Recenzja: ALO Audio Studio Six

   W maju zeszłego roku recenzowałem flagowy dla ALO Audio produkt przenośny, pora na stacjonarny. Więc tylko wstępnie na przypomnienie rzucę, że firma znana była początkowo z kabli przeznaczonych do poprawiania słuchawkom dźwięku i małych słuchawkowych wzmacniaczy, które to kable i wzmacniacze pomimo cen dość wysokich zrobiły niemałą karierę. I na tym przyczółku popularności w 2012 roku dołączył do oferty słuchawkowy wzmacniacz stacjonarny o dużych gabarytach, nazwany Studio Six. Od początku zbierający znakomite opinie i promowany jako rewelacja, toteż nawet wysłałem za Atlantyk – dalej jeszcze, aż nad Pacyfik – pytanie, czy nie byłoby możliwości przetestować. Siedziba ALO rozlokowała się bowiem w portowym zgodnie z nazwą Portland, leżącym wprawdzie nie bezpośrednio nad Pacyfikiem, ale tuż, tuż – w pobliżu ujścia wpadającej doń Columbia River. Odpowiedź nadeszła odmowna, z uwagi na brak w Europie dystrybutora. Poza tym (to już w domyśle), komu mogło zależeć na polskiej recenzji, i w ogóle gdzie ta Polska?

Studio przydomek dostało „Six” – i rzeczywiście sześć lat musiało upłynąć, nim sławny wzmacniacz znad Columbia River nad Wisłę przywędrował. W 2018 ALO zyskało wreszcie polskiego dystrybutora i reprezentujący je Mp3store jedną sztukę sprowadził. Tę sztukę na AVS przejąłem – i patrzcie, patrzcie, już po pół roku recenzja… Ale tak całkiem bezczynny przez te pół roku w sprawie rzeczonego nie byłem – trochę się w innych relacjach pokazywał i w międzyczasie ściągnąłem dla niego lepsze lampy. W miejsce słowackich JJ Electronic (prostowniczej GZ34 i pary mocowych 6V6S) próbowałem z nim różne posiadane prostowniki i parę pożyczonych 6V6 Magnavox USA (czyli lampy od firmy starej, sławnej, choć niespecjalnie u nas znanej). A skoro już o tych lampach, to może przejdźmy do kwestii technicznych.

Założenia i ostateczny kształt

Sześć lamp, czyli Studio Six.

   Rzecz jasna wzmacniacz nie nazywa się Studio Six, bośmy sześć lat nań czekali. Nazywa się tak z uwagi na sześć wystających z obudowy lamp. Wspomnianej pojedynczej prostowniczej GZ34, pary 6V6S mocy, a także pojedynczej regulującej napięcie 6SN7 (od razu dawanej przez producenta w postaci vintage General Electric) oraz pary też odpowiedzialnych za sprawy napięciowe, będących lampowymi odpowiednikami diod Zenera vintage Sylvania 0B2WA. W stanie sklepowym jest to zatem mieszanka trzech lamp z czasów klasycznych od dwóch sławnych producentów amerykańskich i trzech nowych od jednego słowackiego, co sam przeistoczyłem w sześć starych, z brzmieniowego punku widzenia słusznie, bo podnosząc kulturę. Może nie aż w stopniu radykalnym, jako że w stanie sklepowym nie jest źle, niemniej tak do natychmiastowego usłyszenia i niemało.

Dla brzmienia teoretycznie najważniejsze są tetrody 6V6S – podobne konstrukcją i stylem do popularnym EL34. Same zaś znane przede wszystkim ze wzmacniaczy gitarowych Fendera, w których używane były od samego początku i wciąż są. (Konstrukcja 6V6 pochodzi z połowy lat 30-tych i stosowane były głównie w radiach. Pierwsi producenci to Ken-Rad i Sylvania.) A kiedy już te 6V6 mamy, to z nich przede wszystkim ten pożytek, że same lampy są wprawdzie niewielkie, ale moc od nich duża. Dzięki czemu wyjścia słuchawkowe wzmacniacza Studio Six oddać mogą cały wat energii przy impedancji 32 Ω, czego od większości nawet drogich konkurencyjnych nie dostaniemy. Są oczywiście wzmacniacze słuchawkowe jeszcze mocniejsze, ale przeważnie tranzystorowe – tu zaś brać trzeba pod uwagę, że moc praktyczna od lamp jest kilkukrotnie większa, ponieważ są dużo bardziej sprawne. Spokojnie zatem możemy zakładać, że Studio Six wysteruje nawet najtrudniejsze słuchawki – nawet dawnego typu planarne. I rzeczywiście.

Lecz równie dobrze jak Studio Six, a nawet jeszcze prędzej, wzmacniacz mógłby nazywać się Studio Four, ponieważ jego cechą od ilości lamp bardziej nawet szczególną jest posiadanie aż czterech wyjść słuchawkowych. To coś niespotykanego i tym osobliwszego, że wszystkie te wyjścia są identyczne (niesymetryczne na duży jack). Zwykle bowiem, gdy już tych wyjść jest parę, mamy do czynienia z różnymi ich rodzajami: symetrycznymi i zwykłymi oraz niskoprądowymi dla słuchawek dokanałowych. A tu nie, wszystkie są takie same. Nominalnie i wedle gorących zapewnień producenta nie tylko identyczne, ale w odróżnieniu od sytuacji przy innych wzmacniaczach podpinanie nawet czterech par nie skutkowało będzie spadkiem mocy ani jakości.

I rzecz bardziej niezwykła – aż cztery słuchawkowe wyjścia.

W tym miejscu zmuszony jestem złożyć samokrytykę, ponieważ kilka razy w różnych tekstach to potwierdziłem, a nie jest to prawą. Prawdą jedynie, że różnice są bardzo małe, niemniej wpinanie par kolejnych jedną i drugą wartość obniża. Przy czym najpewniejsze jakościowo jest gniazdko pierwsze po lewej, z którym pozostałe łączą się szeregowo; gdy zaś chodzi o identyczność brzmieniową, to dwa gniazdka niesymetrycznie w pięciowatowym Phasemation (mogące też pracować jak jedno dual mono) lepiej trzymają jakość i tam rzeczywiście różnicy po wpięciu drugiej pary trudno się będzie doszukać. Mimo to warto zaakcentować, że spadki mocy i jakości w przypadku Studio Six także są minimalne, zdecydowanie mniejsze niż zwykle. A kiedy go obciążać tylko słuchawkami o dużej skuteczności, to ich niemalże nie ma.

Ale spadki spadkami, a zachodzi pytanie: po co komuś wzmacniacz słuchawkowy o czterech aż identycznych wyjściach? Najsensowniejsza wydaje się odpowiedź, że sklepom i producentom, którym najbardziej zależeć może na prowadzeniu porównań. Natomiast w przypadku zastosowań domowych dość trudno wyobrazić sobie czteroosobową rodzinę albo grupę znajomych skupioną wokół wzmacniacza, o ile pominąć nieobecne dziś sytuacje słuchania BBC za okupacji hitlerowskiej czy Wolnej Europy za sowieckiej – co w razie sąsiedzkiego donosu można było przypłacić głową. Tym bardziej trudno podejrzewać podobną zapobiegliwość u Amerykanów, którzy z czymś takim nigdy u siebie się nie stykali. Niemniej fakt pozostaje faktem – wzmacniacz z czterema identycznymi słuchawkowymi wyjściami na użytek grupowych zabaw czy porównań amerykańska firma stworzyła.

Grupowość znajduje też wyraz na rewersie – na ściance tylnej znajdują się trzy pary wejść RCA. Odnośny do nich przełącznik znajduje się oczywiście z przodu i ma on też czwartą pozycję – cisza. Solidny jest, na bazie solidnych styków, a zaraz obok, bliżej gniazd słuchawkowych, znajduje się identycznej wielkości i też z satysfakcjonującym, dającym poczucie solidności oporem chodzący regulator głośności. Dla niego z kolei użytkowym rewersem jest potencjometr skryty pod płytką instalacyjną, zdaje się będący własną konstrukcją ALO. A skoro już zaglądamy do środka, to trzeba przyznać, że całość została zaprojektowana ze znawstwem – przemyślana w szczegółach i rozplanowana starannie – a montaż wyjątkowo jest schludny, na bazie markowych podzespołów. I to jeszcze dodać należy, że dwa główne transformatory wyjściowe formują układ „wirtualnego dual monobloku”, anonsowany przez producenta jako optymalny. Z pewnością jest on ważny, ale jeszcze ważniejsze, że mamy do czynienia z czystą klasą A, układem Single Ended Triode i konstrukcją całkowicie lampową na bazie klasycznych dla niej obwodów, zapewniających lampom maksymalną żywotność i optymalne warunki pracy. Dołącza do tego masywne chassis z aluminium w wykończeniu srebrnym bądź czarnym oraz porządne podstawki lamp i wentylacja transformatorów. A gdy chodzi o wystawanie z obudowy, to z przodu mamy jeszcze na prawo od wyjść słuchawkowych duży, łagodnym pomarańczowym światłem świecący indykator tych lamp rozgrzania, a z tyłu dwa gniazda sieciowe – klasyczne trzybolcowe z włącznikiem głównym i dodatkowe pięciobolcowe Acessory Power do zasilania bateryjnego, gdyby ktoś takim dysponował. (Samo ALO obiecywało własny zasilacz bateryjny, czy może transformatorowy, ale na razie w ofercie go nie ma.)

Za moc odpowiadają klasyczne 6V6S. (Dwie środkowe.)

Danymi technicznymi producent nie rozpieszcza, niemniej dowiadujemy się, że wzmacniacz może obsługiwać słuchawki o impedancji 8 – 600 Ω, poziom zniekształceń harmonicznych (THD) w zależności od tej impedancji waha się w przedziale 1-2%, a stosunek szum/sygnał (S/N) wynosi 78 dB. Podkreśla się przy tym referencyjność całej konstrukcji, brak sprzężenia zwrotnego oraz szczególną kulturę pracy lamp, między innymi dzięki lampowym regulatorom wyładowania jarzeniowego – tym wąskim lampom 0B2WA. Pragnąc tę skąpość poszerzyć o ustalenia własne położyłem wielkiego ALO na wadzie i sięgnąłem po miarkę. Okazał się ważyć 12,1 kg, a gabaryty ma łatwe do zapamiętania: 400 x 300 x 150 mm. Opiera te swoje kilogramy na czterech nóżkach w kształcie spłaszczonych walców z chromowanymi otokami i gumowanymi podkładkami; i od kwestii tych nóżek zaczniemy sprawę odsłuchów. Ale najpierw o cenie. Wzmacniacz kosztuje u producenta $4100 (kiedyś kosztował równe pięć), co u nas przełożyło się na równe 20 tys. PLN bez tradycyjnej złotówki. Ładnie ze strony dystrybutora, że nie poszedł w drożyznę, tłumaczoną jak zwykle VAT-em, lecz mimo to Studio Six do tanich nie należy, bo nie może. I w cenowym kontekście odnotujmy, że od tego samego sprzedawcy za dwa tysiące więcej dostaniemy inną lampową potęgę – dzielony wzmacniacz Woo Audio WA5-LE. 

Odsłuch

Lampa prostownicza GZ33 Amperex „Bugle Boy” zdeklasowała fabryczną GZ34 od słowackiego JJ.

   W kilku zawisłych na internetowych łamach recenzjach flagowego wzmacniacz ALO możemy znaleźć jednobrzmiące opinie: „W życiu lepszego nie słyszałem, a słyszałem niejeden. Nawet słuchałem niezwykłych, ale żadnego tak dobrego”. W moim przypadku sprawa przybrała zaś inny obrót i od początku mnie męczyło: dlaczego nie gra tak dobrze, jak powinien? Najpierw więc wygrzewałem, ale był wcześniej wygrzany, więc w odniesieniu do tej kwestii nic radykalnego się nie zdarzyło. Potem ściągnąłem te lepsze Magnavox – i owszem, sporo poprawiły, ale też nie na tyle, żebym się całkiem odczepił. Wziąłem się więc za lampę prostowniczą, wiedząc od własnego wzmacniacza, jak być potrafi kluczowa. Oryginalna JJ jest taka niby dobra, czyli w istocie niedobra. W ogóle takie dobre/niedobre to audiofilskie utrapienie. Słuchasz, i zdaje ci się, że gra całkiem dobrze, ale gdy przechodzisz na lepsze, dociera do cię z siłą kopniaka, jak w istocie niedobrze było. Takie są właśnie słowackie prostownicze – niby dobre; a nie, wcale – toteż już daleka od bycia referencyjną „fat tube” RCA sporo poprawiła. Mullard GZ34 z lat 50-tych to jednak inna liga, ale mam takich jedną parę własnemu wzmacniaczowi potrzebną i szkoda mi było ją tyrpać. Sięgnąłem zatem po bardzo zbliżone prądowo i jakościowo Aperex „Bugle Boy” GZ33 – i po włożeniu smukłej bańki sygnowanej pamiętnym gwizdkiem wreszcie mogłem słuchać z prawdziwą satysfakcją. Obraz brzmieniowy się wygładził, pogłębił i nabrał klasy. Jakbyś się przesiadł nie tylko do lepszego, ale też umytego auta. Silnik zaryczał głębszym basem, widoczność się poprawiła, a przyspieszenie mocniej, równiej… Jednak miało być o podstawkach i trzeba też je uwzględnić. Nie spotkałem dotąd wzmacniacza, który lepszych od własnych tak by łaknął. Ewentualnie można wspomnieć o odtwarzaczu Ayon Audio CD-35, dla którego sprawa lepszych nóżek też ma ogromne znaczenie. Stawiany na kulkach od Avatar Audio, albo zrecenzowanych niedawno Divine Acoustics KEPLER, nabierał flagowy ALO nowego życia, co jednoznacznie wskazywało, że jego sześć nie dość dobrze odseparowanych wstrząsowo  transformatorów wprawia obudowę w drgania, czego lampy nie lubią. Należy więc drgania owe maksymalnie rugować, do czego oryginalne nóżki nie starczają. Szkoda, że sam producent o lepsze nie zadbał, lecz widać niespecjalnie jest dbały. Ani pełnych danych technicznych nie dołącza, ani obiecanego zasilacza własnego nie zrobił, ani lamp odpowiedniej jakości od razu nie zapewnia, ani o te podstawki też wystarczająco nie zadbał. Sam wzmacniacz pozostaje jednak popisem dbałości – konstrukcję ma zaawansowaną i dopracowaną w detalach, możliwości pod każdym względem dalece ponadprzeciętne i wykonanie popisowo staranne.

 

 

 

 

W teście będzie się przede wszystkim mierzył z konkurentem cenowo nieco tańszym, ale również w pełni lampowym, podobnie niesymetrycznym i także single-ended w klasie A z wyjściami non-OTL. Czyli z Ayonem HA-3. I na początek oczywiście przy komputerze, bo teraz one rządzą. Jednak, z uwagi na brak przy tym komputerze dostatecznej ilości miejsca, Ayona odpuściłem, zastępując go tranzystorowym Phasemation. Tak było i wygodniej i słuszniej, jako że baza porównań się poszerzyła, a poza tym tranzystorom też coś się od tych porównań należy.

ALO Audio Studio Six vs Phasemation EPA-007

Przyznać muszę, że różnic oczekiwałem co najmniej sporych, podczas gdy okazały się niewielkie. Może nie w takim stopniu, by utrudniały ślepy test rozróżniający, niemniej żadna tam oczywistość. Oba wzmacniacze grały podobnie ciemnym, głębokim i nasyconym dźwiękiem, który jedne po drugich słuchawki wysokiej klasy zadowalał, i muszą przyznać, że w odniesieniu do tej różnicy mniejsze miałem wątpliwości niż do różnic brzmieniowych samego odtwarzacza Foobar z zainstalowanym ASIO lub nie. Przy czym zachodziła tu pewna analogia: Foobar bez ASIO był gładszy i mniej kontrastowy – i bliżej tego stylu grał Phasemation. Tekstury oferował gładsze i dźwięki bardziej zaokrąglone, ergo więc spokojniejsze. Czernie tła odrobinę, ale jednak słabiej nasycał i zgęszczał, mimo iż całe brzmienie dawał głębokie, nasycone, masywne. Niemniej kontrasty bardziej u niego się tonowały i całość brzmieniowa była spokojniejsza, gładsza. Więc można by pomyśleć, że w ogóle uspokajał, ale nie. Zarazem bowiem produkował dużą, perspektywiczną scenę, wyraźnie powiększaną pogłosami. Nie aż udziwniającymi, ale na tyle niezwykłymi, aby brzmieniowa całość stała się bardziej efektowna i przykuwająca uwagę.

Te otwory wentylacyjne, na których postawiono stojak, prawie zupełnie ciepła nie oddają – wzmacniacz jest w sekcji transformatorowej chłodny.

I w rzeczy samej przykuwała, słuchało się wyśmienicie. Na tle takim Studio Six pokazał walory własne. Dźwięk bardziej jeszcze gęsty i mocniej nasycony, a przede wszystkim bliższy, bardziej chropawy i bez pogłosów. Odmienności te były małe przy nieuważnym słuchaniu, ale przy wsłuchiwaniu się urastały i docierało do świadomości, że Phasemation czaruje głównie poetyką dźwięku odchodzącego w dal od słuchacza, malującego nie tylko plan pierwszy wyraźny, ale też tajemnicze tła, podczas kiedy flagowy ALO wyraźnie parł ku słuchaczowi, skracając maksymalnie dystans. Już same bardziej chropawe tekstury dawały efekt widzenia z bliższa, potęgowany przez większe źródła i ten faktycznie bliższy pierwszy plan. Do tego grał także lampowy wzmacniacz cieplej, zgęszczając atmosferę nie tylko większą (nieznacznie) masywnością dźwięków i gęstszą konsystencją barw, ale także cieplejszym dotykiem. W efekcie tej bliskości i chropowatych tekstur o bardziej nasyconych barwach ulatywał oferowany przez Phasemation romantyzm, zastępowała go bezpośredniość. Studio Six grał bardziej realistycznie, kontaktowo, nacierająco. Bardziej najeżdżał dźwiękiem niż z dźwiękami odjeżdżał, dając więcej dynamiki i wpierania się w głowę. Bardziej bił się niż tańczył, bardziej relacjonował z przejęciem niż tylko opowiadał. Więc bardziej też angażował drugą stronę, czyli mnie jako słuchacza, ale też bardziej po pewnym czasie męczył. Niemniej oba wzmacniacze grały w sumie podobnie, a tylko analiza badawczego odsłuchu tak je w opisie odróżnia. (Co jednak nie zmienia faktu, że sam ALO Audio bym wybrał.)

I na koniec rozdziału „przy komputerze” uwaga techniczna. Stawiany w miarę daleko od innych urządzeń (odtwarzacz czy przetwornik najlepiej pod nim albo po prawej stronie) jest Studio Six całkiem cichy; do tego stopnia, że nawet 16-ohmowe Final Sonorous X nie stanowiły dlań problemu – brum zjawiał się śladowy. Niemniej w pobliżu telewizora, czy jakiegoś innego magnetycznego zaburzenia, lampa 6SN7 zaczyna mikrofonować i w razie konieczności takiego usytuowania trzeba wykonać tylko dla niej metalowy baldachim albo osłonkę rurową, co nie będzie zbyt trudne.

Odsłuch: Przy odtwarzaczu

ALO Audio Studio Six vs Ayon HA-3

Niemałym zaskoczeniem okazały się najlepiej pasujące słuchawki…

Dla obu stających w szranki zadbałem o maksimum. Jeden i drugi stał nie tylko na rewelacyjnym stoliku Rogoz Audio, ale dodatkowo też na podstawkach KEPLER; zasilany był podczas słuchania via Sulek 9×9 z sygnałem poprzez IC Sulek 6×9; odsłuchy prowadzone były z udziałem całej plejady samych topowych słuchawek. I może najpierw o różnicach pomiędzy wzmacniaczami, a potem dopiero o słuchawkach – które najlepiej z ALO grały.

Różnica pomiędzy wielkotriodowym Ayonem na lampach mocy 45᾽ Emission Labs (w specjalne wersji dla Ayona) a bazującym na tetrodach 6V6S Studio Six w sporym stopniu okazała się nawiązywać do wcześniejszej przy Phasemation. Także w tej konfrontacji potężny ALO (ale ważący mniej od dzielonego konkurenta) grał bliżej i bardziej bezpośrednio. I także tutaj Ayon przeciwko temu wystawiał dźwięk bardziej romantyczny, jednak przyrządzany inaczej niż robił to Phasemation. Nie z romantyzmem wielkich połaci i w nich majestatycznego się rozchodzenia, a także nie z gładkością dźwięków urozmaicanych pogłosami, tylko brzmiał ciepło (cieplej od ALO), blisko (ale nie bliżej), bardziej powłóczyście (wyraźnie), z dłuższymi wybrzmieniami i całą tą sławną triodową magią, tak przez wielu audiofili cenioną. Mniej kontrastu – a więcej światłocienia; mniej tężyzny – a więcej wysmakowania; mniej dynamiki – a więcej płynności. Do tego stopnia to wszystko inne, że nieco paradoksalnie różnica pomiędzy wzmacniaczami lampowymi okazała się większa od wcześniejszej. Zapewne też za sprawą tego, że dzielone źródło CD z własnymi lampami w obu częściach pozwalało głębiej przenikać w muzykę, niemniej odmienność samej stylistyki i tak była niewątpliwa. Ayon grał bardziej „Ach!”, podczas gdy ALO bardziej „Och!”  Pierwszy usiłował przede wszystkim obdarzać pięknem i szło mu pierwszorzędnie; drugi przede wszystkim realistycznym kontaktem bezpośrednim i dynamiką z upiększeniami tylko jako gdzieś tam z tyłu dodatkiem – i też był w tym bardzo dobry. Po stokroć przywoływany w każdej recenzji walor muzykalności u Ayona bazował na wysublimowaniu i upiększeniach, natomiast u ALO wcale nie był gorszy, ale realistycznie dosadny, niczym płyta nagrana bez kompresji. Znów przy tym oczywiście różnice w recenzji są przesadzone skutkiem samego ich wymieniania i opisu – bo Ayon też był żywy, dynamiczny i bezpośredni, a ALO też lampowo wysmakowany i w odpowiednich momentach romantyczny, niemniej nacisk odnośnie stylistyki każdy rozkładał inaczej, co można dosyć prosto ująć poprzez inne odwołanie. Ayon grał jak klasyczne duże triody, bo właśnie nimi grał; podczas gdy ALO jak pentodowo-triodowy push-pull, z tym że bardziej w ustawieniu triodowym. (Wiele wzmacniaczy push-pull ma przełączniki trioda/pentoda i w trybie pentodowym gra brutalniej a dynamiczniej.) Tetrody 6V6, określane przez samo ALO jako triody, na pewno były bliższe triodom niż pentodom, ale zarazem też dalece różne od dużych triod, mimo iż też pracowały w klasie A i bez sprzężenia zwrotnego.

Czytelnik jest oczywiście ciekaw mojej odnośnej opinii. Jako posiadacz wzmacniacza na dużych triodach w układzie OTL (a więc jeszcze innym i jeszcze bardziej klasycznym) sam opowiadam się raczej za romantyzmem, aczkolwiek tylko dla muzyki, bo już w motoryzacji czy dyskusjach przedkładam ostrą jazdę. A niezależnie od moich preferencji ALO Audio Studio Six to wzmacniacz przynależny stylistyką do rodziny obu Lebenów i potężnego Octave V16, a nie na przykład Cary CAD-300-SEI czy wzmiankowanego konkurenta od Woo Audio, dzielonego WA5-LE. Ma średnie, „dzikie” lampy mocy, które formować trzeba maksymalną kulturą od lampy prostowniczej, okablowania i źródła; a kiedy to uczynimy, dostaniemy muzykę piękną właśnie dzikością a nie salonową układnością. ALO nie jedzie całkiem bez tłumika, niemniej gang ma głośniejszy i lubi z piskiem po wirażach. Jego majestat bierze się głównie z mocy – nie wyrafinowania czy dostojeństwa. To dragster a nie limuzyna.

Beyerdynamic T1.

I jeszcze o słuchawkach. Gdzieś przeleciała mi przed oczami opinia, że to rewelacyjny wzmacniacz dla Sennheiser HD 800. I rzeczywiście – bardzo dobry. Nie aż jak pamiętny Bakoon HPA-21 po dobraniu idealnego interkonektu (trudna sprawa), ale wysoka klasa. Wszystkie walory w rozkwicie: wielka scena, trójwymiarowe dźwięki, dobrze uplasowane pogłosy, stuprocentowy realizm. Mniej tylko tego czegoś, co bardzo trudno nazwać, a co spróbuję określić jako głęboką substancję dźwięków. Bakoon miał takie coś, co dawało tym Sennheiserom jakby drugie – bogatsze, głębsze życie. ALO aż tyle im nie daje, chociaż do tego nawiązuje. Słuchało się HD 800 z rozkoszą, chociaż mój przerobiony Twin-Head potrafi dać im jeszcze więcej. Natomiast drugie słuchawki z wysoką impedancją, konkurencyjne Beyerdynamic T1, spasowały się z ALO idealnie. Momentalnie to było słychać, już od pierwszej sekundy. Nie tylko to, że źródła fantastycznie formują w trzech wymiarach, ale cała muzyka stawała się wyjątkowo czytelna i przede wszystkim właśnie muzyką. Bo przecież tyko o to w całym tym sprzętowym świecie chodzi – żeby muzyka była muzyką. I dzięki duetowi T1 – Studio Six była nią z całą pewnością. Kawałki układanki wskakiwały na swoje miejsca i gęsty, płynny, elegancki i światłocieniem uszlachetniony dźwięk niósł się na chwałę obu producentów i całej aparatury towarzyszącej.

Stąd jednak nie wynika, że ALO jest dla słuchawek wysoko impedancyjnych. Bo niemal równie świetnie jak T1 wypadła najnowsza flagowa Audio-Technica ATH-ADX5000 oraz mające też niską impedancję Fostex TH900 Mk2. Rewelacyjnie zagrały także klasyczne HiFiMAN HE-6 oraz jak one planarne Final D8000. Co nie znaczy, że ALO nie ma swoich grymasów i swoich preferencji. Bo na przykład flagowe Audeze LCD-4Z wypadły poniżej oczekiwań i gorzej niż Ayonem, a dla wyjątkowo trudnych Crosszone CZ-1 ciągle jedynym wzmacniaczem referencyjnym pozostaje Octave V16. Także mające skrajnie niską impedancję Final Sonorous X grały dobrze ale nie rewelacyjnie, mimo iż rewelacyjne przecież są, co odnosiło się także do Ultrasone Tribute 7. Dźwięk u niektórych słuchawek z niską impedancją potrafił się utwardzać, dudnić i mieć zniekształcenia basu. Mimo to ALO uniwersalny jest – znakomicie potrafi współpracować ze słuchawkami różnej impedancji i konstrukcji. Z każdymi oferując bezpośredniość, żywość, dynamikę, nasycenie, moc i brzmieniową siłę. Głosom wokalistów przydawać nie tylko indywidualizmu, ale także pięknej wibracji; dźwięki spod fortepianowych klawiszy pięknie zaokrąglać i udźwięczniać; a bębnom czy organom przydać mocy na miarę zapierania tchu. Ma swój styl – bardziej push-pull᾽owy niż typu trioda single-ended, ale to właśnie wielu lubi – inaczej wzmacniacze push-pull nie mogłyby zdobyć popularności. Rzecz jasna ALO Audio Studio Six nie jest wzmacniaczem push-pull, ale gra do takich podobnie i to trzeba brać pod uwagę rozważając ewentualny zakup.

Podsumowanie

   Opowieści o najlepszym wzmacniaczu słuchawkowym świata, czy nawet wyrobie wzorcowym, nie okazały się do końca prawdziwe. Bez zastanowienia mogę wymienić kilka wzmacniaczy prezentujących wyższy poziom, jak Fostex HP-V8, Wells Audio Headtrip, czy Octave V16. (Własnego nie wymieniam, dogłębnie jest przerobiony.) A przecież mamy też szereg innych potencjalnie lepszych, których nie dane mi było poznać, jak Woo Audio WA234 MONO czy VIVA Audio Egoista 845. Z rzeczy mniej budzących uznanie trzeba też wspomnieć, iż nie wszystkie lampy dostarczane ze Studio Six spełniają kryteria high-endu i zwłaszcza o lepszej prostowniczej trzeba będzie pomyśleć. Na tej kanwie uwaga, że jakościowych GZ34 brak we współczesnej produkcji, chociaż najnowsze rosyjskie Mullardy o żłobkowanych anodach wyglądają zachęcająco i drogie nie są. Ale to w ogóle nie jest problem, ponieważ do wzmacniacza znad Pacyfiku pasują duże prostowniki 5U4G i 274B, te zaś oferuje w najwyższej jakości niemieckie Emission Labs, tyle że to już niemały wydatek nawet za jedną lampę. Ale służyć będzie ta jedna dekady, więc w sumie się opłaci. Tym bardziej nie stanowią problemu mocowe 6V6, i na przykład od TubeDeport można kupić parę Sylvanii z lat 50-tych za $160. Z kolei jednoznacznie dobra wiadomość taka, że kiedy nad Studio Six się pochylić i mu te markowe lampy sprawić, wówczas odwdzięczy się brzmieniami jak rzeczywiście za dwadzieścia tysięcy oraz niespotykaną możliwością równoczesnego używania aż czterech par słuchawek. Wraz z tym też oczywiście porównywania, przerywanego jedynie ruchem gałki potencjometru. Ale najlepsza wiadomość taka, że idealnymi dla Studio Six słuchawkami są stosunkowo niedrogie Beyerdynamic T1, posiadające w swym arsenale niezwykłą nawet jak na przedział najwyższego topu umiejętność przydawania dźwiękom trójwymiarowej postaci i wraz z tym przywoływania ludzkich głosów o rzadko spotykanej realności. Oczywiście też instrumentów, ale to obcowanie z innym człowiekiem wywiera największe wrażenie. Tak więc wywierania wrażenia i realizmu parze Studio Six – T1 na pewno nie zabraknie, zwłaszcza że w sukurs przyjdzie od strony wzmacniacza moc, tempo i dynamika. Także niezwykła precyzja kreślenia konturów i całościowa przejrzystość, które wzmacniaczom na średnich triodach i pentodach genetycznie są przynależne. Kto zatem lubi moc, witalność, wyraźność i realizm, oczekując ich na najwyższym poziomie w zamian za konkretne pieniądze, powinien zostać przez ten duet w pełni usatysfakcjonowany. Ale szereg innych duetów także wchodzi w rachubę, bo szereg innych słuchawek spisał się niemal równie dobrze.

W punktach:

Zalety

  • Realistyczne podejście do muzyki.
  • A w jego ramach moc.
  • Dynamika.
  • Szybkie tempa.
  • Żywość.
  • Bezpośredniość.
  • Wyraźność rysunku.
  • Przejrzystość medium
  • Dość bliski pierwszy plan.
  • Szeroko rozwarte pasmo.
  • Brak podbarwień i przeinaczeń.
  • Pogłosy na krótkiej smyczy.
  • Ciemne i nasycone brzmienia.
  • Odpowiednia gęstość materii i jednocześnie drajw.
  • Zdany test mowy potocznej.
  • Szerokie spektrum pasujących słuchawek.
  • W tym także dawne planarne.
  • Aż cztery pary słuchawek do jednoczesnego użycia przy nieznacznym tylko spadku jakości.
  • Trzy wejścia.
  • Możliwość zasilania z baterii.
  • Stosunkowo niedrogie lampy.
  • Duża moc.
  • Pancerna obudowa.
  • Nie grzeje.
  • Markowe komponenty i wyjątkowo schludny montaż.
  • Single-ended triode.
  • Klasa A.
  • Brak sprzężenia zwrotnego.
  • Budzące respekt wielkość i ciężar.
  • Znany producent.
  • Made in USA.
  • Bardzo pochlebne opinie.
  • Polska dystrybucja.

Wady i zastrzeżenia

  • Brak pełnych danych opisowych.
  • Mimo upływu czasu brak dedykowanego zewnętrznego zasilacza.
  • Lampy 6V6 i GZ34 do wymiany na lepsze.
  • Lampa 6SN7 w pobliżu telewizora będzie mikrofonować.
  • Koniecznie stawiać na podstawkach pochłaniających drgania.
  • Niektóre słuchawki niezbyt pasują i nie da się zgadnąć które.
  • Obietnica, że można naraz cztery pary bez najmniejszego spadku jakości, jest  nieprawdziwa.

Dane techniczne:

  • Słuchawkowy wzmacniacz lampowy w układzie SET.
  • Czysta klasa A.
  • Brak sprzężenia zwrotnego.
  • Wirtualne dual mono.
  • Wejścia: 3 x RCA.
  • Wyjścia: 4 x jack 6,3 mm.
  • Dodatkowe gniazdo 5-pin dla zasilacza zewnętrznego.
  • Lampowy indykator rozgrzania lamp.
  • Zakres kompatybilności słuchawek: 8 – 600 Ω.
  • Maksymalna moc wyjściowa: 1 W (dla zakresu 8 – 32 Ω).
  • Impedancja wejściowa: 95 kΩ.
  • Pasmo przenoszenia: 6 Hz – 39 kHz.
  • S/N: 78 dB.
  • THD: 32 Ω: 0,26%; 150 Ω: 0,12%;
  • Waga: 12,1 kg.
  • Wymiary: 400 x 300 x 150 mm.
  • Obudowa: aluminium.
  • Kolory wykończenia: srebrny lub czarny.
  • Cena 19 999 PLN

 

System:

  • Źródła: PC z Ayon Sigma, Ayon CD-T II z Ayon Stratos.
  • Wzmacniacze słuchawkowe: ALO Audio Studio Six, Ayon HA-3, Phasemation EPA-007.
  • Słuchawki: Audeze LCD-4Z, Audio-Technica ATH-ADX5000, Beyerdynamic T1 V2 (kabel Tonalium), Final D8000, Final Sonorous X, Fostex TH900 Mk2, HiFiMan HE-6, Sennheiser HD 800 (kabel Tonalium), Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium).
  • Kabel USB: Fidata Audio.
  • Konwerter: iFi iOne.
  • Kabel koaksjalny: Tellurium Q Black DIamond.
  • Interkonekty analogowe: Siltech Royal Emperor Crown, Sulek Audio, Sulek 6 x 9.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Synergistic Research Current Level 3, Entreq Challanger, Harmonix X-DC350M2R, Sulek Power 9×9.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Stopki antywibracyjne: Acoustic Revive RIQ-5010, Avatar Audio Nr1, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech Discs of Silence.
  • Listwy: Power Base High End, Sulek Audio.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

4 komentarzy w “Recenzja: ALO Audio Studio Six

  1. Paweł pisze:

    Dzień dobry.
    Cayin ha1a mk2 za 700 usd ma nawet dopasowanie impedancji za pomocą pokrętła…

    Z innej beczki…A czy słuchał Pan Piotr może He-6 z jakimś abstrakcyjnym wzmakiem np. na lampach 845 ?
    Chodzi mi od dłuższego czasu line magnetic na 845 + he-6.
    Czytałem ostatnio wpis właściciela triode-845,że woo audio wa5-le przegrało właśnie z jego triode 845, zarówno z he-6 jak i hd800 i to po zaciskach na kolumny.
    Pozdrawiam

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie, nie słuchałem. Taki wzmacniacz słuchawkowy oferuje włosko-estońska VIVA, ale jest on bardzo drogi i u nas niedostępny. Można by też te HE-6 podłączyć do monobloków 845 Thöress Puristic Apparatus, ale to wyjdzie jeszcze drożej. Słuchałem natomiast HE-6 poprzez swoje lampy 45 i Crofta. Grają znakomicie, tyle że nieco jaśniejszym dźwiękiem niż inne high-endowe. Mnie to jednak w niczym nie przeszkadzało. Niemniej AKG K1000 są lepsze. Tyle, że trzeba przekablować.

  2. Paweł pisze:

    Pisał Pan o AKG K1000,że grają płaską ścianą dźwięku, bez trójwymiarowych brył, co zbytnio mnie nie przekonało.No i bas. Na razie gram hd800 + kinky thr 1 i muszę powiedzieć,że to niesamowity wzmacniacz.Chciałem w przyszłości zakupić dodatkowe słuchawki, bo niestety nie mogę dobrać wzmacniacza do grado gs1000.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Gdzie ja tak napisałem? To pod względem tworzenia bryły i bliskiej holografii najlepsze słuchawki w historii.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy