Recenzja: Hi-FiMAN HE-6

 Dźwiękowe próbki i związany z tym problem

Hi-FIMAN HE-610Recenzorskim wygodnictwem byłoby nie napisanie na koniec paru słów o konkretnych przykładach brzmień w odniesieniu do wyrobu tak wcześniej pochwalonego. Właściwie już to odbębniłem w samym opisie dźwięku, ale dla porządku, a właściwie z uwagi na jedno zagadnienie, coś jeszcze dopiszę. I teraz o tym zagadnieniu. Otóż jest pewien problem. Ja w każdym razie taki posiadam. Siedzę sobie i piszę recenzję, a w międzyczasie wymieniam z żoną uwagi na tematy, dajmy na to, polityczne, bo ona akurat ogląda „Wiadomości”. I jej głos jest, jak to się mówi, normalny. W normalnym pokoju normalnie nie ma pogłosu, a mowa potoczna pozbawiona jest śpiewności i słodyczy. Powie ktoś, no tak, ale twoja żona nie jest wokalistką i nie występuje na scenie, a ciebie zna od tak dawna, że nie ma ochoty przemawiać do cię „na słodko”, i dlatego jej głos jest normalny i tylko normalny. Dobrze, weźmy w takim razie płytę z normalnie wypowiadanym głosem normalnej osoby. Akurat taką posiadam. Na The Tarantino Collection Quentin Tarantino opowiada, na jakiej zasadzie dobiera podkłady muzyczne do swoich filmów. I ta jego normalna wypowiedź w wydaniu takiej Audio-Techniki ATH-W5000 albo Staksa Omegi i w ogóle zdecydowanej większości wysokiej klasy słuchawek, staje się jakaś nieautentyczna – zbyt emfatyczna, pogłosowa, z nadnaturalną precyzją artykulacji. Słowem, nie jest taka jak w życiu. Rzecze ktoś – No tak, ale systemy audio mają przecież za zadanie zwodzić nasze zmysły bogactwem brzmienia, nic w tym zatem nie ma nagannego, że upiększają. Są po prostu ukierunkowane na wzbogacanie. W porządku, przejdźmy zatem do drugiego budynku i poprośmy syna perkusistę, by zechciał trącić pałeczką talerz Zildjiana. Lekkie muśnięcie i prawdziwy instrument dobywa z siebie bogactwo dźwięków, którego żaden system, nawet taki piekielnie drogi, nie jest w stanie powtórzyć. A podobno są to systemy nastawione na upiększanie… Ale co tam perkusja, nie ona jest Canossą systemów audio. Podejdźmy do szkoły muzycznej, a opodal mam taką, i poprośmy nastolatka, żeby zechciał dmuchnąć w jakąś trąbę, najlepiej w helikon. Powstająca wówczas fala dźwiękowa ośmiesza każdą aparaturę audio, a już wszelkie słuchawki w ogóle nie mają czego szukać. Widzicie dychotomię? Bo ja widzę. Z jednej strony normalna mowa nie jest normalna tylko sztucznie wzbogacona, z drugiej autentyczny bogaty dźwięk nie potrafi być powtórzony. Mamy więc dwustronne przeinaczanie i jeszcze do tego przeciwbieżne. Przenieśmy to zagadnienie na łono słuchawek HE-6. Pewne jest, że Quentin Tarantino wypada na nich najbardziej naturalnie. Na drugim biegunie instrumenty dęte też odznaczają się znakomitą jak na słuchawki reprodukcją. A zatem? A zatem są flagowe HiFiMAN’y w odpowiednim dla nich torze naturalnymi i bardzo wszechstronnie prezentującymi się słuchawkami, pozbawionymi sztucznych upiększeń, przesłodzeń i nadnaturalnych ozdobników. Dla kogoś przyzwyczajonego do audiofilskich produkcji może to stanowić pewien problem, ponieważ może się poczuć nieswojo. Te same utwory, zwłaszcza wokalne, zabrzmią inaczej. A czy znajdzie to jako wadę, czy zaletę, to już kwestia jego prywatnych upodobań, do których nic recenzentom. Ujmując rzecz od strony ogólniejszej muszę przyznać, że nie umiem rozstrzygnąć, czy oszczędniejsza forma brzmieniowa HE-6 jest bardziej naturalna od niesłychanie bogatej w ornamentykę reprodukcji Orfeusza albo Sony R10. Czy ich bardzo szybki, urywający się dźwięk jest prawdziwszy od wypowiedzianego do ostatniego muzycznego atomu dźwięku Ultrasonów Edition9. Są to niewątpliwie różne szkoły brzmienia, ale czy forma dźwiękowego odlewu, o której pisałem na początku, powinna rzeczywiście być aż tak perfekcyjna? Czy nie jest to przekłamanie, patrzenie na muzyczny utwór poprzez swego rodzaju szkło powiększające, a jednocześnie podejście i tak niezdolne do oddania całego muzycznego bogactwa? Nie wiem. W sumie najważniejsza i tak jest satysfakcja słuchającego, a tę każdy ma tylko na własny użytek i sam ją sobie musi zorganizować.

Zbierzmy to w punktach

Zalety:

– Wspaniały realizm.

– Całkowita bezpośredniość.

– Naturalność stylu.

– Potęga brzmienia.

– Doskonała szczegółowość.

– Potężny i świetnie kontrolowany bas.

– Fantastyczna szybkość.

– Nie gorsza dynamika.

– Perfekcyjna klarowność.

– Scena, na którą zostajesz wrzucony.

– Wbrew niektórym opiniom, zupełnie nie sybilują.

– Soprany bez żadnych ograniczeń.

– Do każdego repertuaru.

– Rock i w ogóle wszelka głośna muzyka to na nich niezapomniane przeżycie.

– Rzadko spotykana szerokość przenoszonego pasma.

– Wyjątkowo precyzyjnie ukazują jakość nagrań, zarówno od strony samego dźwięku jak i aranżacji scenicznej.

– Zadowalająca wygoda.

– Wymienne, bardzo dobrej jakości kable i przejściówki.

– Elegancko się prezentują.

– Porządnie opakowane.

– Dwa komplety padów.

– Niska awaryjność.

Wady:

– Lubiący upiększanie muszą się od nich trzymać z daleka.

– Można je napędzić wyłącznie czymś mającym minimum 5 watów na kanał.

– Nie wybaczają niedociągnięć.

– W związku z tym wymagają bardzo wysokiej jakości toru.

– Kwestia, czy są w stanie dostatecznie precyzyjnie artykułować bardzo złożone dźwięki, pozostaje otwarta.

– Pełnię klasy brzmieniowej ujawniają jedynie na realistycznych poziomach głośności.

– W konsekwencji kuszą niebezpiecznym dla słuchu hałasem.

– Drogie. – Ciężkie. – Jak wszystkie ortodynamiki wytwarzają silne pole magnetyczne.

– Są wyrobem małej firmy pozbawionej tradycji.

Dane techniczne:

– Słuchawki ortodynamiczne (planarne) o konstrukcji otwartej.

– Pasmo przenoszenia: 8-65 000 Hz.

– Impedancja: 50 Ohm.

– Skuteczność: 83,5 dB.

– Zalecana moc napędu: 5-20 W.

– Mylarowe diafragmy napylone złotem.

– Waga: 502 g.

– Dwa kable z miedzi monokrystalicznej odpinane przy muszlach z końcówkami 6,3 mm oraz XLR.

– Dwie przejściówki: z XLR na duży jack i z XLR na wyjścia głośnikowe (z bananowymi końcówkami).

– Dwa komplety wymiennych padów – skórzane i welurowe.

– Cena u polskiego dystrybutora: 5 790, – zł.

Strona dystrybutora: http://www.rafko.com/

System wykorzystany w teście:

CD: Cairn Soft Fog V2 Przedwzmacniacz/wzmacniacz słuchawkowy: Antique Sound Lab Twin-Head Mark III Wzmacniacz (końcówka mocy): Croft Polestar1 IC: Tara Labs Air1 i van den Hul „First Ultimate”

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

2 komentarzy w “Recenzja: Hi-FiMAN HE-6

  1. Sławek pisze:

    Tyle lat po tej recenzji, ale wciąż są rewelacyjne.
    Zwłaszcza z kablem Tonalium.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Pamiętam, jak słuchałem podpiętych do zacisków głośnikowych Lebena CS-300, gdzie przedwzmacniaczem był Twin-Head. Olśniewające brzmienie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy