Recenzja T+A Solitaire P / HA200

   Dawno nie było o topowym słuchawkowym wzmacniaczu i topowych słuchawkach, prawda? O wzmacniaczu będzie ze dwa tygodnie, a o słuchawkach jeszcze dłużej. Można zwariować, co nie? Raz dwa to nadrabiamy.

Żarty żartami, a tak naprawdę dobrze się składa, że zleciana na okoliczność opisu HiFiMAN Susvara ferajna słuchawkowej śmietanki raz jeszcze się przyda, same Susvary także. Jako że w odniesieniu do jakości utrzymujemy najwyższy poziom, cenę obniżając do wciąż ekskluzywnych 22 900 złotych, a w odniesieniu do słuchawkowego wzmacniacza z wbudowanym przetwornikiem ustawiamy ją na też robiące wrażenie 31 900 złotych. Łącznie taka przyjemność ulokowana przy komputerze będzie obciążała nabywcę kosztem 54 800 PLN – zatem nic, tylko przytulać. Ale wielu już przytuliło, nie martwcie się o T+A. Do uruchomienia i słuchania wystarczą jeszcze dwa kable: USB do połączenia z komputerem i pojedynczy zasilający, które „za darmo” dostajemy w sprzedażowym komplecie. Ale na te „darmowe” zdać się mogą jedynie nie wierzący w pozytywny wpływ gatunkowego okablowania; pozostali zmuszeni będą rozglądać się za lepszym. Także za jakąś listwą – skoro jeszcze komputer i jego towarzystwo (monitor, drukarka etc.) No chyba, że źródłem laptop, ten może być golusieńki i z zasilaniem innego typu. Kapitałochłonna niezależnie od tej listwy impreza i jednocześnie duże zaskoczenie, jako że do kręgu słuchawkowej magii dosiada się ktoś nigdy w nim nie widziany – niemieckie T+A.

T+A oznacza tutaj Theorie und Anwendung, czyli teorię i zastosowanie. Firma powstała w 1978 i ma siedzibę w sześćdziesięciotysięcznym Herford, położonym we wschodniej Westfalii. Założycielem i właścicielem fizyk z wykształcenia i pasjonat muzyki Siegfried Amft, specjalista od elektroakustyki i fizyki plazmy. Rok 2018 to 40-lecie i z tej okazji wypuszczono gamę uświetniających jubileusz produktów, samych topowych.

Jak chodzi o genealogię i filozofię działania, to oprócz nazwowego „Teoria i praktyka” pada hasło  „Inżynieria emocji” i obietnica podejścia bardziej naukowego niż biznesowego. W ramach takiego modus operandi szczyci się T+A nie tylko perfekcją konstrukcyjną i wykonawczą, ale też długowiecznością wyrobów, oznaczającą zarówno dalece ponadprzeciętną żywotność w sensie użytkowym, jak i długotrwały żywot rynkowy, z dużo wolniejszą niż u konkurencji wymianą pokoleniową. To efekt pieczołowitego i właśnie z naukowym  podejściem dopracowania każdej konstrukcji, którą trudno potem zastąpić lepszą. Co dla nabywcy też korzystne – oznacza nie tylko wstępną satysfakcję, ale też to, że nie będzie po paru latach czuł się oszukany na widok tego samego urządzenia od tego samego producenta reklamowanego jako znacząco ulepszone, albo nawet zdecydowanie lepsze.

Duże zespoły fizyków, inżynierów i technologów pracują nad osiąganiem takiej biegłości technicznej, a wyznacznikiem działań nie jest zawojowanie rynku masowego, tylko ambitne dokonania, mogące sprostać najbardziej rygorystycznym wymogom. T+A jest dumne ze swych osiągnięć i cieszy się, że mogło zadowolić najbardziej nawet wybrednych. Podkreśla też, że reprezentuje nie tylko niemiecką technologię, ale także stuprocentowo niemal niemieckie wykonane.

W ramach tego niemieckiego wykonu i tej niemieckiej technologii nie mogło w dobie współczesnej zabraknąć nacisku na ochronę środowiska[1], w ślad za czym nacisk na recykling, za recyklingiem na metal. Urządzenia są jak najbardziej metalowe, by jak najbardziej nadawać się do obróbki wtórnej, w czym osiągnięto wynik rzędu dziewięćdziesięciu procent. Starszej daty audiofili może też zainteresować, że są nie tylko głównie z metalu, ale też projektowane i wykonywane, jak to się mawia – z głową. To znaczy najpierw wie się, czego chcemy dokonać, następnie to, jak do tego dojść, dopiero potem działamy. Tak w każdym razie utrzymuje T+A, a od siebie dorzucę, że tranzystor wynaleziono dzięki temu, że nad głowami kombinujących z prądem kręcił się wolno wiatrak podsufitowego wentylatora. Tyle odnośnie planowych działań, w których przodował Związek Radziecki.

[1] Środowisko” powinno się teraz pisać chyba z jak największej litery, inaczej ekolodzy się obrażą; a co jak co, ale obrażać się potrafią.

Budowa: T+A Solitaire P

Pudło jest duże, tekturowe i czarne.

   Cena już padła, ale dla nie czytających wstępów raz jeszcze informacja, iż tym razem za słuchawkowy luksus przyjdzie zapłacić 22 900 PLN. I po raz kolejny będzie się on realizował w technologii planarnej, z czym piję zarówno do niedawnej recenzji planarnych HiFiMAN Susvara, jak i do nowszych rynkowo Monoprice Monolith i Rosson Audio RAD-0; tym bardziej do najświeższych Kennerton Wodan i HiFiMAN HE-R10 Planar. Rodzina planarnych puchnie w oczach.

T+A Solitaire P są jej stosunkowo nowym przedstawicielem, debiutującym rok temu. Nieznacznie droższym od startujących teraz HiFiMAN HE-R10 i Wodanów, ale znacząco tańszym od czteroletnich Susvar. Zarazem pada zapewnienie o absolutnie szczytowej jakości, czyli porównywać z droższymi należy – nie ma powodu do dekowania się i chowania za niższe koszty. Co też za chwilę się stanie, będą porównania do innej drożyzny. Tymczasem o technologii i wyjątkowości recenzowanych.

W ramach naukowego podejścia, jako standardowej procedury u T+A, powołany został na rzecz stworzenia pierwszych w historii firmy słuchawek kilkuosobowy zespół badawczy, złożony z fizyków, inżynierów i designerów. Wszystkich jak twórca pasjonatów muzyki, bo tylko tacy tam pracują. I dorzućmy do tego wzmiankę, że założyciel Siegfried Amft był jednym ze słuchaczy na wykładach profesora Fritza Sennheisera, i to prawdopodobnie od niego zaraził się słuchawkową magią. To także kontekst wyjaśniający analogię kształtu membran i siłą rzeczy kształtu muszli; podobieństwo T+A Solitaire P do Sennheiser HE90 Orpheus okazuje się uderzające. Jednak wrażenia po założeniu niejednakie: królewskie Sennheisery były arcywygodne, ich planarne naśladownictwo aż tak wygodne nie jest. Do wygody jeszcze wrócimy, na razie technologia.

Ta jest planarna i od podstaw naukowo opracowana, czego efektem ultracienkie, owalne membrany z polimeru grubości kilku zaledwie mikronów. Na które ewaporacyjnie naniesiono serpentynowe cewki długości dziesięciu metrów o ułożeniu uwzględniającym rozkład linii sił pola magnetycznego przetworników. Pole to generują sztabkowe magnesy neodymowe, którym w przypadku HiFiMAN Susvara nadano kształt opływu Stealth, a tutaj nic się nie wspomina o uformowaniu pod kątem opływu; mowa natomiast o „innowacyjnej geometrii biegunów” i o starannym doborze rozmieszczenia ponad powierzchnią membran. Też o długości sztabek wyskalowanej do setnych milimetra i osadzeniu w oprawach gwarantujących całkowitą sztywność.

Wewnątrz planarny analogon elektrostatycznego Sennheisera Orpheusa.

Badania badaniami i nowatorstwo nowatorstwem, ale opisany przetwornik nie jest dla T+A czymś nowym, i nieprzypadkowo nazwany został Solitaire. Tak nazywały się planarno-elektrostatyczne przetworniki średnio-wysokotonowe aktywnych kolumn Solitaire OEC, opracowane przez samego Siegfrieda Amfta jeszcze w 1983 roku. Potrafiły wygenerować ciśnienie akustyczne powyżej 120 dB i ten satysfakcjonujący czynnik przenosi się na identycznie ochrzczone słuchawki. Przenosi także pasmo akustyczne, obejmujące zakres od 5 Hz do 54 kHz – i nie są to czcze przechwałki: to rozciągnięcie i ciśnienie będzie naprawdę słychać.

Oprawy przetworników są frezowane pięcioosiowymi obrabiarkami CNC z aluminiowych bloczków, stanowią zatem materiałową i konstrukcyjną jedność. Z tego samego aluminium są frezowane chwytaki, pałąk jest z hartowanej stali. Tak samo jak u Susvar chwytak z pałąkiem łączy obrotnica, ale tutaj ograniczona do jakichś trzystu stopni swobody – i słusznie, bo okablowanie jest wprowadzane do muszli poprzez przyłącza LEMO, nie są to zatem obrotowe jacki. W tej sytuacji kabel by się skręcał, co ani ładnie by nie wyglądało, ani jego działaniu nie służyło.

Skoro już o tym kablu, to jest oparty o przewody z posrebrzanej miedzi beztlenowej, o umyślnie niewielkim przekroju na rzecz umyślnie małej pojemności. Która to mała pojemność słuchawkom HiFiMAN Susvara przeszkadzała w osiąganiu wysokich ciśnień i generowaniu potężnego basu, a Solitaire P nie przeszkadza. Zamysłem z nią związanym była zwiększona szybkość dźwięku – i z tym jest trochę gorzej, ale do tego jeszcze dojdziemy i to da się poprawić. Przewody są trzymetrowe i powlekane PCV na gorąco. Niegrube, średnio elastyczne i należycie śliskie (żeby nie hałasować w kontakcie z ubraniem), natomiast wyglądające niespecjalnie, skutkiem braku ładnego oplotu. Tandetne jedcnak w rzeczywistości nie są, brzmienia nie odchudzają. Przyłącza LEMO osadzono im na dystansowych rurkach z tworzywa, które wchodzą głęboko w muszle, co ma prawdopodobnie zapobiegać użyciu zamienników. Rzecz jest bezproblemowo do obejścia, ale lepszym zabezpieczeniem fakt, że takie same jak u Sennheiser HD 800 styki mają przy lewej muszli odwrotnie podłączone piny, a więc z marszu się nie zastąpi. Szkoda – no ale co poradzę na czyjeś kombinacje? I że też im się chciało …

Wyglądający bardziej ascetycznie i cięższy.

Jak zawsze u słuchawek dominantą boczne okrywy muszli. Te są z czarnej siateczki uplecionej z cieniutkich drucików, poprzez którą pod mocnym światłem dobrze widać konstrukcję przetworników. Ta czerń, ciemny popiel padów z Alcantary i czerń obszycia pałąka kontrastują z matowym srebrem konstrukcyjnym i czerwonym ażurem osłon w muszlach po stronie ucha. Te już tak dobrze nie prześwitują, a fakturą przypominają wentylowane okrywy sportowego obuwia. Pady są zdejmowalne i dwa są ich rodzaje – można dokupić za trochę ponad tysiąc złotych nazwane semi-open. A kiedy ściągnąć pad, ustępuje też czerwona okrywa, odsłaniając ażur dość gęstej maskownicy, pod którą żółtej barwy przetwornikowy miąższ.

Wygląd całości jest poważny i mało rzucający w oczy. Jednocześnie budzący respekt – kształt, rozmiar i faktura materiałów zdradzają wysoką jakość. Jedynie kable nie wyglądają szacownie, są za to praktyczne. W komplecie dostajemy dwa –  i można sobie wybrać spośród końcówek pentaconn 4,4 mm, 4-pin i jack 6,35 mm. W standardzie to pentaconn i duży jack.

Przejdźmy do kwestii wygody. Elektroniczna waga pokazała 540 gramów, czyli ważą blisko 100 gramów więcej od Susvar. To daje znać o sobie. Może by nie dawało, bo pady są mięciutkie i dobrze okalają uszy, jednak pałąk sztywniejszy i o mocniejszym uścisku. Osobiście bym go przeprojektował, albo przynajmniej poodginał, bo nacisk w okolicy kąta szczęki i czubka głowy daje cokolwiek zbyt stanowczy. Suma summarum trochę te Solitaire P cisną, w zamian siedzą jak przykręcone.

Od strony danych technicznych i osiągów – o szerokim rozwarciu pasma i wysokim ciśnieniu akustycznym była mowa. Impedancja to 80 Ω, zniekształcenia 0,015 %, a skuteczności nie podają, ale jest minimalnie wyższa jak u HEDDphone, czyli z okolic 88 dB. A w takim razie sporo lepsza niż Susvar – zwykłe wzmacniacze wystarczą, byle z takich mocniejszych. (No, może nie do końca, ale do tego dojdziemy.)

Z pałąkiem trochę za twardym.

Słuchawki z dwoma kablami i instrukcją dostajemy w wielkim, płaskawym pudle wykończonym w środku welurem. Nie ma stojaka, nie ma przejściówek i nie ma żadnego etui na podróż, ani nawet pokrowca. Jest za to, ale za osobne pieniądze, dedykowany wzmacniacz scalony z przetwornikiem. Kosztuje trzydzieści dwa tysiące bez stówy.

 

 

 

Budowa: T+A HA200

To nowy T+A, a nie nowy Phonitor.

   Takich wzmacniaczy z przetwornikami jest wysyp jak słuchawek; niepodobna ich zliczyć, posłuchanie wszystkich graniczy z cudem. Od tanich jak dzielone iFi Zen, za łącznie trochę ponad tysiąc, po kosztujące setki tysięcy MSB. Proponowany przez T+A należy do kosztownych – skierowano go do obsługi ekskluzywnych słuchawek. Zdradza fizyczne podobieństwo do też niemieckiego przetwornika i słuchawkowego wzmacniacza SPL Phonitor xe – ma podobne rozmiary, wagę i takie same wskaźniki wychyłowe, tylko po prawej a nie z lewej. Jednak Phonitor xe jest przeszło trzy razy tańszy i różni go możliwość mieszania w dźwięku pokrętłami. U T+A też dużo można mieszać, ale częstszym teraz zwyczajem poprzez rozgałęzione menu. Małym przyciskiem z prawej to menu aktywujemy i patrząc w ekranik OLED wędrujemy drzewem decyzji kręcąc wielofunkcyjną gałką potencjometru i przyciskaniem potwierdzając wybory. Można zmieniać balans kanałów, podbijać bas i sopran, włączyć jednostopniowe krosowanie kanałów, wybrać jeden z sześciu filtrów cyfrowych, zadać węższe (do 60 kHz) lub szersze (do 120 kHz) pasmo sygnału, wybrać typ Loudness (czterowariantowy cyfrowy equalizer) oraz dopasować impedancję wyjściową do używanych słuchawek.

Jedne z tych ustawień zmieniają sporo, inne niewiele lub nic zgoła. Przykładowo słuchawki wysokoomowe nie reagują na obniżanie impedancji, a wędrowanie po typach Loudness przy dobrych nagraniach mało zmienia, przy słabych zmienia dużo. Dla mnie najważniejsze z tego wszystkiego było mieszanie kanałów „Cross-Feed”, aktywacja którego tradycyjnie zmiękczyła brzmienia. Co okazało się pasować do Solitaire P za sprawą uspójnenia pasma i łagodzenia kontrastów na skrajach. Mnie w każdym razie się spodobało, a innym może nie będzie; w sumie różnica z tych niedużych ale dobrze słyszalnych. Większe różnice dostajemy podczas zmiany filtrów cyfrowych, z których jedynie „Bezier1” był dla mnie akceptowalny. Kwalifikowany przez producenta jako najbardziej melodyjny, okazał się taki w istocie i dużo lepszy od pozostałych.

Jest co przycisnąć, czym pokręcić.

Opiszmy wygląd dokładniej. T+A HA200 ma średnie gabaryty: dokładnie 340 x 320 x 100 mm przy wadze 6,5 kg. Obudowa jest cała aluminiowa i może być srebrna lub czarna. Okrągłe wskaźniki wychyłowe najbardziej rzucają się w oczy; na prawo od nich niewielki ekran OLED w konwencji czarno-białej; obsługa jego i głośność średnią gałką – jako potencjometr chodzącą skokowo, jako obsługa menu gładko. Całkiem po lewej mały przycisk ON/OFF, pod wskaźnikami trzy słuchawkowe wyjścia (kolejno Pentaconn 4,4 mm, XLR 4-pin i jack 6,35 mm) każde z odnośnym przyciskiem aktywacji, czyli używać można jednego naraz. Pod ekranikiem sześć przycisków wyboru wejść (analogowych i cyfrowych), nieznacznie od nich odsunięte przyciski Loudness i Menu. Z rzeczy istotnych: potencjometr jest faktycznie krokowy, jasność lampek kontrolnych można w wyjątkowo szerokim zakresie zmieniać, menu udostępnia funkcję wygaszacza ekranu.

Z tyłu bateria wejść cyfrowych: 2 x USB, 2 x Coax, 2 x Toslink, 1 x AES/EBU, obsługa BNC. Opcjonalnie też 3 x HDMI, na rzecz obsługi kina domowego. Są dwa wejścia Ethernet i oczywiście komplet wejść analogowych: 1 x RCA i 1 x XLR. Nie ma natomiast analogowych wyjść – do zewnętrznego wzmacniacza można dojść jedynie przez słuchawkowe gniazdo 4-pin (T+A oferuje odpowiednie przejściówki) albo poprzez Bluetooth (komunikacja bezprzewodowa jest na stanie). W komplecie płaski aluminiowy pilot, zapewniający wszechstronną obsługę, którego wyróżnikiem brak baterii – ładujemy przez USB.

Wskaźniki wychyłowe jak w dawnych urządzeniach. Co się człowiek w życiu na takie napatrzył …

Urządzenie prezentuje się wcale, wcale, matowym wykończeniem dopasowując do słuchawek. Ważniejsze jednak to, że oferuje dużą moc; na tyle dużą, że nawet HiFiMAN Susvara pozwoliły się dobrze wysterować.

Wewnętrzna elektronika łagodzi ból finansowy, okazując się nieprzeciętna. W każdym kanale stereofonicznym pracują cztery konwertery delta/sigma PCM1795, sekcje analogową i cyfrową obsługują osobne pięćdziesięciowatowe trafa wspierane bateriami dużych kondensatorów. (Sekcje są odseparowane galwanicznie.) Na pokładzie tranzystory MOS-FET, nie ma wzmacniaczy operacyjnych. Jak najwięcej zadań powierzono sekcji analogowej, w tym krosowanie kanałów. Maksymalnie skrócono ścieżki; hermetyczne, próżniowe przekaźniki ze złotymi stykami odpowiadają za regulację głośności; wejście USB jest obsługiwane przez super kość Thesycon. Z uwagi na pracę w klasie A ekran może zamiast gęstości formatu i aktywnego wejścia pokazywać temperaturę wewnętrzną, nad normowaniem której na całej długości obu boków czuwają aluminiowe radiatory. Stojąc u mnie na wysokich podstawkach (Harmonix SF-200) kombajn od T+A jednak zbytnio się nie rozgrzewał.

Więcej już by tutaj nie weszło.

Do spraw konstrukcyjnych przyłożono się jak widać porządnie i gwarantują też, zgodnie ze swą tradycją, długoletni okres użytkowania. Brak jednak najmniejszej wzmianki o zastosowanym zegarze wzorcowym; pozostaje mieć w takim razie nadzieję, iż również jest niekiepski. Z pewnością jest taki słuchawkowy wzmacniacz – nie dość że bardzo mocny, to jeszcze w klasie A. Co będzie dobrze słychać, zwłaszcza podczas użycia filtra Bezier1. W osobnych potokach obróbki danych pliki formatu PCM i DSD zostają wysoko upsamplowane (768 kSps PCM; DSD1024) – zbliżenie do analogowego wzorca dając satysfakcjonujące. Odstęp sygnału od szumu to 114 dB, THD 0,001 %, separacja kanałów 110 dB. Potencjometr krokami co jedną decybelę zmierza od – 90  do 0, spoczynkowy pobór mocy to 0,5 W, użytkowy 100 W.

Odsłuch: Przy komputerze

A pilot jest zgrabniutki.

   Słuchawki przyjechały i zostały podłączone do przywiezionego wraz z nimi wzmacniacza. Dźwięk tego teamu mnie nie porwał. Brzmienie z tych płasko neutralnych; artykułowane wyjątkowo starannie, duże także i mocne, ale mało angażujące – w szarościach i nudnawe. Na domiar złego za wolne. Wgryzłem się w ustawienia, popróbowałem wszystkich trzech dla słuchawek kabli, użyłem zewnętrznego przetwornika. Ten dawał przyciemnienie i faktury bardziej chropawe, ale uparłem się grać przy komputerze z HA200, w końcu po to przyjechał. Kabel wybrałem z końcówką pentaconn, dający największą świeżość. Flit Bezier1 zapewniał muzykalność, podbity powyżej minimalnego Loudness początkową nudę przegonił. O krosowaniu już mówiłem. Ale wciąż to nie grało na miarę ekstatycznych wzruszeń, a do cholery powinno. Zwłaszcza że okablowanie niewiele tańsze od wzmacniacza, przy przetworniku zewnętrznym nawet droższe. Gęsi w chałupie nie mam, ale gdybym posiadał, byłbym ją grzecznie poprosił, żeby to wszystko kopnęła … Brak gęsi postanowiłem nadrobić płytą formującą Harmonix, która raz jeszcze była uprzejma pomóc. Zadziałała analogicznie jak podkręcony Loudness, ale z taką różnicą, że nie tylko przy słabych nagraniach. W brzmienie słuchawek weszło życie, barwy się pogłębiły, kontrasty też nabrały głębi i przede wszystkim wzrosła dynamika, także szybkość. Brzmienie przestało pełzać nudą, mało tego – eksplodowało!

– Aha, czyli jednak! – To nie są słuchawki do wyrzucenia! Ich wzmacniacz też niczego sobie. Pobyłem z Solitaire kilka dni, coś jeszcze usprawniłem, satysfakcja wzrastała.

Zanim uwikłamy się w porównania, chciałbym zaakcentować cechy kluczowe:

I) Solitaire P mają duży headroom, to znaczy nie tylko dużą scenę, ale dystanse pomiędzy dźwiękami też duże i dźwięki dzięki temu swobodne. Duże także są same dźwięki, a sufit zawieszony tak wysoko, że go właściwie nie widać.  Efektem propagacja wyjątkowo swobodna i całe brzmienie otwarte, nie napotykające żadnego oporu. Chroni to także przed zniekształceniami – dźwięki sobie nie przeszkadzają.

II) Pomimo tej otwartości i swobody, brzmienie jest bardzo ciśnieniowe. Naprawdę słychać te 120 dB nacisku przetwornika planarnego Solitaire – poziom ciśnienia i potęga basu zbliżają się do osiągów Ultrasone T7. Szalenie mi to odpowiadało, kompletnie zabijając nudę.

III) Detaliczność i.e. szczegółowość plus rozdzielczość okazuje się rewelacyjna, zwłaszcza w połączeniu z taką swobodą propagacji i tej miary ciśnieniami. Słychać było rzeczy bardzo nieczęsto wyciągane z muzycznego tumultu, jak również te ginące w niedopowiedzeniach, albo w ogóle nieobecne. Jeżeli wiemy czego szukać, co zwykle jest zgubione, wystarczy pójść w to miejsce, a Solitaire P to znajdą.

IV) Czystość i melodyka nie zostawiają nic do życzenia.

V) Typ brzmienia jest specyficzny: słuchając można odnieść wrażenie, że to nic specjalnego. Potem bierzesz słuchawki uważane przez siebie za świetne – i bęc! – okazują się grać gorzej. Zwłaszcza pod względem ekspozycji szczegółów i dokładności artykulacji. Także ciśnieniowego tłoka. Dopiero wzmacniacze o naprawdę dużej mocy, zdecydowanie większej od dedykowanego, sprawiają, że brzmienie jest natychmiast rozpoznawalne jako wyjątkowe. A jest takie w rzeczy samej, potrafi być zachwycające.

Można powiedzieć – siła spokoju.

Uwaga techniczno-praktyczna w odniesieniu do padów. To spektakularnie ciśnieniowe brzmienie zjawia się wyłącznie ze sprzedażowymi, czyli zamkniętymi. Do kupienia są alternatywne semi-open, mające boczną perforację, pozwalającą dźwiękom bardziej wyciekać. Ma to dramatyczne następstwa. Dźwięk staje się wyższy tonalnie, ale to jest akurat nieznaczne, jako samo następstwo wyższego szybowania sopranów. Zauważalna jest też większa swoboda propagacji i otwartość – same zatem przyjemne rzeczy. Soprany mogą wzbijać się wyżej, całe brzmienie jest swobodniejsze, w większym stopniu ogarniające przestrzeń; całość wydaje się bardziej wyzwolona, naturalna i bez przeszkód płynąca. Ale… – te ekstatycznie wysokie ciśnienia wraz z tym przepadają. Dźwięk staje się luźniejszy, bardziej zwykły, ciśnieniowo już nie potężny. Drzwi dla nudy zostają uchylone; nie wejdzie przez nie tak od razu, w pierwszych chwilach te świeżo zaistniałe atuty ją powstrzymują. Ubywa jednocześnie samo tylko ciśnienie … – E tam, no i co z tego? Lecz chwila posłuchania, zwłaszcza w muzyce symfonicznej albo rockowej, uzmysławia dobitnie, że poczucie fascynacji osłabło. Chcemy na powrót ciśnienia – w każdym razie ja chcę.

 

Weźmy się za porównania. W kolejności alfabetycznej. Będę starał się streszczać, a przynajmniej spróbuję. Recenzowane T+A będą zawsze z padami sprzedażowymi (no-open) i kablem z końcówką pentaconn. Przetwornik i wzmacniacz HA200, materiał plikowy różnej jakości.

Vs Final D8000 Pro z ich kablem oryginalnym

Względem flagowych Final zagrały Solitaire P niższym dźwiękiem; też dalszym pierwszym planem i dużo mocniej obrazując wnętrza. Pogłos był w nich mocniejszy, ale ani tonalnie za wysoki, ani za niski, toteż odbierany jako zupełnie naturalny. W wyższych głosowo wokalach Finali więcej było powietrza, sopranowego poszumu i otwartości w sensie nieobecności pogłosu; wraz z czym braku zaznaczających się jako coś niepomijalnego wnętrz. To wyższe brzmienie Final było zarazem lżejsze, ale bas twardszy, tak bardziej „stukający”. Natomiast mniej zgniatający i przytłaczający basowym wypełnieniem. W ogóle mniej obecny. U Final lekka sopranowa poświata (srebrzenie), u Solitaire P ani jej trochę. Soprany niemieckich planarów z lekka powściągane – takie mniej promieniste, za to łatwiejsze w słuchaniu. Samo brzmienie też mocniej nasycone i dalej się od słuchacza dziejące – w sali dużej, a nie plenerze. U Final tej sali nieobecność – propagacja zaczynająca się bliżej słuchacza i bez ograniczeń dalej rozchodząca, z obecnością ścian tylko wtedy, gdy są wyraźne w nagraniu.

Surowcowe dopasowanie.

Jak chodzi o przyjemność, to rozkład przy moim guście okazał się dość dziwny, bo muzyka symfoniczna zdecydowanie na korzyść Solitaire P, wokale mniej, ale zwykle też, lecz już klasyk rockowy „Fortunate Son” Creedens Clearwater Revival bardziej, pomimo słabszego basu, podobał mi się w sopranowej oprawie Final. Także rozdzielczość u Final minimalnie lepsza, za sprawą ich bardziej ofensywnych sopranów. Szczegółowość ta sama.

 

 

Vs Focal Utopia  z kablem Luna Cables

Nie sądziłem, że kiedyś to napiszę w porównaniu do topowych słuchawek, ale flagowe Focal też pokazały mocniejszy nacisk sopranowy – wysokich tonów większą ekspresję. Nie tak dużo większą, jak flagowe Final, ale większą. Za to (skądinąd bardzo efektownie) powściągające sopranowy atak flagowe T+A wykazały się na obszarze wysokich tonów lepszą czytelnością artykulacji na bazie większych i bardziej rozsuniętych źródeł. Ogólnie brzmienie miały spokojniejsze i lepiej nasycone. Jednak z tym spokojniejszym znaczeniowo ostrożnie, bo czucie przestrzeni miały tak samo dobitniejsze, jak wyraźniejszą artykulację; ich medium bardziej dotykało, niepodobna było go nie czuć. Odnośnie natomiast sposobu modelowania brzmienia zarysowała się analogia, bo Focal też operowały pogłosami malującymi ściany, a samą muzyczną akcję lokowały jeszcze dalej i bardziej w perspektywie. To jako przede wszystkim następstwo wyraźnie mniejszych źródeł, co nie przeszkadzało ich brzmieniu być jednocześnie potężnym. Środek ciężkości tonalnej Utopie lokowały wyżej, dzięki czemu ich też potężny i ciśnieniowy bas bardziej się od pozostałego pasma fakturowo odróżniał.

Kontrast dopiero po odwróceniu. Ale to nie krew z uszu – ich brzmienie tego przeciwieństwem.

Powodowało to mniej jednolity wyrazowo cały spektakl, co można woleć albo nie. Wokaliści w wydaniu Focal Utopia stawali od słuchacza dalej i mocniej odcinali się głosowo od brzmieniowego tła, jednocześnie ich głosy były bardziej delikatne. Szczegółowość względem Solitaire P taka sama, ale rozdzielczość, podobnie jak u flagowych Final, dzięki aktywniejszym sopranom lepsza. Wszakże te ich soprany, mimo że od tych z Final mniej ofensywne, bardziej w zachowaniach nerwowe, wymagające wyjątkowo starannego dobrania i dostrojenia toru. Tymczasem tutaj nic z tego, bo HA200 to przede wszystkim wzmacniacz dla słuchawek własnych. Podsumowując: wszystko u Focal Utopia dalsze, bardziej filigranowe, delikatniejsze. Czucie ciśnieniowego naporu i ożywienie medium słabsze, ale bas prawie tak samo potężny i bardziej się wyodrębniający większą odmiennością tonalną.

Odsłuch: Przy komputerze cd.

Vs HEDDphone z kablem Sulka

Przetwornik w całej krasie.

Oto pierwsze słuchawki grające ciemniejszym i niższym dźwiękiem. Z miejsca rzucała się w uszy wynikająca z tego niższa szumowa aktywność tła i mocniejsze dźwięków z tym tłem związanie. Akcja toczyła się u HEDDphone dalej, pogłosy w dźwiękowym odejściu powstawały ciemniejsze, a wraz z tym bardziej tajemnicze; a same dźwięki bardziej trójwymiarowe i w sensie rozmiarowym, a nie tonalnym, wyższe. Brzmienie Solitaire P bardziej z kolei różnorodne, dające wrażenie, że więcej tu się dzieje; w tym samym utworze jakbyśmy mieli do czynienia z większą ilością dźwięków. Można to ująć w taki sposób, że planary od T+A mocniejszym światłem skanowały nagrania, podczas kiedy HEDDphone oferowały dźwięk bardziej mroczny, trójwymiarowy, mający więcej dostojeństwa. Natomiast słabsze ukierunkowanie na analizę złożoności. Rozdzielczość taka sama, ale u Solitaire P nacisk na szczegółowość mocniejszy. Można było odnieść wrażenie, że Solitaire P przy pomocy wyżej branej i lepiej oświetlanej średnicy starają się w głąb muzyki bardziej przeniknąć, podczas gdy u HEDDphone nacisk szedł przede wszystkim na całościowe ukazanie walorów melodycznych. Grały gładziej, płynniej i z większego dystansu. Wahadło stylistyczne wraz z tym w drugą stronę – Final D8000 Pro i Focal Utopia wykazywały od Solitaire P większą przenikliwość, aktywniejszymi sopranami bardziej drążąc tematy szczegółowości i rozdzielczości; HEDDphone tą samą aktywność miały mniejszą. Też one jedne dźwiękowy spektakl sadowiły wyraźnie a nie tylko trochę dalej i traktowały go ogólniejszym oglądem. Jednak nie zawsze tak się działo – w ballady z bliskim wykonawcą potrafiły przenikać ze wszystkich porównywanych najgłębiej i lepiej od wszystkich ustawiać na scenie wykonawcę, umiejscawiając go najbardziej poza głową i w najwyraźniejszej perspektywie. Poza tym (i to jest najważniejsze) potrafiły najpiękniej śpiewać. Jeżeli jest coś takiego, jak głos samych słuchawek, to głos HEDDphone przy napędzania przez wzmacniacz HA200 był najlepszy. Bas Solitaire P też w odniesieniu do nich bardziej się narzucał i bardziej był ciśnieniowy, a mimo to rzucał słabszy pogłosowy cień. Między innymi dzięki temu topologia sceny u HEDDphone zobrazowana była dokładniej, a dystanse pomiędzy źródłami i od źródeł do słuchającego jeszcze większe. Fenomenalny baryton Hermanna Prey w wydaniu HEDDphone brzmiał głębiej, niżej i ciemniej, a sopranowe szybowanie miał równie wspaniałe. Wszystko więc w tych HEDDphone cacy, cacy, ale ciśnienie wyraźnie słabsze, dźwięk ciemniejszy i niższy (nie wszyscy lubią i powoduje to lekką obcość), a wykonawcy przeważnie dalsi – mniej tacy na wyciągnięcie ręki.

Vs HiFiMAN Susvara z kablem Tonalium – Metrum Lab

Kabel z wyglądu taki sobie. Ale jest gatunkowy.

Dźwięk najdroższych planarów okazał się wyższy i bardziej wraz z tym przenikliwy. Mniej natomiast pogłosami modelujący aspekt przestrzenny – czyli łącznie trzy cechy odwrotne niż u HEDDphone.

Obfitszą dozą sopranów dźwięk Susvar bardziej ożywiony – popisywał się większą żywością, a mniej był postawny i głęboki. Nie powiem, że jednocześnie nerwowy, jako że jego żywość nie przejawiała najmniejszych objawów nadszarpniętych nerwów (inaczej niż u Focal); jedynie wszędobylską ruchliwość mniej postawnych, ale bardzo rasowych dźwięków. Wszakże powaga i dostojeństwo tym razem po stronie Solitaire P, wobec HEDDphone odwrotnie.

Wokalistów lokowany Susvary nieznacznie dalej i nadawały ich głosom bardziej szmerowy, a mniej pogłębiony charakter. Brzmienie od nich ciut szybsze i jednocześnie lżejsze, a bas mniej podkreślony, mimo iż bardziej odróżniający się od pozostałych tonów. Ciśnienie w wydaniu Susvar także niższe, za to myszkowały po muzycznych ścieżkach bardziej. Soprany, jak mówiłem, z większym procentowym udziałem, ale nie skrzyły się i nie były tak ofensywne, jak u Final D8000 Pro. Ogólnie biorąc styl Solitaire P z dedykowanym wzmacniaczem bardziej mi odpowiadał, czemu trudno się dziwić. Wolałem ich chropowatą suchość od wilgotniejszej i migotliwszej gładzi.

Vs Meze Empyrean z kablem Sulka

Dzięki uaktywnionemu w HA200 Loudness,  Meze także zagrzmiały. Grały żywo, soczyście, z rozmachem, szybką artykulacją i nośnie. I właśnie z podkreślonym basem, jako kontrastem do skrzących sopranów. Ogólnie popis. Brzmienie pełne, na średnicy ściemnione, melodyka i dźwięczność bez zarzutu. Bardzo nieznaczny szum podkładu, tak samo jak u HEDDphone, czyli prawdopodobnie znów za sprawą Sulka. Pełna równowaga emocjonalna – ani na stronę smutku, ani radości. Daleka linia horyzontu, pierwszy plan bliski, ale wykonawcy przed twarzą, a nie w głowie. Najmocniejszy akcent na melodykę (to znowu pewnie Sulek) nie zmniejszał efektownej chropawości głosów, maskował natomiast rozdzielczość, która okazywała się równie dobra jak konkurencji, ale wymagała uważniejszego wsłuchania.

Supergroźny planarny konkurent nie okazał się straszny. Mało tego – dla siebie wybrałbym T+A.

Naprzeciw tego brzmienie Solitaire P mniej wilgotne, a w zamian bardziej trzeźwe. Także mniej ciemne i dzięki temu „mniej pijane atmosferą wieczoru”. W repertuarze balladowym lepiej potrafiące plasować wykonawcę na scenie, zarówno w sensie dokładniejszego określenia dystansu, jak i uformowania bardziej realistycznej perspektywy. Planary T+A lepiej też wyosobniały dźwięki z tła i bardziej prawidłowo ustawiały tonalność. Lepiej też potrafiły oddawać odchodzenie dźwięków w dal. Muzyka Meze bardziej otaczała słuchacza i bardziej całą przestrzeń nasycała; Solitaire P wolały pokazywać na jakich obszarach muzyka jest, gdzie jej nie ma. Sprawiały więc wrażenie bardziej uporządkowanych i jednocześnie mniej spontanicznych. Też minimalnie szybszych.

Różnica stylistyczna spora, dla siebie wybrałbym T+A. Jako że wolę trzeźwość dnia od zanurzenia w wilgotnym mroku, lecz inni wolą mrok – po to są różne słuchawki. Ale w muzyce symfonicznej remis, zwłaszcza że (byłem zaskoczony, ale tak działał Loudness) ze wzmacniaczem HA200 też Meze grały ciśnieniowo. Solitaire bardziej wyosobniały poszczególne brzmienia i salę oświetlały jaśniej; Meze spowijały ją mrokiem i biły dźwiękiem jak jedną pięścią, co to było fantastyczne. Rozdzielczość basu miały słabszą, ale siłę ataku większą. (Ciekawostka.) Kto wie, czy symfoniki nie wolałbym jednak od Meze – sam nie umiem powiedzieć.

Vs Sennheiser HD 800 z kablem Tonalium – Metrum Lab

Ten od Final Audio mocno się stawiał.

Zacznijmy od ludzkich głosów. Sennheisery brały je ciutkę niżej i bardziej całościowo, Solitaire P odrobinę wyżej i jaśniej, przy głębszym przenikaniu w strukturę harmoniczną i wyraźniejszym obrazowaniu gardeł. Różnica bardzo mała, podczas słuchania szybko znikająca.

Ogólnie wyższa predyspozycja analityczna planarów minimalnym kosztem melodyjności – i ta sama sytuacja w każdym utworze – tam, gdzie ważniejsze dodanie melodyki, tam lepiej użyć Sennheiserów; tam, gdzie niedostatek analizy – Solitaire P. Ergo najwyższej klasy materiał muzyczny lepszy przy niemieckich planarach, ten słabiej zrealizowany często przy też niemieckich, ale dynamikach.

Można powiedzieć, że Solitaire P bardziej wkręcały się w nagrania, Sennheiser HD 800 traktowały je bardziej całościowo, co nie oznacza, że powierzchownie. Grały pięknie, z naciskiem na melodię, a nie na rozkład harmoniczny i wyszperanie szczegółów. Planary miały więc większe techniczne możliwości, ale melodycznie już niekoniecznie. Brzmienie Sennheiser w całościowym odbiorze niczym powierzchnia jeziora ukazująca samą toń; od Solitaire P bardziej z powierzchnią odbijającą światło i światłem pod powierzchnię przenikającym głębiej. Poza tym Solitaire P generujące wyższe ciśnienia, z wiadomą tego konsekwencją.

Vs Ultrasone T7 z kablem Tonalium – Metrum Lab

Flagowe kiedyś i wciąż kultowe Ultrasone to pierwsze tutaj słuchawki, które kategorycznie odmówiły grania przy podbitym choć trochę Loudness. Już przy najniższym podbiciu wpadały w przestery; przy minimalnym ciśnienia i potęgę oferując i tak większe niż wszyscy (łącznie z recenzowanymi) przy ustawieniu maksymalnym. I jeszcze jedna cecha bardzo odróżniająca od reszty – brzmieniowa osobność sopranów. Bas walec-gigant, ale na drugim skraju soprany jasne, przenikliwe i bardzo ofensywne, mimo to w pełni melodyjne. Najmniejszego problemu z ich odbiorem nawet u kogoś tak sopranowo grymaśnego, jak piszący te słowa.

Mające inną technologię HEDDphone to nieco inny brzmieniowy świat.

Efektem całościowe obrazowanie najbardziej wielorakie, oparte na kontrastach. Żadnego ujednolicania stylu, zlewania brzmień do jednej misy, aby się stały podobniejsze. Soprany najjaśniejsze i najciemniejszy bas, pomiędzy nimi średnica podobna do tej z T+A, lecz bardziej ofensywna – mocniej narzucająca się słuchaczowi zarówno wyjątkową bliskością, jak i lekkim uwypukleniem. Krosowanie kanałów niemalże na nie nie wpływało – ich system organizowania dźwięku w muszlach, opracowany przez Ultrasone S-Logic, sam sobie robił to mieszanie. Wzmacniacz pasował do nich średnio –  dźwięk dawały pobudzający, ale trochę nadmiernie. Bardziej ujednolicony i wycofany z Solitaire P nie tyle może był lepszy, co łatwiej strawny. Nie pchał się tak mocno do głowy, pozostawiając słuchaczowi większą swobodę oglądu.

Odnośnie jeszcze tej części jednozdaniowy dopisek o pamiętaniu: przy różnym okablowaniu słuchawki różnie grają – dlatego zostało wymienione i je należy uwzględniać. Tym bardziej uwzględniać wzmacniacz, bo z innym może być inaczej – i zaraz się tu przekonamy, aż do jakiego stopnia.

Odsłuch: Przy odtwarzaczu

Kwintesencja dynamicznych jakości też nie okazała się lepsza.

   Przydługa się recenzja robi, za dużo pan recenzent nagromadził. Ale odtwarzacz (Ayon CD-35 II) przyszedł w sukurs redukcjom i także samo wzmacniacz słuchawkowy EAR. Przeniósłszy całe słuchawkowe towarzystwo i podpiąwszy tego EAR oraz recenzowanego T+A do odtwarzacza, prędko doszło do redukcyjnych uproszczeń. Prędziutko okazało się, że T+A HA200 to przede wszystkim wzmacniacz dla planarów – wzmacniacz naprawdę wysokiej klasy, na pewno lepszy niż scalony z nim przetwornik. Bardzo dobrze zagrały z nim jednak jedynie dedykowane Solitaire P i Susvary, a wszyscy pozostali słabiej. Planarnym Final D8000 Pro i Meze Empyrean bardziej podobało się towarzystwo EAR, to samo odnosiło się do wszystkich słuchawek dynamicznych. Spośród nich dobrze z HA200 zagrały jedynie Focal Utopie i Ultrasone T7, ale i tak słabiej od dwóch najlepiej pasujących. Dlatego dalej już tylko o Solitaire P i Susvarach, ale najpierw porównanie wzmacniaczy.

EAR grał ciemniej, gęściej, gładziej i bardziej melodyjnie, przy brzmieniu wyraźnie bardziej nasączonym; z kolei HA200 budował większe sceny z dalej od siebie odstawionymi źródłami, tłoczył też w przekaz więcej powietrza i więcej światła, poza tym bardziej dbał o ekspozycję szczegółów. Słuchający obydwu Karol stwierdził, że EAR stawia bardziej na emocje, a HA200 na technikę. Mnie obydwa się podobały – suchsze, bardziej szumiące podkładem i dobitniej eksponujące szczegóły brzmienie HA200 sprawiało równie dobre wrażenie. Muzykalność też dawał prima sort, a oddech miał swobodniejszy. Różnica jedynie w odniesieniu do stylistyki, analogiczny jakościowy poziom. Jaśniej lub ciemniej; swobodniej albo gęściej – co tam kto sobie woli. Naprawdę duża różnica tylko odnośnie tego, że do EAR pasowały wszystkie słuchawki, a do HA200 nieliczne. W tym jednak te dedykowane, czyli wszystko w porządku. Można do nich dokupić Susvary, by raczyć się naprzemiennym stylem.

Zachodzi bowiem niewątpliwa analogia odnośnie stylistycznych różnic pomiędzy HA200 a EAR i Solitaire P a Susvarami. Solitaire to brzmienie suchsze, bardziej tonalnie wypłaszczone, jaśniejsze i (co już nie odnosi się do wzmacniaczy) wyraźnie bardziej ciśnieniowe; w tym z potężniejszym i bardziej jako tło obecnym basem. Susvary ciemniejsze, wilgotniejsze, z większą miąższością, bardziej ciekłe, bardziej spoiste i gładsze co do propagacji. Podające mniej efektowną holografię – holograficzne warstwy ustawiając bliżej słuchacza i bliżej względem siebie, ale sceny podobnie duże i tak samo swobodne; odnośnie czego analogia ze wzmacniaczami nie zachodzi. Słabszą holografię nadrabiają lepszym pogłosem oraz piękniejszym podtrzymaniem dźwięku, jako otaczanego efektowniejszą łuną i ładniej gasnącego. (Takich różnic nie było przy komputerze.)

Podobnie jak popularne Meze.

Czy w takim razie Susvary lepsze? Odpowiedź nie jest prosta. Większa oddawana energia na pewno przemawia za Solitaire; ich większa neutralność, w tym równiej przebiegające pasmo, niektórym też będą odpowiadać bardziej. Karol, lepiej otrzaskany z żywą muzyką, powiedział, że to Solitaire P tonalność mają prawidłową, ale Susvary bardziej starają się grać na emocjach i usiłują być ładniejszeOd siebie dodam, że Susvary na pewno są łatwiejsze dla wzmacniaczy w sensie dopasowania melodyki. Są oczywiście mniej skuteczne, znacznie bardziej wymagające prądowo, ale przy wyżej ustawionym „Gain” w odtwarzaczu oba wzmacniacze dały radę, a czekający na recenzję Rogue Audio RH-5 okazał się jeszcze mocniejszy. Z tej trójki do Solitaire P naprawdę dobrze pasował jednak tylko własny, za to pasował bardzo dobrze. Odnosząc je do Susvar można powiedzieć, że niemieckie planary grały w stylu najlepszej muzyki cyfrowej, Susvary bardziej jak gramofon. Przyszło mi też do głowy porównanie z przyrodniczego pleneru, który muzyka nieraz naśladuje. Słuchanie Solitaire P to trochę niczym wędrówka leśną ścieżką – z polaną pośród lasu i mocno oświetlającym ją słońcem. Susvar niczym pływanie łódką po jeziorze, z tym słońcem już nie takim mocnym, za to gładką przyjemnością płynięcia i melodyjnym pluskiem. Wrażenia suchsze albo wilgotniejsze, szeleszczące lub pluskające, z widocznym kurzem lub bez niego, z tupotem albo bez…

 

Ze wzmacniaczem dzielonym o nadwyżkowej mocy

   Na koniec, z ciekawości, też dla świętego spokoju oraz z poczucia obowiązku, użyłem własnego dzielonego wzmacniacza. „Gain” trzeba było zbić na niższy, profilaktycznie obniżyć regulowaną głośność odtwarzacza i modlić się, by w Solitaire P nie pokazało się za dużo brumu.

Brum duży się nie pokazał, pokazał jedynie śladowy. Taki śladowy naprawdę, zupełnie nie przeszkadzający. Lecz przeszkodziło mi co innego, wezbrała mianowicie złość. Tyle to T+A ma do powiedzenia odnośnie spraw technicznych, a zawalili podstawową. Ich wzmacniacz dla Solitaire P ma moc za małą gdzieś tak o połowę. Moc Crofta (2 x 25 W) była trochę za duża, ale naprawdę niewiele. Z tą większą mocą to inne słuchawki, tak samo zresztą jak Susvary. A może nawet nie tak samo – bardziej. Największy atut tych Solitaire P – nasycanie dźwięku energią – daje o sobie wyraźnie znać przy dedykowanym HA200, ale przy Crofcie to była inna miara. I, co ważniejsze, ta dodana energia miała też siłę stwórczą. Sama od siebie, jako większa, już mocno pchała brzmienie jakościowo, ale towarzyszył temu duży wzrost jakościowy odnośnie nie energii, a formy.

Oraz klasyczne Sennheisery.

Teraz w porównaniu do Susvar to Solitaire P miały lepsze podtrzymanie i lepiej operowały pogłosem. Dla tego toru je bym wybrał, przy czym ogólnie należy stwierdzić, że pod obecność wielokrotnie większej energii nastąpiło między topowymi planarami zbliżenie: Susvary zaczęły grać suchszym dźwiękiem, Solitaire P minimalnie bardziej wilgotnym – różnica niemal się zatarła. Susvary pojaśniały, jednym i drugim przybyło drajwu, dynamiki i szybkości; największe różnice to wciąż dużo większa energetyczność dźwięku Solitaire P oraz jego wyraźnie większe naprężenie. Wyższy, jak to przy mocniej naciągniętych strunach, wibrował też zdecydowanie mocniej, a inna jeszcze różnica, to poskramianie przez Solitaire P wysokich tonów. Susvary wciąż mocniej siały sopranami, choć i tak dużo słabiej od AKG K1000. W efekcie wszelkie krzyki, dzwonienia, trzaski były u nich agresywniejsze. Z kolei średnica znacznie spokojniejsza – krąglejsza, bardziej ciemna i łagodna. Moc basu dużo natomiast mniejsza – energia bębnów od Solitaire P była niemal realistyczna. (Tak grają duże głośniki, słuchawki niesłychanie rzadko.)

Gdyby dedykowany wzmacniacz T+A HA200 potrafił dawać swoim słuchawkom takie brzmienie, byłby to zestaw zjawiskowy, a tak jest tylko bardzo dobry. Ale i tak muszę przyznać, że do swojego toru pod AKG K1000 wolałby Solitaire P od Susvar. Energetyczność oferują r-e-w-e-l-a-c-y-j-n-ą! A kiedy z zewnątrz dużo mocy, ich dźwięk olśniewająco pięknieje. Przykładowo pieśń Ah! Vous dirai-je maman w wykonaniu Isabelle Druet zabrzmiała w ich wykonaniu piękniej. Podtrzymanie zyskują wówczas lepsze i tak samo pogłosy, a ich energia jest z innego poziomu: biją dźwiękami, nie pieszczą – są w najściślejszym sensie wyczynowe. I powiem szczerze – chciałbym je mieć. Bardzo nawet.

PS

Odszczekuję uwagę o wzmacniaczu Rogue Audio. Po paru dniach wygrzewania okazał się nie gorszy od dedykowanego.

Podsumowanie

   Z jednej strony trudno nie odnieść wrażenia, że świat słuchawek najwyższego lotu drepce w miejscu, nie potrafiąc przekroczyć granicy wytyczonej trzydzieści lat temu przez Sennheisera Orpheusa i Sony MDR-R10. Z drugiej coś jednak poza dreptaniem się dzieje. Nowo na tę granicę przybyłe T+A Solitaire P przyniosły umiejętność nasycania brzmienia energią na miarę dużych głośników podłogowych, u słuchawek znaną dotąd jedynie z dawnego flagowca Ultrasone. Od którego, gdy jest optymalnie napędzany, nie są zdecydowanie lepsze, soprany mają nawet powściągliwsze, ale tonalność całościową i całościowe wyważenie bardziej poprawne; dzięki też mniejszej skuteczności mogą absorbować mocniejszy sygnał, co owocuje lepszą dynamiką. To już wystarczające powody, by uznać je za wyjątkowe i naprawdę warte zachodu, szkoda jedynie że dedykowany wzmacniacz nie jest w stanie tego wykazać. Odnoszę nieodparte wrażenie, że kierując się papierowymi wyliczeniami twórcy słuchawkowych wzmacniaczy nie zdają sobie sprawy, ile można wycisnąć dzięki energii pozornie nadwyżkowej, postrzeganej za niepotrzebną. Jedynie wzmacniacz od Wells Audio z niej korzysta i rezultaty są imponujące. Nie będę w tej sprawie słał apeli, bo życie mnie nauczyło, że wszyscy wszystko wiedzą lepiej. Szkoda tylko nabywców i słuchaczy, bo oni na tym tracą.

 

W punktach

Zalety

  • Słuchawki z samego topu.
  • Zarazem specyficzne.
  • Wyróżniające się pośród pozostałych z tego poziomu większą energią dźwięku.
  • Co się przejawia zarówno wyższym akustycznym ciśnieniem, jak i mocniejszym basem.
  • Oferujące wyrównanie tonalne.
  • A przede wszystkim przy odpowiedniej (tzn. bardzo dużej) mocy wzmacniacza zjawiskową postać całego dźwięku.
  • Jednakże właśnie w sposób specyficzny, tzn. estradowy – gdzie każdy dźwięk jest wzmacniany, jakby szedł z mikrofonu na głośniki.
  • Wszystko na wielkich scenach o szeroko rozstawionych źródłach i bez ograniczających od góry sufitów.
  • Wspaniałą holografię o wyjątkowo dużych dystansach międzywarstwowych.
  • Świetne operowanie pogłosami.
  • Perfekcyjną szczegółowość i perfekcyjną rozdzielczość.
  • Szybkość.
  • Z nóg zwalającą energię.
  • Też estradową dynamikę.
  • Dźwięczny i harmonicznie złożony sopran, ale temperowany – zabezpieczający uszy przed darciem wrzaskiem.
  • Realistycznie dotykowe ludzkie głosy, ale też o wymiarze estradowym, a nie kameralnym czy intymnym.
  • Najpotężniejszy obok Ultrasone T7 i AudioQuest NightHawk bas. (W razie odpowiednio dużej mocy wzmacniacza najbardziej energetyczny w ogóle.)
  • Muzykalność najwyższej próby, ale nie z tych pieszczących, tylko epatujących energią.
  • Trzeźwy realizm i wielka energia nie przeszkadzają poetyckim wzlotom.
  • Smutek, zaduma i tęsknota nic nie tracą na energetycznej twardości, naprężeniu i bardziej suchej niż mokrej postaci dźwięku.
  • Duża rezerwa mocy wzmacniacza zapewnia dźwiękom piękne aury, popisową ekstensję, wspaniałe podtrzymanie i zjawiskowe gaśnięcie.
  • Całkiem od nowa zaprojektowane przetworniki.
  • Mikronowej cienkości membrany.
  • Potężne neodymowe magnesy.
  • Rozkład powierzchniowy cewek dopasowany do linii sił pola magnetycznego.
  • Muszle i ich chwytaki wyfrezowane z aluminiowych bloczków.
  • Wymienne pady z Alcantary.
  • Oryginalne kable bardzo dobrej jakości na bazie posrebrzanej miedzi.
  • Bezproblemowa regulacja zawieszenia.
  • Dwa kable w komplecie.
  • Znany i ceniony producent.
  • Made in Germany.
  • Ryka approved.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Kolejne bardzo drogie.
  • Dość ciężkie.
  • Trochę cisną.
  • Niepotrzebnie zabezpieczone przed zmianą kabla na niefirmowy. (Co i tak można obejść, a więc po co to robić?)
  • Dedykowany wzmacniacz jest dobry, ale daleki od optimum.
  • Naprawdę błyszczą dopiero przy zapewniającym natychmiastowy dostęp do nieograniczonej rezerwy energetycznej.
  • Alternatywne pady poprawiają brzmieniową otwartość, ale odbierają dźwiękom energię.
  • W komplecie brak stojaka i etui czy neseserka na podróż.

 

Dane techniczne Solitaire P:

  • Konstrukcja: wokółuszne, otwarte, planarne.
  • Membrany: ultracienkie, owalne.
  • Cewki: serpentynowe, nakładane ewaporacyjnie, długości 10 m.
  • Magnesy: prętowe z neodymu.
  • Przetworniki: typ TPM 3100, dopasowujące topologię cewek do rozkładu linii pola magnetycznego.
  • Muszle: frezowane z bloku aluminium.
  • Pady i obszycie pałąka: Alcantara i niealergiczna syntetyczna skóra.
  • Impedancja: 80 Ω.
  • Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 54 kHz.
  • Zniekształcenia: < 0,015 %.
  • Waga: 540 g.
  • Kabel: odpinany (złącza Lemo), doprowadzony do obu muszli.
  • Przewodnik kabla: srebrzona miedź beztlenowa.
  • Izolacja: PCV.
  • Na wyposażeniu: kabel 3,0 m z wtykiem symetrycznym pentaconn 4,4 mm lub (opcjonalnie) 4-pin i kabel 3,0 m z wtykiem niesymetrycznym jack 6,35 mm.
  • Opakowanie: sztywna kaseta oprawiona welurem.

Cena: 22 900 PLN

Cena dodatkowego przewodu 3,0 m z 4-pin: 1490 PLN

Cena alternatywnych padów semi-open: 1190 PLN

 

Wzmacniacz/przetwornik T+A HA200:

  • Pasmo przenoszenia: 1 Hz – 200 kHz (+ 0 / − 3 dB)
  • S/N: 110/114 dB
  • Zniekształcenia THD/Intermodulacyjne: < 0,001 % / < 0,001 %
  • Separacja kanałów: > 108 dB
  • Klasa A: do 700 mA
  • Regulacja głośności: krokowa co 1 dB w zakresie -90 dB – 0 dB
  • Wyłącznik loudness: regulowany w zależności od skuteczności zestawu słuchawkowego
  • Regulacja barwy: niskie/wysokie w zakresie -6dB do +8dB
  • Wyjście słuchawkowe: Jack 6.3 mm, Pentacoon 4.4 mm, XLR-4 pin
  • Impedancja: 8, 12, 18, 25, 40, 80 Ohm

 

Wejścia analogowe:

  • Wysokoprądowe: (RCA) / zbalansowane (XLR):
  • 250 mVeff … 4,5 Veff / 10 kOhm
  • 500 mVeff … 9 Veff / 20 kOhm
  • Separacja kanałów: 110 dB

 

Wejścia cyfrowe:

  • 1 x AES-EBU 32…192 kHz / 16-24 Bit
  • S/P-DIF: 2 x Standard Coax, 2 x optical TOS-Link 32…192 kHz / 16-24 Bit,
  • 1 x BNC 32…192 kHz / 16-24 Bit,
  • 2 x USB DAC: Ustawiany do 768 kSps (PCM) oraz DSD1024, wspiera transfer sygnałów asynchonicznych
  • DSD512 and DSD 1024 dla Windows PC oraz odpowiednich sterowników
  • 2 x HDMI IN, 1 x HDMI OUT z ARC (jako opcja)
  • Bluetooth: A2DP (Audio), AVRCP 1.4 (sterowanie) / aptX® HD , SBC, AAC

 

Sekcja DAC:

  • PCM Double-Differential-Quadruple-Converter z czterema przetwornikami 32-Bit Sigma-Delta na kanał
  • Konwersja: 705,6 / 768 kSps
  • Konwerter DSD T+A-True-1Bit DSD D/A, dla DSD do 1024 (49,2 MHz) natywny bitstream
  • Procesor upsampling T+A signal synchroniczny upsampling z mozliwością wyboru czterech algorytmów.
  • FIR short
  • FIR long
  • Bezier/IIR
  • Bezier, NOS (non-oversampling)
  • Analogowy filtr Phase-Linear Bessele‘a 3-rzedu, przełaczany 60 lub 120 kHz

 

Dane techniczne:

  • Zasilanie: 100 – 120 V lub 200 – 240 V, 50 – 60 Hz, 100 Wat
  • Spoczynkowy pobór mocy: < 0,5 Wat
  • Wymiary: 100 × 320 × 340 mm
  • Akcesoria: kabel USB 2.0. pilot zdalnego sterowania, kabel zasilający, kabel USB do ładowania pilota
  • Waga: 6,5 kg
  • Kolory obudowy: anodyzowane aluminium (silver), anodyzowane aluminium (black)

 

Cena:  31 900 PLN

Pokaż artykuł z podziałem na strony

1 komentarz w “Recenzja T+A Solitaire P / HA200

  1. Piotr Ryka pisze:

    Znów pojawiają się wątpliwości na linii recenzje HiFiPhilosophy – recenzje i spostrzeżenia na forum audiohobby. W takim razie, mimo iż według domysłów niektórych nie chodzę już o własnych siłach i dzwonka przy drzwiach nie słyszę, chciałbym się do nich odnieść.

    1. Co rozumiem przez dźwięk ciśnieniowy? To w sumie łatwe do skojarzenia zjawisko, choć występuje na niewielu wzmacniaczach i tylko u niektórych słuchawek. Występuje też jedynie przy realistycznie wysokich poziomach głośności. W komorze akustycznej muszli wyraźnie czuje się nie tylko samą obecność dźwięków, ale też ich ciśnieniową presję. Kto miał do czynienia z głośnikami o dużych wooferach wie, że dźwięk z takich siada na piersi, wgniata mostek i fizycznie uciska przeponę. Co może przybrać rozmiar dramatyczny, zwłaszcza w pewnych okolicznościach. Znajomy, który uczestniczył w tournée koncertowym Kory Jackowskiej po NRD, opowiadał mi, jak przyjechali na miejsce koncertu, a tu żadnych głośników. Konsternacja, bo duża sala. Ale miejscowe zaplecze techniczne między sobą się podśmiechuje, mikrofon na estradzie stoi… Kora podeszła do mikrofonu i zrobiła próbę. A wówczas okazało się, że pod estradą jest skierowany do góry ogromny głośnik. Huknęło jak z haubicy, a wokalistka się zesrała… (Dosłownie – co tym widoczniejsze, że Kora nie nosiła majtek.) Jak zareagowali miejscowi, nie muszę chyba opowiadać. W ciśnieniowych efektach brylują Ultrasone z serii E7, E9, T7, ale pojawiają się one także u innych słuchawek, w tym u mocnym wzmacniaczem napędzanych Solitaire P. To dodatkowy czynnik urody, który osobiście szalenie cenię. Najpiękniejsze efekty powstają w muzyce symfonicznej – orkiestra z nim i bez niego to dwie różne orkiestry.
    2. Odnośnie srebrzenia sopranów. Potraktowane płytą Harmoniksa Solitaire P nie przejawiały jego śladu. Wcześniej ich zresztą także nie słyszałem, tyle że obraz był szarawy. Powiedziałbym nawet, że na tle innych, a już zwłaszcza K1000, prezentowały soprany powściągnięte, w zamian świetnie klarowne i trójwymiarowe. Powiedziałbym to tym śmielej, że mimo zaawansowanego wieku (choć jeszcze nie emerytalnego – brakuje kilku lat nawet w pisowskim datowniku) „coś jakby tarcie styropianem o powierzchnię”, wydaje mi się, że słyszę, tzn. usłyszeć dałbym radę. Kluczem do tego braku srebrzenia może być jednak nie wspomniana płyta, a stosowany kabel zasilania. Używany przeze mnie dla wzmacniacza T+A Sulek 9×9 powoduje obniżenie, nasycenie i ogólny przyrost kultury. Poza tym wzmacniacz od razu postawiłem na nóżkach Harmoniksa i dałem porządny osprzęt cyfrowy. Gdy teraz słucham Solitaire P na wzmacniaczu Rogue Audio, tego srebrzenie nie ma tym bardziej – dźwięk jest ciemny, gęsty, masywny i raczej obniżony, ale świetnie też rozprężony w sensie przestrzennym; źródła są rozsunięte – duży headroom muzyce służy. I jest to rozprężenie jedną z najlepszych rzeczy w tych słuchawkach, podobnie jak w nawet najtrudniejszych momentach brak zniekształceń oraz ten ciśnieniowy czynnik.
    3. Nie ma także gubienia szczegółów ani żadnego przymglenia. Dźwięk jest czysty, wyraźny i w pełni szczegółowy, choć u zasilanych kolumnowym wzmacniaczem topowych elektrostatów medium zjawia się bardziej transparentne, za to mniej ciśnieniowe. Odnośnie jednak gubienia, to jest raczej na odwrót – słuchawki potrafią odnajdywać to, co inne potrafią gubić. Niemniej samą ekspozycję szczegółów topowe elektrostaty też mają dobitniejszą. Miały ją także moje Ultrasone E9; lepsze pod tym względem od naśladowcy T7, i w ogóle niezwykłe. Generalnie nie ma jednak kłopotu – sięgnąłem po płytę „The Dark Side of the Moon” i Solitaire P bezproblemowo odczytały ślad poprzedniego nagrania na taśmie matce, dobrze słyszalny na kilkunastu ostatnich sekundach.
    4. I tak, faktycznie, wolałbym je od Susvar.
    5. Główna między tymi słuchawkami różnica przy naprawdę mocnym wzmacniaczu polega na tym, że Susvary podają muzykę, w tym wokale, jak bez wzmocnienia, a Solitaire P jak przez głośniki z mikrofonu. Można oczywiście woleć przekaz sauté, i sam także często wolę, ale dla wyczynowego grania wolałem jednak ze wzmacniaczową panierką.
    6. Z duetu SolitaireP/HA200, jako zdecydowanie lepsze, wybieram słuchawki. Z moim systemem wzmacniającym grały na dalece wyższym poziomie niż z dedykowanym. Co nie zmienia faktu, że wzmacniacz też jest udany. Ale mógłby być znacznie udańszy.
    7. Nie umiem się odnieść do stwierdzenia, że „recenzja jest dziwna”, choć przyznaję, że jest bardzo długa i przez to zawikłana. Prosiłbym o jakieś bliższe namiary na ową dziwność.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy