Recenzja: ALO Audio Studio Six

Odsłuch

Lampa prostownicza GZ33 Amperex „Bugle Boy” zdeklasowała fabryczną GZ34 od słowackiego JJ.

   W kilku zawisłych na internetowych łamach recenzjach flagowego wzmacniacz ALO możemy znaleźć jednobrzmiące opinie: „W życiu lepszego nie słyszałem, a słyszałem niejeden. Nawet słuchałem niezwykłych, ale żadnego tak dobrego”. W moim przypadku sprawa przybrała zaś inny obrót i od początku mnie męczyło: dlaczego nie gra tak dobrze, jak powinien? Najpierw więc wygrzewałem, ale był wcześniej wygrzany, więc w odniesieniu do tej kwestii nic radykalnego się nie zdarzyło. Potem ściągnąłem te lepsze Magnavox – i owszem, sporo poprawiły, ale też nie na tyle, żebym się całkiem odczepił. Wziąłem się więc za lampę prostowniczą, wiedząc od własnego wzmacniacza, jak być potrafi kluczowa. Oryginalna JJ jest taka niby dobra, czyli w istocie niedobra. W ogóle takie dobre/niedobre to audiofilskie utrapienie. Słuchasz, i zdaje ci się, że gra całkiem dobrze, ale gdy przechodzisz na lepsze, dociera do cię z siłą kopniaka, jak w istocie niedobrze było. Takie są właśnie słowackie prostownicze – niby dobre; a nie, wcale – toteż już daleka od bycia referencyjną „fat tube” RCA sporo poprawiła. Mullard GZ34 z lat 50-tych to jednak inna liga, ale mam takich jedną parę własnemu wzmacniaczowi potrzebną i szkoda mi było ją tyrpać. Sięgnąłem zatem po bardzo zbliżone prądowo i jakościowo Aperex „Bugle Boy” GZ33 – i po włożeniu smukłej bańki sygnowanej pamiętnym gwizdkiem wreszcie mogłem słuchać z prawdziwą satysfakcją. Obraz brzmieniowy się wygładził, pogłębił i nabrał klasy. Jakbyś się przesiadł nie tylko do lepszego, ale też umytego auta. Silnik zaryczał głębszym basem, widoczność się poprawiła, a przyspieszenie mocniej, równiej… Jednak miało być o podstawkach i trzeba też je uwzględnić. Nie spotkałem dotąd wzmacniacza, który lepszych od własnych tak by łaknął. Ewentualnie można wspomnieć o odtwarzaczu Ayon Audio CD-35, dla którego sprawa lepszych nóżek też ma ogromne znaczenie. Stawiany na kulkach od Avatar Audio, albo zrecenzowanych niedawno Divine Acoustics KEPLER, nabierał flagowy ALO nowego życia, co jednoznacznie wskazywało, że jego sześć nie dość dobrze odseparowanych wstrząsowo  transformatorów wprawia obudowę w drgania, czego lampy nie lubią. Należy więc drgania owe maksymalnie rugować, do czego oryginalne nóżki nie starczają. Szkoda, że sam producent o lepsze nie zadbał, lecz widać niespecjalnie jest dbały. Ani pełnych danych technicznych nie dołącza, ani obiecanego zasilacza własnego nie zrobił, ani lamp odpowiedniej jakości od razu nie zapewnia, ani o te podstawki też wystarczająco nie zadbał. Sam wzmacniacz pozostaje jednak popisem dbałości – konstrukcję ma zaawansowaną i dopracowaną w detalach, możliwości pod każdym względem dalece ponadprzeciętne i wykonanie popisowo staranne.

 

 

 

 

W teście będzie się przede wszystkim mierzył z konkurentem cenowo nieco tańszym, ale również w pełni lampowym, podobnie niesymetrycznym i także single-ended w klasie A z wyjściami non-OTL. Czyli z Ayonem HA-3. I na początek oczywiście przy komputerze, bo teraz one rządzą. Jednak, z uwagi na brak przy tym komputerze dostatecznej ilości miejsca, Ayona odpuściłem, zastępując go tranzystorowym Phasemation. Tak było i wygodniej i słuszniej, jako że baza porównań się poszerzyła, a poza tym tranzystorom też coś się od tych porównań należy.

ALO Audio Studio Six vs Phasemation EPA-007

Przyznać muszę, że różnic oczekiwałem co najmniej sporych, podczas gdy okazały się niewielkie. Może nie w takim stopniu, by utrudniały ślepy test rozróżniający, niemniej żadna tam oczywistość. Oba wzmacniacze grały podobnie ciemnym, głębokim i nasyconym dźwiękiem, który jedne po drugich słuchawki wysokiej klasy zadowalał, i muszą przyznać, że w odniesieniu do tej różnicy mniejsze miałem wątpliwości niż do różnic brzmieniowych samego odtwarzacza Foobar z zainstalowanym ASIO lub nie. Przy czym zachodziła tu pewna analogia: Foobar bez ASIO był gładszy i mniej kontrastowy – i bliżej tego stylu grał Phasemation. Tekstury oferował gładsze i dźwięki bardziej zaokrąglone, ergo więc spokojniejsze. Czernie tła odrobinę, ale jednak słabiej nasycał i zgęszczał, mimo iż całe brzmienie dawał głębokie, nasycone, masywne. Niemniej kontrasty bardziej u niego się tonowały i całość brzmieniowa była spokojniejsza, gładsza. Więc można by pomyśleć, że w ogóle uspokajał, ale nie. Zarazem bowiem produkował dużą, perspektywiczną scenę, wyraźnie powiększaną pogłosami. Nie aż udziwniającymi, ale na tyle niezwykłymi, aby brzmieniowa całość stała się bardziej efektowna i przykuwająca uwagę.

Te otwory wentylacyjne, na których postawiono stojak, prawie zupełnie ciepła nie oddają – wzmacniacz jest w sekcji transformatorowej chłodny.

I w rzeczy samej przykuwała, słuchało się wyśmienicie. Na tle takim Studio Six pokazał walory własne. Dźwięk bardziej jeszcze gęsty i mocniej nasycony, a przede wszystkim bliższy, bardziej chropawy i bez pogłosów. Odmienności te były małe przy nieuważnym słuchaniu, ale przy wsłuchiwaniu się urastały i docierało do świadomości, że Phasemation czaruje głównie poetyką dźwięku odchodzącego w dal od słuchacza, malującego nie tylko plan pierwszy wyraźny, ale też tajemnicze tła, podczas kiedy flagowy ALO wyraźnie parł ku słuchaczowi, skracając maksymalnie dystans. Już same bardziej chropawe tekstury dawały efekt widzenia z bliższa, potęgowany przez większe źródła i ten faktycznie bliższy pierwszy plan. Do tego grał także lampowy wzmacniacz cieplej, zgęszczając atmosferę nie tylko większą (nieznacznie) masywnością dźwięków i gęstszą konsystencją barw, ale także cieplejszym dotykiem. W efekcie tej bliskości i chropowatych tekstur o bardziej nasyconych barwach ulatywał oferowany przez Phasemation romantyzm, zastępowała go bezpośredniość. Studio Six grał bardziej realistycznie, kontaktowo, nacierająco. Bardziej najeżdżał dźwiękiem niż z dźwiękami odjeżdżał, dając więcej dynamiki i wpierania się w głowę. Bardziej bił się niż tańczył, bardziej relacjonował z przejęciem niż tylko opowiadał. Więc bardziej też angażował drugą stronę, czyli mnie jako słuchacza, ale też bardziej po pewnym czasie męczył. Niemniej oba wzmacniacze grały w sumie podobnie, a tylko analiza badawczego odsłuchu tak je w opisie odróżnia. (Co jednak nie zmienia faktu, że sam ALO Audio bym wybrał.)

I na koniec rozdziału „przy komputerze” uwaga techniczna. Stawiany w miarę daleko od innych urządzeń (odtwarzacz czy przetwornik najlepiej pod nim albo po prawej stronie) jest Studio Six całkiem cichy; do tego stopnia, że nawet 16-ohmowe Final Sonorous X nie stanowiły dlań problemu – brum zjawiał się śladowy. Niemniej w pobliżu telewizora, czy jakiegoś innego magnetycznego zaburzenia, lampa 6SN7 zaczyna mikrofonować i w razie konieczności takiego usytuowania trzeba wykonać tylko dla niej metalowy baldachim albo osłonkę rurową, co nie będzie zbyt trudne.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

4 komentarzy w “Recenzja: ALO Audio Studio Six

  1. Paweł pisze:

    Dzień dobry.
    Cayin ha1a mk2 za 700 usd ma nawet dopasowanie impedancji za pomocą pokrętła…

    Z innej beczki…A czy słuchał Pan Piotr może He-6 z jakimś abstrakcyjnym wzmakiem np. na lampach 845 ?
    Chodzi mi od dłuższego czasu line magnetic na 845 + he-6.
    Czytałem ostatnio wpis właściciela triode-845,że woo audio wa5-le przegrało właśnie z jego triode 845, zarówno z he-6 jak i hd800 i to po zaciskach na kolumny.
    Pozdrawiam

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie, nie słuchałem. Taki wzmacniacz słuchawkowy oferuje włosko-estońska VIVA, ale jest on bardzo drogi i u nas niedostępny. Można by też te HE-6 podłączyć do monobloków 845 Thöress Puristic Apparatus, ale to wyjdzie jeszcze drożej. Słuchałem natomiast HE-6 poprzez swoje lampy 45 i Crofta. Grają znakomicie, tyle że nieco jaśniejszym dźwiękiem niż inne high-endowe. Mnie to jednak w niczym nie przeszkadzało. Niemniej AKG K1000 są lepsze. Tyle, że trzeba przekablować.

  2. Paweł pisze:

    Pisał Pan o AKG K1000,że grają płaską ścianą dźwięku, bez trójwymiarowych brył, co zbytnio mnie nie przekonało.No i bas. Na razie gram hd800 + kinky thr 1 i muszę powiedzieć,że to niesamowity wzmacniacz.Chciałem w przyszłości zakupić dodatkowe słuchawki, bo niestety nie mogę dobrać wzmacniacza do grado gs1000.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Gdzie ja tak napisałem? To pod względem tworzenia bryły i bliskiej holografii najlepsze słuchawki w historii.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy