Recenzja: ALO Audio Studio Six

Założenia i ostateczny kształt

Sześć lamp, czyli Studio Six.

   Rzecz jasna wzmacniacz nie nazywa się Studio Six, bośmy sześć lat nań czekali. Nazywa się tak z uwagi na sześć wystających z obudowy lamp. Wspomnianej pojedynczej prostowniczej GZ34, pary 6V6S mocy, a także pojedynczej regulującej napięcie 6SN7 (od razu dawanej przez producenta w postaci vintage General Electric) oraz pary też odpowiedzialnych za sprawy napięciowe, będących lampowymi odpowiednikami diod Zenera vintage Sylvania 0B2WA. W stanie sklepowym jest to zatem mieszanka trzech lamp z czasów klasycznych od dwóch sławnych producentów amerykańskich i trzech nowych od jednego słowackiego, co sam przeistoczyłem w sześć starych, z brzmieniowego punku widzenia słusznie, bo podnosząc kulturę. Może nie aż w stopniu radykalnym, jako że w stanie sklepowym nie jest źle, niemniej tak do natychmiastowego usłyszenia i niemało.

Dla brzmienia teoretycznie najważniejsze są tetrody 6V6S – podobne konstrukcją i stylem do popularnym EL34. Same zaś znane przede wszystkim ze wzmacniaczy gitarowych Fendera, w których używane były od samego początku i wciąż są. (Konstrukcja 6V6 pochodzi z połowy lat 30-tych i stosowane były głównie w radiach. Pierwsi producenci to Ken-Rad i Sylvania.) A kiedy już te 6V6 mamy, to z nich przede wszystkim ten pożytek, że same lampy są wprawdzie niewielkie, ale moc od nich duża. Dzięki czemu wyjścia słuchawkowe wzmacniacza Studio Six oddać mogą cały wat energii przy impedancji 32 Ω, czego od większości nawet drogich konkurencyjnych nie dostaniemy. Są oczywiście wzmacniacze słuchawkowe jeszcze mocniejsze, ale przeważnie tranzystorowe – tu zaś brać trzeba pod uwagę, że moc praktyczna od lamp jest kilkukrotnie większa, ponieważ są dużo bardziej sprawne. Spokojnie zatem możemy zakładać, że Studio Six wysteruje nawet najtrudniejsze słuchawki – nawet dawnego typu planarne. I rzeczywiście.

Lecz równie dobrze jak Studio Six, a nawet jeszcze prędzej, wzmacniacz mógłby nazywać się Studio Four, ponieważ jego cechą od ilości lamp bardziej nawet szczególną jest posiadanie aż czterech wyjść słuchawkowych. To coś niespotykanego i tym osobliwszego, że wszystkie te wyjścia są identyczne (niesymetryczne na duży jack). Zwykle bowiem, gdy już tych wyjść jest parę, mamy do czynienia z różnymi ich rodzajami: symetrycznymi i zwykłymi oraz niskoprądowymi dla słuchawek dokanałowych. A tu nie, wszystkie są takie same. Nominalnie i wedle gorących zapewnień producenta nie tylko identyczne, ale w odróżnieniu od sytuacji przy innych wzmacniaczach podpinanie nawet czterech par nie skutkowało będzie spadkiem mocy ani jakości.

I rzecz bardziej niezwykła – aż cztery słuchawkowe wyjścia.

W tym miejscu zmuszony jestem złożyć samokrytykę, ponieważ kilka razy w różnych tekstach to potwierdziłem, a nie jest to prawą. Prawdą jedynie, że różnice są bardzo małe, niemniej wpinanie par kolejnych jedną i drugą wartość obniża. Przy czym najpewniejsze jakościowo jest gniazdko pierwsze po lewej, z którym pozostałe łączą się szeregowo; gdy zaś chodzi o identyczność brzmieniową, to dwa gniazdka niesymetrycznie w pięciowatowym Phasemation (mogące też pracować jak jedno dual mono) lepiej trzymają jakość i tam rzeczywiście różnicy po wpięciu drugiej pary trudno się będzie doszukać. Mimo to warto zaakcentować, że spadki mocy i jakości w przypadku Studio Six także są minimalne, zdecydowanie mniejsze niż zwykle. A kiedy go obciążać tylko słuchawkami o dużej skuteczności, to ich niemalże nie ma.

Ale spadki spadkami, a zachodzi pytanie: po co komuś wzmacniacz słuchawkowy o czterech aż identycznych wyjściach? Najsensowniejsza wydaje się odpowiedź, że sklepom i producentom, którym najbardziej zależeć może na prowadzeniu porównań. Natomiast w przypadku zastosowań domowych dość trudno wyobrazić sobie czteroosobową rodzinę albo grupę znajomych skupioną wokół wzmacniacza, o ile pominąć nieobecne dziś sytuacje słuchania BBC za okupacji hitlerowskiej czy Wolnej Europy za sowieckiej – co w razie sąsiedzkiego donosu można było przypłacić głową. Tym bardziej trudno podejrzewać podobną zapobiegliwość u Amerykanów, którzy z czymś takim nigdy u siebie się nie stykali. Niemniej fakt pozostaje faktem – wzmacniacz z czterema identycznymi słuchawkowymi wyjściami na użytek grupowych zabaw czy porównań amerykańska firma stworzyła.

Grupowość znajduje też wyraz na rewersie – na ściance tylnej znajdują się trzy pary wejść RCA. Odnośny do nich przełącznik znajduje się oczywiście z przodu i ma on też czwartą pozycję – cisza. Solidny jest, na bazie solidnych styków, a zaraz obok, bliżej gniazd słuchawkowych, znajduje się identycznej wielkości i też z satysfakcjonującym, dającym poczucie solidności oporem chodzący regulator głośności. Dla niego z kolei użytkowym rewersem jest potencjometr skryty pod płytką instalacyjną, zdaje się będący własną konstrukcją ALO. A skoro już zaglądamy do środka, to trzeba przyznać, że całość została zaprojektowana ze znawstwem – przemyślana w szczegółach i rozplanowana starannie – a montaż wyjątkowo jest schludny, na bazie markowych podzespołów. I to jeszcze dodać należy, że dwa główne transformatory wyjściowe formują układ „wirtualnego dual monobloku”, anonsowany przez producenta jako optymalny. Z pewnością jest on ważny, ale jeszcze ważniejsze, że mamy do czynienia z czystą klasą A, układem Single Ended Triode i konstrukcją całkowicie lampową na bazie klasycznych dla niej obwodów, zapewniających lampom maksymalną żywotność i optymalne warunki pracy. Dołącza do tego masywne chassis z aluminium w wykończeniu srebrnym bądź czarnym oraz porządne podstawki lamp i wentylacja transformatorów. A gdy chodzi o wystawanie z obudowy, to z przodu mamy jeszcze na prawo od wyjść słuchawkowych duży, łagodnym pomarańczowym światłem świecący indykator tych lamp rozgrzania, a z tyłu dwa gniazda sieciowe – klasyczne trzybolcowe z włącznikiem głównym i dodatkowe pięciobolcowe Acessory Power do zasilania bateryjnego, gdyby ktoś takim dysponował. (Samo ALO obiecywało własny zasilacz bateryjny, czy może transformatorowy, ale na razie w ofercie go nie ma.)

Za moc odpowiadają klasyczne 6V6S. (Dwie środkowe.)

Danymi technicznymi producent nie rozpieszcza, niemniej dowiadujemy się, że wzmacniacz może obsługiwać słuchawki o impedancji 8 – 600 Ω, poziom zniekształceń harmonicznych (THD) w zależności od tej impedancji waha się w przedziale 1-2%, a stosunek szum/sygnał (S/N) wynosi 78 dB. Podkreśla się przy tym referencyjność całej konstrukcji, brak sprzężenia zwrotnego oraz szczególną kulturę pracy lamp, między innymi dzięki lampowym regulatorom wyładowania jarzeniowego – tym wąskim lampom 0B2WA. Pragnąc tę skąpość poszerzyć o ustalenia własne położyłem wielkiego ALO na wadzie i sięgnąłem po miarkę. Okazał się ważyć 12,1 kg, a gabaryty ma łatwe do zapamiętania: 400 x 300 x 150 mm. Opiera te swoje kilogramy na czterech nóżkach w kształcie spłaszczonych walców z chromowanymi otokami i gumowanymi podkładkami; i od kwestii tych nóżek zaczniemy sprawę odsłuchów. Ale najpierw o cenie. Wzmacniacz kosztuje u producenta $4100 (kiedyś kosztował równe pięć), co u nas przełożyło się na równe 20 tys. PLN bez tradycyjnej złotówki. Ładnie ze strony dystrybutora, że nie poszedł w drożyznę, tłumaczoną jak zwykle VAT-em, lecz mimo to Studio Six do tanich nie należy, bo nie może. I w cenowym kontekście odnotujmy, że od tego samego sprzedawcy za dwa tysiące więcej dostaniemy inną lampową potęgę – dzielony wzmacniacz Woo Audio WA5-LE. 

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

4 komentarzy w “Recenzja: ALO Audio Studio Six

  1. Paweł pisze:

    Dzień dobry.
    Cayin ha1a mk2 za 700 usd ma nawet dopasowanie impedancji za pomocą pokrętła…

    Z innej beczki…A czy słuchał Pan Piotr może He-6 z jakimś abstrakcyjnym wzmakiem np. na lampach 845 ?
    Chodzi mi od dłuższego czasu line magnetic na 845 + he-6.
    Czytałem ostatnio wpis właściciela triode-845,że woo audio wa5-le przegrało właśnie z jego triode 845, zarówno z he-6 jak i hd800 i to po zaciskach na kolumny.
    Pozdrawiam

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie, nie słuchałem. Taki wzmacniacz słuchawkowy oferuje włosko-estońska VIVA, ale jest on bardzo drogi i u nas niedostępny. Można by też te HE-6 podłączyć do monobloków 845 Thöress Puristic Apparatus, ale to wyjdzie jeszcze drożej. Słuchałem natomiast HE-6 poprzez swoje lampy 45 i Crofta. Grają znakomicie, tyle że nieco jaśniejszym dźwiękiem niż inne high-endowe. Mnie to jednak w niczym nie przeszkadzało. Niemniej AKG K1000 są lepsze. Tyle, że trzeba przekablować.

  2. Paweł pisze:

    Pisał Pan o AKG K1000,że grają płaską ścianą dźwięku, bez trójwymiarowych brył, co zbytnio mnie nie przekonało.No i bas. Na razie gram hd800 + kinky thr 1 i muszę powiedzieć,że to niesamowity wzmacniacz.Chciałem w przyszłości zakupić dodatkowe słuchawki, bo niestety nie mogę dobrać wzmacniacza do grado gs1000.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Gdzie ja tak napisałem? To pod względem tworzenia bryły i bliskiej holografii najlepsze słuchawki w historii.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy