Recenzja T+A Solitaire P / HA200

Budowa: T+A Solitaire P

Pudło jest duże, tekturowe i czarne.

   Cena już padła, ale dla nie czytających wstępów raz jeszcze informacja, iż tym razem za słuchawkowy luksus przyjdzie zapłacić 22 900 PLN. I po raz kolejny będzie się on realizował w technologii planarnej, z czym piję zarówno do niedawnej recenzji planarnych HiFiMAN Susvara, jak i do nowszych rynkowo Monoprice Monolith i Rosson Audio RAD-0; tym bardziej do najświeższych Kennerton Wodan i HiFiMAN HE-R10 Planar. Rodzina planarnych puchnie w oczach.

T+A Solitaire P są jej stosunkowo nowym przedstawicielem, debiutującym rok temu. Nieznacznie droższym od startujących teraz HiFiMAN HE-R10 i Wodanów, ale znacząco tańszym od czteroletnich Susvar. Zarazem pada zapewnienie o absolutnie szczytowej jakości, czyli porównywać z droższymi należy – nie ma powodu do dekowania się i chowania za niższe koszty. Co też za chwilę się stanie, będą porównania do innej drożyzny. Tymczasem o technologii i wyjątkowości recenzowanych.

W ramach naukowego podejścia, jako standardowej procedury u T+A, powołany został na rzecz stworzenia pierwszych w historii firmy słuchawek kilkuosobowy zespół badawczy, złożony z fizyków, inżynierów i designerów. Wszystkich jak twórca pasjonatów muzyki, bo tylko tacy tam pracują. I dorzućmy do tego wzmiankę, że założyciel Siegfried Amft był jednym ze słuchaczy na wykładach profesora Fritza Sennheisera, i to prawdopodobnie od niego zaraził się słuchawkową magią. To także kontekst wyjaśniający analogię kształtu membran i siłą rzeczy kształtu muszli; podobieństwo T+A Solitaire P do Sennheiser HE90 Orpheus okazuje się uderzające. Jednak wrażenia po założeniu niejednakie: królewskie Sennheisery były arcywygodne, ich planarne naśladownictwo aż tak wygodne nie jest. Do wygody jeszcze wrócimy, na razie technologia.

Ta jest planarna i od podstaw naukowo opracowana, czego efektem ultracienkie, owalne membrany z polimeru grubości kilku zaledwie mikronów. Na które ewaporacyjnie naniesiono serpentynowe cewki długości dziesięciu metrów o ułożeniu uwzględniającym rozkład linii sił pola magnetycznego przetworników. Pole to generują sztabkowe magnesy neodymowe, którym w przypadku HiFiMAN Susvara nadano kształt opływu Stealth, a tutaj nic się nie wspomina o uformowaniu pod kątem opływu; mowa natomiast o „innowacyjnej geometrii biegunów” i o starannym doborze rozmieszczenia ponad powierzchnią membran. Też o długości sztabek wyskalowanej do setnych milimetra i osadzeniu w oprawach gwarantujących całkowitą sztywność.

Wewnątrz planarny analogon elektrostatycznego Sennheisera Orpheusa.

Badania badaniami i nowatorstwo nowatorstwem, ale opisany przetwornik nie jest dla T+A czymś nowym, i nieprzypadkowo nazwany został Solitaire. Tak nazywały się planarno-elektrostatyczne przetworniki średnio-wysokotonowe aktywnych kolumn Solitaire OEC, opracowane przez samego Siegfrieda Amfta jeszcze w 1983 roku. Potrafiły wygenerować ciśnienie akustyczne powyżej 120 dB i ten satysfakcjonujący czynnik przenosi się na identycznie ochrzczone słuchawki. Przenosi także pasmo akustyczne, obejmujące zakres od 5 Hz do 54 kHz – i nie są to czcze przechwałki: to rozciągnięcie i ciśnienie będzie naprawdę słychać.

Oprawy przetworników są frezowane pięcioosiowymi obrabiarkami CNC z aluminiowych bloczków, stanowią zatem materiałową i konstrukcyjną jedność. Z tego samego aluminium są frezowane chwytaki, pałąk jest z hartowanej stali. Tak samo jak u Susvar chwytak z pałąkiem łączy obrotnica, ale tutaj ograniczona do jakichś trzystu stopni swobody – i słusznie, bo okablowanie jest wprowadzane do muszli poprzez przyłącza LEMO, nie są to zatem obrotowe jacki. W tej sytuacji kabel by się skręcał, co ani ładnie by nie wyglądało, ani jego działaniu nie służyło.

Skoro już o tym kablu, to jest oparty o przewody z posrebrzanej miedzi beztlenowej, o umyślnie niewielkim przekroju na rzecz umyślnie małej pojemności. Która to mała pojemność słuchawkom HiFiMAN Susvara przeszkadzała w osiąganiu wysokich ciśnień i generowaniu potężnego basu, a Solitaire P nie przeszkadza. Zamysłem z nią związanym była zwiększona szybkość dźwięku – i z tym jest trochę gorzej, ale do tego jeszcze dojdziemy i to da się poprawić. Przewody są trzymetrowe i powlekane PCV na gorąco. Niegrube, średnio elastyczne i należycie śliskie (żeby nie hałasować w kontakcie z ubraniem), natomiast wyglądające niespecjalnie, skutkiem braku ładnego oplotu. Tandetne jedcnak w rzeczywistości nie są, brzmienia nie odchudzają. Przyłącza LEMO osadzono im na dystansowych rurkach z tworzywa, które wchodzą głęboko w muszle, co ma prawdopodobnie zapobiegać użyciu zamienników. Rzecz jest bezproblemowo do obejścia, ale lepszym zabezpieczeniem fakt, że takie same jak u Sennheiser HD 800 styki mają przy lewej muszli odwrotnie podłączone piny, a więc z marszu się nie zastąpi. Szkoda – no ale co poradzę na czyjeś kombinacje? I że też im się chciało …

Wyglądający bardziej ascetycznie i cięższy.

Jak zawsze u słuchawek dominantą boczne okrywy muszli. Te są z czarnej siateczki uplecionej z cieniutkich drucików, poprzez którą pod mocnym światłem dobrze widać konstrukcję przetworników. Ta czerń, ciemny popiel padów z Alcantary i czerń obszycia pałąka kontrastują z matowym srebrem konstrukcyjnym i czerwonym ażurem osłon w muszlach po stronie ucha. Te już tak dobrze nie prześwitują, a fakturą przypominają wentylowane okrywy sportowego obuwia. Pady są zdejmowalne i dwa są ich rodzaje – można dokupić za trochę ponad tysiąc złotych nazwane semi-open. A kiedy ściągnąć pad, ustępuje też czerwona okrywa, odsłaniając ażur dość gęstej maskownicy, pod którą żółtej barwy przetwornikowy miąższ.

Wygląd całości jest poważny i mało rzucający w oczy. Jednocześnie budzący respekt – kształt, rozmiar i faktura materiałów zdradzają wysoką jakość. Jedynie kable nie wyglądają szacownie, są za to praktyczne. W komplecie dostajemy dwa –  i można sobie wybrać spośród końcówek pentaconn 4,4 mm, 4-pin i jack 6,35 mm. W standardzie to pentaconn i duży jack.

Przejdźmy do kwestii wygody. Elektroniczna waga pokazała 540 gramów, czyli ważą blisko 100 gramów więcej od Susvar. To daje znać o sobie. Może by nie dawało, bo pady są mięciutkie i dobrze okalają uszy, jednak pałąk sztywniejszy i o mocniejszym uścisku. Osobiście bym go przeprojektował, albo przynajmniej poodginał, bo nacisk w okolicy kąta szczęki i czubka głowy daje cokolwiek zbyt stanowczy. Suma summarum trochę te Solitaire P cisną, w zamian siedzą jak przykręcone.

Od strony danych technicznych i osiągów – o szerokim rozwarciu pasma i wysokim ciśnieniu akustycznym była mowa. Impedancja to 80 Ω, zniekształcenia 0,015 %, a skuteczności nie podają, ale jest minimalnie wyższa jak u HEDDphone, czyli z okolic 88 dB. A w takim razie sporo lepsza niż Susvar – zwykłe wzmacniacze wystarczą, byle z takich mocniejszych. (No, może nie do końca, ale do tego dojdziemy.)

Z pałąkiem trochę za twardym.

Słuchawki z dwoma kablami i instrukcją dostajemy w wielkim, płaskawym pudle wykończonym w środku welurem. Nie ma stojaka, nie ma przejściówek i nie ma żadnego etui na podróż, ani nawet pokrowca. Jest za to, ale za osobne pieniądze, dedykowany wzmacniacz scalony z przetwornikiem. Kosztuje trzydzieści dwa tysiące bez stówy.

 

 

 

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

1 komentarz w “Recenzja T+A Solitaire P / HA200

  1. Piotr Ryka pisze:

    Znów pojawiają się wątpliwości na linii recenzje HiFiPhilosophy – recenzje i spostrzeżenia na forum audiohobby. W takim razie, mimo iż według domysłów niektórych nie chodzę już o własnych siłach i dzwonka przy drzwiach nie słyszę, chciałbym się do nich odnieść.

    1. Co rozumiem przez dźwięk ciśnieniowy? To w sumie łatwe do skojarzenia zjawisko, choć występuje na niewielu wzmacniaczach i tylko u niektórych słuchawek. Występuje też jedynie przy realistycznie wysokich poziomach głośności. W komorze akustycznej muszli wyraźnie czuje się nie tylko samą obecność dźwięków, ale też ich ciśnieniową presję. Kto miał do czynienia z głośnikami o dużych wooferach wie, że dźwięk z takich siada na piersi, wgniata mostek i fizycznie uciska przeponę. Co może przybrać rozmiar dramatyczny, zwłaszcza w pewnych okolicznościach. Znajomy, który uczestniczył w tournée koncertowym Kory Jackowskiej po NRD, opowiadał mi, jak przyjechali na miejsce koncertu, a tu żadnych głośników. Konsternacja, bo duża sala. Ale miejscowe zaplecze techniczne między sobą się podśmiechuje, mikrofon na estradzie stoi… Kora podeszła do mikrofonu i zrobiła próbę. A wówczas okazało się, że pod estradą jest skierowany do góry ogromny głośnik. Huknęło jak z haubicy, a wokalistka się zesrała… (Dosłownie – co tym widoczniejsze, że Kora nie nosiła majtek.) Jak zareagowali miejscowi, nie muszę chyba opowiadać. W ciśnieniowych efektach brylują Ultrasone z serii E7, E9, T7, ale pojawiają się one także u innych słuchawek, w tym u mocnym wzmacniaczem napędzanych Solitaire P. To dodatkowy czynnik urody, który osobiście szalenie cenię. Najpiękniejsze efekty powstają w muzyce symfonicznej – orkiestra z nim i bez niego to dwie różne orkiestry.
    2. Odnośnie srebrzenia sopranów. Potraktowane płytą Harmoniksa Solitaire P nie przejawiały jego śladu. Wcześniej ich zresztą także nie słyszałem, tyle że obraz był szarawy. Powiedziałbym nawet, że na tle innych, a już zwłaszcza K1000, prezentowały soprany powściągnięte, w zamian świetnie klarowne i trójwymiarowe. Powiedziałbym to tym śmielej, że mimo zaawansowanego wieku (choć jeszcze nie emerytalnego – brakuje kilku lat nawet w pisowskim datowniku) „coś jakby tarcie styropianem o powierzchnię”, wydaje mi się, że słyszę, tzn. usłyszeć dałbym radę. Kluczem do tego braku srebrzenia może być jednak nie wspomniana płyta, a stosowany kabel zasilania. Używany przeze mnie dla wzmacniacza T+A Sulek 9×9 powoduje obniżenie, nasycenie i ogólny przyrost kultury. Poza tym wzmacniacz od razu postawiłem na nóżkach Harmoniksa i dałem porządny osprzęt cyfrowy. Gdy teraz słucham Solitaire P na wzmacniaczu Rogue Audio, tego srebrzenie nie ma tym bardziej – dźwięk jest ciemny, gęsty, masywny i raczej obniżony, ale świetnie też rozprężony w sensie przestrzennym; źródła są rozsunięte – duży headroom muzyce służy. I jest to rozprężenie jedną z najlepszych rzeczy w tych słuchawkach, podobnie jak w nawet najtrudniejszych momentach brak zniekształceń oraz ten ciśnieniowy czynnik.
    3. Nie ma także gubienia szczegółów ani żadnego przymglenia. Dźwięk jest czysty, wyraźny i w pełni szczegółowy, choć u zasilanych kolumnowym wzmacniaczem topowych elektrostatów medium zjawia się bardziej transparentne, za to mniej ciśnieniowe. Odnośnie jednak gubienia, to jest raczej na odwrót – słuchawki potrafią odnajdywać to, co inne potrafią gubić. Niemniej samą ekspozycję szczegółów topowe elektrostaty też mają dobitniejszą. Miały ją także moje Ultrasone E9; lepsze pod tym względem od naśladowcy T7, i w ogóle niezwykłe. Generalnie nie ma jednak kłopotu – sięgnąłem po płytę „The Dark Side of the Moon” i Solitaire P bezproblemowo odczytały ślad poprzedniego nagrania na taśmie matce, dobrze słyszalny na kilkunastu ostatnich sekundach.
    4. I tak, faktycznie, wolałbym je od Susvar.
    5. Główna między tymi słuchawkami różnica przy naprawdę mocnym wzmacniaczu polega na tym, że Susvary podają muzykę, w tym wokale, jak bez wzmocnienia, a Solitaire P jak przez głośniki z mikrofonu. Można oczywiście woleć przekaz sauté, i sam także często wolę, ale dla wyczynowego grania wolałem jednak ze wzmacniaczową panierką.
    6. Z duetu SolitaireP/HA200, jako zdecydowanie lepsze, wybieram słuchawki. Z moim systemem wzmacniającym grały na dalece wyższym poziomie niż z dedykowanym. Co nie zmienia faktu, że wzmacniacz też jest udany. Ale mógłby być znacznie udańszy.
    7. Nie umiem się odnieść do stwierdzenia, że „recenzja jest dziwna”, choć przyznaję, że jest bardzo długa i przez to zawikłana. Prosiłbym o jakieś bliższe namiary na ową dziwność.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy