Recenzja T+A Solitaire P / HA200

Budowa: T+A HA200

To nowy T+A, a nie nowy Phonitor.

   Takich wzmacniaczy z przetwornikami jest wysyp jak słuchawek; niepodobna ich zliczyć, posłuchanie wszystkich graniczy z cudem. Od tanich jak dzielone iFi Zen, za łącznie trochę ponad tysiąc, po kosztujące setki tysięcy MSB. Proponowany przez T+A należy do kosztownych – skierowano go do obsługi ekskluzywnych słuchawek. Zdradza fizyczne podobieństwo do też niemieckiego przetwornika i słuchawkowego wzmacniacza SPL Phonitor xe – ma podobne rozmiary, wagę i takie same wskaźniki wychyłowe, tylko po prawej a nie z lewej. Jednak Phonitor xe jest przeszło trzy razy tańszy i różni go możliwość mieszania w dźwięku pokrętłami. U T+A też dużo można mieszać, ale częstszym teraz zwyczajem poprzez rozgałęzione menu. Małym przyciskiem z prawej to menu aktywujemy i patrząc w ekranik OLED wędrujemy drzewem decyzji kręcąc wielofunkcyjną gałką potencjometru i przyciskaniem potwierdzając wybory. Można zmieniać balans kanałów, podbijać bas i sopran, włączyć jednostopniowe krosowanie kanałów, wybrać jeden z sześciu filtrów cyfrowych, zadać węższe (do 60 kHz) lub szersze (do 120 kHz) pasmo sygnału, wybrać typ Loudness (czterowariantowy cyfrowy equalizer) oraz dopasować impedancję wyjściową do używanych słuchawek.

Jedne z tych ustawień zmieniają sporo, inne niewiele lub nic zgoła. Przykładowo słuchawki wysokoomowe nie reagują na obniżanie impedancji, a wędrowanie po typach Loudness przy dobrych nagraniach mało zmienia, przy słabych zmienia dużo. Dla mnie najważniejsze z tego wszystkiego było mieszanie kanałów „Cross-Feed”, aktywacja którego tradycyjnie zmiękczyła brzmienia. Co okazało się pasować do Solitaire P za sprawą uspójnenia pasma i łagodzenia kontrastów na skrajach. Mnie w każdym razie się spodobało, a innym może nie będzie; w sumie różnica z tych niedużych ale dobrze słyszalnych. Większe różnice dostajemy podczas zmiany filtrów cyfrowych, z których jedynie „Bezier1” był dla mnie akceptowalny. Kwalifikowany przez producenta jako najbardziej melodyjny, okazał się taki w istocie i dużo lepszy od pozostałych.

Jest co przycisnąć, czym pokręcić.

Opiszmy wygląd dokładniej. T+A HA200 ma średnie gabaryty: dokładnie 340 x 320 x 100 mm przy wadze 6,5 kg. Obudowa jest cała aluminiowa i może być srebrna lub czarna. Okrągłe wskaźniki wychyłowe najbardziej rzucają się w oczy; na prawo od nich niewielki ekran OLED w konwencji czarno-białej; obsługa jego i głośność średnią gałką – jako potencjometr chodzącą skokowo, jako obsługa menu gładko. Całkiem po lewej mały przycisk ON/OFF, pod wskaźnikami trzy słuchawkowe wyjścia (kolejno Pentaconn 4,4 mm, XLR 4-pin i jack 6,35 mm) każde z odnośnym przyciskiem aktywacji, czyli używać można jednego naraz. Pod ekranikiem sześć przycisków wyboru wejść (analogowych i cyfrowych), nieznacznie od nich odsunięte przyciski Loudness i Menu. Z rzeczy istotnych: potencjometr jest faktycznie krokowy, jasność lampek kontrolnych można w wyjątkowo szerokim zakresie zmieniać, menu udostępnia funkcję wygaszacza ekranu.

Z tyłu bateria wejść cyfrowych: 2 x USB, 2 x Coax, 2 x Toslink, 1 x AES/EBU, obsługa BNC. Opcjonalnie też 3 x HDMI, na rzecz obsługi kina domowego. Są dwa wejścia Ethernet i oczywiście komplet wejść analogowych: 1 x RCA i 1 x XLR. Nie ma natomiast analogowych wyjść – do zewnętrznego wzmacniacza można dojść jedynie przez słuchawkowe gniazdo 4-pin (T+A oferuje odpowiednie przejściówki) albo poprzez Bluetooth (komunikacja bezprzewodowa jest na stanie). W komplecie płaski aluminiowy pilot, zapewniający wszechstronną obsługę, którego wyróżnikiem brak baterii – ładujemy przez USB.

Wskaźniki wychyłowe jak w dawnych urządzeniach. Co się człowiek w życiu na takie napatrzył …

Urządzenie prezentuje się wcale, wcale, matowym wykończeniem dopasowując do słuchawek. Ważniejsze jednak to, że oferuje dużą moc; na tyle dużą, że nawet HiFiMAN Susvara pozwoliły się dobrze wysterować.

Wewnętrzna elektronika łagodzi ból finansowy, okazując się nieprzeciętna. W każdym kanale stereofonicznym pracują cztery konwertery delta/sigma PCM1795, sekcje analogową i cyfrową obsługują osobne pięćdziesięciowatowe trafa wspierane bateriami dużych kondensatorów. (Sekcje są odseparowane galwanicznie.) Na pokładzie tranzystory MOS-FET, nie ma wzmacniaczy operacyjnych. Jak najwięcej zadań powierzono sekcji analogowej, w tym krosowanie kanałów. Maksymalnie skrócono ścieżki; hermetyczne, próżniowe przekaźniki ze złotymi stykami odpowiadają za regulację głośności; wejście USB jest obsługiwane przez super kość Thesycon. Z uwagi na pracę w klasie A ekran może zamiast gęstości formatu i aktywnego wejścia pokazywać temperaturę wewnętrzną, nad normowaniem której na całej długości obu boków czuwają aluminiowe radiatory. Stojąc u mnie na wysokich podstawkach (Harmonix SF-200) kombajn od T+A jednak zbytnio się nie rozgrzewał.

Więcej już by tutaj nie weszło.

Do spraw konstrukcyjnych przyłożono się jak widać porządnie i gwarantują też, zgodnie ze swą tradycją, długoletni okres użytkowania. Brak jednak najmniejszej wzmianki o zastosowanym zegarze wzorcowym; pozostaje mieć w takim razie nadzieję, iż również jest niekiepski. Z pewnością jest taki słuchawkowy wzmacniacz – nie dość że bardzo mocny, to jeszcze w klasie A. Co będzie dobrze słychać, zwłaszcza podczas użycia filtra Bezier1. W osobnych potokach obróbki danych pliki formatu PCM i DSD zostają wysoko upsamplowane (768 kSps PCM; DSD1024) – zbliżenie do analogowego wzorca dając satysfakcjonujące. Odstęp sygnału od szumu to 114 dB, THD 0,001 %, separacja kanałów 110 dB. Potencjometr krokami co jedną decybelę zmierza od – 90  do 0, spoczynkowy pobór mocy to 0,5 W, użytkowy 100 W.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

1 komentarz w “Recenzja T+A Solitaire P / HA200

  1. Piotr Ryka pisze:

    Znów pojawiają się wątpliwości na linii recenzje HiFiPhilosophy – recenzje i spostrzeżenia na forum audiohobby. W takim razie, mimo iż według domysłów niektórych nie chodzę już o własnych siłach i dzwonka przy drzwiach nie słyszę, chciałbym się do nich odnieść.

    1. Co rozumiem przez dźwięk ciśnieniowy? To w sumie łatwe do skojarzenia zjawisko, choć występuje na niewielu wzmacniaczach i tylko u niektórych słuchawek. Występuje też jedynie przy realistycznie wysokich poziomach głośności. W komorze akustycznej muszli wyraźnie czuje się nie tylko samą obecność dźwięków, ale też ich ciśnieniową presję. Kto miał do czynienia z głośnikami o dużych wooferach wie, że dźwięk z takich siada na piersi, wgniata mostek i fizycznie uciska przeponę. Co może przybrać rozmiar dramatyczny, zwłaszcza w pewnych okolicznościach. Znajomy, który uczestniczył w tournée koncertowym Kory Jackowskiej po NRD, opowiadał mi, jak przyjechali na miejsce koncertu, a tu żadnych głośników. Konsternacja, bo duża sala. Ale miejscowe zaplecze techniczne między sobą się podśmiechuje, mikrofon na estradzie stoi… Kora podeszła do mikrofonu i zrobiła próbę. A wówczas okazało się, że pod estradą jest skierowany do góry ogromny głośnik. Huknęło jak z haubicy, a wokalistka się zesrała… (Dosłownie – co tym widoczniejsze, że Kora nie nosiła majtek.) Jak zareagowali miejscowi, nie muszę chyba opowiadać. W ciśnieniowych efektach brylują Ultrasone z serii E7, E9, T7, ale pojawiają się one także u innych słuchawek, w tym u mocnym wzmacniaczem napędzanych Solitaire P. To dodatkowy czynnik urody, który osobiście szalenie cenię. Najpiękniejsze efekty powstają w muzyce symfonicznej – orkiestra z nim i bez niego to dwie różne orkiestry.
    2. Odnośnie srebrzenia sopranów. Potraktowane płytą Harmoniksa Solitaire P nie przejawiały jego śladu. Wcześniej ich zresztą także nie słyszałem, tyle że obraz był szarawy. Powiedziałbym nawet, że na tle innych, a już zwłaszcza K1000, prezentowały soprany powściągnięte, w zamian świetnie klarowne i trójwymiarowe. Powiedziałbym to tym śmielej, że mimo zaawansowanego wieku (choć jeszcze nie emerytalnego – brakuje kilku lat nawet w pisowskim datowniku) „coś jakby tarcie styropianem o powierzchnię”, wydaje mi się, że słyszę, tzn. usłyszeć dałbym radę. Kluczem do tego braku srebrzenia może być jednak nie wspomniana płyta, a stosowany kabel zasilania. Używany przeze mnie dla wzmacniacza T+A Sulek 9×9 powoduje obniżenie, nasycenie i ogólny przyrost kultury. Poza tym wzmacniacz od razu postawiłem na nóżkach Harmoniksa i dałem porządny osprzęt cyfrowy. Gdy teraz słucham Solitaire P na wzmacniaczu Rogue Audio, tego srebrzenie nie ma tym bardziej – dźwięk jest ciemny, gęsty, masywny i raczej obniżony, ale świetnie też rozprężony w sensie przestrzennym; źródła są rozsunięte – duży headroom muzyce służy. I jest to rozprężenie jedną z najlepszych rzeczy w tych słuchawkach, podobnie jak w nawet najtrudniejszych momentach brak zniekształceń oraz ten ciśnieniowy czynnik.
    3. Nie ma także gubienia szczegółów ani żadnego przymglenia. Dźwięk jest czysty, wyraźny i w pełni szczegółowy, choć u zasilanych kolumnowym wzmacniaczem topowych elektrostatów medium zjawia się bardziej transparentne, za to mniej ciśnieniowe. Odnośnie jednak gubienia, to jest raczej na odwrót – słuchawki potrafią odnajdywać to, co inne potrafią gubić. Niemniej samą ekspozycję szczegółów topowe elektrostaty też mają dobitniejszą. Miały ją także moje Ultrasone E9; lepsze pod tym względem od naśladowcy T7, i w ogóle niezwykłe. Generalnie nie ma jednak kłopotu – sięgnąłem po płytę „The Dark Side of the Moon” i Solitaire P bezproblemowo odczytały ślad poprzedniego nagrania na taśmie matce, dobrze słyszalny na kilkunastu ostatnich sekundach.
    4. I tak, faktycznie, wolałbym je od Susvar.
    5. Główna między tymi słuchawkami różnica przy naprawdę mocnym wzmacniaczu polega na tym, że Susvary podają muzykę, w tym wokale, jak bez wzmocnienia, a Solitaire P jak przez głośniki z mikrofonu. Można oczywiście woleć przekaz sauté, i sam także często wolę, ale dla wyczynowego grania wolałem jednak ze wzmacniaczową panierką.
    6. Z duetu SolitaireP/HA200, jako zdecydowanie lepsze, wybieram słuchawki. Z moim systemem wzmacniającym grały na dalece wyższym poziomie niż z dedykowanym. Co nie zmienia faktu, że wzmacniacz też jest udany. Ale mógłby być znacznie udańszy.
    7. Nie umiem się odnieść do stwierdzenia, że „recenzja jest dziwna”, choć przyznaję, że jest bardzo długa i przez to zawikłana. Prosiłbym o jakieś bliższe namiary na ową dziwność.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy