Opublikowano 2011
Dopiero co skończyłem testowanie o stopień niższego modelu HiFiMAN’a i dość niezadowolony z konieczności jego zwrotu, jako że bardzo ciekawie słuchawki te grały, pomaszerowałem ku stojącemu pod bramą kurierowi, a tu okazało się, że nie tylko paczkę mam mu przekazać, ale także on ma paczkę dla mnie. Zawartością okazał się przedmiot niniejszej recenzji, o którym wiedziałem, że ma nadejść, ale w późniejszym terminie. Znakomicie – pomyślałem – bo już w opisie zwracanego modelu HE-5LE dopominałem się o możliwość jego posłuchania. Napisałem tam, że w nowych ortodynamikach HiFiMAN’a wiele jest bardzo ciekawych elementów brzmieniowych, jednakże – przynajmniej z poziomu reprezentanta drugiego od góry – nie potrafią one wysławiać się w sposób znamionujący arcymistrzostwo dykcyjne, charakteryzujące takich słuchawkowych asów jak Sennheiser Orfeusz czy Ultrasone Edition9. Dźwięk urywał się przed zyskaniem kompletnej formy, a przy tym jego postura pozostawała nieco zbyt sztywna, niezdolna wlać się w tęże formę z całą precyzją mistrzowskiego odlewu. Wiedziałem przy tym, że model HE-6 posiada lepszej jakości membranę i doskonalsze magnesy napędzające, czyli ma po prostu lepsze przetworniki. No a gdyby okazało się, że przetworniki te zachowując wszystkie atuty modelu HE-5LE potrafią także prawidłowo się wysławiać, wypowiadając muzyczne frazy nie gorzej od najlepszych, wówczas ho, ho, co mogło się zdarzyć…
Tyle lat po tej recenzji, ale wciąż są rewelacyjne.
Zwłaszcza z kablem Tonalium.
Pamiętam, jak słuchałem podpiętych do zacisków głośnikowych Lebena CS-300, gdzie przedwzmacniaczem był Twin-Head. Olśniewające brzmienie.