr to dubler ekranowego suwaka, który po aktywacji urządzenia zjawi się momentalnie, gdy tylko to pokrętło ruszymy. Suwak jest szybszy i wygodniejszy, ale pokrętło też się sprawdza, jako powolne a precyzyjne i po wygaszeniu ekranu już go nie wzbudzające; tak więc od strony regulacji głośności wszystko w najlepszym porządku. Tym bardziej, że możemy ją jeszcze wielostopniowo predefiniować – odtwarzacz oferuje aż cztery wybierane w ekranowym menu moce wzmacniacza, można go więc dopasować praktycznie do każdych słuchawek. Poziomy te obejmują łączny zakres od 2 do 16 Vrms, przy czym najwyższy oferowany jest jedynie poprzez przyłącze symetryczne.

      Przyłącza słuchawkowe są bowiem tutaj dwa: niezbalansowane 3,5 mm i zbalansowane 4,4 mm Pentacon; plus dwa o takich samych wtykach osobne wyjścia liniowe PRE/LINE OUT (gdzie 3,5 milimetrowe może być też optycznym) – i oba mogą podawać sygnał poprzez wewnętrzny wzmacniacz lub bezpośrednio z przetwornika.

     Na górnym rancie obok czterech gniazd znajdujemy jeszcze tej samej co one wielkości metalowy przycisk ON/OFF, którego krótsze od włączającego przyciśnięcie aktywuje gasnący samoczynnie po zaprogramowanym czasie ekran. Ekran pięcio i pół calowy, w bardzo szerokim zakresie regulowany co do jasności świecenia, poza regulacją głośności i obsługą plików oferujący bardzo rozbudowane drzewo decyzji, w ramach którego dostajemy min. wybór siedmiu filtrów cyfrowych.

      Gniazda i włącznik u góry, potencjometr po prawej, po lewej trzy przyciski funkcyjne obsługi odtwarzania (w niektórych odtwarzaczach nieobecne, co jest wysoce niepraktyczne, bo do obsługi trzeba wówczas koniecznie aktywować ekran). Jeszcze na dolnym rancie przyłącze prądowo-sygnałowe via USB typ C, przez które ładujemy pliki lub wewnętrzny akumulator. I zaraz obok niego szczelina dokująca dla zewnętrznej karty pamięci, która może być pojemności do 1 TB, podczas gdy pamięć wbudowana to 128 GB.

      Tylna ścianka jest satynowo gładka, dająca miły dotyk, i ma na ozdobę wygrawerowany dużymi literami napis KERN. W komplecie nie ma etui, ale są folie zabezpieczania ekranu i kabel USB.

      Odtwarzacz trafia do właściciela zapakowany w ładne pudełko o barwie identycznie „astro szarej”, którego profile wewnętrzne pokryto ozdobnie welurem. Wszystko pasuje z mikronową precyzją i jest uproszczona instrukcja obsługi na czarnym kartoniku, ale wnętrze pudełka dużo mniej nas obchodzi od wnętrza samego urządzenia.

     Reasumując stronę zewnętrzną wszystko mamy tip-top; musimy być jedynie gotowi na to, że odtwarzacz jest high-endowy i dysponuje dużą mocą, w związku z czym musi mieć swoją wagę i spore gabaryty. Musimy też być przygotowanie na ostre ranty i naroża w miejsce umilających obłości, albowiem tak ukształtowała się tradycja wzornicza firmy Astell & Kern. Nie będzie za to grzania w rękę ani rozpałki w kieszeń, bo w środku nie ma lamp, którymi prażył flagowy Cairn.
      – A co mianowicie jest?

      Jest debiutujący w tym urządzeniu ośmiordzeniowy procesor Octa-Core Snapdragon nowej generacji o podwyższonej wydajności oraz zegar wzorcowy o rozmyciu czasowym zaledwie 200 femtosekund, a także dwie, zamiast oszczędnie jednej, kości przetwornikowe ESS Sabre ES9039MPRO z najnowszej serii PRO. Oprócz tego bateria 8,400 mAh 3.8 V Li-Polymer, która ładuje się w trzy godziny i może pracować do jedenastu, a jeszcze bardziej jest tam słuchawkowy wzmacniacz na op-ampach, tak samo jak przetwornik mający architekturę symetryczną i wzmiankowaną zdolność wzmacniania do aż 16 Vrms. Dla trybu symetrycznego stosunek szumu do sygnału zabezpiecza bariera 119 dB, THD 0,0004 % jest poza progiem słyszalności, a przesłuch międzykanałowy zredukowano do aż minus 140 dB. Urządzenie oferuje obsługę gęstości plikowych po 768 kHz/32-bit włącznie i 2 x DSD, przy obsługiwanych standardach WAV, FLAC, WMA, MP3, OGG, APE, AAC, ALAC, AIFF, DFF, DSF i MQA.

      Z technicznych nowin i technologii własnych Astella mamy tu oprócz nowej generacji procesora technologie AMP BLOCK, Digital Audio Remaster (DAR) i TERATON ALPHA. Pierwsza odnosi się do wewnętrznego wzmacniacza i ma oznaczać coś bardzo zdecydowanie lepszego od tradycyjnych op-ampów, druga opiera się na podnoszeniu próbkowania wysokich częstotliwości, co ma przynosić żywszy i bliższy oryginałowi dźwięk, TERATON zaś to znana już z A&futura SE180 nowatorska metoda „skutecznego eliminowania szumów zasilania, wydajnego zarządzania energią i wzmacniania sygnału przy minimalnych zniekształceniach”, na co składa się min. ekranowanie obwodów srebrem i zaizolowanie od wewnątrz całej powierzchni ekranu.

      Po stronie programowej mamy natomiast ulepszony odczyt MQA, obsługę Roon oraz obsługę Qualcomm aptX, czyli strumieniowania najwyższej dostępnej dziś jakości – Qualcomm Snapdragon Sound (https://www.youtube.com/watch?v=2A5l_Xb19KQ ). W domenie bezprzewodowej zaś obsługę LHDC, czyli „The Next Generation Standard For High Quality Bluetooth Audio Format”.

      Urządzenie obsługuje systemy operacyjne Windows 8,10,11 (32/64-bitowy) i MAC OS X 10.7, a na rzecz pracy bezprzewodowej posługuje się Wi-Fi 802.11 a/b/g/n/ac (2,4/5 GHz) i Bluetooth V5.3 (A2DP, AVRCP, Qualcomm® aptX™-HD, LDAC, LHDC).

      Od siebie podsumuję, że nowy Astell waży sporo i jest spory, ale trzyma się go i obsługuje przyjemnie, a najprzyjemniejsze jest w nim to, że za dwa i pół raza mniejsze względem flagowego SP3000 pieniądze mamy niemalże to samo. Nie ma co prawda czterech DAC od AKM, ale są dwa najnowszej generacji od Sabre, nie ma także zdublowanego obwodu HEXA-Audio i skórzanego etui, ale jest ponad dwa razy większa moc i wszystkie pozostałe nowinki, a ośmiordzeniowy procesor jest nowszy toteż wydajniejszy.

Brzmienie

AudioQuest NightHawk

     Przede wszystkim rzuciła się w uszy dynamika i wyraźność w całkowitej transparentności medium i bez ocieplenia. Zrazu więc pomyślałem, że mocno zaznaczyło się działanie układu Digital Audio Remaster, lecz po sprawdzeniu okazał się on wyłączony. W takim razie to nowe kości Sabre taki mają styl pracy, podając mocno zaznaczające się i wyraziste aż po granice ostrości soprany, dla których, jak sprawdziłem, dołączenie układu DAR było już przesadą. Jak na słuchawki NightHawk soprany te okazały się dużo bardziej niż zwykle u nich pozbawione złagodzenia, zasługujące raczej na miano dobitnych i mocno odcinających się od reszty, z towarzyszeniem także wyrazistego a zarazem imponującego rozmachem basu i całej dynamiki. Wysłuchana w takiej opisowej scenerii sławna „Carmina Burana” zjawiła się jako mocny i potęgowy spektakl, na przemian częstujący łagodnością przyśpiewek i potężnymi zrywami chórów z towarzyszeniem całej orkiestry. Melodyjność i spajanie brzmienia z przestrzenią trochę na tej wyrazistości traciły, ale realizm i wielkość sceny czytelne, a wykonawcy jako żywi ludzie bardzo przekonujący. W przypadku lepiej zrealizowanych a podobnych repertuarowo „Fanfare For The Common Man” zaznaczyła się tych wyrazistych sopranów większa trójwymiarowość, wraz z czym styk muzyka-przestrzeń stał się staranniej obrobiony; w przypadku znakomicie nagranego „Let It Rain” Patrycji Barber pojawiło się też ciepło ludzkiego głosu, i to samo na płycie Melody Gardot. Ale ciągle z towarzyszeniem tej super wyraźności i bardzo dużej dynamiki jako składników wiodących. Z kolei płyta Barber „The Girl In The Other Room” w formacie SACD zabrzmiała łagodniej i melodyjniej – z mocniejszym poszumem melodii i większą miękkością w głosie dzięki bardziej temperowanym sopranom. Ogólnie biorąc jako najwyrazistsze wypadły nagrania w formacie najmniej gęstym, a im gęstsze, tym bardziej śpiewne i lepiej plasujące dźwięki w przestrzeni. I niby to powinno być poczytywane za normalne, ale nienormalna była w tym ta wyraźność najmniej gęstych, ewidentnie podrasowana w całkiem udany sposób.

 

Ultrasone Tribute 7

 

 

 

 

      Przyznać muszę, iż nie tego oczekiwałem przystępując do następnego etapu, przyzwyczajony do znakomitości brzmienia NightHawk ze sprzętem przenośnym i wybredności tych Ultrasone. Tym razem jednak to Ultrasone wykazały się lepszą synergią, bijąc poprzednio słuchane pod każdym względem. Konkretnie większym obszarem sceny z lepszą tej sceny perspektywą i postrzeganiem horyzontu, mocniej też zaangażowanym muzycznie medium, jeszcze potężniej uderzającym basem i przede wszystkim bardziej trójwymiarowymi sopranami, wraz z nimi lepszą melodyjnością i czuciem śpiewu. Bez tak dominującej wyraźności, a zamiast niej bliższą gramofonowej spójnością relacji dźwięku i przestrzeni; ta ostrość kompletnie znikła – dźwięk zmiękł i złagodniał, bardziej też zaczął się mienić, pokazał także aurę i zwiększoną świetlistość. Nie trzeba już było szukać lepszych nagrań, żeby usłyszeć ciepło głosów i naturalny sopran; już z NightHawk grało to jak dobra aparatura stacjonarna, ale jak dla mnie ciut za ostro, a teraz żadnych uwag, mogłem słuchać i słuchać.

 

Dan Clark Audio STEALTH

      Skutkiem powyższego zaczęło mi się zdawać, że między KANN ULTRA a Ultrasone zaszła szczególna synergia, tak więc z innymi słuchawkami już tak dobrze nie będzie. Myliłem się, z czego raz jeszcze wniosek, że nie można wnioskować pochopnie na zasadzie domysłów. Faktem jest, że flagowe planary Dana Clarka nie dysponują aż tak mocarnym basem jak Ultrasone i NightHawk, za to bardzo udanie splotły walory obu poprzednio słuchanych. Medium cokolwiek rozgęściły, ale nie tak do końca, czuło się więc jego udział w tworzeniu brzmienia; wykazywało się pewną plastycznością, a nie zupełnym zanikiem, a jednocześnie wyraźność znowu się powiększyła. Jednocześnie śladu po jakiejkolwiek ostrości, braku melodyjności, przewadze wyraźności nad elegancją przepływu. Tak więc muzyka w całej krasie, a jednocześnie bardzo wyraźna i też na scenie z perspektywą o mocno zaznaczającym się horyzoncie. Trochę to wszystko kosztem dynamiki i potęgi, bo przecież to słuchawki radykalnie trudniejsze do napędzenia, nie przewidziane do sprzętu przenośnego, ale dynamika całkiem w porządku, potęga zaznaczona, drajw jak najbardziej sobą. Jedyna mała skaza to pojawianie się zniekształceń na bardzo wysokich poziomach głośności, ale takich naprawdę wysokich, na których sam nie słucham. Sprawdziłem mimo to taki poziom i głośność „urywająca łeb” powodowała tumult brzmieniowy, jak dla mnie nieakceptowalny. Ale poniżej, przy normalnej bardzo dużej głośności, wszystko było w porządku i jakościowo pierwsza klasa. Równocześnie podtrzymane zostały te składniki jakości, które się pojawiły poprzednio – płyty SACD i tu okazały się lepsze. Tak samo bardziej zapraszające ambience do kreowania całości, tak samo z otoczeniem aury i bardziej analogowo – bardziej zwinnie i miękko.

 

HiFiMAN Susvara

      Z przyczyn których wytłumaczyć nie umiem, wychodzenie potencjometru na poziomy głośności powodujące u STEALTH zniekształcenia, u Susvar ich nie powodowało. Co było zaskoczeniem podwójnym, bo i tu się ich spodziewałem, a wraz z tym także tego, że Susvary do grania na pełny regulator z KANN ULTRA się nie nadadzą, najwyżej do plumkania. Wytłumaczeniem może być najoczywistsze założenie, że Susvary same od siebie są dalsze od zniekształceń, i to całkiem pokaźnie, ale czy tak naprawdę wyłącznie o to chodziło, tego nie umiem zdiagnozować. Faktem natomiast, że z Susvarami można było bez deformacji hałasować na cały regulator i że prócz tego brzmienie oferowały elegantsze. Gładsze, cieplejsze, przyjemniej falujące i przede wszystkim najdoskonalej przywołujące obecność żywej muzyki w kreacji żywych ludzi. Więc nie, to nie była jedynie kwestia smaku i preferencji stylu, ale obiektywnie większa biegłość odtwórcza właściwie pod każdym względem. Jedynie bas u Ultrasone mocniejszy i ogólna większa potęga, ale paleta muzycznych kolorów u Susvar bogatsza i formowanie doskonalsze. Zarazem też duża bliskość tej bogatszej muzyki, co u tych słuchawek wcale nie jest oczywistością. Niejednokrotnie pierwszy plan stawiają właśnie dalej, bardziej dbając o ukazanie całości niż bezpośrednio bliski kontakt. Ale z KANN ULTRA właśnie bliskość i bezpośredniość, skąpane łagodnym światłem, lecz nie złagodzone same w sobie, tylko pomimo tej gładkości i super melodyki okraszone mocą żywego koncertu w trójwymiarowej scenerii. I nie, ta większa moc Ultrasone nie była większa znacznie, tylko jedynie bardzo mało, co za tym idzie najcięższy rock i z Susvarami wgniatał w fotel. I też nie, ten bliski pierwszy plan nie zakłócał predyspozycji do kreowani wielkich scen, o ile tylko takie wchodziły w nagraniową rachubę. Ogólnie było zaś to granie na pełny bieg high-endu, że oczywiście można lepiej, ale to już jest to. Mieszanka poezji i potęgi z towarzyszenie bezpośredniości i ogromu, że w każdą stronę samo złoto, i jak na granie z przenośnego plejera, w dodatku nie któregoś z najdroższych i niemającego na pokładzie lamp, to nie mam żadnych uwag. I to jeszcze mogę dorzucić, że przenikliwość i szczegółowość także na high-endowym poziomie i w kompozycji brzmieniowej Susvar idealnie wplatane w śpiewność.

Podsumowanie

     Z powyższego wynika, że nowy zawodnik od Astell & Kern nie stwarza żadnych problemów odnośnie współpracy z różnymi słuchawkami, zarówno tymi uchodzącymi za łatwe, jak i za najtrudniejsze. Że znacznie częściej łapie pełną synergię niż ma jakiekolwiek anse, a przede wszystkim że potrafi z każdymi dojeżdżać do high-endu. Na wszelki wypadek po zakończeniu odsłuchów podpiąłem najwyższe jakościowo z porównywanych Susvary do toru stacjonarnego przeszło dziesięć razy droższego od Astell, i tylko potwierdziło się, że z nim był prawdziwy high-end. Różnice na korzyść aparatury droższej małe zarówno w odniesieniu do walorów czysto muzycznych, jak i też siły napędowej. Tak, KANN ULTRA nie tylko umie śpiewać głosem wysoce melodyjnym, ale dysponuje też mocą potrafiącą ten głos koncertowo wzmacniać. To dwie jego cechy wiodące, a trzecia jeszcze taka, że dzięki swej jakości odtwórczej różnicuje słuchawki i nagrania. To nie jest urządzenie z maskujących jakości sobą, ani nawet też nie takie, które wprawdzie pokaże różnice, ale nie robi tego czysto, tylko ma jakiś własny system punktowania. KANN ULTRA to obiektywny sędzia, pokazujący jak jest. Jasno dowiódł, że dobrze zrealizowane DSD przewyższa PCM, a HiFiMAN Susvara, pomimo że tak do zadowolenia trudne z uwagi na wymogę ekstremalnej mocy, mają walor muzykalności i piękna powyżej innych świetnych. To samo odnosiło się do potęgowości Ultrasone i głębi analitycznej STEALTH, które gdyby nie to tajemnicze zaburzenie przy najwyższych poziomach głośności, byłyby bardzo blisko Susvar. W sumie to zaburzenie to jedyny mankament, i to mogący dotknąć jedynie tych, którzy słuchają na dyskotekowych poziomach głośności. Jeszcze dla pytających o cyfrowe filtry i ON/OFF układu Digital Audio Remaster, to z filtrami normalka – najbardziej podobał mi się tradycyjnie Slow, ale tylko o włos bardziej od podającego bardziej wyrazisty przekaz domyślnego Minimum Phase; natomiast przy dobrej jakości plikach i gatunkowych słuchawkach układ DAR się nie przydał, jako nadmiernie wyostrzający brzmienie. Generalnie zaś znakomity odtwarzacz, stuprocentowa satysfakcja. Zwłaszcza że stosunek jakości do ceny jak na dzisiejsze standardy sensowny.

 

W punktach

Zalety

  • To nie jest najlepszy brzmieniowo odtwarzacz przenośny ze wszystkich, ale na pewno jeden z najlepszych.
  • A cena? Cena od niektórych jest dwa-trzy razy niższa.
  • Brzmieniowo może nie aż naj-naj, chociaż niewiele mu brakuje, ale pod względem mocy lider.
  • Aby podobną moc uzyskać liderzy jakości brzmienia potrzebują zewnętrznego wzmacniacza, co nie tylko czyni ich jeszcze droższymi, ale też mniej praktycznymi.
  • Brzmienie tego KANN ULTRA nie tylko jest pierwszorzędne, ale jest także uczciwe.
  • Tu nie ma maskowania czegoś czymś innym, żadnego ujednolicania czy czary-mary: słabości nagrań obnażone.
  • Ale nie w taki sposób, że nie da rady słuchać, tylko zaznacza się mocna różnica względem nagrań wybitnych.
  • Uczciwość ta nie oznacza braku czaru. Z żadnymi słuchawkami nie natrafiłem na nagranie, które nie byłoby atrakcyjne.
  • Oto kolejny atut – sprawdzą się każde słuchawki.
  • Do tego stopnia, że nawet ekstremalnie trudne HiFiMAN Susvara (od których trudniejszych nie ma) zagrają pierwszorzędnie.
  • Niezaprzeczalnym walorom melodycznym (pomimo braku lamp) towarzyszą ekstremalne jak na taki odtwarzacz walory dynamiczne.
  • Powiem wprost – tego KANN ULTRA świetnie ci się będzie słuchało niezależnie od tego jakie są twe brzmieniowe preferencje i jakie masz słuchawki.
  • Symetryczny układ obwodu.
  • Dwie kości przetwornika.
  • Femtosekundowy zegar.
  • Ośmiordzeniowy procesor najnowszej generacji.
  • Wzmacniacz słuchawkowy AMP BLOCK wspierany przez technologie Digital Audio Remaster (DAR) i TERATON ALPHA.
  • Dwa wyjścia słuchawkowe i dwa liniowe.
  • Jeżeli zgodzić się na większe od przeciętnego rozmiar i wagę, obsługa nie pozostawia nic do życzenia.
  • W ramach tego nie tylko dobra ergonomia oraz czytelne menu ekranowe, ale także obsługa wszelkich nowinek i standardów oraz dużej karty pamięci.
  • Szybkie ładowanie akumulatora.
  • Szybki start i szybkie wyłączanie.
  • Umiarkowanie się rozgrzewa.
  • Zastąpi sprzęt stacjonarny.
  • Eleganckie opakowanie.
  • Renomowany producent.
  • Polska dystrybucja.
  • Ryka approved.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Rozmiar i waga nadstandardowe.
  • Do szybkiego naładowania baterii potrzeba dobrze zasilonego portu USB. (A więc żadnych rozgałęźników, chyba że z własnym zasilaniem.)
  • Można nie lubić kanciastej obudowy.

 

Podstawowe dane techniczne

  • Model: KANN ULTRA
  • Kolor obudowy: Astro Gray
  • Materiał obudowy: Aluminium
  • Ekran: 5,5 cala; dotykowy, HD 1080 x 1920
  • Standardy audio: WAV, FLAC, WMA, MP3, OGG, APE, AAC, ALAC, AIFF, DFF, DSF, MQA
  • Próbkowanie: PCM : 8kHz ~ 768kHz (8/16/24/32bits per Sample)
  • DSD Native: DSD64(1bit 2.8MHz), Stereo / DSD128(1bit 5.6MHz), Stero
  • DSD256(1bit 11.2MHz), Stereo / DSD512(1bit 22.4MHz), Stereo
  • Output Level – HEADPHONE OUT
  • [Low Gain] Unbalanced 2Vrms │ Balanced 4Vrms (Condition No Load)
  • [Mid Gain]Unbalanced 4Vrms │ Balanced 8Vrms (Condition No Load)
  • [High Gain]Unbalanced 6Vrms │ Balanced 12Vrms (Condition No Load)
  • [Super Gain]Unbalanced 8Vrms │ Balanced 16Vrms (Condition No Load)
  • – PRE · LINE OUT
  • Unbalanced 2Vrms │ Balanced 4Vrms (Condition No Load)
  • CPU Octa-core
  • DAC ES9039MPRO x2
  • Decoding Support up to 32bit/768kHz Bit-to-Bit Playback
  • Input USB Type-C input (for charging & PC & MAC)
  • Outputs – HEADPHONE OUT
  • 3.5mm(Unbalanced Out, Optical Out), 4.4mm (Balanced Out, only 5-pole supported)
  • – PRE · LINE OUT
  • 3.5mm(Unbalanced Out), 4.4mm (Balanced Out, only 5-pole supported)
  • Wi-Fi 802.11 a/b/g/n/ac (2.4/5GHz)
  • Bluetooth V5.3 (A2DP, AVRCP, Qualcomm® aptX™-HD, LDAC, LHDC)
  • Wymiary: 3.24” (82.4mm)[W] x 5.55” (141.1mm)[H] x 0.96” (24.4mm)[D]
  • Waga: 390g
  • Dozwolona temperatura otoczenia: 0℃ ~ + 40℃

Cena: 8500 PLN

Pokaż artykuł z podziałem na strony

11 komentarzy w “Recenzja: Astell & Kern KANN ULTRA

  1. Sławek pisze:

    Susvary, a na zdjęciach Ultrasone Signature Pure. No właśnie – jak ten plikograj zagrał Pure?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Bo Susvary słuchane u mnie, a Ultrasone pozowały u fotografującego, który je sobie zostawił po zrobieniu im zdjęć do recenzji. Dlatego Ultrasone z KANN nie słuchałem, ale zapytałem Karola i podobno bardzo dobra współpraca, zwłaszcza gdy lubi się głęboką analizę. Jednak Karol woli napędzanie tych słuchawek przez CEntrance, jego zdaniem lepsza synergia.

  2. Fon pisze:

    Ciekawe jak dobrze sprzedają się ogólnie Dapy,w modzie ostatnio królują raczej coraz lepsze i mniejsze dongle.
    Nosić taką cegłę to trzeba mieć chyba mocny charakter i zacięcie 🙂

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Co z ciebie za mężczyzna? Na wojnę też pójdziesz z samym donglem?

      1. Fon pisze:

        no chyba trochę przegiąłeś…

  3. Fon pisze:

    Wyśpij się dobrze i zastanów a potem wyciągnij wnioski z tego co napisałeś gentelmenie widać obrażanie to twoje jeszcze jedno hobby…

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Nic nie mam złego na myśli, ale jak facet narzeka, że ma nosić 39 dkg… Jasne, noszenie parunastu gramów jest wygodniejsze, ale z drugiej strony ekwipunek piechura waży 40 kg. A wojna zdaje się zbliżać, chociaż miejmy nadzieję, że jednak nie nadejdzie. Ale najważniejsze w tym wszystkim, że KANN to jednak lepsze brzmienie i całkiem inna siła napędu. Choć oczywiście można go zastąpić smartfonem i CEntrance.

      1. Piotr+Ryka pisze:

        Aha, i z tym wyspaniem i obrażaniem to ty przegiąłeś.

  4. Darth Artorius pisze:

    I Am Warlord…Mam Ultrę i planuje go nosić na spacer ! Wreszcie DAP z dużym ekranem od Astella, na który mnie bo stać. Mam też Alphe (może sprzedam jak dam radę bo to trudne), AK300/380 i AK120 MK1. Mój wzrok kocha Ultrę , uszy zresztą też.

  5. Darth Artorius pisze:

    Przy okazji. Na forum Mp3store jest już user, który połaczyl Ultrę ze wzmacniaczem Astell PA10. Dźwięk, jak pisze, jeszcze lepszy niż z samej Ultry.

    1. Szef pisze:

      Mam oba w salonie i mimo kabla zbalansowanego 4.4mm między nimi (który powienien być w zestawie a go nie ma) nie usłyszałem zalet które oferuje PA10 z słabiej wypadającymi odtwarzaczami jak SR35 czy M11S/ESS. Wniosek jest taki że PA10 nie jest w stanie poprawić brzemienia jeżeli z danego urządzenia jest już fenomenalne za te pieniądze. Podejrzewam też, że w Kannie i PA10 mogą się kryć te same sekcje wzmacniające, ze względu na brzmienie właśnie oraz układ gniazd.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy