Recenzja T+A Solitaire P / HA200

   Dawno nie było o topowym słuchawkowym wzmacniaczu i topowych słuchawkach, prawda? O wzmacniaczu będzie ze dwa tygodnie, a o słuchawkach jeszcze dłużej. Można zwariować, co nie? Raz dwa to nadrabiamy.

Żarty żartami, a tak naprawdę dobrze się składa, że zleciana na okoliczność opisu HiFiMAN Susvara ferajna słuchawkowej śmietanki raz jeszcze się przyda, same Susvary także. Jako że w odniesieniu do jakości utrzymujemy najwyższy poziom, cenę obniżając do wciąż ekskluzywnych 22 900 złotych, a w odniesieniu do słuchawkowego wzmacniacza z wbudowanym przetwornikiem ustawiamy ją na też robiące wrażenie 31 900 złotych. Łącznie taka przyjemność ulokowana przy komputerze będzie obciążała nabywcę kosztem 54 800 PLN – zatem nic, tylko przytulać. Ale wielu już przytuliło, nie martwcie się o T+A. Do uruchomienia i słuchania wystarczą jeszcze dwa kable: USB do połączenia z komputerem i pojedynczy zasilający, które „za darmo” dostajemy w sprzedażowym komplecie. Ale na te „darmowe” zdać się mogą jedynie nie wierzący w pozytywny wpływ gatunkowego okablowania; pozostali zmuszeni będą rozglądać się za lepszym. Także za jakąś listwą – skoro jeszcze komputer i jego towarzystwo (monitor, drukarka etc.) No chyba, że źródłem laptop, ten może być golusieńki i z zasilaniem innego typu. Kapitałochłonna niezależnie od tej listwy impreza i jednocześnie duże zaskoczenie, jako że do kręgu słuchawkowej magii dosiada się ktoś nigdy w nim nie widziany – niemieckie T+A.

T+A oznacza tutaj Theorie und Anwendung, czyli teorię i zastosowanie. Firma powstała w 1978 i ma siedzibę w sześćdziesięciotysięcznym Herford, położonym we wschodniej Westfalii. Założycielem i właścicielem fizyk z wykształcenia i pasjonat muzyki Siegfried Amft, specjalista od elektroakustyki i fizyki plazmy. Rok 2018 to 40-lecie i z tej okazji wypuszczono gamę uświetniających jubileusz produktów, samych topowych.

Jak chodzi o genealogię i filozofię działania, to oprócz nazwowego „Teoria i praktyka” pada hasło  „Inżynieria emocji” i obietnica podejścia bardziej naukowego niż biznesowego. W ramach takiego modus operandi szczyci się T+A nie tylko perfekcją konstrukcyjną i wykonawczą, ale też długowiecznością wyrobów, oznaczającą zarówno dalece ponadprzeciętną żywotność w sensie użytkowym, jak i długotrwały żywot rynkowy, z dużo wolniejszą niż u konkurencji wymianą pokoleniową. To efekt pieczołowitego i właśnie z naukowym  podejściem dopracowania każdej konstrukcji, którą trudno potem zastąpić lepszą. Co dla nabywcy też korzystne – oznacza nie tylko wstępną satysfakcję, ale też to, że nie będzie po paru latach czuł się oszukany na widok tego samego urządzenia od tego samego producenta reklamowanego jako znacząco ulepszone, albo nawet zdecydowanie lepsze.

Duże zespoły fizyków, inżynierów i technologów pracują nad osiąganiem takiej biegłości technicznej, a wyznacznikiem działań nie jest zawojowanie rynku masowego, tylko ambitne dokonania, mogące sprostać najbardziej rygorystycznym wymogom. T+A jest dumne ze swych osiągnięć i cieszy się, że mogło zadowolić najbardziej nawet wybrednych. Podkreśla też, że reprezentuje nie tylko niemiecką technologię, ale także stuprocentowo niemal niemieckie wykonane.

W ramach tego niemieckiego wykonu i tej niemieckiej technologii nie mogło w dobie współczesnej zabraknąć nacisku na ochronę środowiska[1], w ślad za czym nacisk na recykling, za recyklingiem na metal. Urządzenia są jak najbardziej metalowe, by jak najbardziej nadawać się do obróbki wtórnej, w czym osiągnięto wynik rzędu dziewięćdziesięciu procent. Starszej daty audiofili może też zainteresować, że są nie tylko głównie z metalu, ale też projektowane i wykonywane, jak to się mawia – z głową. To znaczy najpierw wie się, czego chcemy dokonać, następnie to, jak do tego dojść, dopiero potem działamy. Tak w każdym razie utrzymuje T+A, a od siebie dorzucę, że tranzystor wynaleziono dzięki temu, że nad głowami kombinujących z prądem kręcił się wolno wiatrak podsufitowego wentylatora. Tyle odnośnie planowych działań, w których przodował Związek Radziecki.

[1] Środowisko” powinno się teraz pisać chyba z jak największej litery, inaczej ekolodzy się obrażą; a co jak co, ale obrażać się potrafią.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

1 komentarz w “Recenzja T+A Solitaire P / HA200

  1. Piotr Ryka pisze:

    Znów pojawiają się wątpliwości na linii recenzje HiFiPhilosophy – recenzje i spostrzeżenia na forum audiohobby. W takim razie, mimo iż według domysłów niektórych nie chodzę już o własnych siłach i dzwonka przy drzwiach nie słyszę, chciałbym się do nich odnieść.

    1. Co rozumiem przez dźwięk ciśnieniowy? To w sumie łatwe do skojarzenia zjawisko, choć występuje na niewielu wzmacniaczach i tylko u niektórych słuchawek. Występuje też jedynie przy realistycznie wysokich poziomach głośności. W komorze akustycznej muszli wyraźnie czuje się nie tylko samą obecność dźwięków, ale też ich ciśnieniową presję. Kto miał do czynienia z głośnikami o dużych wooferach wie, że dźwięk z takich siada na piersi, wgniata mostek i fizycznie uciska przeponę. Co może przybrać rozmiar dramatyczny, zwłaszcza w pewnych okolicznościach. Znajomy, który uczestniczył w tournée koncertowym Kory Jackowskiej po NRD, opowiadał mi, jak przyjechali na miejsce koncertu, a tu żadnych głośników. Konsternacja, bo duża sala. Ale miejscowe zaplecze techniczne między sobą się podśmiechuje, mikrofon na estradzie stoi… Kora podeszła do mikrofonu i zrobiła próbę. A wówczas okazało się, że pod estradą jest skierowany do góry ogromny głośnik. Huknęło jak z haubicy, a wokalistka się zesrała… (Dosłownie – co tym widoczniejsze, że Kora nie nosiła majtek.) Jak zareagowali miejscowi, nie muszę chyba opowiadać. W ciśnieniowych efektach brylują Ultrasone z serii E7, E9, T7, ale pojawiają się one także u innych słuchawek, w tym u mocnym wzmacniaczem napędzanych Solitaire P. To dodatkowy czynnik urody, który osobiście szalenie cenię. Najpiękniejsze efekty powstają w muzyce symfonicznej – orkiestra z nim i bez niego to dwie różne orkiestry.
    2. Odnośnie srebrzenia sopranów. Potraktowane płytą Harmoniksa Solitaire P nie przejawiały jego śladu. Wcześniej ich zresztą także nie słyszałem, tyle że obraz był szarawy. Powiedziałbym nawet, że na tle innych, a już zwłaszcza K1000, prezentowały soprany powściągnięte, w zamian świetnie klarowne i trójwymiarowe. Powiedziałbym to tym śmielej, że mimo zaawansowanego wieku (choć jeszcze nie emerytalnego – brakuje kilku lat nawet w pisowskim datowniku) „coś jakby tarcie styropianem o powierzchnię”, wydaje mi się, że słyszę, tzn. usłyszeć dałbym radę. Kluczem do tego braku srebrzenia może być jednak nie wspomniana płyta, a stosowany kabel zasilania. Używany przeze mnie dla wzmacniacza T+A Sulek 9×9 powoduje obniżenie, nasycenie i ogólny przyrost kultury. Poza tym wzmacniacz od razu postawiłem na nóżkach Harmoniksa i dałem porządny osprzęt cyfrowy. Gdy teraz słucham Solitaire P na wzmacniaczu Rogue Audio, tego srebrzenie nie ma tym bardziej – dźwięk jest ciemny, gęsty, masywny i raczej obniżony, ale świetnie też rozprężony w sensie przestrzennym; źródła są rozsunięte – duży headroom muzyce służy. I jest to rozprężenie jedną z najlepszych rzeczy w tych słuchawkach, podobnie jak w nawet najtrudniejszych momentach brak zniekształceń oraz ten ciśnieniowy czynnik.
    3. Nie ma także gubienia szczegółów ani żadnego przymglenia. Dźwięk jest czysty, wyraźny i w pełni szczegółowy, choć u zasilanych kolumnowym wzmacniaczem topowych elektrostatów medium zjawia się bardziej transparentne, za to mniej ciśnieniowe. Odnośnie jednak gubienia, to jest raczej na odwrót – słuchawki potrafią odnajdywać to, co inne potrafią gubić. Niemniej samą ekspozycję szczegółów topowe elektrostaty też mają dobitniejszą. Miały ją także moje Ultrasone E9; lepsze pod tym względem od naśladowcy T7, i w ogóle niezwykłe. Generalnie nie ma jednak kłopotu – sięgnąłem po płytę „The Dark Side of the Moon” i Solitaire P bezproblemowo odczytały ślad poprzedniego nagrania na taśmie matce, dobrze słyszalny na kilkunastu ostatnich sekundach.
    4. I tak, faktycznie, wolałbym je od Susvar.
    5. Główna między tymi słuchawkami różnica przy naprawdę mocnym wzmacniaczu polega na tym, że Susvary podają muzykę, w tym wokale, jak bez wzmocnienia, a Solitaire P jak przez głośniki z mikrofonu. Można oczywiście woleć przekaz sauté, i sam także często wolę, ale dla wyczynowego grania wolałem jednak ze wzmacniaczową panierką.
    6. Z duetu SolitaireP/HA200, jako zdecydowanie lepsze, wybieram słuchawki. Z moim systemem wzmacniającym grały na dalece wyższym poziomie niż z dedykowanym. Co nie zmienia faktu, że wzmacniacz też jest udany. Ale mógłby być znacznie udańszy.
    7. Nie umiem się odnieść do stwierdzenia, że „recenzja jest dziwna”, choć przyznaję, że jest bardzo długa i przez to zawikłana. Prosiłbym o jakieś bliższe namiary na ową dziwność.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy